1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Helena Englert: „Nie muszę się bać hejtu, bo i tak go dostanę, więc jeżeli czuję, że coś jest dla mnie dobre, to nie ma sensu przejmować się opinią innych”

Helena Englert: „Nie muszę się bać hejtu, bo i tak go dostanę, więc jeżeli czuję, że coś jest dla mnie dobre, to nie ma sensu przejmować się opinią innych”

Helena Englert (Fot. Aga Bliska)
Helena Englert (Fot. Aga Bliska)
W krótkim czasie zagrała dwie duże role (w filmie „Pokusa” Marii Sadowskiej oraz serialu HBO „#BringBackAlice”), stała się symbolem generacji Z i z obu powodów doświadczyła sporej dawki krytyki. Aktorka Helena Englert (23 lata) opowiada o tym, co kocha, i o tym, co ją boli. O rzeczach, o które warto walczyć, i tych, które lepiej sobie odpuścić. No i o tym, dlaczego starsi zawsze czepiają się młodszych, a młodzi nie słuchają starszych.

W pierwszym odcinku „#BringBackAlice” Twoja bohaterka trochę prześmiewczo rzuca, że zaproszono ją do debaty na temat generacji Z. Pomyślałam: „A co gdyby zaproszono ciebie?”. Widziałam kilka wywiadów z Tobą i chyba, chcąc nie chcąc, stałaś się głosem swojego pokolenia.
No właśnie kompletnie tego nie rozumiem. Jest wielu aktorów z mojego pokolenia, może nie czytałam z nimi tylu wywiadów, ile powinnam, ale mam wrażenie, że w porównaniu z nimi ja dostaję takie pytania wyjątkowo często. Mimo że należę do „gen Z”, to jednak przez to, że wywodzę się z warszawskiej banieczki, czuję, że nie powinnam w ogóle zabierać w tej kwestii głosu, bo nie jest on emblematyczny dla doświadczenia większości ludzi w moim wieku. Poza tym na co dzień obracam się głównie wśród ludzi ode mnie starszych. Dlatego otwarcie chyba mogę powiedzieć, że nie, nie czuję się głosem mojego pokolenia.

A może to absurd, że aktorów czy aktorki pyta się teraz o kwestie światopoglądowe czy społeczne, a nie o ich role?
Nie uważam, że to absurd zadawać takie pytania, natomiast owszem, zdarzają się absurdalne odpowiedzi. Nie da się być adwokatem każdej ważnej sprawy, trzeba bardzo mądrze wybierać, na jaki temat się wypowiadamy. Osób publicznych jest bardzo wiele. Jeśli każda z nich wybierze jedną kwestię i będzie mówiła o niej sprawnie, rzetelnie i z zaangażowaniem, to uważam, że będziemy w stanie zmienić o wiele więcej niż wtedy, gdy wszyscy będą się wypowiadać o wszystkim, nie mając żadnych ekspertyz.

Helena Englert (Fot. Aga Bliska) Helena Englert (Fot. Aga Bliska)

Z jednej strony nie chcesz się jeszcze wypowiadać, ale z drugiej wyczuwam, że uważasz, że jest trochę do zrobienia. Adwokatką jakiej sprawy najbardziej być chciała zostać w przyszłości?
Na pewno bardzo bliski jest mi feminizm. Jestem młodą kobietą w show-biznesie, w którym – mówiąc kolokwialnie i brzydko – bywa grubo. Chciałabym o tym kiedyś mówić, ale wiem też, że takie zmiany muszą zajść systemowo.

Jeśli wejdziesz na mój Instagram, zobaczysz, że najwięcej jest tam kontentu związanego z walką o większe prawa dla społeczności LGBTQ+. Naruszanie, gwałcenie tych praw to coś, o czym jest mi bardzo trudno milczeć. To dwie kwestie, które najbardziej mnie bolą, ale jest na półce jeszcze kilka książek, które przeczytam, zanim na ten temat krzyknę.

Wiele osób utożsamia Cię z Twoimi bohaterkami. Jak Ty sama się do nich odnosisz?
Pewna szkoła mówi, że jako aktor czy aktorka masz bronić swoich postaci, utożsamiać się nawet z tymi, które są ci obce. Ja tak nie uważam. Moim zdaniem wolno nie lubić swoich bohaterów i nie trzeba ich usprawiedliwiać. Jeśli cały czas grasz postaci, z których wartościami się utożsamiasz, to jakbyś ciągle grała siebie. W czym oczywiście nie ma nic złego, ale ciekawiej jest wcielać się w role, które są od ciebie daleko. Tak właśnie było w wypadku Inez z „Pokusy”. Natomiast jeśli chodzi o Alicję z „#BringBackAlice”, to widzę podobieństwa. Myślę, że obie jesteśmy w pewnym sensie wykalkulowane, metodyczne.

Co masz na myśli?
Ona planuje sobie zemstę, a ja planuję sobie życie. Nie należę do osób superspontanicznych. Może to mój mankament, ale lubię mieć wszystko poukładane, nawet do granicy absurdu. Myślę, że Alicja robi to samo. No i obie lubimy modę. Natomiast, co dla mnie zaskakujące, wiele osób po tej roli pyta mnie o stosunek do mediów społecznościowych. Korzystam z nich świadomie. Uważam, że mogą zarówno bardzo pomóc, jak i bardzo zaszkodzić.

A na ile równie metodycznie planujesz swoją karierę?
Nie wiem, czy na tym etapie można mówić o jakimkolwiek planowaniu kariery. Po prostu cieszę się, że mam pracę. W moim wypadku wygląda to tak, że dostaję zaproszenie do wysłania self tape’a do jakiejś roli. I albo przechodzę do kolejnego etapu castingu, albo nie. Zrobiłam dwa duże projekty i muszę bardzo uważać, jaki będzie trzeci, bo czuję, że to już mnie zdefiniuje jako aktorkę. To bardzo trudne, bo jednocześnie aktorstwo jest zawodem, z którego chcę się utrzymywać.

Wiele osób, o ile nie ma etatu w teatrze i nie dostaje comiesięcznego przelewu, zarabia gdzie indziej, a aktorstwo staje się ich pasją po godzinach. Ja mam tak, że muszę kochać to, co robię, bo inaczej nie jestem w stanie tego wykonywać. Na razie mogę sobie pozwolić na to, by nie musieć robić czegoś, czego nie chcę. Ale też wiem, że za chwilę trzeba będzie się zdeklarować co do tego, co chcę sobą reprezentować jako aktorka.

Wiesz już?
To się powoli we mnie wykluwa. Na pewno słowem kluczem jest „różnorodność”. Ona jest dla mnie najważniejsza. Mogę być seksowną Inez, mogę być brzydką Alą, ale mogę też zagrać chłopca czy osobę starszą od siebie o kilka lat. Takie transformacje mnie bardzo interesują.

Czujesz, że aktorstwo to jest coś na zawsze, czy jesteś otwarta na inne możliwości? Szacuje się, że generacja Z będzie zmieniać zawód średnio siedem, osiem razy w ciągu całego życia.
Jeśli zmienność i otwartość cechują moje pokolenie, to owszem, bardzo się z tym utożsamiam. Jestem zmienna i szybko tracę zainteresowanie. To jedna z moich wad, bardzo przeszkadza w kończeniu tego, co się zaczęło, i w podejmowaniu ważnych, długodystansowych zobowiązań. Natomiast jeśli chodzi o moją pracę, to jest jedyną rzeczą, która mi się nigdy nie nudzi. Miłością mojego życia. Jeżeli miałabym spędzić całe życie na planie filmowym, to byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie. Natomiast czy biorę pod uwagę inne ścieżki zawodowe, na przykład modę czy pracę w innych pionach na planie, choćby w teamie make-upu i włosów? Tak, oczywiście.

Może to zmienność, może to zachłanność, a może to ambicja… Zdecydowanie należę do osób, które chcą więcej, szybciej, bardziej, już. Mam tendencję do robienia kilku rzeczy naraz, jak czytam, to równolegle kilka książek.

A może to nie jest kwestia pokolenia, tylko charakteru?
Z pewnością nie mogłabym mieć pracy, w której każdy dzień wygląda tak samo. Choć, paradoksalnie, praca na planie jest bardzo usystematyzowana. I bardzo absorbująca. Nie masz praktycznie czasu na nic innego, więc kiedy pada ostatni klaps, czujesz ulgę. I to jest bardzo przyjemne uczucie. „Boże, przeżyłam to! Nigdy więcej!”, ale już po tygodniu tęsknisz. Dlatego lubię okresy promocyjne, lubię to przeniesienie ciężaru. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie ma to związku z tym, że lubię też być w centrum uwagi. Bycie w centrum uwagi jest częścią tej pracy. Poza tym wywiady zmuszają do wysiłku intelektualnego. Od razu pojawia się we mnie chęć, by więcej czytać, poszerzać słownictwo, zainteresowania. Chcę być interesującą aktorką, ale też interesującą rozmówczynią. I wiesz co, chyba w jakimś sensie czuję, że to, co sobą przedstawiam, świadczy też w jakiś sposób o moim pokoleniu. Chciałabym godnie je reprezentować.

