1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Kiedy kobieta walczy o sprawę swojego mężczyzny. Wywiad z Moniką Mancini

Monika jest jedną z bohaterek zbioru reportaży Ewy Ornackiej i Piotra Pytlakowskiego o głośnych sprawach kryminalnych widzianych z perspektywy kobiet. W naszym wywiadzie opowiada o cenie, jaką jej mąż zapłacił za walkę z mafią, i o tym, jak kontynuuje jego misję.

Jesteśmy z tego samego pokolenia. Pamiętam, że połowa maturzystek marzyła, żeby mieć włoskiego narzeczonego.

Ja nie chciałam (śmiech). Ale poznałaś Roberta Manciniego. Trochę przypadkiem, bo skierowano cię do niego pomyłkowo, przez zbieżność nazwisk... Tak, miałam iść do innego pana Roberta Manciniego, który miał mi pomóc przy składniu dokumentów na pobyt. Byłam młoda, ładna, miałam wtedy 19 lat. Gdy Roberto mnie zobaczył, powiedział: „Proszę, proszę, ja pani pomogę”. Potem codziennie do mnie dzwonił po inne zdjęcie: do dokumentów taty, mamy i moich. Codziennie więc jeździłam do niego. Na początku było bardzo romantycznie. Tak, to była romantyczna historia, bardzo romantyczna. Roberto często dzwonił, przyjeżdżał, zapraszał do baru, przywoził mi do domu lody. Coraz częściej spotykałam go w pobliżu, a mieszkał po drugiej stronie miasta. Czy wtedy już wiedziałaś, co on robi? Wiedziałam, że jest policjantem, ale nie wiedziałam dokładnie, czym się zajmuje. Spodziewałam się, że jest to coś ważnego, bo często jeździł do Neapolu, na tydzień, dwa. A kiedy dowiedziałaś się, że Roberto ma tak poważną pracę? Poznaliśmy się w 1992 roku, a dowiedziałam się, co dokładnie robi w 1993, kiedy znalazł na swoim samochodzie kwiaty cmentarne. Powiedział, że nie jest łatwo być z policjantem, który zajmuje się takimi sprawami. „Czy ty byś została przy mnie?”, zapytał. Odpowiedziałam: „tak”. I wtedy zaczęliśmy na serio być razem. Nie wahałas się? Nie. Myślę, że byłam trochę oślepiona miłością. On mnie uprzedził, ja się zgodziłam i w ogóle nie myślałam, co może się wydarzyć. I nigdy nie miałaś wątpliwości? Nie. Zawsze czułam się przy nim bezpiecznie. W książce „Wojny kobiet” mówisz o tym, że jednak pojawiały się momenty lęku. Kiedy po raz pierwszy się przestraszyłaś? Byłam w ciąży, gdy zaczęliśmy obierać głuche telefony w domu. Telefon dzwonił przez całą noc, aż musieliśmy wyłączyć. Wtedy trochę się przestraszyłam. Roberto nauczył mnie, że zanim wsiądę do samochodu, muszę sprawdzać, czy nic pod nim nie ma, a potem kontrolować, czy jakiś dziwny samochód za mną nie jedzie. Ale powiem szczerze, że czułam się jakby w filmie, wydawało się to nieprawdziwe. Czy faktycznie przestrzegałaś tego, co mówił? Tak. I to mi zostało. Na przykład, gdy jechaliśmy z Robertem przed przeszczepem szpiku kostnego, zauważyłam, że ktoś za nami jedzie. Głośno nic nie mówiłam, skręciłam w jednokierunkową uliczkę, który prowadziła tylko do bloku, zatrzymałam się i tamten samochód też się zatrzymał. Wtedy powiedziałam i gdy Roberto wysiadł z samochodu, tamci szybko odjechali. Boisz się teraz? Nie, nie boję się. Wydaje mi się, że nie robię nic takiego, żeby mi cokolwiek groziło. To, co mówię, to już wszyscy wiedzą. W gazetach wszystko było napisane, w telewizji wszystko było powiedziane. Nic nowego nie mówię. Czy po tym wszystkim, co się stało, myślisz, że to, co robił Roberto, było warte takiej