1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Poza rajem. O filmie „Rój” rozmawiają Grażyna Torbicka i Martyna Harland

„Rój” (Fot. materiały prasowe)
„Rój” (Fot. materiały prasowe)
W popkulturze bezludna wyspa zwykle jest synonimem beztroskiej ucieczki albo przymusowego odosobnienia. Do której z tych wersji bliżej filmowi „Rój” – próbują ustalić filmolożka Grażyna Torbicka i psycholożka Martyna Harland.

Martyna Harland: „Rój” Bartosza Bali jest dla mnie filmem bardziej z czucia i emocji, niż z głowy. Atawistycznym. Chropowatym. Blisko ziemi, mięsa i brudu. Sensualnym. Tam gdzie dźwięki, szmery, zapachy i dotyk. Jestem bardzo ciekawa, jak Ty go odebrałaś i co Ciebie w nim poruszyło.
Grażyna Torbicka: Mnie również zaciekawiła ta chropowatość, która nie wynika wcale z niedoskonałości filmu, tylko z tego, w jakim środowisku i otoczeniu żyją jego bohaterowie. Próbują uciec od cywilizacji, żeby być blisko natury i żyć w zgodzie z jej rytmem. Ale to nie jest natura, która nas przytula i obejmuje, tylko taka, z którą trzeba się mierzyć i walczyć. „Rój” nie ma nic wspólnego z rajem.

Filmowa bohaterka (w tej roli Roma Gąsiorowska) to matka dwójki dzieci, która od 10 lat żyje na odizolowanej wyspie. Jest podporządkowana mężczyźnie, ojcu rodziny. Aż w pewnym momencie postanawia zmienić swoje życie…
Oni uciekli od cywilizacji w niezwykle atawistyczny model, który – moim zdaniem – nie jest najlepszym rozwiązaniem na życie. Wiemy już przecież, że dominacja jednej osoby w stadzie, próbującej podporządkować sobie pozostałych członków, ostatecznie szkodzi wszystkim. Nie ma w tej rodzinie równości we wzajemnym traktowaniu się, w dodatku ojciec skupia swoją uwagę na wychowaniu syna w duchu walki o dominację.

Nie wiemy, czy rodzice wcześniej przedyskutowali, jak będzie wyglądało ich życie na wyspie, ale myślę, że rzeczywistość rozminęła się z wyobrażeniami głównej bohaterki. Poznajemy ją jako całkowicie zniewoloną istotę. W pewnym momencie zaczyna jednak to dostrzegać i zmieniać się. Już nie chce takiego życia dla siebie ani swojej córki, dlatego próbuje wyrwać się z tego kręgu.

„Rój” (Fot. materiały prasowe) „Rój” (Fot. materiały prasowe)

Ta kobieta walczy o siebie, ale też widzimy, jaką płaci za to cenę.
Moim zdaniem ona walczy nie tyle o siebie, co o rodzinę. Ma nadzieję, że może wspólnie postanowią, że tak się już dłużej nie da żyć i jednak trzeba wrócić do cywilizacji, która – niestety – też niewiele dobrego obiecuje. Bohaterka ceni sobie wolność i, paradoksalnie, w świecie który tę wolność miał przynieść, jej nie odnajduje.

Jednak dopiero sytuacja krytyczna powoduje, że postanawia opuścić tytułowy rój.
Ma nadzieję, że dorastający syn będzie w stanie jej w tym pomóc. Jednak chłopak jest pod tak silnym wpływem wychowania, jakie odebrał od ojca, że nie potrafi być sprzymierzeńcem matki.

Podobna sytuacja miała miejsce w filmie „W gorsecie” w reżyserii Marie Kreutzer, o którym rozmawiałyśmy wcześniej. Tam w rodzicielskiej komitywie był ojciec z córką, a matka nie miała większego wpływu na wychowanie dziecka.
Z tą różnicą, że w przypadku filmu „Rój” mocniej skupiamy się na systemie rodzinnym. Bohaterka „W gorsecie” działała autonomicznie, w pojedynkę, i myślała jednak głównie o sobie.

„Rój” jest tak skonstruowany, że widz może nie poczuć od razu, że życie członków tej rodziny jest więzieniem. A Ty kiedy to zobaczyłaś?
Właściwie czułam to od samego początku. Ich życie od razu wydawało mi się ani dobre, ani szczęśliwe…

„Rój” (Fot. materiały prasowe) „Rój” (Fot. materiały prasowe)

Gdy na wieść o kolejnej ciąży partnerki bohater grany przez Eryka Lubosa mówi do niej: „Urodzisz i znowu będziesz szczęśliwa, potrzebna”, poczułam ogromną złość. To kompletny brak zrozumienia jej potrzeb…
Ale on czuje się właścicielem jej potrzeb. W jego mniemaniu życie na wyspie to największe szczęście, jakie mogło ich spotkać. Głowa rodziny troszczy się o wszystko, a reszta się podporządkowuje. Tyle, że to wcale nie daje im szczęścia. Zresztą nie sposób tak jednoznacznie i realistycznie opowiadać o filmie, który jest też pewnego rodzaju przypowieścią. Ciężko jest mi w ogóle sobie wyobrazić, że można tak dalece oderwać się od rzeczywistości, dlatego dla mnie to utopia albo raczej dystopia.

