1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. Czy można zmienić pozabezpieczny styl przywiązania w relacjach? Tak, pod kilkoma warunkami

Czy można zmienić pozabezpieczny styl przywiązania w relacjach? Tak, pod kilkoma warunkami

Osoby z pozabezpiecznym stylem przywiązania spodziewają się, że bliska osoba celowo będzie je ranić. Jednak potrzeba bycia w relacji jest silniejsza niż strach przed cierpieniem. W efekcie żyją w ciągłym napięciu i rozedrganiu, czasem w bólu przez wiele lat. Psychoterapeuta dr Bartosz Zalewski przekonuje, że nie warto sobie tego robić, bo przecież nad każdym lękiem można pracować.

Czy można zbudować relację mając pozabezpieczny styl przywiązania?

Dużo mówi się o tym, że styl przywiązania kształtuje się we wczesnych relacjach z opiekunami, ale amerykańska psycholożka dr Marisa G. Franco pisze o tym, że może on również ewoluować pod wpływem bieżących relacji. Czy to oznacza, że osoba, która z domu wyniosła pozabezpieczny styl przywiązania, może w życiu dorosłym stworzyć uzdrawiającą relację, dzięki której odzyska poczucie bezpieczeństwa i uwolni się od lęków?

Na razie główny nurt badań nad stylami więzi dowodzi, że relatywnie nieznacznie się one modyfikują, chyba że są poddawane działaniom terapeutycznym. Jednak rzeczywiście pojawiają się różne doniesienia, mówiące o tym, że na przykład pozabezpieczny styl przywiązania potrafi się samoistnie zmienić w bezpieczny, ale nadal nie wiemy, w jaki sposób i dlaczego do tego dochodzi. Nie umiemy tego sprowokować i nie znamy warunków, które sprzyjałyby takiej spontanicznej przemianie. Może w toku badań, za kilka lub kilkanaście lat, będziemy coś więcej wiedzieli na ten temat, ale nie ma jeszcze przekonujących dowodów na to, że styl przywiązania może się samoistnie zmienić.

Chyba że spojrzymy na niego z innej perspektywy. Istnieją bowiem różne teorie stylu więzi, z których jedna jest teorią ciągłą. W niej zamiast ostrych przedziałów stopniuje się nasilenie – czyli na jednym krańcu skali jest styl totalnie bezpieczny, który przechodzi w mocno bezpieczny, dość bezpieczny, w miarę bezpieczny, bezpieczny, umiarkowany, słaby, trochę pozabezpieczny i dopiero na końcu pojawia się styl absolutnie pozabezpieczny. Kiedy przyjmując tę teorię, pomyślimy o osobie, która z domu wyniosła styl trochę pozabezpieczny, ale jej życie układało się pomyślnie, bez bolesnych zawirowań, to jej styl przywiązania może samoistnie przesunąć się w stronę umiarkowanie bezpiecznego. Przy czym wciąż w tej chwili nie ma jednego rozstrzygnięcia, która z teorii więzi tak naprawdę najbardziej trafnie opisuje istotę rzeczy.

Zobacz też: Style przywiązania. Dlaczego w związkach powielamy te same destrukcyjne schematy?

