Nie od dziś wiadomo, że ludziom ładnym jest na świecie łatwiej. Osoby obdarzone ujmującą aparycją zyskują na starcie: czy to szukając pracy, czy przyjaciół. Ciekawe, że nawet Temidę, która ma zasłonięte oczy, potrafi omamić urok niebezpiecznego zbrodniarza.
Lekarz, prawnik, handlowiec, polityk – chociaż potrzebujemy ich fachowości, skuteczność działań tych osób często zależy od ich wizerunku i powierzchowności. Po prostu lubimy mieć w pobliżu siebie piękno, ufamy mu. A poza tym, otaczając się pełnymi uroku ludźmi, podnosimy własną samoocenę i jednocześnie zwiększamy swój prestiż – komunikujemy otoczeniu: „oto należę do tej atrakcyjnej społeczności’’.
Z podobnym zjawiskiem spotykamy się już u dzieci, pragnących przebywać w otoczeniu urodziwych i charyzmatycznych kolegów. Analogiczne odczucia ugruntowuje utrzymujący się w kulturze masowej trend lansujący osoby atrakcyjne – pisma i programy telewizyjne pokazują często jako autorytety ludzi o pociągającej powierzchowności, i obdarzamy ich zaufaniem, mimo że tak naprawdę niewiele o nich wiemy. Działają tu cechy zewnętrzne, chociaż nie zawsze kryje się za nimi oczekiwana osobowość.
Aparycja i miła powierzchowność wpływają nie tylko na doznania estetyczne otoczenia, ale też na odbiór moralny, ocenę postępowania danej osoby. Tezę tę potwierdzają dzieje procesów sądowych, gdzie sprawiedliwość nie powinna budzić najmniejszych wątpliwości ani w żadnym wypadku zależeć od wizerunku oskarżonego. A jednak analiza spraw, w których na ławie oskarżonych zasiedli ludzie obdarzeni przez naturę wdziękiem i urokiem osobistym, oraz tych, w których sądzono osoby raczej odstręczające zewnętrznie, daje do myślenia. Nie bez znaczenia bywa reakcja opinii publicznej na werdykt bądź przebieg rozprawy, a ta obdarza łaską urodziwych.
Lata 70. XX wieku w USA. Ted Bundy – seryjny morderca, absolwent prawa na renomowanej uczelni, rozpoczyna krwawą podróż przez kraj, znacząc miejsca swego pobytu ofiarami młodych kobiet. Przystojny i elokwentny świeżo upieczony mecenas Bundy potrafił być niezwykle uroczy, kiedy wabił ofiary, pozbawiał je jednak życia z wyjątkowym z okrucieństwem. Często je uwodził, obsypywał podarunkami, aby wzbudzić większe zaufanie u jednej ze swych ofiar, włożył rękę w gipsowy opatrunek. Do tego stopnia działały jego urok osobisty i inteligencja, że podczas pierwszego zatrzymania udzielono mu pozwolenia na korzystanie z sądowej biblioteki, jako że zamierzał bronić się sam – dając tym świadectwo domniemanej niewinności. Nie wyniósł widać ze studiów prawniczych wiedzy o tym, że wystąpienie we własnej obronie zwykle kończy się fiaskiem. Jednak, gdy tak siedział wśród ksiąg w gmachu sądu w Aspen, udało mu się podjąć inne kroki niż opracowywanie linii obrony – mianowicie uśpił swym urokiem dżentelmena czujność strażników i niezauważony opuścił na dobre gmach sądu i samo Aspen… Przemierzał bez gotówki Stany Zjednoczone, by wpaść w ręce policji dopiero na Florydzie (udało mu się przejechać tysiące mil mimo zwiększonej czujności służb i rozesłanych portretów pamięciowych!), gdzie dokonał wielokrotnego morderstwa w żeńskim akademiku.
Warto zaznaczyć, że Bundy nie był zawodowym kryminalistą, mającym doświadczenie w ukrywaniu się przed władzą federalną. Korzystał ze swej prezencji i uwodzicielskiego sprytu, zyskując pomoc ludzi, którzy wspierali go gotówką czy gościli w swoich domach. Nawet gdy pojawiły się listy gończe, nikt z jego znajomych nie pomyślał, że przesympatyczny Ted jest w istocie niebezpiecznym mordercą! Gdy trafił do celi śmierci i długi czas oczekiwał na wyrok, publicznie wyznał skruchę, zjednując sobie dziennikarzy i opinię publiczną, w konsekwencji czego jego grafik w więzieniu pełen był spotkań, w tym także o charakterze intymnym. W wywiadach z kunsztem aktora odgrywał autorytet moralny, skrzywdzony w dzieciństwie, krytykując powszechny dostęp do pornografii. Jak na kogoś, kogo sąd uznał za winnego kilkunastu potwornych czynów, cieszył się nader niezasłużoną popularnością.
Prezencja i powierzchowność niewiele mówią o wartościach, sumieniu czy przekonaniach. A chyba zasady i czyny to właściwe, uczciwe i wszechstronne przesłanki do oceny drugiego człowieka. Tymczasem ludzie instynktownie czują większą sympatię do piękniejszych i bogatszych, niż do przeciętnych.
Z podobnymi do siebie można najwyżej się utożsamiać i współczuć im, ale nie podziwiać ich. Nic dziwnego, że na okładkach magazynów niepodzielnie królują nieskazitelnie piękne twarze, których idealne rysy nierzadko są owocem zabiegów grafika w Photoshopie… Jeśli jeszcze dodamy do tego inteligencję i charyzmę, otrzymujemy mieszankę wybuchową. Wszakże bóstwa światowych religii to także postaci o niezwykłej, niepowtarzalnej prezencji, do dziś posługujemy się frazeologizmem „posągowe piękno”. Dobrzy i szlachetni są piękni – temu przekonaniu hołduje nawet sztuka. Ukrzyżowane figury Chrystusa ukazują poranione ciało atletycznie zbudowanego mężczyzny, podczas gdy pożerający swe dzieci Saturn jest przez malarzy przedstawiany jako monstrum.
A jednak ludzki urok jest jak obosieczny miecz. Wystarczy wspomnieć o psychopatach, którzy oprócz atrakcyjnej prezencji i wybujałej opinii o swym ego, mieli także pewne umiejętności, a często także urok osobisty, za pomocą których manipulowali przysięgłymi lub zaskarbiali sobie zaufanie ich ofiar. W psychologii połączenie makiawelizmu, narcyzmu i braku norm moralnych zwane jest „czarną triadą” – to bardzo niebezpieczna kombinacja cech, charakterystyczna właśnie dla socjopatów.
Powierzchowne piękno będzie pewnie zawsze wpływało na to, jak postrzegamy i oceniamy innych ludzi, także pod względem moralnym. Niemały w tym udział wzorców i przekonań, które wynosimy z dzieciństwa. Zabawki i bajki kierowane do najmłodszych zazwyczaj zaszczepiają przekonanie, że pozytywni bohaterowie są mili, grzeczni, dzielni i... urodziwi. Dlatego też od początku z nimi sympatyzujemy. Dla kontrastu postacie negatywne nie pozostawiają złudzeń co do swej roli w historyjce – ich szpetota, a często też przerażający ton głosu, wywołują określone reakcje emocjonalne. Problem w tym, że w dorosłym życiu wyczekiwany rycerz w lśniącej zbroi nierzadko okazuje się podstępnym egoistą
, a „dobra wróżka” umyka naszej uwadze, bo nie była zbyt ujmująca w pierwszym kontakcie. Nie bez powodu Mały Książę mówił, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
Istnieją wzorce urody obowiązujące w danej kulturze i czasie, choć pewne cechy są uniwersalne, jak wzrost, który często kojarzony jest z autorytetem (to ciekawe, że mężczyzna zaprezentowany jako prof., dr, mec. Kowalski wyda się wyższy, niż przedstawiony jako pan Kowalski). Powszechnie uznaje się – i potwierdza to wiele badań – że osoby ładne, atrakcyjne fizycznie mają generalnie w życiu lepiej, łatwiej zdobywają pracę, więcej zarabiają, częściej uzyskują pomoc od innych, są bardziej lubiane, atrakcyjne towarzysko, jako dzieci uzyskują lepsze oceny w szkole… Zresztą eksperymentalne fikcyjne rozprawy pokazały, że oskarżonych o atrakcyjnym wyglądzie rzadziej uznawano za winnych.
Warto też przytoczyć wyniki innych badań: dzieci postrzegane przez nauczycieli jako ładne są przez nich odbierane jako grzeczne, a ich złe zachowanie uznawane jest za incydentalne. Natomiast dzieciom postrzeganym jako brzydkie nauczyciele przypisują intencjonalną agresję. Dzieci ładne mają wyższą pozycję socjometryczną w klasie. Nawet niemowlęta wolą patrzeć na ludzi o proporcjonalnych twarzach, co wskazuje, że skłonność preferowania urodziwych to wrodzona cecha, a nie wyłącznie kształtowana przez środowisko.
W codziennym życiu sprawdza się teoria atrybucji, czyli przypisywanie ludziom pewnych cech ze względu np. na ich wygląd. Ludzi urodziwych jesteśmy skłonni „obdarzać” wieloma pozytywnymi cechami, brzydkich – odwrotnie. To samo dotyczy przypisywania komuś tendencji do czynienia dobra lub zła (na zasadzie „dobre jest piękne”). Przy czym związek atrakcyjności fizycznej (wyglądu) z byciem atrakcyjnym dla płci przeciwnej jest najsilniejszy u kobiet, u mężczyzn kluczowe znaczenie ma sprawność fizyczna, seksualna oraz intelekt.
Warto tu wspomnieć o tzw. efekcie aureoli, który polega na przypisaniu jednej ważnej pozytywnej lub negatywnej właściwości, co w konsekwencji wpływa na skłonność do przypisywania innych, niezaobserwowanych właściwości, które są zgodne ze znakiem emocjonalnym pierwszego przypisanego atrybutu. Ciekawe jest też zjawisko tzw. atrakcyjności interpersonalnej (czyli kwestia tego, dlaczego lubimy i cenimy tych, a nie innych ludzi). Otóż zwykle lubimy osoby, które kojarzą nam się z czymś pozytywnym i podobne do nas (są potwierdzeniem naszych racji), z drugiej strony działa tu też reguła komplementarności cech, a to oznacza, że lubimy ludzi, którzy mają cechy przeciwne do naszych, ale jednocześnie uzupełniające, stąd typowy gaduła lubi zwykle towarzystwo kogoś, kto umie słuchać.
Istotna jest jednak świadomość własnej urody i jej wpływu na innych. W swojej pracy spotkałam całą masę ludzi pięknych fizycznie (zarówno kobiet, jak i mężczyzn) z bardzo niską samooceną, pełnych kompleksów, nieprzystosowanych, niewykorzystujących absolutnie swoich możliwości. Ogromny wpływ na to ma dzieciństwo, a konkretnie styl wychowania i to, czy dziecko miało zaspokojone podstawowe potrzeby, w tym miłości, przynależności, akceptacji, poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji, a także jakość relacji rodzinnych, więzi z rodzicami, kształtowania przez nich poczucia wartości i adekwatnej samooceny u dziecka, dawanie mu wsparcia, akceptacji, potwierdzania i akceptacji atrybutów płci. Istotna jest też pozycja dziecka w rodzinie w kontekście rodzeństwa, tzw. efekt lustra (informacje zwrotne, oceny, opinie innych o nas). Bez prawidłowego funkcjonowania tych czynników, mimo urody, nie poczujemy się piękni.
Beata Nawrot, psycholog, terapeuta rodzinny z Gabinetu Pomocy Psychologicznej Dziecku i Rodzinie w Łodzi.