Przypomina mi to „Władcę much” w reżyserii Harry’ego Hooka, na podstawie powieści Williama Goldinga, bo film jest zbudowany na podobnym schemacie. Tam obserwowaliśmy grupę chłopców, którzy po katastrofie musieli dorastać na bezludnej wyspie. I co się okazało? Że w pozornie przyjacielskich relacjach zaczęła się w naturalny sposób rodzić rywalizacja, która prowadziła do walk i konfliktów. Mimo że nie było tam żadnych zewnętrznych czynników, które mogłyby wywoływać zło, ono się jednak pojawiało.

Dla mnie sytuacja, w której wszyscy są razem, odcięci od świata, świetnie oddawała emocjonalnie czas pandemii.
Tak, to trafne skojarzenie. W ten sposób można odbierać to, co się działo w wielu domach, kiedy nagle ludzie musieli ze sobą funkcjonować na zamkniętej przestrzeni, i okazało się, że każdy z nich ma inne upodobania, które trzeba szanować. Dzięki temu doświadczeniu możemy jeszcze lepiej odczuć ten film.

A ja dzięki temu zobaczyłam, jak bardzo potrzebny jest nam świat zewnętrzny i inni ludzie, m.in. po to, żeby móc kanalizować trudne emocje. Bohaterowie tego filmu są w tym sami.
Film kręcono rzeczywiście w czasie pandemii – od września do listopada 2021 roku. Być może odwołanie się do tej metafory odcięcia od świata i zamknięcia w obrębie rodziny, jaką był lockdown, było celowe.

Moim zdaniem twórcy postawili sobie za zadanie budzenie samoświadomości u widza. Są tu mocne sceny związane z przełamywaniem tabu macierzyństwa czy kazirodztwa, sceny przemocy, sceny seksu rodziców, któremu przyglądają się dzieci. Która z nich była dla Ciebie najbardziej niewygodna?
Nie czułam dyskomfortu, byłam raczej jedną z podglądających. To zamknięcie w jednej izbie nawiązuje też do sposobu życia naszych przodków. Najbardziej nienaturalny i najmniej komfortowy był dla mnie układ panujący w tej rodzinie. Moja niewygoda polegała głównie na tym, że obserwowałam mężczyznę, ojca rodziny, który chce być panem i władcą bliskich. Z tym było mi zdecydowanie najtrudniej.

„Rój” (Fot. materiały prasowe) „Rój” (Fot. materiały prasowe)

To trochę pokazuje, że dzisiaj robimy z wielu naturalnych rzeczy tematy tabu. „Rój” pomaga to dostrzec.
Zauważ też, że ci bohaterowie mają już w sobie jakieś doświadczenie cywilizacji. To jest dla mnie bardzo ciekawe, że oderwani od tego świata, bardzo szybko powracają do zachowań czysto atawistycznych, instynktownych. Warte zastanowienia się jest też, dlaczego znowu przemoc wychodzi na pierwszy plan. Czy ten brak równości między nimi był obecny także w innym świecie, poza wyspą?

Warto zastanowić się nad tym, co my sami byśmy zrobili i zrobiły w sytuacji izolacji. Co z naszych zachowań by się zatarło, a co zostało? Taki proces przełożenia rzeczywistości filmowej na nasze życie nazywamy w psychologii wglądem i jest on niezwykle filmoterapeutyczny!
Co również pokazuje trzecia część filmu Rubena Östlunda „W trójkącie”. To jest ta sama opowieść, „Rój” tylko z bohaterami, którzy najpierw żyli w luksusach, a potem znaleźli się w miejscu, w którym są kompletnie bezradni. Najlepiej radzi sobie kobieta, która wcześniej była szefową sprzątaczek na luksusowym jachcie.

A czy ja dałabym sobie radę? Wydaje mi się, że jestem osobą, która stara się być samodzielna w różnych obszarach życia. Jeśli mam świadomość tego, że mogę nie dać sobie z czymś rady, próbuję się tego nauczyć.

Bohaterka filmu mówi: „Wolności nie ma, równości nie ma, miłość to puste słowo”. Co o tym myślisz?
Ma prawo tak czuć, po tym, co przeszła. A dlaczego tak mówi? Bo w tej rodzinie nie ma wzajemnego szacunku dla podmiotowości. Jest tylko chęć dominacji.

Dla kogo to może być filmoterapia? Moim zdaniem ten film to zdecydowanie wyjście ze strefy komfortu, a rozwój dzieje się zawsze poza bezpieczną bańką, czyli poza rojem, ale też poza rajem…
Tak, masz rację. Wyjście ze strefy komfortu nie jest łatwe, ale może warto przed jej opuszczeniem zastanowić się, co jest dla nas w życiu naprawdę ważne i czego chcemy się o sobie samych dowiedzieć. „Rój” prowokuje wiele ważnych pytań.

Grażyna Torbicka, dziennikarka, krytyczka filmowa, dyrektorka artystyczna Festiwalu Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi” w Kazimierzu Dolnym, w latach 1996–2016 autorka cyklu „Kocham Kino” TVP2

Martyna Harland, autorka projektu Filmoterapia.pl, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, dziennikarka. Razem z Grażyną Torbicką współtworzyła program „Kocham Kino” TVP2.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze