Prawdziwy mężczyzna powinien wybudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. Ma być kimś, ma się wyróżniać, osiągnąć sukces, zapewnić rodzinie „wszystko”... – tego oczekuje społeczeństwo, tego oczekują też kobiety. Mężczyźni bardzo często stają się ofiarami tych oczekiwań. Bo w „męskim świecie” nie ma miejsca na odkrywanie pragnień serca, jest za to wiele cierpienia – mówi psychoterapeuta Benedykt Peczko w rozmowie z Renatą Arendt-Dziurdzikowską.
„Jak wielu z nas jest wysokimi, szczupłymi, bogatymi, odnoszącymi sukcesy, cieszącymi się władzą, z dwudziestocentymetrowym i owłosioną klatką, zawsze opanowanymi... czy ktoś... o tak, tutaj jest jeden! Jedyny mężczyzna!” – Steve Biddulph, autor „Męskości”, donosi, jak poznał prawdziwego mężczyznę. Co dzieje się w wewnętrznym świecie mężczyzn?
Przymierzają siebie do mało realnych wzorców. Prawdziwy mężczyzna powinien wybudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. Co to znaczy? Przecież gdyby rzeczywiście każdy mężczyzna miał wybudować dom, to zabrakłoby miejsca na Ziemi. Gdzie byśmy je stawiali? Na Alasce? Gdyby każdemu mężczyźnie urodził się syn, to powstałaby potężna nierównowaga, bo synowie potrzebują kobiet. Jedynie sadzenie drzew potraktowałbym jako użyteczne zalecenie. Czy Einstein budował dom i sadził drzewa? Wątpię. A inni naukowcy, podróżnicy, odkrywcy, pisarze, lekarze? To popularne powiedzenie, często przywoływane, dobrze odzwierciedla sposób myślenia na temat roli mężczyzn. Widać, jak bardzo jest ograniczające, sztywne. Który mężczyzna jest w stanie mu sprostać?
My, kobiety, budzimy się z wielowiekowego patriarchalnego snu, odkrywamy swoją siłę, dary i talenty, swoje piękno i niepowtarzalność. Ale pierwsze, z czym musiałyśmy się zmierzyć, to presja, jakiej jesteśmy poddawane od dziecka. Częste pytania kobiet to: „jaka powinnam być?”, „czy jestem już wystarczająco dobra, odpowiednia?” i „czy jestem PRAWDZIWĄ kobietą?”. Pytanie: „czy jestem PRAWDZIWYM mężczyzną?”, to jest taka sama niepewność, rozdarcie, ból?
Podlegamy – i kobiety, i mężczyźni – najprzeróżniejszym presjom i powinnościom. Mężczyzna ma być kimś, ma się wyróżniać, być doceniany w pracy, osiągnąć sukces, zapewnić rodzinie odpowiednie warunki materialne. Tego oczekuje społeczeństwo, ale przede wszystkim tego oczekują kobiety, partnerki mężczyzn. To jest tak głęboko uwewnętrzniony wzorzec męskiej tożsamości, że dochodzi do paradoksalnych sytuacji. Na przykład kobieta zarabia więcej niż partner, co można by uznać za sukces ich rodziny, bo oboje wykonują pracę, którą lubią, a jednak ona mówi: „Albo coś z tym zrobisz, albo musimy się rozstać”. Albo kobieta wymaga, aby jej mężczyzna się rozwijał – powinien tak jak ona ćwiczyć jogę, czytać książki, zapisać się na kurs samorealizacji. A on ciężko pracuje na budowie, przychodzi do domu zmęczony, chce odpocząć, więc włącza telewizor. Ona się denerwuje, nie może patrzeć na to, że on siedzi przed telewizorem. Gdy rozmawiamy dłużej, okazuje się, że mężczyzna całkiem nieźle ma się w swojej pracy, uśmiecha się do żony często, snują wspólne plany. Nie ma powodu upierać się, że ktoś coś powinien, a już najbliższa osoba? Na pewno nie tędy droga.
Mężczyźni przejmują się naszymi oczekiwaniami?
Bardzo często stają się ofiarami tych oczekiwań. Presja ze strony partnerek ma na nich decydujący wpływ. Kobiety, mimo że narzekają na patriarchalny system, popychają mężczyzn w kierunku realizowania jego wzorców. Niewinne stwierdzenia: „Bądź mężczyzną, zrób coś wreszcie, podejmij decyzję!” albo „Rozejrzyj się, inni tyle już osiągnęli, a ty?”, mają dużą siłę. Szczególnie porównania z innymi wywierają silną presję równania do wzorca. Pozornie wspierające stwierdzenia dotyczące sytuacji w pracy: „Nie daj sobie jeździć po głowie, zrób coś, przecież to niedopuszczalne”, tak naprawdę napędzają patriarchalny archetyp walki o terytorium, eliminowania wrogów, obcych plemion czy wyłaniającego się na horyzoncie samca alfa. Wierzę, że nie takie są intencje kobiet. Warto pamiętać, że spełnianie patriarchalnego wzorca jest dla mężczyzn coraz trudniejsze, bo warunki ciągle się zmieniają, a tempo przemian i wymagania wciąż rosną. Nie chodzi o upolowanie kolejnego mamuta czy zdobycie skóry bobra, ale o coś znacznie więcej – to jest nieustająca walka o pozycję, o prestiż, lepszy samochód, lepszy wizerunek, lepszego haka na konkurencję. Ta spirala walki, konkurencji ciągle się nakręca, nie wiadomo już do czego prowadzi.
„Nie znajduję w nim radości, ognia, pasji życia” – mówią mi kobiety o swoich mężczyznach. Gdzie się podziała męska energia?
Źródłem cierpienia wielu mężczyzn jest wewnętrzna nierównowaga. Na ogół mamy w sobie zbyt wiele cech typowo męskich albo – wcale nierzadko – kobiecych. Męscy mężczyźni są nastawieni na walkę, posiadanie. To jest strategia ich przetrwania. We współczesnym świecie przetrwanie nie wiąże się z tym, żeby mieć gdzie mieszkać, co jeść i w co się ubrać, wiąże się z lansowanymi standardami. Jeśli mężczyzna za nimi nie nadąża, jeśli nie zapewnia swojej partnerce, dzieciom tego, co zapewniają swoim rodzinom inni mężczyźni, czuje się zagrożony.
Taką postawę popularyzują książki dotyczące psychologii sukcesu, w których autorzy podkreślają, że czas to pieniądz. Mężczyzna czyta: „Pomyśl, ile mógłbyś zyskać, gdybyś pracował jeszcze jedną godzinę dziennie”. Sumują ten czas w skali roku i okazuje się, że po kilku latach mężczyzna mógłby opływać w dostatki. Jeśli traktuję poważnie tego typu przesłanie, wtedy tak nieproduktywne zajęcia, jak spotkania z przyjaciółmi, zabawy z dziećmi, wyprawy do lasu, niezobowiązujące lektury czy marzenia, wywołują poczucie winy. Nie mogę pozwolić sobie na nicnierobienie. Więc osiągam kolejne cele. Ale nie jestem w stanie się nimi cieszyć, doświadczać istnienia w sposób, który daje poczucie wewnętrznego bogactwa i spokoju. Można powiedzieć, że tacy mężczyźni mają w sobie za mało kobiety, równoważącego kobiecego aspektu.
Znajoma terapeutka o mężczyznach twardych, sztywnych i ciągle w pędzie mówi, że są jak bąki – zabawki dla dzieci. Taki mężczyzna bąk stoi, dopóki się kręci; gdy zwalnia, zaczyna się chybotać; gdy się zatrzymuje, przewraca się, pada. Musi być w ciągłym wirze, żeby w ogóle funkcjonować, zachować pion.
Wszystko, co najcenniejsze, jest na zewnątrz mnie, do zdobycia – to jest taki stan umysłu. Kobiety mówią wtedy do swoich mężczyzn: „Usiądź, posłuchaj mnie, popatrz na mnie, gdzie tak pędzisz?”.
Mężczyźni znacznie częściej niż kobiety upatrują źródła szczęścia na zewnątrz siebie, w przedmiotach, które są do zdobycia. To jest straszliwa pułapka. Wydaje mi się, że jeśli tylko osiągnę to i to, będę szczęśliwy. Już osiągnąłem, więc myślę, że jestem szczęśliwy, ale mógłbym być jeszcze bardziej, gdybym...więc znów rzucam się w pogoń. Oczywiście czynniki zewnętrzne są ważne tak samo, jak ważni są inni ludzie, ale uzależnianie od nich szczęścia to prosta droga do nieszczęścia.
Zadania, jakie realizują mężczyźni, wymagają od nich koncentracji na świecie zewnętrznym, a wtedy bardzo łatwo zapomnieć o sobie, o swoim wnętrzu, zatracić tę część siebie, która pragnie życia kontemplacyjnego. Ta utrata to kolejne źródło cierpienia mężczyzn. Jak mężczyzna odpoczywa? Idzie do parku, bo wie, że ruch dobrze robi i spacer dotlenia. Ale myślami jest zupełnie gdzie indziej – snuje plany, odbiera telefony i załatwia sprawy. Na wakacje zabiera laptopa, przyjmuje i wysyła mejle. Nie jest w stanie zobaczyć liści na drzewach, chmur na niebie, usłyszeć śpiewu ptaków, być tu i teraz. Widziałem kiedyś taką scenę na basenie. Wszedł mężczyzna, położył telefon komórkowy na krawędzi basenu i zanurzył się w wodzie. Płynie, łapie rytm, oddech. W pewnym momencie dzwoni telefon. Nerwowo zawraca, aby zdążyć odebrać. Dopływa, ale telefon przestaje dzwonić. Zanurza się w wodzie, płynie, odzyskuje zrelaksowany oddech. Dzwonek telefonu. Znów zawraca. Tym razem się udaje, rozmawia. Znów przez chwilę płynie... I tak dalej. Ktoś, kto nie umie się zatrzymać, nie będzie szczęśliwy.
Jakie wytyczne musi spełniać mężczyzna, by zasłużyć na miano tego "prawdziwego"? Na czym powinna polegać jego siła? (fot. iStock)
Wielu mężczyzn obawia się swojej kobiecej strony, wypiera ją albo odrzuca. To są ci mężczyźni, którzy nie rozumieją świata kobiet, uważają je za inny gatunek, gorszy, bo niezrozumiały. Poznałem niedawno takiego mężczyznę – kolekcjonuje albumy z malarstwem, same portrety kobiet. Kiedy ogląda te albumy, robi to z największą czułością. Tylko w ten bezpieczny dla siebie sposób może kontaktować się z kobiecością.
Czego się obawia?
Pożądania, przywiązania, zależności, być może zranienia, odrzucenia, więc woli sam odrzucić, niż być odrzuconym. Oczywiście głęboko pragnie tego, co odrzuca.
Mężczyźni tęsknią za doświadczaniem bliskości zarówno w relacjach z kobietami, jak i z innymi mężczyznami. Za przyjaciółmi, z którymi można się dobrze rozumieć. Tęsknią za bliskością z samymi sobą, czyli za taką relacją ze sobą, w której nie musieliby popędzać się batem, karać siebie czy od siebie uciekać.
Elisabeth Badinter w „Tożsamości mężczyzny” przywołuje dwa określenia biegunowo różnych mężczyzn, zaczerpnięte z literatury skandynawskiej: „mężczyzna węzeł” i „mężczyzna miękki”. Mężczyzna miękki wielu kobietom wydaje się atrakcyjny, ponieważ nie ma tych wszystkich zagrażających, twardych męskich cech. Jednak Badinter obu umieszcza w rozdziale „Mężczyzna okaleczony”.
Mężczyźni wrażliwi, delikatni, nieśmiali nie mają poczucia siły, sprawczości. Nie potrafią znaleźć odpowiedniej partnerki, ciekawej pracy, a jeśli już pracują, to dają się wykorzystywać, nie pozwalają sobie, by marzyć, osiągać cele. Wycofują się. To są mężczyźni wychowywani przez kobiety.
Mam klienta, którego matka zmarła dwa lata temu. Skończył czterdziestkę i właściwie dopiero teraz zaczyna życie. Z dziewczynami, z którymi był, nie łączyły go bliskie relacje. Zresztą żadna nie podobała się matce, więc odpadała jako kandydatka na towarzyszkę życia dla synka. Ten mężczyzna, który najprawdopodobniej przekroczył już półmetek swojego życia, nie wie, kim jest, co ma robić, w jakim kierunku pójść. Gdy żyła mama, wszystko było jasne, czasem się buntował, ale miał punkt odniesienia. Teraz jest zawieszony w próżni. To oczywiście skrajny przypadek, ale dobrze pokazuje skutki wewnętrznej nierównowagi, okaleczenie, o którym mówiłaś.
Za czym tęsknią mężczyźni?
Za bliskością – to jest wspólne. Za doświadczaniem bliskości zarówno w relacjach z kobietami, jak i z innymi mężczyznami. Za przyjaciółmi, z którymi można się dobrze rozumieć, nadawać na tej samej fali. Tęsknią za bliskością z samymi sobą, czyli za taką relacją ze sobą, w której nie musieliby popędzać się batem, karać siebie czy od siebie uciekać. Za bliskością ze swoimi marzeniami i celami. Za bliskością z ludźmi w pracy przejawiającą się w realizowaniu wspólnych planów, we wzajemnym zaufaniu, dzieleniu się sobą, wspieraniu.
Współczesny mężczyzna jest samotny. Rzadko który mężczyzna ma głębokie, przyjacielskie relacje z innymi mężczyznami. A jeśli nie potrafi ich tworzyć, nie będzie też umiał tworzyć bliskich związków z kobietami. To jest samotność długodystansowca, który biegnie do mety, po drodze zalicza kolejne etapy, ale w końcu odkrywa, że nie ma wokół niego nikogo, z kim mógłby się cieszyć zwycięstwem.
Po co żyję? Czy mężczyźni szukają odpowiedzi na to pytanie?
Najpierw musieliby je sobie zadać. Gdy rozglądam się wokoło, to mam wrażenie, że 90 procent mężczyzn cierpi i nie wie dlaczego. To pytanie nie przebija się do świadomości. Albo nie dopuszczają go do siebie, bo wtedy trzeba by dokonać jakiegoś zwrotu w życiu, podjąć ważne decyzje. Więc – jak mówią – ciągną ten kierat. Bo jak nie kierat, to co? Marzenia? Marzenia to mrzonka.
Mężczyznom brakuje poczucia misji, nie znajdują sensu w tym, co robią – to kolejne źródło cierpienia. Głębokie pragnienia ulegają zapomnieniu w takim stopniu, że trudno je odnaleźć, odzyskać. Presja, której podlegamy, spełnianie oczekiwań, powinności i standardów nie zostawiają miejsca na odkrywanie pragnień serca.