ceny? Na pewno! Gdyby nie zmarł, na pewno kontynuowałby swoją pracę. Myślę, że on nawet trochę wykorzystał swoją chorobę, żeby zaczęto mówić o tym, czym się zajmował. W ostatnim wywiadzie powiedział, że nawet wiedząc, że zachoruje, zrobiłby to samo, nie dla instytucji, tylko dla ludzi. A ty nigdy nie próbowałaś go skłonić do rezygnacji? Nie. Ja go skłaniałam, żeby jeszcze dalej szedł, żeby się nie poddawał. Mieliście wsparcie ze strony znajomych czy nie mówiło się o tym, co Roberto robi? Mieliśmy duże wsparcie. I to nawet nie od znajomych – lecz nieznajomych. Do tej pory piszą do mnie ludzie z całych Włoch, popierają mnie, dziękują mi. Mam tylu znajomych, koleżanek, bliskich osób jak nigdy wcześniej. Kontaktują się ze mną kobiety z Neapolu, które straciły dzieci. Przyjeżdzają do Rzymu na demonstracje. Dzwonią do mnie, spotykamy się, rozmawiamy. Jesteśmy bardzo związane. A ja wygląda twoje życie bez Roberta? Zdecydowałam się poświęcić dzieciom. Jeżdżę do szkół, nawet do podstawówek, opowiadam, co się dzieje, bo uważam, że musimy zacząć od dzieci. To one muszą zrozumieć, co się dzieje z naszą ziemią. Na YouTube widziałam wywiad z tobą dotyczący projektu edukacyjnego„Rzym-Neapol”. O co w nim chodzi? Dzieci co roku w rocznicę śmierci mojego męża będą się spotykać i opowiadać, co zrozumiały z ochrony środowiska, jak chciałby zmienić sytuację odpadów. To raz do roku, a na co dzień uczęstniczę w różnych spotkaniach. Ostatnio byłam w Neapolu na spotkaniu z udziałem pewnego amerykańskiego lekarza, który zszokował nas informacją o badaniach na temat toksyn, które po wchłonięciu zostają w ciele i jedynie kobieta może się ich pozbyć przez dziecko. To naturalna obrona organizmu, który korzysta z okazji wyrzucenia trucizny. Dlatego tak wiele dzieci z rejonów skażonych rodzi się chorych. Czy to jest poważny problem w Neapolu?
Bardzo poważny, dzieci prosto od piersi matki przechodzą bezpośrednio na chemioterapię. Niedawno zmarł siedmiomiesięczny chłopczyk, który już zdążył mieć 10 cyklów chemioterapii. Dzieci umierają codziennie, szpitale są pełne. W Neapolu są bloki, w których nie ma rodziny bez chorego na raka. To jest straszne. Do tej pory płaczę, jak o tym mówię. Kiedy rozpoczął się problem z odpadami? W latach 80. Mój mąż odkrył to w latach 1990-1992. Na temat odpadów trafił przy okazji śledztwa w sprawie oszustw bankowych. Chodziło o otwarcie banku, którego udziałowcami miały być podstawione osoby. Jedna z nich zgłosiła się do Roberta, on pojechał na miejsce, doprowadził do aresztowań i podążając jednym z tropów, odkrył nielegalne odpady. Dlaczego właśnie w Neapolu? To ludzie stamtąd? Nie tylko. W Neapolu jest łatwiej ludzi przestraszyć, opłacić, łatwiej skorumpować organy kontroli. To nie były tylko łapówki, ale też wymiana typu przysługa za przysługę: „ty mi pozwolisz to wyrzucić, a ja znajdę pracę dla twojej córki”. Zaczęło się od Neapolu, ale jest to problem całych Włoch. Odkryliśmy, że to samo się dzieje na Sycylii, w Lombardii, na Sardynii i w Apulii. Koło Kalabrii są dwa zatopione statki z odpadami radioaktywnymi. Jestem technikiem wyspecjalizowanym w zarządzaniu odpadami. Znam kody, procedury. Pracowałam w firmie kolejowej, która organizowała transport odpadów z Włoch do Niemiec. Zdarzało się, że pociąg, który wyjeżdżał z 20 wagoniami, na granicy miał już tylko 15. Pozostałe odnajdywaliśmy na przykład koło Mediolanu. Ale były już puste, wcześniej je rozładowano. Ludzie nie wiedzą o tym, nie wierzą. Kiedy opowiadam, wytrzeszczają oczy. Skąd się z biorą te odpady? Częściowo przychodzą z zagranicy, z tego, co wiem, były odpady z Niemiec. Są też odpady z krajowych fabryk, na przykład producentów AGD czy stacji benzonowych. To wszystko jest dokładnie opisane w raporcie, który przygotował Roberto w 1996. Raport jest dostępny w internecie. Twoja historia trafiła do książki. Jak to się stało? Ewa (Ornacka) znalazła mnie przez Facebook i zapytała, czy może o mnie napisać. Bardzo się cieszę, że mówi się o Robercie. Wolę, żeby mówić o nim a nie o mnie, bo zależy mi na tym, żeby ludzie się obudzili, żeby zobaczyli, co się dzieje. Czy dopytywałaś się, co to za książka? Nie. Zaufałam od razu. Ewa mi przysłała swoją książkę o mafii (Alfabet mafii), zaczęła zadawać pytania, a ja na wszystkie pytania odpowiadałam. Znalazłaś się wśród bardzo różnych bohaterek. Czy nie przeszkadza ci to, że jesteś w jednym szeregu na przykład z matką gangstera? Nie, nie przeszkadza mi to. Myślę, że jeśli ktoś chce czytać, to będzie umiał ocenić książkę, każdy rozdział oddzielnie. W książce mówisz o tym, że sprawy, które dla ciebie są oczywiste, we Włoszech budziły zdumienie. W sensie wsparcia męża, opieki nad nim. To właśnie mnie dziwi. Gdy byłam w szpitalu z mężem, a byłam zawsze od poniedziałku do piątku i w sobotę szwagier mnie zmieniał, a ja wracałam do Rzymu, to córki, to pielęgniarki mówiły, że takiej żony jeszcze nigdy nie widziały, a dla mnie to było normalne. Myślę, że każda kobieta, która kocha mężczyznę, chce spędzać z nim cały czas i pomagać mu, myć go, karmić. Wiedziałam, że Roberto chciał, żebym z nim była, i to było dla mnie najważniejsze. Nawet kiedy szłam do łazienki, mówił „tylko szybko”. Czy myślisz, że twój przykład mógł dać innym kobietom do myślenia? Wątpię. Każdy zachowuje się zgodnie ze swoim charakterem. Czy mówiłaś mu prawdę o jego stanie zdrowia? On dokładnie znał swój stan zdrowia, ale nie rozmawialiśmy na ten temat. Roberto czuł, że umrze. Przed pójściem do szpitala zorganizował swój pogrzeb, miejsce na cmentarzu blisko domu, dowiedział się, ile będę miała renty. Wszystko załatwił, ale nigdy mi o tym nie powiedział. Dowiedziałam się już po jego śmierci. Czy masz nadal kontakt z kolegami Roberta z pracy? Tak, mam, są dla mnie jak rodzina. Odezwali się do mnie wszyscy, nawet ci, których przez lata nie słyszałam. Robert umarł 30 kwietnia a ja pierwszą dostałam rentę 14 sierpnia. Przez ten czas znajomi i koledzy składali się i przynosili mi pieniądze na życie. Wstydziłam się prosić. Gdy sytuacja się przedłużała, w sierpniu zadzwoniłam do szefa policji i w rozmowie przyznałam się, że mam 50 euro w kieszeniu. Po godzinie podjechał samochód z pieniędzmi, a nazajutrz wszystkie zaległości znalazły się na koncie. Wcześniej dzwoniłam do urzędu dwa razy dziennie i wciąż tylko słyszałam, żeby czekać, bo jest kolejka. Czujesz się związana z Włochami? Zostaniesz tam? Nie wrócę do Polski. Kocham Włochy. Tam mam wszystkie wspomnienia.

„Wojny kobiet” Ewa Ornacka, Piotr Pytlakowski, Wydawnictwo Rebis, 2015, s.368

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze