Jak w dobie walki o efektywność pracy dbać o relacje – wyjaśnia Małgorzata Tomasik, wieloletnia szefowa HR w firmach konsultingowych, współtwórczyni zarządzania
i przywództwa, nowego kierunku na Uniwersytecie SWPS.
Spotkałam się z opinią, że relacje w pracy są przereklamowane.
Moim zdaniem są jednym z najważniejszych elementów sukcesu firmy. Ale także sukcesu pracownika. Jest takie powiedzenie: Nieważne, co wiesz, ale kogo znasz. Czyli, owszem, jestem ceniona za wiedzę, umiejętności, ale z drugiej strony – jeżeli mam dobre relacje, to mogę szybko nadrobić ewentualne braki albo wciągnąć do zespołu osobę, która je uzupełni. W nowoczesnym podejściu do pracy proponuje się pracownikowi: spróbuj poświęcić przynajmniej pięć minut na budowanie relacji. Na przykład idąc korytarzem, zapytaj kolegę o dziecko. Po to właśnie firmy organizują wyjazdy integracyjne, żeby ludzie lepiej się poznali.
W jakim celu mamy się lepiej poznawać?
Żeby się nawzajem zrozumieć. Bo jeśli się wie, że koleżanka ma małe dzieci i nie chce zostawać po godzinach, to dlaczego nie umożliwić jej tego, żeby mogła wyjść wcześniej? Każdy z nas ma przecież swoje życie prywatne, ważne dla siebie cele. Teraz ludzie dbają o balans między tym, co zawodowe, a tym, co prywatne.
Co na to firmy?
Google na przykład stawia sprawę tak. Tęsknisz za swoim psem? Przyprowadź go do swojej pracy. Masz małe dzieci? Zorganizujemy przedszkole zakładowe. Interesuję się ostatnio tym, w jaki sposób budować relacje w pracy między różnymi pokoleniami, bo coraz częściej pracują razem 30-latek i 60-latek. Starsi pracownicy są lojalni wobec firmy, chętnie dzielą się doświadczeniem. Młodzi natomiast cenią sobie dobrą atmosferę. Syn mojej przyjaciółki podjął wymarzoną pracę już na studiach, dostał dobry pakiet socjalny, niezłą pensję. Spotykam go po roku i pytam, jak tam praca. Odpowiada, że już nie pracuje, że był najmłodszy, wszyscy mu matkowali, a jemu zależało na tym, żeby móc z kimś pogadać o muzyce, wyciągnąć kogoś na koncert. Dla pokolenia baby boomers urodzonych po wojnie liczy się co innego niż dla pokolenia Y czy Z. Pracodawcy powinni to też brać pod uwagę.
Co jest tu najważniejsze?
Otwarta, uczciwa komunikacja. Ona kształtuje kulturę firmy. Czasem lepiej przyznać się do błędów niż brnąć w wątpliwe tłumaczenia. Szalenie ważna jest uważność na siebie nawzajem, otwartość na różnorodność, czyli na inne zdania, pomysły. A także szacunek, zaufanie, i to wzajemne, bo nie wyobrażam sobie szefa proponującego udział w projekcie osobom, do których nie ma zaufania – do ich wiedzy, rzetelności. Od szefa zależy bardzo dużo, na przykład to, czy potrafi jako lider zainspirować innych, czy wykorzysta swoją inteligencję emocjonalną. Zdarzało mi się, że przychodził do mnie szef zespołu i mówił: „Nie mam chemii z tą osobą”. Pamiętam, że pomyślałam: „Nie jesteś przecież w związku małżeńskim!”. Ale potem doszłam do wniosku, że coś w tym określeniu „mieć chemię” jest. Między innymi możliwość budowania zaufania i komunikacji.
Po co to wszystko?
Uniwersytet Florydzki zrobił badania, z których wynika, że wzajemny szacunek i zaufanie prowadzą do lepszej współpracy, wydajności i większej innowacji. Okazuje się, że ludzie koncentrują się wtedy nie na tym, żeby uprzykrzać sobie życie, tylko w przyjaznej atmosferze wykorzystują swój potencjał do osiągnięcia wspólnego celu.
Dziś wszyscy siedzą z nosem w komputerach. Jak tu budować relacje?
Nowoczesna technologia rzeczywiście w tym nie pomaga. Ludzie dostają mejle, odpisują, nie dając sobie możliwości przemyślenia, dodając na CC różne osoby. Te mejle krążą po firmie, budząc emocje. A co za problem, zanim się odpisze, podejść do adresata i porozmawiać?
Mejl to konkret, zostaje, a rozmowa jest ulotna, można różnie ją pamiętać.
Znów kłania się zaufanie. Postulowałabym najpierw porozmawiać, a potem napisać ładny mejl podsumowujący to, co ustaliliśmy. W niektórych firmach, urzędach buduje się atmosferę zagrożenia, zbiera kwity, żeby w razie czego wyciągnąć je z szuflady. Energia w to włożona zupełnie nie służy ani celom firmy, ani rozwojowi osobistemu. Skupiamy się na tym, że cały czas czujemy zagrożenie i z nim walczymy. A przecież nie po to idziemy do pracy.
No właśnie, idziemy, żeby pracować, a nie budować relacje.
Jeśli jednak nie zbudujemy dobrych relacji, to zaczną krążyć po firmie plotki, a te, powtórzone kilka razy, zdają się prawdą, co psuje atmosferę. Warto od czasu do czasu robić zebrania, wykorzystywać nieformalne rozmowy. Nawet w zespołach pracujących na odległość zaleca się, żeby ludzie spotkali się twarzą w twarz chociażby w momencie odpalania projektu.
Zaprzyjaźniać się w pracy?
Według mnie przyjaźń w pracy się nie sprawdza, wolałabym mówić o dobrych relacjach. One, owszem, mogą przerodzić się w przyjaźń. Choć przyjaźń w relacji podwładny – przełożony może być ryzykowna. Trudniej wtedy zachować standardy przy ocenie i promocji. Chciałabym podkreślić, że nie można dawać przyzwolenia na mobbing, poddawać się terrorowi przełożonego, który nie radzi sobie z sytuacją w firmie. Ale też nie zaogniać konfliktu, czasem ugryźć się w język, żeby nie zapracować sobie na opinię konfliktowego, a jak już nie ma wyjścia – rozstać się z klasą.
Rywalizacja nie buduje dobrych relacji.
Ale czasem nie da się jej uniknąć. Najlepiej oceniani są ci, którzy mają najlepsze wyniki, niemniej jednak ciągle zbyt często pomija się fakt, jak ci sami pracownicy wpływają na innych i na kulturę organizacji. Zawsze trzeba mieć w głowie, że mogę wygrać tu i teraz, ale kiedyś zostanie wytknięte mi moje zachowanie.
Niektórzy wybierają instrumentalnie ludzi, z którymi opłaca się zaprzyjaźniać.
Pewna teoria mówi, że warto zidentyfikować przydatne relacje i nad nimi pracować. Ostrzegam, że można się przeliczyć. Znam sytuacje, kiedy ludzie pracowali nie na tych, co trzeba. Mam inną radę – warto pracować nad tym, żeby być życzliwym, pomocnym nawet w sprawach, które wykraczają poza nasze obowiązki. W każdych relacjach, także tych w pracy, sprawdza się teoria, że to, co się teraz włoży, to kiedyś się wyjmie.
Jaka przyszłość czeka relacje zawodowe?
Zmniejszy się lojalność wobec firmy. Żyjemy coraz dłużej i będziemy zmuszeni do częstszej zmiany miejsca pracy, ale i zawodu. Mało tego, będzie trudno zdefiniować, na którym etapie życia jesteśmy. Wcześniej przechodziliśmy płynnie z etapu edukacji do pracy, a kończyliśmy na emeryturze. Teraz uczymy się przez całe życie, zmieniamy pracę, a konsekwencją tych zmian jest powierzchowność relacji. Jestem jednak przekonana, że one będą nadal ważne. Nawet jeśli zastąpią nas maszyny, to ktoś będzie musiał być mózgiem operacyjnym, tworzyć środowisko, w którym ludziom będzie się chciało współpracować, znajdować energię do działania. Bo bez zaangażowania pracowników żadna firma nic nie zdziała.
Małgorzata Tomasik ekspertka w dziedzinie zarządzania potencjałem ludzkim. Specjalizuje się między innymi w komunikacji wewnętrznej w firmach. Pracowała jako menedżerka od HR w firmach: Arthur Andersen, EY, Grupa Orlen.