Solidny strop i grube mury doskonale tłumią dźwięki, dzięki temu aktorka Katarzyna du Château (do niedawna Trzcińska) na swoim strychu na warszawskiej Starówce może swobodnie ćwiczyć głos, nie przeszkadzając sąsiadom. Jej mieszkanie jest nieustannym procesem twórczym. Dziełem sztuki tworzonym przez całe życie.
Artykuł archiwalny
Łukowe sklepienia, szerokie reprezentacyjne schody i stare drewniane balustrady na klatce schodowej sprawiają, że można się tu poczuć jak na krużganku renesansowego zamku. – Robi wrażenie, bo teraz takich budynków jest niewiele – mówi Kasia. Ale w rzeczywistości piękną przedwojenną kamienicę odbudowano z tego, co było, i mocno różni się ona od pierwowzoru. Drewniane tralki, które dziś zachwycają, pochodzą ze schodów kuchennych. Nic specjalnego, choć na otwarciu budynku projektanci wykazali się dużą fantazją. Sąsiad, który mieszka tu od początku, wspomina, że na korytarzach rozbłyskiwały barwne chińskie lampiony. Było pięknie i światowo, jak teraz na strychu u Kasi.
Mieszkanie znajduje się w centrum miasta, w dodatku w dzielnicy turystycznej. Na ulicach bywa gwarno i tłoczno, ale na strychu panuje cisza i spokój. Okna wychodzą na podwórko, widać z nich tylko dachy i niebo, jak w Paryżu albo Rzymie. Dobrze się tu tworzy. (Fot. Robby Cyron)
Każdy, kto przychodzi tu pierwszy raz, staje oniemiały przed drewnianymi, antycznymi drzwiami do łazienki. Są zaskakujące i imponujące, a przypłynęły do Kasi z Indii. – Kiedy je zobaczyłam, serce mi zadrżało – wspomina. – To pierwsze wrażenie pozostało we mnie do dziś i wciąż widzę je w oczach nowych gości. Skąd taka fantazja? Łazienka jest jedynym pomieszczeniem wydzielonym w otwartej przestrzeni strychu, potrzebny był więc mocny akcent, który stworzy wyraźną granicę między kuluarami a częścią oficjalną. Oczywiście były wątpliwości, czy tak egzotyczny dodatek pasuje do powojennej warszawskiej kamienicy, ale kiedy drzwi zostały zamontowane, wydawało się, że były częścią tego miejsca od zawsze. Kiedy kilka lat później Kasia sama wyruszyła w podróż do Indii, cały czas szukała w tamtejszych budynkach „swoich” drzwi. Zobaczyła je tuż przed wyjazdem, spacerując po prastarej dzielnicy Bombaju. Były kolorowe, służyły do wejścia na patio. Nie, nie można ich zobaczyć na zdjęciach, bo w czasach aparatów analogowych szybko kończył się film. Pozostały więc tylko we wspomnieniach Kasi.
Antyczne indyjskie drzwi do łazienki to prawdziwe dzieło sztuki użytkowej. Trudno przejść obok nich obojętnie. (Fot. Robby Cyron)
Nie każdy szczegół mieszkania był tak starannie zaplanowany. Sama przestrzeń, więźba dachowa, belki, stare cegły – narzuciły wnętrzu określony styl. Kasia się temu podporządkowała, niczego nie maskowała, nie zmieniała. Brała to, co oferowały jej architektura i los. Kiedy mama znajomej robiła remont i został jej nadmiar mozaikowych kafelków, Kasia ułożyła z nich w łazience dywanik i ozdobiła kuchnię. Pozostałe ściany pomalowała na biało, by powstał czysty blejtram, na którego tle z roku na rok pojawiały się kolejne przedmioty, prezenty, pamiątki, znaleziska.