Moja przyjaciółka, która uczy angielskiego, zadała niedawno swoim studentom, jak co roku, esej na temat tego, do jakiej epoki chcieliby się przenieść, gdyby mogli. Wszyscy odpowiedzieli, że woleliby żyć dzisiaj, a nie w przeszłości, bo wtedy nie były szanowane nie tylko prawa kobiet, ale i mniejszości, a do tego medycyna i technologia były mniej rozwinięte. A jaki jest Twój stosunek do przeszłości?
Lubię czasy, w których żyję. Nie są oczywiście idealne, jest jeszcze wiele do zrobienia, choćby w kwestii feminizmu, ekologii czy praw dla środowisk LGBTQ+. Martwi mnie tylko jedno: że ludzie starsi – cokolwiek to zresztą znaczy – nie chcą słuchać młodych. Ciągle słyszę, że czegoś nie rozumiemy, nie wiemy, że jesteśmy tacy czy siacy.

Uważam, że powinniśmy czerpać z przeszłości pełnymi garściami, choćby na temat tego, jakich błędów już nie powielać. Jako osoba wychowana w kręgu europocentrycznym oraz estetka mam ogromny szacunek choćby do filozofii antycznej czy sztuki renesansu – do tego ogromnego dziedzictwa kulturowego, które możemy podziwiać na naszym kontynencie, a jednocześnie głęboko wierzę w to, że w zmianie jest siła. Mam problem z ekstremizmami, ale centryzm też jest niebezpieczny, bo do niczego nie prowadzi. Czasem wskazówka musi się przechylić najpierw w jedną stronę, a potem w drugą, by wrócić do równowagi. Tak działa choćby metronom. Czy efekt jo-jo. Dzisiaj w bardzo wielu dziedzinach tę równowagę już osiągnęliśmy, ale w wielu jeszcze do niej dążymy.

Przez krzyk, siłę i upór można osiągnąć bardzo wiele, ale poprzez uważność, otwarcie na innych i słuchanie – jeszcze więcej. Fajnie byłoby dotrzeć do takiego momentu, w którym nadrzędnym kryterium moralnym będzie: „Wszystko jest dla ludzi, ale pod warunkiem, że nie krzywdzimy innych”. To jest jedyna dewiza, której staram się trzymać. Dopóki nikomu nie dzieje się krzywda, możemy pozwolić sobie na bardzo wiele. Mam nadzieję, że właśnie w tę stronę zmierza nasz świat.

Ja też, choć na razie widzę, że raczej skupiamy się na własnym bólu i własnej niedoli. Starsi narzekają na to, że młodzi odrzucają autorytety, że nie chcą ich słuchać, ale oni też nie chcą wysłuchać młodych.
Ja naprawdę słucham starszych i mądrzejszych od siebie. Nie zawsze się z nimi zgadzam, ale słucham. Może oni tego po prostu nie czują? Mam szacunek do autorytetów, do osób, które przeżyły więcej niż ja. Lubię się uczyć od starszych i nie wymagam, by oni uczyli się ode mnie – chciałabym po prostu być wysłuchana i dopuszczona do głosu. Nie być traktowana protekcjonalnie. A w moim zawodzie, niestety, to bardzo często się zdarza. Nie sadzę, by działo się to ze względu na nazwisko – dziękuję, że o nie nie pytasz – tylko ze względu na to, że jestem młodą kobietą w środowisku jednak zdominowanym przez starszych facetów.

O Twoje nazwisko też chciałam spytać, ale jak już dojdziemy do tematu mody. Czy tak jak Hailey Bieber założyłabyś koszulkę z napisem „Nepo baby”?
Totalnie bym założyła! Z moją przyjaciółką, wspólniczką i kostiumografką, która robiła kostiumy do filmu „Pokusa” i z którą razem tworzymy duet EMSH, chciałyśmy nawet dość przewrotnie i prowokacyjnie zaprojektować bluzy z napisem „Po trupach do celu”, bo to jest bardzo często zarzucane nie tylko mnie, ale i mojemu pokoleniu. Wolę obśmiewać tego rodzaju zarzuty i wykorzystywać je w twórczy sposób, zamiast się z czegokolwiek tłumaczyć. Moja polonistka powiedziała kiedyś, że gdyby wszyscy na świecie mieli poczucie humoru, to nie byłoby wojen. Myślę, że Hailey zrobiła to właśnie w tym duchu i bardzo mi się to podoba. Z bycia dzieckiem znanych osób można oczywiście korzystać w sposób mądry i niemądry.

Helena Englert (Fot. Aga Bliska) Helena Englert (Fot. Aga Bliska)

Skoro jesteśmy już przy modzie – miałaś jakiś udział w tworzeniu szalonych, kolorowych kostiumów do ról w „Pokusie” i „#BringBackAlice”?
Nie, choć z Magdą Sekrecką, z którą pracowałam przy „Pokusie”, bardzo szybko się dogadałyśmy. I, w ramach EMSH, dogadujemy się do dziś. Nie byłoby tego pewnie bez Andrzeja Sobolewskiego, kostiumografa „#BringBackAlice”, który nauczył mnie mody. Patrzyłam, jak zestawia ze sobą rzeczy, jak łączy różne trendy, nurty i gatunki. Sprawił, że brit pop, którego do tej pory nie cierpiałam, stał się moim ulubionym. Albo „szybkie” okulary. Kiedyś się z nich nabijałam. Kojarzyły mi się z takimi, w których jeżdżą na nartach znajomi moich rodziców. Teraz sama mam kilka par. Jedną z moich ulubionych stylizacji jest ta z trzeciego odcinka, kiedy Alicja jest na kolacji w domu Michała, jej serialowego chłopaka. Sukienka, kolczyki, buty – zwłaszcza buty: żółte, plastikowe i całkowicie przezroczyste. Lubię w modzie luz, kolor, poczucie humoru, camp.

A jak sobie radzisz z krytyką? Wszechobecną w mediach społecznościowych, a także w Twoim zawodzie i w Twoim przypadku. W Warszawie Twoja twarz na billboardach reklamujących serial wisi na co drugim przystanku, jednocześnie kiedy czytam niektóre komentarze pod Twoimi zdjęciami w Internecie, widzę w nich czysty, bo niemerytoryczny i zwyczajnie krzywdzący, hejt.
Staram się nie czytać tego, co piszą o mnie w Internecie. Po „Pokusie” spodziewałam się hejtu – choćby dlatego, że to film erotyczny. Byłam na niego przygotowana, więc kiedy zaczął się pojawiać, pomyślałam: „Ej, nie jest tak źle”. Chyba rzeczywiście spodziewałam się najgorszego. Natomiast hejt, jaki dostałam po „#BringBackAlice”, jednak mnie zabolał. I bardzo się na siebie za to obraziłam.

Dlaczego?
Bo zrozumiałam, że miał mnie zaboleć. Zarzuty nie dotyczyły tylko mojej roli, ale po prostu tego, że jestem, kim jestem, że pracuję, że wychodzę przed szereg, że ubieram się tak, jak się ubieram, że moje wyjście na premierę zawsze jest jakąś propozycją wizualną. A to też się nie podoba. W sumie nie jest to dla mnie żadna nowość – mniejszy czy większy hejt jest obecny w moim życiu, odkąd skończyłam 15 lat. Chyba wierzyłam, że po dwóch głównych rolach, a zwłaszcza po roli Alicji, w którą włożyłam wszystko, co miałam – ludzie zobaczą, jak bardzo kocham ten zawód, że będą chcieli zmienić swoje myślenie. Ale to jest chyba tak jak z elektoratem pewnych partii. Możesz zmienić zdanie tylko tych, którzy jeszcze go nie mają.

Odkryłam, że ponieważ jest bardzo duża grupa ludzi, którzy zawsze będą mnie nie lubić, to ja naprawdę mogę mówić i robić, co chcę. Jeśli i tak dla wielu osób będę wrogiem, mogę pozwolić sobie na więcej. Nie muszę się bać hejtu, bo i tak go dostanę, więc jeżeli czuję w kościach, że coś jest dla mnie dobre długofalowo, to nie ma sensu przejmować się opinią innych. Ale widzę też jedno niebezpieczeństwo, które się z tym wiąże. Skoro to, co cię nie zabije, cię wzmacnia – co jeżeli stanę się tak silna, że przestanę dopuszczać do siebie jakąkolwiek krytykę? Albo przestanę dopuszczać do siebie ludzi, którzy chcą mnie pokochać, bo będę się spodziewała od nich krzywdy? Może – próbując ochronić siebie – stanę się kamieniem?

Co teraz jest dla Ciebie najważniejsze?
Chcę po prostu iść po swoje, nie krzywdząc innych. Cały czas się rozwijać, osobiście i zawodowo. Uczyć się na swoich błędach. Trzymać się ludzi, którzy ciągną mnie do góry, a nie w dół. Robić to, co kocham. Jest taki ładny tekst w jednej z piosenek amerykańskich raperów, który jest bardzo naiwny i nieprawdziwy, ale jednocześnie bardzo mi bliski: „Rób to, co kochasz, a któregoś dnia świat się zmieni”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze