Ludzie blisko siebie, tak blisko jak tylko można. W domu. Albo w metrze, zamyśleni, uchwyceni ukradkiem. Albo w podróży. To ich emocje są tematem dla fotografki Marty Rybickiej. Jej pasją od dawna jest ich rozpoznawanie i zatrzymywanie na fotografii.
Czego potrzebujesz, żeby powstało dobre zdjęcie?
Emocji. Bo ja tak naprawdę fotografuję emocje. I sama też muszę je czuć. Właściwie to nie jestem artystą, tylko fotografem, który „filtrując” przez siebie, rejestruje rzeczywistość. Fotografuję to, co na mnie działa.
Wiele lat temu, w latach 70., Susan Sontag powiedziała, że „dziś na świecie wszystko istnieje po to, żeby zostać sfotografowanym”. Jest tak? Wszystko można sfotografować?
Wszystko, tylko ważne jak i po co. I ważne, żeby nie fotografować dosłownie.
Gest, spojrzenie, światło to główni bohaterowie zdjęć Marty. (Fot. Marta Rybicka)
Ludzie fotografują wszystko: i śmierć, i porody…
Podczas porodu nie fotografuje się fizjologii, tylko bliskość, gesty, emocje. O to w tym chodzi. O to, żeby zatrzymać tę chwilę. Robię zdjęcia w takich sytuacjach, w których ludzie czują się dobrze, są szczęśliwi, bo takich zdjęć jest mało. Mnie samą to uzdrawia, cieszy, biorę te emocje do siebie. Przypominają mi, że jest też dobra strona tego świata.
Fotografując ludzi w intymnych sytuacjach, nie przekraczasz jakiejś granicy?
W pokazywaniu bliskości między ludźmi nie ma nic złego. Przecież dzieci, które patrzą na bliskość rodziców, są szczęśliwsze, potem same umieją ją przeżyć, dzielić się nią.
Bliskość w dojrzałych związkach to nieustający temat poszukiwań fotografki. (Fot. Marta Rybicka)
To powiedz, kto jest na tych zdjęciach.
To są sesje par, które cieszą się szczęśliwym związkiem. Albo takich, które chcą ten stan bliskości odnaleźć, bo mają poczucie, że trochę go utraciły. Ale to są zawsze ludzie w dojrzałej relacji. Dla nich sama sesja jest już czymś wyjątkowym i bardzo ich zbliża. Nie mogłabym zrobić sesji z ludźmi, którzy spotykają się od niedawna. Pierwsza para, którą sfotografowałam, była ze sobą 15 lat i miała dwoje dzieci.
Pierwsze pary do sesji Marta znalazła dzięki ogłoszeniu na Facebooku. (Fot. Marta Rybicka)
Skąd w ogóle pomysł fotografii intymnej?
Zawsze chciałam fotografować ekstremalne sytuacje, bo dopiero wtedy widać uczucia. Seks to emocja ekstremalna i ważna w życiu, więc pomyślałam, że spróbuję sfotografować seks. Także dlatego, że nigdy nie widziałam zdjęć seksu, które by mi się podobały, pokazywałyby właśnie emocje i nie były pornografią. Potem przeszłam do sytuacji maksymalnej bliskości, bo zorientowałam się, że to wcale nie sam seks jest tym najbardziej intymnym momentem.
Aby zdjęcia były udane Marta stara się podążać za fotografowaną parą, ich chemią. (Fot. Marta Rybicka)
A jak namówiłaś ludzi do zdjęć?
Wrzuciłam ogłoszenie na Facebooka, że chciałabym sfotografować pary, na przykład o poranku. Pomyślałam, że wtedy najlepiej widać, że ludzie chcą się ze sobą budzić, są najbardziej naturalni. To jest taka prawdziwa sytuacja, z życia. Chciałam się przekonać, czy umiem sprawić, że poczują się komfortowo, no i czy ktoś będzie chciał mieć takie zdjęcia. Kiedy fotografowałam pierwszą parę, musiałam reagować na żywo. Wczułam się w sytuację, zaczęliśmy rozmawiać o nich, nie udawałam, że mnie nie ma. Nigdy nie udaję, pary mówią, że czują moją obecność, słyszą migawkę, ale zapominają o mnie, zapominają, że to sesja. Nauczyłam się, że najważniejsze jest wczucie się w tych ludzi, podążanie za nimi, za ich chemią.
