1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Sztuka
  4. >
  5. Diabeł tkwi w szczegółach – Tomasz Kręcicki jeden z najbardziej rozpoznawalnych malarzy młodego pokolenia

Diabeł tkwi w szczegółach – Tomasz Kręcicki jeden z najbardziej rozpoznawalnych malarzy młodego pokolenia

Fot. Mateusz Woźniak
Fot. Mateusz Woźniak
Malarz przedmiotów codziennego użytku, drobnych spraw i codziennych zdarzeń, którym potrafi nadać monumentalny wymiar. Mottem sztuki Tomasza Kręcickiego mogłoby być powiedzenie „diabeł tkwi w szczegółach”. Albo w talerzu rosołu czy gwoździu wbitym w ścianę.

Jedną z głównych bohaterek wystawy, którą ten ikoniczny malarz pokolenia milenialsów otworzył w sierpniu w Seulu, jest automatyczna pralka nastawiona na wirowanie. Jego obrazy są efektowne i jednocześnie w szczególny sposób wyciszone. To ten rodzaj ciszy, w której słyszy się najdrobniejsze szmery, bicie własnego serca i szept egzystencjalnego niepokoju. Skąd się wziął Tomasz Kręcicki i o co mu chodzi?

Nic dwa razy się nie zdarza?

Wiosną 2017 roku Galeria Raster pokazała wystawę grupy Potencja, przedstawiając ją jako „najbardziej obiecującą formację malarską ostatnich lat”. Te słowa prowokowały wrażenie déjà vu. Niemal 20 lat wcześniej ci sami galerzyści odkryli inną „najbardziej obiecującą formację malarską ostatnich lat” – Grupę Ładnie. Analogii było więcej. Obie grupy pochodzą z Krakowa. W Ładnie główne role grało trzech malarzy: Rafał Bujnowski, Marcin Maciejowski i Wilhelm Sasnal. Potencja to również trzy osoby: Karolina Jabłońska, Cyryl Polaczek i Tomasz Kręcicki. Przypomnijmy, że na przełomie XX i XXI wieku grupa Ładnie odniosła sukces, który stał się lokomotywą renesansu zainteresowania malarstwem w Polsce. Teraz Raster sugerował, że Potencja może wywołać podobną lawinę. Podchodziłem do tych przepowiedni sceptycznie, bo przecież nic dwa razy się nie zdarza, prawda? A jednak intuicja nie zawiodła warszawskich galerzystów i wystąpienie Potencji naprawdę okazało się zwiastunem nowej koniunktury na młode polskie malarstwo, która rozpoczęła się na progu lat 20. Trójka krakowskich artystów odegrała w tym boomie role pierwszoplanowych bohaterów.

Fot. dzięki uprzejmości artysty i Galerii Stereo Fot. dzięki uprzejmości artysty i Galerii Stereo

Luz

Jabłońska, Polaczek i Kręcicki poznali się w czasie studiów na ASP w Krakowie. W 2015 roku wszyscy troje mieli już dyplomy w kieszeniach. Rok później założyli Potencję. Pierwsze lata po ukończeniu uczelni są trudne i raźniej przeżywać je z przyjaciółmi. Aspirujących osób artystycznych jest zawsze więcej niż miejsc na scenie sztuki. Próbujący zaistnieć młody malarz to tylko jeszcze jedno nazwisko, które walczy o uwagę krytyków, galerzystów i kuratorów. Grupa to już zjawisko – łatwiej ją zauważyć, trudniej zignorować.

Potencja była jednak czymś więcej niż grupą wzajemnego wsparcia. W pracowni, którą wspólnie prowadzili w Krakowie na Zabłociu, urządzili galerię. Pokazywali w niej nie tylko swoje prace, lecz również wystawy rówieśniczek i rówieśników. Potencja zaczęła wydawać artzin podtytułem „Łałok”, realizować projekty kuratorskie, a wkrótce także kręcić wraz z przyjaciółmi filmy. Innymi słowy stała się swego rodzaju interdyscyplinarną instytucją, tyle że pozbawioną ciężaru, który klasycznym instytucjom zazwyczaj odbiera wdzięk; nie była wszak biurokracją, lecz projektem artystycznym. Ten projekt uwiódł świat sztuki fantazją, świeżością i luzem – w Potencji sztuka wydawała się nieustającą, świetną zabawą. Ta lekkość podbudowana była jednak intensywną, systematyczną pracą, bo pod parasolem grupy trójka artystów wytyczała swoje indywidualne ścieżki malarskie.

