Dzieci wiedzą mniej niż dorośli, ale boją się tak samo. Dlatego trzeba z nimi rozmawiać o ich lękach i niepokojach, ale nie na siłę i tylko tyle, ile one chcą.
Dzieci to osoby w różnym wieku. Między siedmiolatkiem a dziesięciolatkiem jest przepaść rozwojowa dotycząca sprawności intelektualnej, rozwoju społecznego, postrzegania świata, wyobraźni i emocji. Rok różnicy między dziećmi powoduje, że mamy do czynienia z innym człowiekiem. Dlatego temat rozmów o sytuacji na Ukrainie zacznijmy od ustalenia, na jakim etapie rozwoju jest dziecko i czy w ogóle chce o wojnie rozmawiać.
Dziecko starsze, które ma swój telefon, samodzielnie zbierze informacje. Jedyne, co możemy i powinniśmy zrobić, to uczulenie go, żeby nie poświęcał zbyt dużo czasu na wchłanianie negatywnych informacji oraz żeby nie wierzył we wszystko, co czyta.
Dziecko młodsze jest całkowicie zależne od wiedzy i emocji otoczenia. Dlatego przypatrz mu się: z jakich źródeł pozyskało wiedzę o wojnie, ile informacji zniesie, w jaki sposób interesuje się wojną, czy na pewno się boi. I czy na pewno potrzebuje takiej rozmowy. Odpowiedzi wcale nie są oczywiste.
Dzieci boją się tak samo jak dorośli: tego, czego boją się inni i tego, czego nie znają. Dziś do dziecięcych lęków doszły nowe: wojna, atak nuklearny, Putin. Nie w każdym dziecku słowo „wojna” wzbudza lęk. W większości tak, ale nie we wszystkich. Nie zakładajmy z góry, że skoro tak dużo pisze się i mówi o tym, żeby rozmawiać z dziećmi o wojnie, to ja też muszę to zrobić. Wcale nie jesteś złym rodzicem, jeśli w twoim domu nie było rozmowy na ten temat. Jeśli dziecko jest smutne, zalęknione, pyta – odpowiadajmy, ale sami nie wywołujmy tematu na siłę i tylko dlatego, że wszyscy z pracy już ze swoimi dziećmi takie rozmowy przeprowadzili.
Zawsze warto codziennie pytać: „Co u ciebie słychać, o czym chcesz pogadać, martwisz się czymś? Co chcesz, żebyśmy porobili?”. Może dziecko woli porozmawiać o tym, że Marysia ma nowego psa. Nie wpychajmy naszych dzieci na siłę w temat ataku zbrojnego. Czasem to rodzic potrzebuje uspokajającej rozmowy, a nie dziecko. Nie mylmy tych potrzeb.
„A co będzie, jeśli na nasz dom spadnie bomba? A czy Putin może tu przyjść? A kiedy się umiera, to bardzo boli? Czy my też będziemy uciekać z Polski?”. Takie pytania odbieramy jako dziecięce lęki, a wcale tak być nie musi. Podstawą zdrowego dzieciństwa jest ciekawość, jak działa świat. Dlatego nie wpadajmy w panikę, kiedy dziecko zapyta nas o bomby, broń jądrową, śmierć, naloty i o co w ogóle chodzi temu Putinowi. Odpowiedzmy, jak umiemy najlepiej.
Dziecko, jak każdy człowiek, boi się przede wszystkim o swój świat: co się może zmienić i jak wtedy będzie. W odpowiedzi potrzebuje usłyszeć konkrety: rodzice będą z nim w każdej sytuacji, nie zostawią go, a Azora zabiorą. Dziecko chce usłyszeć odpowiedzi na swoje indywidualne pytania, a nie na uniwersalne lęki kreowane przez media.
Dzieci nie zadają „trudnych pytań”. To my, dorośli, robimy z dziecięcych pytań trudne, bo trudno nam na nie odpowiadać. Gubimy się między szczerością a chęcią ochrony dzieci przed przykrymi doznaniami. Odpowiadaj więc zawsze prawdę i zawsze od razu, ale tylko na konkretne pytanie. Kiedy dziecko pyta, co to jest broń atomowa, powiedz tylko, że to energia. Mimo że to kuszące i wydaje ci się, że dziecko chce to wiedzieć, powstrzymaj się i nie mów, że głowice jądrowe są wykierowane w stolice Europy. Dobrze odpowiedzieć na pytanie, to wiedzieć, kiedy postawić kropkę.
Wojna, naloty i śmierć to dla wielu dzieci dobry moment, żeby powiedzieć coś szokującego. „To dobrze, że Putin ich wszystkich pozabija” – tak powiedział dziewięciolatek, który chciał zaistnieć w klasie. Chciał zaszokować inne dzieci i nauczycielkę – i doskonale mu się to udało.
Pamiętajmy, że dla dzieci nie ma powagi wojny czy sacrum śmierci. Dzieci ot tak sprawdzają, co się stanie, kiedy coś powiedzą, jaka będzie reakcja ludzi w ich otoczeniu. To nie znaczy, że ujawnił się w nim rys psychopatyczny, że nie ma empatii i jest żądny krwi. Nie daj sobie tego wmówić. Dziecko tylko sprowokowało dorosłych do zauważenia go. Potrzebuje rozmowy, ale może wcale nie o wojnie, tylko o tym, że ma dość swojego starszego bata lub boi się nowego partnera mamy.
Naturalną potrzebą dzieci jest pomaganie innym, zwłaszcza słabszym. Tak samo jak my cierpią, gdy czują bezradność. Dziś dzieci uczą się, co oznacza słowo „pomoc”. Zachęć dziecko, żeby włączyło się w akcje pomocowe i zwracaj mu uwagę, jaka forma pomocy jest wartościowa, a jaka jest tylko gestem.
To, co może zrobić każdy rodzic, to pamiętać o sile oddziaływania obrazu na ludzką psychikę. Wyłącz telewizor. Zdjęcia i filmy pokazujące działania wojenne to bardzo silny przekaz emocjonalny, dlatego najlepiej, gdyby telewizor się teraz „popsuł”. To i tak nie uchroni dzieci od informacji, bo media atakują je ze wszystkich stron, ale przynamniej zmniejszy straty. Powiedz dziecku, że źle znosisz takie wiadomości. Warto, żeby dzieci wiedziały, że dorośli też przeżywają strach, martwią się i nie na wszystko są odporni.
Dzieci chcą uczestniczyć w nurcie życia. Chcą robić to, co dorośli, i mówić o tym, o czym dorośli. Dlatego warto dać im porcję wiedzy, żeby mogły się trochę popisać przed kolegami: pokaż na mapie, gdzie leży Ukraina, gdzie Rosja. Pokaż państwa ościenne, ich stolice, rzeki, egzotyczne nazwy gór i jezior. Flaga Ukrainy, hymn, największe miasta – to jest dla dzieci bardzo ciekawe. Pomoże im bardziej niż nerwowe dopytywanie się, czy na pewno nie martwią się o wojnę. Może nauczycie się kilkunastu podstawowych słów po ukraińsku? Może posłuchacie piosenek, może obejrzycie film o Kijowie?
Dzieci, jak my wszyscy, chcą normalności i stabilizacji. Trzeba je uspokoić rzeczową, spokojną rozmową, ale nie poświęcać całego popołudnia jednemu tematowi. Idźcie na basen, spacer, wyjmijcie z piwnicy rowery, pobawcie się w chowanego, poprzytulajcie, powygłupiajcie. Dzieci zapamiętają, co robiliście w domu, gdy „wybuchła wojna”. Zadbajmy, żeby w ich pamięci zapisał się obraz bliskości z rodzicami.