Ale nie z każdym musi się udać?
Do tej pory ze wszystkimi mi się udało. Ja zresztą im pomagam, cały czas mówię, że pięknie wyglądają, i jak widzę na bieżąco, że jakieś zdjęcie jest interesujące, to im pokazuję. Dla nich to jest potwierdzenie tego, że to, co się dzieje między nimi, jest piękne.
Na fotografiach Marty nie ma nagości. Nie jest potrzebna do wyrażenia emocji. (Fot. Marta Rybicka)
Więc to jednak jest przekroczenie pewnej granicy. Ale jednocześnie ludzie właśnie nie wiedzą, jak te ich najintymniejsze sytuacje wyglądają. Będąc uczestnikami, nie mogą przecież być obserwatorami. Taki paradoks.
No tak, ale na moich zdjęciach nie ma seksu, zapamiętania się. Stosunek nie jest estetyczny, on jest po to, żeby czuć, a nie żeby było pięknie. Więc ja nie dokumentuję aktów, tylko emocje. Podczas tych sesji muszę znaleźć najważniejsze i najładniejsze momenty między ludźmi. Chwytam ich emocje, a oni się z nimi identyfikują. I nawet nie muszą się rozbierać. Bo nie o nagość tutaj chodzi.
Kto się bardziej stresuje podczas sesji? Oni czy ty? Mężczyzna czy kobieta?
Mężczyźni, zawsze, i to dużo bardziej. Oni chcą koniecznie wiedzieć, jak mają się zachowywać, dlatego mówię, że raczej fotografuję kobietę, bo to ona jest bardziej nośnikiem emocji, a on jest tłem. I proszę, żeby nie wymyślali nic nowego, zachowywali się normalnie. I wtedy widzę takie „uff!”, ulgę, że nie muszą się popisywać. Wiem, że to jest dla ludzi trudne. Jakbyś mnie zapytała, czy ja sama chciałabym mieć taką sesję, to powiedziałabym, że nie wiem. Ale na pewno im bardziej człowiek czuje bliskość i jest jej pewien, tym bardziej jest skłonny ją pokazać.
(Fot. Marta Rybicka)
A jak to się stało, że zostałaś fotografką? Nie zapowiadało się przecież.
No tak, skończyłam stosunki międzynarodowe i chciałam pracować w dyplomacji, podróżować albo pomagać tacie w biznesie. Nie czułam się humanistką, chociaż kiedy byłam nastolatką, chodziłam do szkoły muzycznej i dużo malowałam. Świetnie liczyłam. Byłam konkretna, chciałam zawsze szybkich efektów, starałam się być samodzielna.
I?
Najpierw pracowałam w korporacji. Przez trzy lata, 24 godziny na dobę. Potem całą naszą ekipę wyrzucili, bo byliśmy za dobrzy. Wtedy pojechałam do Indonezji na trzy miesiące, sama, z plecakiem. I tam zaczęłam robić zdjęcia, tak naprawdę dlatego, że nie miałam się z kim dzielić tym, co przeżywałam. A potem jeszcze trafiłam na Haiti, gdzie pół roku wcześniej było trzęsienie ziemi. I wtedy zrozumiałam, że niezbędne dla fotografa jest rozpoznawanie ludzkich uczuć. Od tamtej pory ćwiczę się w tym rozpoznawaniu.
Bo po co komu zdjęcia bez emocji?
Marta Rybicka (Fot. Sławek Kamiński)
Robię zdjęcia ludzi, którzy czują się dobrze, są szczęśliwi, bo takich zdjęć jest mało. Mnie samą to uzdrawia. Przypomina mi, że jest też dobra strona tego świata.