Ulubiony fotel mamy kilka lat temu zajął miejsce przy biblioteczce na strychu u Kasi. (Fot. Robby Cyron)
Pierwsza była Matka Boska odkryta pod schodami w jednym z wynajmowanych mieszkań. Obraz był mocno pognieciony, ale po trzech miesiącach leżenia pod ciężkimi książkami odzyskał kształt, a wtedy okazało się, że jak ulał pasuje do starej ramy wygrzebanej w garażu. Kasia własnoręcznie zrobiła renowację, musnęła obraz i ramę farbą w kolorze starego złota. Ozłocona Maryja wygląda jak milion dolarów. Razem z nią na strych wprowadziły się książki, łóżko, stender i stylowa sofa, która zawadzała znajomemu, więc dostarczył ją Kasi na dachu samochodu. Wypadałoby już zmienić podrapaną przez kota tapicerkę, ale żal, bo to jedyny ślad, jaki pozostał po nim w mieszkaniu.
Secesyjna sofa to strefa relaksu. Na jej tapicerce wciąż widać ślady kota, ale teraz wypoczywa tu pies. (Fot. Robby Cyron)
W jadalni miał stanąć duży drewniany stół, ale przyjaciel przyniósł w prezencie olśniewający kryształowy, w stylu Bauhausu. Przyjechał z Düsseldorfu i wprowadził na strych awangardową estetykę. Teraz widać ją także na ścianach w wiszącej nad łóżkiem abstrakcji autorstwa Martina Budnego i linorytach wykonanych na pięknym starym papierze przez Roberta Kutę, ulubionego artystę Kasi.
Piękna, czysta linia, metalowa konstrukcja i duże przeszklenia. Stół w jadalni to kwintesencja stylu Bauhausu. (Fot. Robby Cyron)
Kilka lat temu w jej mieszkaniu pojawiło się sporo rzeczy mamy: secesyjne złote sztućce, dzbanek, kryształowy wazon i jej ulubiony fotel. Jak na strych przystało, pełno tu sentymentalnych pamiątek. Każdy element wystroju jest z innej bajki, ale jakimś cudem do siebie pasują i tworzą niepowtarzalny klimat tego miejsca.
Wnętrze z roku na rok obrasta różnymi rzeczami. Najcenniejsze są te, które wywołują wspomnienia. (Fot. Robby Cyron)
W mieszkaniu Kasi, jak w teatrze, wszystko wywołuje emocje i nic nie jest takie, jakim się na początku wydaje. Rolę szafki w przedpokoju odgrywa dziewiętnastowieczna chłodziarka znaleziona u sąsiada w piwnicy. W swoich książkach ten model polecała sławna Lucyna Ćwierczakiewiczowa. Zapewne spodobałby jej się także blat kuchenny, który w gruncie rzeczy jest… balkonem.
Drobiazgi tworzą klimat, dlatego w kuchni zamiast zamkniętych szafek są otwarte półki. Wnętrze strychu widać także w lustrze zawieszonym nad betonowym blatem. (Fot. Robby Cyron)
– Kończył mi się już budżet, a trudno zamieszkać bez kuchni – wspomina Kasia. – Czterometrowy, szeroki kawał litego drewna był dość kosztowny, a sklejki nie chciałam. Wymyśliłam więc beton, ale wówczas nie był on jeszcze tak modny we wnętrzach. Nie bardzo wiedziałam, jak się do tego projektu zabrać, poprosiłam więc o pomoc panów budowlańców. Kombinowaliśmy, co zrobić, by beton utrzymał się w zawieszeniu i nie popękał. Jeden z nich zaproponował, żeby go wylać jak balkon na konstrukcji ze stalowych prętów. Kiedy zasechł, pomalowałam go zwykłym lakierem do drewna. Z czasem powstała na nim faktura kamienia, dziś trudno uwierzyć, że to zwykły beton.
Kocur Maneki-neko uśmiecha się, macha łapką, przywołuje szczęście i pieniądze. Kasia wypatrzyła go w mieszkaniu Smolików. Przynieśli go jej w prezencie na parapetówkę. (Fot. Robby Cyron)
Nad blatem Kasia zawiesiła lustro, które odbija wnętrze i optycznie je powiększa. Podczas gotowania widzi w nim siedzących przy stole gości. I siebie. – Nadrabiam deficyty z poprzedniego mieszkania, w którym miałam tylko jedno małe lusterko. Żeby się zobaczyć w całości, musiałam wejść do windy – śmieje się. Ale to już przeszłość. – Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Otworzyłam nowy rozdział w moim życiu. Ale miejsce zostaje. Jest w nim dużo spokoju i dobrej energii. Bardzo je lubię – mówi Kasia.