Fot. dzięki uprzejmości artysty i Galerii Esther Schippe/Mateusz Torbus Fot. dzięki uprzejmości artysty i Galerii Esther Schippe/Mateusz Torbus

Film, którego nie było

Droga Tomasza Kręcickiego od początku wiodła ku zbliżeniu. Wszelkie skojarzenia z językiem kinematografii są tu zamierzone i nieprzypadkowe. To bardzo filmowy malarz. Jeżeli przedstawia pejzaże, zwykle wyglądają one jak kadry z kina drogi. Pozornie abstrakcyjny obraz okazuje się wyobrażeniem green screenu – zielonego ekranu używanego do realizacji efektów specjalnych. W kadrach niektórych prac pojawia się mikrofon na długiej tyczce – takich używają dźwiękowcy na planach filmowych. Patrząc na obrazy Kręcickiego, nie mamy pewności, czy oglądamy migawki z życia czy też sceny pochodzące z jakiegoś nienakręconego nigdy filmu.

Gdyby taki film kiedyś powstał, prawdopodobnie przypominałby kino Davida Lyncha. Amerykański reżyser to mistrz zbliżenia, najazdu kamerą na detal, który na ekranie rozrasta się do ogromnych rozmiarów i nabiera symbolicznego znaczenia. To także znak firmowy malarstwa Kręcickiego. Artysta tworzy portrety pinezek, zapalniczek czy żyletek z zaangażowaniem równym temu, które inni wkładają w przedstawianie ludzkich twarzy. U Kręcickiego obecność człowieka jest przeczuwana – ktoś przecież musi być właścicielem ukazanych przedmiotów. Nigdy nie poznajemy jednak do końca tajemniczych protagonistów tych obrazów. Czasem możemy jedynie zobaczyć ich ukazane w ekstremalnym zbliżeniu usta zaciągające się dymem z papierosa. Kiedy indziej widzimy wypełniające cały kadr ogromne palce nawlekające nitkę na igłę albo czyszczące wy- szczerzone zęby nicią dentystyczną. Najczęściej jednak człowiek znajduje się poza polem widzenia. Mamy prawo podejrzewać, że bohaterem opowiadanych przez Kręcickiego historii jest on sam, bo jasne jest, że te obrazy nie zostały wyssane nomen omen z palca i mają solidne podstawy w czujnych obserwacjach oraz realnych przeżyciach. Oglądamy więc świat oczami Kręcickiego, dajemy wciągnąć się w jego opowieść i niepostrzeżenie zaczynamy utożsamiać się z postacią narratora.

Fot. dzięki uprzejmości artysty i Galerii Esther Schippe/Mateusz Torbus Fot. dzięki uprzejmości artysty i Galerii Esther Schippe/Mateusz Torbus

Między łazienką a lodówką

Skoro myślimy o malarstwie Kręcickiego w kategoriach filmu, pojawia się pytanie, jaki gatunek wchodziłby tu w grę? Oczywiście kino obyczajowe: akcja większości obrazów artysty rozgrywa się w domu, w czterech ścianach mieszkania pomiędzy kuchnią a sypialnią, łazienką a lodówką. To scenografia do opowieści o współczesnym życiu codziennym. A może jednak mamy do czynienia z malarskim odpowiednikiem kina grozy? Malowane przez Kręcickiego wnętrza często odwiedzamy nocą. Wcielamy się wówczas w postać, która cierpi na bezsenność. Ten wyobrażony bohater wpatruje się we własne wystające spod kołdry stopy, na drugim planie miga wyświetlacz elektronicznego zegara wskazującego, że dochodzi czwarta nad ranem, zwana godziną samobójców. Na innym obrazie widzimy nogi bohatera wydobyte z ciemności snopem światła padającego z otwartych drzwi lodówki – niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto podczas długiej bezsennej nocy nie zakradł się do kuchni na drugą lub trzecią kolację! W jeszcze innych pracach malarz przedstawia pigułki i tabletki, które – tak się przecież zdarza – bywają ostatnią deską ratunku i jedyną nadzieją na sen.

W jednym z nokturnów Kręcicki pokazuje ucho postaci, która przykłada szklankę do ściany, by nasłuchiwać odgłosów dochodzących z sąsiedniego mieszkania. Kręcicki jest mistrzem w budowaniu „ścieżki dźwiękowej” swojego malarstwa. Stosując przemyślane środki plastyczne, potrafi stworzyć specyficzny rodzaj wizualnej „ciszy”, która pozwala niemal usłyszeć, co dzieje się w przedstawionym przez artystę świecie: szum nastawionej na wirowanie pralki, trzask przełącznika nerwowo zapalonego i gaszonego światła, kroki postaci błądzącej w nocy po pogrążonym w ciemności mieszkaniu. To także cisza sprzyjająca egzystencjalnej refleksji. W malarstwie Kręcickiego nie ma bowiem sprzeczności między upodobaniem do ukazywania rzeczy zwykłych i powszednich a powracającym nastrojem niesamowitości. Codzienność jest niesamowita, jeżeli spojrzeć na nią wystarczająco wnikliwie i z odpowiedniego punktu widzenia. Obrazy Kręcickiego są zapisami takich momentów – chwil wewnętrznego niepokoju, który nie ma konkretnego źródła, jeżeli nie liczyć przyczyn metafizycznych. Rysy w tynku na ścianie, namalowane przez artystę na jednym z obrazów, potrafią wówczas ukazać się nam jako znak, omen, alegoria pęknięcia wpisanego w codzienne doświadczenie, a może nawet w samą strukturę rzeczywistości.

Fot. dzięki uprzejmości artysty i Galerii Esther Schippe/Mateusz Torbus Fot. dzięki uprzejmości artysty i Galerii Esther Schippe/Mateusz Torbus

Ocean barszczu

Czy więc stając w obliczu prac Kręcickiego, uczestniczymy w egzystencjalnym dramacie? Tak i nie. Urok sztuki tego malarza polega na jej niejednoznaczności. Artysta manipuluje skalą, prowadzi z widzem grę. Rzeczy, które nam pokazuje, mogą mieć ogromne znaczenie albo być zupełnie błahe. To malarstwo opowiada nie tyle o samej rzeczywistości, ile o sposobach patrzenia na nią. W wielu obrazach Kręcickiego możemy zobaczyć zatem po prostu martwe natury. Tak jest w wypadku jedzenia, które należy do ulubionych tematów malarza. Kręcicki jest autorem portretów ziemniaków, orzechów kokosowych i jabłek. Jeden z obrazów wypełnił w całości przedstawieniem tabliczki czekolady, której kostki tworzą na płótnie geometryczny abstrakcyjny wzór. Osobny cykl prac poświęcił zupom. Taki temat jest okazją do popisu kunsztu i techniki – głęboki oranż pomidorówki, półprzeźroczysta zielonkawa żółcień rosołu, głęboka magenta barszczu, pod którego powierzchnią dryfują białe uszka – to gratki dla malarza kolorysty. Artysta często porównuje malarstwo do gotowania, przyprawy to barwniki, a składniki miesza się na patelni niczym kolory na palecie. Kręcicki ma bowiem także takie oblicze: jest formalistą i praktycznie każdy jego obraz można postrzegać jako błyskotliwe rozwiązanie czysto formalnego zagadnienia malarskiego. Coś takiego jak czysta forma jednak w przyrodzie nie występuje, i kiedy długo wpatrujemy się w namalowaną przez artystę zupę, mimo woli zaczynamy przeczuwać ukryte w jej głębinach znaczenie.

Na przełomie ubiegłej i obecnej dekady Kręcicki stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych malarzy młodego pokolenia w Polsce. Teraz wypływa na międzynarodowe wody – podjął współpracę z prestiżową i wpływową galerią Esther Shipper, na wiosnę miał dużą indywidualną wystawę w Szanghaju, tej jesieni pokazuje swoje prace w stolicy Korei. Pod koniec roku jego nowe obrazy zobaczymy w warszawskiej galerii Stereo. Kręcicki należy do pokolenia malarzy, którzy wychodzą odbiorcy naprzeciw, chcą się podobać, robią sztukę, która szybko przyciąga oko. Źródło sukcesu Kręcickiego tkwi jednak w tym, że potrafi zatrzymać nasze spojrzenie na dłużej. W 2017 roku, kiedy artysta wraz z Potencją wystawiał w Rastrze, krytyk Jakub Banasiak pisał: „Prace Kręcickiego to jeszcze jeden przykład na to, że najciekawsi malarze to ci, którzy myślą, zanim podejdą do sztalugi”. A więc malarz myśli o tym, jak czerpiąc jednocześnie z różnych tradycji – od popu przez minimalizm po sztukę konceptualną – stworzyć czytelny i zarazem oryginalny język wizualny. I jak w tym języku mówić o rzeczach zwykłych, w których kryje się ziarno niesamowitości, jak w lekki sposób dotykać spraw poważnych i rozwijać opowieści, w których widz z zaskoczeniem odkrywa echo własnych doświadczeń. Ukazanych tak sugestywnie, jakby samemu się je przeżyło.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze