– Wszyscy jesteśmy tacy sami. Ważne jest współczucie, współodczuwanie; zrozumienie, że wszyscy chcemy być spełnieni, szczęśliwi, uznani przez innych, szanowani. Każdy ma prawo być tutaj i żyć obok nas; być naszym sąsiadem. Możemy cieszyć się i wzbogacać różnorodnością – mówi Tanna Jakubowicz-Mount.
Radość z różnorodności, tak się łatwo mówi. Jednak by cieszyć się różnorodnością świata, potrzebujemy wielkiej otwartości. Na ogół lubimy podobnych do siebie. Inni nas niepokoją.
Postrzegamy ich jako obcych i czujemy się zagrożeni. Naruszają nasze poczucie tożsamości, a to wywołuje lęk. Nie wiemy, czego się spodziewać. Od lat w wielu miejscach na świecie pracuję z ludźmi różnych wyznań, tradycji duchowych i kulturowych. Prowadzę spotkania otwarte na Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie. Spotykamy się w kręgu ludzi, którzy mówią różnymi językami, są na różnych ścieżkach życia, inaczej myślą, wyglądają, inaczej się modlą, zachowują, wierzą w coś innego. Chodzi nam o to, aby przezwyciężyć barierę obcości i prawdziwie się spotkać, ponieważ wiele napięć i konfliktów w świecie związanych jest z obcymi, z tymi, których nie rozumiemy i których się boimy. Najtrudniej rozbroić stereotypy, ponieważ są mocno utrwalone, przekazywane z pokolenia na pokolenie; w Polsce szczególnie te dotyczące Żydów, Cyganów, Rosjan, Niemców, ludzi o innej orientacji seksualnej. To jest problem na skalę globalną, ponieważ narasta poczucie zagrożenia spowodowane kryzysem ekonomicznym, duchowym, humanitarnym. Świat staje się nieprzewidywalny, więc łatwo uruchamia się lęk o biologiczne przetrwanie. A wtedy narastają konflikty związane z obcymi. To znany mechanizm – kanalizujemy swój lęk i nienawiść w niechęci do innych.
To „oni” zabierają nam pracę i przestrzeń życiową.
Co przecież nie jest prawdą, ponieważ „obcy” na ogół przyjmują najgorszą pracę w niechcianych zawodach. Jednak lęk tak działa: to „oni” rozpanoszą się, narzucą nam swoje obyczaje, których nie chcemy. Rozpoznajemy też mechanizm projekcji: im jest nam trudniej ze sobą, im bardziej jesteśmy niepogodzeni z różnymi częściami siebie, tym bardziej będziemy niechętni, a nawet wrodzy w stosunku do innych. Jeśli kogoś nienawidzę, to może znaczyć, że nie chcę widzieć mojego bólu, upokorzenia czy gniewu odbitego w jego oczach. Nie cierpię obcych, ponieważ nie chcę cierpieć z powodu obcego w sobie. Często mamy w sobie skrzywdzone dziecko, ofiarę, kogoś, kto podlegał opresji, na przykład wychował się w rodzinie dysfunkcyjnej. To dziecko usiłuje się jakoś bronić, opracowuje sobie strategię przetrwania, żeby się nie dać; jest pełne napięcia, gotowe do obrony. Czuje się zagrożone i broni się, atakując. Ofiara staje się oprawcą, kimś, kto jest agresywny, używa przemocy. Wytwarza się bardzo silny konflikt wewnętrzny między ofiarą a oprawcą. Jeśli tego nie rozpoznaję, wtedy złość i nienawiść projektuję na innych, oni stają się moimi wrogami, tarczą mojej niechęci do siebie.
Odrzucamy innych, ponieważ nie chcemy spotkać się z kimś nieznanym, obcym w sobie?
Zwraca na to uwagę mój ulubiony filozof, benedyktyn David Steindl-Rast: Dopóki nie spotkamy obcego w sobie, nie rozpoznamy go, nie zaakceptujemy jako części naszego człowieczeństwa, nie będziemy w stanie spotkać się z obcymi na drogach życia.
Przekraczanie lęku przed obcym zaczyna się więc od pogodzenia się ze sobą.
Tak, od odnalezienia pojednania w sercu między różnymi częściami nas, które są w konflikcie. Ja to nazywam alchemią miłości, bo tylko miłość ma moc uzdrowienia i scalenia naszego wnętrza. Ktoś o niskim poczuciu własnej wartości, kto czuje się upokorzony, wykluczony, odrzucony, chętnie szuka gorszego od siebie, Żyda, Murzyna, Cygana, żeby poczuć się lepiej. Na takiej właśnie projekcji Hitler zbudował swoją potęgę. Wykorzystał frustrację, napięcie, lęk, upokorzenie ludzi; podniósł ich z kolan, mówiąc, że są nadludźmi. Zbudował fałszywe poczucie mocy, godności, przynależności do większej całości: „Jestem silnym członkiem grupy, która ma wroga, obcego, innego, i określony plan działania, aby wroga zniszczyć”. Okopanie się na silnych pozycjach religijnych i narodowych, znalezienie wspólnego wroga daje poczucie ulgi i złudnej mocy. Prowadzi do konfliktów i wojen. Brunatna fala przemocy wraca w obecnym kryzysie i jest niebezpieczna. Na szczęście napływa druga fala, którą nazywam błękitną falą odradzania się wartości bliskich wszystkim tradycjom duchowym, takich jak szacunek dla inności, współodczuwanie i miłość.
Najbardziej przerażające wydają się konflikty na tle religijnym. Pragniemy, aby Bóg był ponad podziałami, a to się nie udaje.
Religia, która jest pozbawiona ducha, kostnieje i staje się fundamentalizmem. W imię religii dokonano największych zbrodni. To już nie jest religia – to trzymanie się kanonu, dogmatów, kodu porozumiewania się. Ktoś, kto wyznaje inną religię, niejako podważa, kwestionuje naszą wiarę: „Jakim prawem wierzy w nie wiadomo kogo? Istnieje tylko nasz Bóg. Tylko nasz jest jedyny i prawdziwy. Co oni tam odprawiają między sobą? To mi zagraża. To mnie uraża. Podważa moją tożsamość. Jestem u siebie. To mój kraj. Polska. Tutaj dziewięćdziesiąt kilka procent ludzi to katolicy. Niepotrzebni nam obcy”. W takiej postawie jest pogarda; my jesteśmy lepsi, oni są gorsi. Na ogół szerokim łukiem omijamy bezdomnych, żebraków. Nie chcemy ich widzieć, spotykać się z nimi. Podobnie ludzi starych. Nie chcemy spotykać się ze swoją starością. Boimy się przemijania i śmierci. Nie chcemy tego cierpienia. To wszystko jest ze sfery cienia, mroczne, napiętnowane. Wydobyte na światło dzienne budzi odrazę, niechęć, nienawiść. Niechęć do starych, chorych i ułomnych odzwierciedla odrzucone i wyparte części nas samych.
Gdy więc pojawia się lęk przed innym, dobrze byłoby zadać sobie kilka pytań. Na przykład: czego boję się w sobie?
Czego nie chcę widzieć, czuć? Jakie części siebie zepchnęłam do piwnicy mojego domu? Chodzi o to, aby te odrzucone, wykluczone części siebie zaprosić do domu naszego serca, zaprowadzić do jasnego salonu i zapytać, czego potrzebują? Nakarmić, utulić to wszystko w nas, co zostało skazane na wygnanie. Uznać swoją inność; jestem dzieckiem wszechświata i tak jak wszyscy mam prawo tu być. Wtedy zyskujemy przestrzeń, aby uważnie wysłuchać obcego, innego, nie oceniać, nie szukać winnych. Uważnie słuchając, odkrywamy, że na poziomie serca, uczuć wszyscy jesteśmy tacy sami. Serce to współczucie, współodczuwanie; zrozumienie, że wszyscy chcemy być spełnieni, szczęśliwi, uznani przez innych, szanowani. Każdy ma prawo być tutaj i żyć obok nas; być naszym sąsiadem. Możemy cieszyć się i wzbogacać różnorodnością. Widzimy, że inni ludzie mają takie wartości, które mogą być dla nas ważne. Odkrywamy, że inny to ja, moje lustro, w którym widzę całe spektrum mojego człowieczeństwa. Każdy z nas jest szczególny i niepowtarzalny, a jednocześnie jesteśmy tożsami w swojej istocie, utkani z tej samej energii światła i miłości, istniejącej u podłoża wszelkiego życia. Mogę czerpać z obfitości świata, ze wszystkich barw tęczy. Nelson Mandela mówił o tym, że jesteśmy narodami tęczy; Indianie mówią, że jesteśmy ludźmi białymi, czerwonymi, czarnymi, żółtymi, którzy kiedyś spotkają się razem pod ogromnym Drzewem Życia. Warto pamiętać, że tęcza to rozszczepione spektrum białego światła. W gruncie rzeczy jesteśmy światłem w różnych kolorach. Jesteśmy jednością.
Przez wiele lat przyjeżdżał do Polski mistrz zen Kwong Roshi. Miał w zwyczaju odwiedzać opactwo benedyktynów w Lubiniu i ojca Jana M. Berezę. Siadali w kręgu z innymi medytującymi. Mówili, że na głębokim poziomie nie ma różnic. Odnajdujemy tam te same pytania: Kim jestem? Po co tutaj jestem? Do czego jestem stworzona? Jakie jest moje przeznaczenie? Duchowość zaczyna się w sercu, które otwiera się na siebie i na innych, obejmuje wszystkie odrębności, całą różnorodność świata.
Tanna Jakubowicz-Mount od 40 lat pracuje jako psychoterapeutka. Reprezentuje Psychologię Transpersonalną (4-ta siła w psychologii), która obejmuje badaniami cały rozwój człowieka włącznie ze sferą duchową. Sensem jej działania jest tworzenie przestrzeni pojednania człowieka z samym sobą, z innymi ludźmi i całą ziemską wspólnotą.