Określenie „pozabezpieczny styl przywiązania” brzmi trochę jak oksymoron. Bo czy w ogóle można mówić o przywiązaniu bez poczucia bezpieczeństwa?
To pojęcie rzeczywiście zawiera dwa elementy, które wydają się sprzeczne, a jednak często ze sobą współ­istnieją. Nawet jeśli tworzenie związku z drugą osobą przysparza człowiekowi bólu i cierpienia, to mimo wszystko pragnie on więzi i bliskiej relacji. Osoba z w miarę bezpiecznym stylem przywiązania wie, że partner czy partnerka będzie czasami ranił lub raniła, bo takie jest życie, ale nie będzie tego robić intencjonalnie. I to zranienie da się wytrzymać, a potem naprawić. Ale w pozabezpiecznym stylu więzi wizja związku jest taka: wiem, że moja ukochana osoba na pewno zrani mnie w sposób dla mnie nie do wytrzymania i zrobi to intencjonalnie, by zniszczyć nasz związek. Dlatego wiele badań pokazuje, że osoby z pozabezpiecznym stylem więzi są często bardzo zmęczone, ponieważ cały czas emocjonalnie i poznawczo monitorują swoją relację, wykrywając w niej potencjalne zagrożenia. Mimo że jest to trudny sposób przeżywania świata, niewielu ludzi świadomie podejmuje decyzję o samotnym życiu. Najczęściej więc w przypadku pozabezpiecznego stylu przywiązania żyje się w wewnętrznej sprzeczności między potrzebą bycia w związku a strachem przed bliskością. To jest ciągły dramat. Choć czasami bywa też tak, że ludzie wytwarzają sobie różne sposoby dostosowania się do takiego życia i wytrwania w nim. Na przykład wiążą się z kimś, kto z założenia może ich w przyszłości zranić, bo na przykład w przeszłości dopuszczał się przemocy, nadużywał alkoholu czy narkotyków.

Jedna z moich pacjentek zakochała się w dwóch mężczyznach i miała dylemat, którego wybrać. Pewnego dnia jeden z konkurentów zachował się wobec niej w bardzo krzywdzący sposób. I to był moment, w którym kobieta uznała, że teraz ma już absolutną pewność, że chce żyć właśnie z nim. Kiedy zwróciłem jej uwagę, że ten człowiek właśnie ją zranił, odparła, że to świadczy tylko o tym, że jest impulsywny, żywiołowy, pełen życia. Nieważne, że wyrzucił ją właśnie z domu. Być może ten incydent sprawił, że poczuła, iż może z tym właśnie raniącym ją mężczyzną stworzyć związek, który z perspektywy pozabezpiecznego stylu przywiązania będzie przewidywalny, poniekąd pod kontrolą.

To jest jeden z wielu różnorodnych sposobów, w jakie ludzie próbują się odnaleźć w tym niezwykle trudnym położeniu, kiedy znajdują się między pragnieniem, żeby kogoś mieć, a poczuciem, że będzie to dla nich kolejne bolesne doznanie. Te obawy mają oczywiście różne nasilenie.

Zobacz też: Styl przywiązania wpływa na powodzenie lub porażkę w związku

Tylko jak długo można wytrwać w relacji, której towarzyszy taka niepewność?
Z moich obserwacji wynika, że może to trwać bardzo długo. Na początku związku, w stanie zakochania, działa silny filtr, który sprawia, że raczej nie myśli się o tym, co złe czy niepokojące, łatwiej jest być dobrej myśli. A kiedy już po kilku latach zaczyna się coś psuć, ludzie najpierw próbują rozwiązać swoje problemy samodzielnie. Zanim zdecydują się na terapię, muszą się więc razem nacierpieć. Średnio od momentu, kiedy para uzna, że potrzebuje profesjonalnej pomocy, do wejścia do gabinetu mija od czterech do sześciu lat. Dlatego są to zazwyczaj związki ze stażem dziesięcio-, piętnasto-, a nawet dwudziestoletnim.

Wyjątkiem są pary tworzone przez ludzi po przejściach, czyli na przykład wielokrotnych rozwodników, którzy już wiedzą, że gdzieś popełniają błąd, i nie chcą go tym razem powtórzyć. Tacy ludzie trafiają do gabinetu terapeuty wcześniej, bo mają większą świadomość, że coś może w ich relacji nie działać.

Jak pracować nad stylem przywiązania?

Ale skąd mamy wiedzieć, że przyczyną naszych niepowodzeń w związku jest właśnie pozabezpieczny styl przywiązania?

Pierwszym krokiem jest postawienie znaku zapytania: czy to, co czuję, myślę, wyobrażam sobie, jest ostateczną prawdą? Przywiązanie wpływa na to, co wnioskujemy z niejednoznaczności, których pełno w relacjach międzyludzkich. To przeczucie nie powstaje na podstawie chłodnej oceny zdarzeń, ale przez nakładanie się przeszłości na teraźniejszość. Większość z nas tego jednak nie dostrzega. Swoje wyobrażenia, widoczne w stylu przywiązania, traktujemy jak rzeczywistość. A są i tacy, którzy za wszystkie problemy w związku obwiniają współpartnera i w ogóle nie widzą potrzeby pracy nad sobą. Nazywa się to fachowo eksternalizacyjnym stylem redukowania stresu czy przywracania regulacji emocjonalnej. Czyli reguluję się w ten sposób, że muszę wpływać na innych, zmuszając ich do podjęcia jakichś działań. Taka osoba nie ma powodu iść na terapię, ponieważ jest święcie przekonana, że to nie w niej tkwi problem. Jeśli jednak komuś nigdy nie udało się zbudować szczęśliwego związku albo jest dobrze przez rok, a później wszystko się sypie i ta reguła powtarza się zawsze, nawet jeśli ta osoba próbuje coś zmieniać, postępować inaczej, to już jest to pierwsza przesłanka, by pochylić się nad stylem przywiązania.

Drugą jest poczucie, że w bliskiej relacji z drugim człowiekiem doświadcza się potężnego trudu, który w zasadzie jest nie do wytrzymania. Po trzecie, dość charakterystyczne w pozabezpiecznym stylu przywiązania jest przeświadczenie, że bez ukochanej osoby nie da się żyć. Człowiek, który dorastał w poczuciu bezpieczeństwa, jest w stanie poruszyć niebo i ziemię, żeby być z tym, kogo kocha, ale wie, że to nie jest jednak warunek jego istnienia. Ma świadomość, że sam też da sobie radę, że będzie mógł stworzyć inny związek. Czyli podsumowując, jeśli ktoś ma poczucie, że ciągle powtarza się pewien destrukcyjny schemat w jego związkach, a relacji z bliską osobą towarzyszą straszne cierpienie i różnego typu wewnętrzne przymusy, to zapewne wynika to z pozabezpiecznego stylu przywiązania i warto się tym zająć.

Tylko jak?
Nie da się samodzielnie zmienić swojego stylu przywiązania. Do tego potrzebna jest praca terapeutyczna. Możliwości jest wiele, ponieważ mamy sporo modalności, które wykazują podobny poziom skuteczności w pracy z pozabezpiecznym stylem przywiązania, czyli terapię: psychodynamiczną, systemową, poznawczo-behawioralną, humanistyczną i narracyjną, która też bywa pomocna w tym przypadku.

We wszystkich, najogólniej rzecz biorąc, pracuje się nad sposobem przeżywania bezpieczeństwa i ciepła, próbując rozłożyć na części pierwsze różne elementy związku. Czyli zaczynamy od ogólnego pytania, na przykład: czym dla pani jest bezpieczeństwo w związku? A potem idziemy dalej, aż zazwyczaj dochodzimy do punktu, w którym pacjentka lub pacjent przyznaje, że bez ukochanej osoby nie dałby sobie w życiu rady. I wtedy zaczynamy się zastanawiać, czy na przykład czterdziestoletnia kobieta, naprawdę nie jest w stanie przeżyć bez partnera. A może to jednak tylko takie dziecięce przekonanie, które powiela w dorosłym życiu? Na różne sposoby próbujemy oddzielać to, co jest ze świata dorosłego i dziecięcego, a następnie szukamy różnych emocjonalnych powodów, dlaczego danej osobie tak trudno jest coś wytrzymać albo skąd w niej marzenie o tym, by drugi człowiek był zawsze blisko.

Wielu z nas na przykład w pewnym momencie życia musi zmierzyć się z faktem, że nie zawsze jest tak, że kiedy powiemy drugiej osobie, czego chcemy, to ona te potrzeby zaspokoi. Oczywiście zawsze lepiej mówić, bo daje to cień szansy na to, że dostaniemy to, czego potrzebujemy, ale nie jest to jednak równoznaczne, że tak właśnie będzie. Przy bezpiecznym stylu przywiązania zdajemy sobie sprawę, że to nie zawsze wynika ze złej woli drugiej strony, że przyczyna często tkwi w różnego typu ograniczeniach, na które bliska osoba nie ma wpływu, dzięki czemu jesteśmy w stanie się z tym pogodzić. Ale człowiek z pozabezpiecznym stylem przywiązania musi pracować nad tym, by wytrzymać tę frustrację wynikającą z rozdźwięku między oczekiwaniami a życiem, i na tym między innymi koncentruje się terapia. Chodzi o to, by z jednej strony być w stanie przetrwać normalne życiowe rozczarowania, a z drugiej – odpuszczać tam, gdzie bierzemy na siebie ciężar ponad miarę.

Wydaje mi się, że wielu z nas ma problem z odróżnieniem tych dwóch sytuacji.
Taką, niestety, mamy strukturę, szczególnie jeśli ktoś dorastał w Polsce w latach 70. czy 80., kiedy dość powszechnie nadużywano alkoholu. Dzieciom, które dorastały w takich domach, często towarzyszy strach przed tym, że to, co uda im się zbudować, pewnego dnia się rozpadnie. Aby temu przeciwdziałać w dorosłym życiu, mamy tendencję do brania na siebie bardzo dużo różnych rzeczy, by czuć kontrolę nad sytuacją. Kiedy taka osoba w końcu trafia na terapię, staram się ten mechanizm odkodowywać, zrozumieć przeszłość i to, jak rzutuje ona na teraźniejszość. Skąd pochodzi ten lęk, że wszystko pewnego dnia się rozpadnie? O co tak naprawdę w tym chodzi? Jak ta kalka z przeszłości staje się paliwem obecnego świata?

Trzeba nauczyć się to rozdzielać, uświadomić sobie, że partner lub partnerka nie są tymi pijącymi rodzicami. Ale nie chodzi mi tutaj o takie rozumienie racjonalne, bo tak „na głowę” to wszyscy to doskonale wiedzą. Celem terapii są zmiany w przeżywaniu. Podczas jej trwania rozdzielamy więc przeszłość od teraźniejszości do czasu, aż pacjent zaczyna widzieć osobę, z którą żyje, taką, jaka ona jest, bez filtrów narzuconych przez swój świat wewnętrzny.

Walka z takimi irracjonalnymi lękami musi być trudna. Bo kiedy boimy się zdrady czy odtrącenia, możemy nieświadomie stwarzać sytuacje, które w końcu do tego doprowadzą.
Oczywiście, i ta samospełniająca się przepowiednia jest jedną z tych rzeczy, które podczas terapii par wyraźnie widać. Ludzie nagle uświadamiają sobie, jak ciężko pracowali na poziomie zachowań, myśli, uczuć i realnych sytuacji nad tym, by czuć się odtrąceni, niekochani czy osaczeni. Tylko żeby protagonista to zobaczył, musi się rzeczywiście zmierzyć ze swoimi lękami. Bez tego, nawet jeśli w jego głowie pojawi się jakakolwiek refleksja, że właściwie sam sobie to wszystko robi, jego lęki szybko ją usuną.

Tylko czy godzina terapii tygodniowo wystarczy, by zmienić coś tak utrwalonego jak styl przywiązania? Czy po powrocie do domu ludzie jednak nie wracają do dawnych schematów myślowych? A może dostają jakieś narzędzia, dzięki którym mogą lepiej przyjrzeć się temu, co robią w swoich związkach na co dzień?
Takich narzędzi jest wiele. W zależności od nurtu terapeutycznego pacjent może dostawać różne zadania domowe. Dużym ułatwieniem w monitorowaniu włas­nych zachowań czy myślenia są teraz aplikacje, które odnotowują automatyczne myśli, czyli te powtarzające się, wynikające z naszych nieświadomych założeń dotyczących funkcjonowania związków. Zauważają zmiany w zachowaniu, przypominają o pracy, którą trzeba było wykonać, pilnują i wspierają. Wciąż jednak za jeden z głównych czynników leczących uważa się relację terapeutyczną. Istotnym momentem terapii jest ten, kiedy osoba, z którą pracuję, zaczyna przeżywać mnie pozabezpiecznie. Specjalnie tworzy się taką relację, żeby to mogło się pojawić. Gdy pacjent lub pacjentka zaczyna czuć, że zawodzę, nie interesuję się wystarczająco, przestałem ją lub jego rozumieć, widzi we mnie tego rodzica, który zawiódł, żonę lub męża, to wtedy możemy zacząć pracę nad zmianą jego myślenia u podstaw.

Terapia to nieustanna gra czynników zmieniających się i stabilizujących. Takich, które będą wprowadzały zmiany i takich, które będą je cofały. W toku pracy ilość czynników zmieniających będzie się zwiększała, a stabilizujących zmniejszała.

Jak wyjść z lękowego stylu przywiązania?

Jak długo trwa przepracowanie lęków wyniesionych z dzieciństwa, które rzutują na nasze relacje?

Ponieważ styl przywiązania kształtuje się mniej więcej do czwartego roku życia, najlepsze efekty daje praca z dziećmi. W przypadku adolescentów efekty potrafią być spektakularne, a zmiany w czasie liczonym w miesiącach. U dorosłych jest znacznie trudniej, ponieważ na styl przywiązania mają oni nadbudowaną pewną ustabilizowaną, stałą strukturę, prawdę, filozofię życiową. Rozkuwanie tego zazwyczaj trwa latami.

Jakiekolwiek przedziały czasowe są umowne i niedokładne, ale można przyjąć, że w przypadku płytszych trudności, czyli według klasyfikacji ciągłej, w stylu trochę pozabezpiecznym, skuteczna terapia prawdopodobnie może trwać rok lub dwa lata. U osób, które mają średnie nasilenie problemu, czyli już poważnie cierpią, ale jeszcze nie skrajnie, terapia będzie trwała dwa, trzy lata lub nieco dłużej. Natomiast w przypadku osób mocno cierpiących przepracowanie wszystkich problemów będzie trwało wiele lat, czasami są to terapie nawet sześcioletnie. Do tej grupy należy jednak zaledwie kilka procent społeczeństwa. Z badań epidemiologicznych nad zdrowiem psychicznym wynika, że większość z nas ma średnie nasilenie cechy, czyli w swoich relacjach czujemy się raczej bezpiecznie, choć mamy swoje obawy.

Czytaj też: Lękowy styl przywiązania - na czym polega? Objawy i terapia

A czy bez podjęcia terapii osoba z pozabezpiecznym stylem przywiązania jest w stanie stworzyć wieloletnią, dobrą relację?
Wielu takich ludzi tworzy związki, ale nie wiem, czy można je określić słowem „dobre”. Jeśli problem dotyczy tylko jednego z partnerów i styl pozabezpieczny nie jest u niego mocno nasilony, to może powstać nieznacznie dyskomfortowa relacja. Nasi rodzice czy dziadkowie prawdopodobnie nie pomyśleliby nawet, że coś jest nie tak, bo przecież każdy musi „nieść swój krzyż”. Ale nawet jeśli styl pozabezpieczny jest silny, ludzie nadal dość często tworzą związki, pomimo że ciągle czują się w nich ofiarą niesprawiedliwego, intencjonalnego działania na szkodę. Potrzeba tworzenia relacji jest w nas tak silna, że jesteśmy w stanie znieść największy dyskomfort i cierpienie. Tylko po co to sobie robić, skoro nad każdym lękiem można pracować?

Bartosz Zalewski, dr psychologii, psychoterapeuta, wykładowca Uniwersytetu SWPS, gdzie prowadzi zajęcia z zakresu psychologii bliskich związków, psychoterapii par oraz diagnozy psychologicznej. Pracuje w Ośrodku Terapeutyczno-Szkoleniowym „Kontrakt” w Warszawie

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze