Pół biedy, że rozbiła małżeństwo. Gorzej, że porwała się na największą świętość w patriarchalnym świecie – męską przyjaźń. Smutny paradoks polega na tym, że to nie przez Yoko Ono straciliśmy The Beatles. To ta cała awantura o Beatlesów pozbawiła nas Yoko Ono.
Powinna cieszyć się pozycją jednej z najbardziej zuchwałych artystek w historii, pionierki sztuki aktywistycznej i autorki żarliwie feministycznej muzyki. Tymczasem w oczach wielu osób pozostaje wyłącznie tą kobietą, dla której John Lennon zostawił swój słynny zespół. Rozbiła paczkę chłopaków, a tym samym bezczelnie podważyła pierwsze przykazanie w dekalogu prawdziwego mężczyzny, czyli żelazną zasadę: „Bros before hoes” (Najpierw ziomki, potem żonki).
Mówiono i pisano o niej: przebiegła, wyrachowana, zepsuta do cna. Miała uwieść i omamić Lennona, by porzucił dla niej żonę i dziecko, a potem sterować każdym jego ruchem. W publicznym upokarzaniu Yoko Ono radośnie uczestniczyli nie tylko fani i fanki The Beatles, tworzący kolejne teorie spiskowe na jej temat, ale również opiniotwórcze media. W latach 70. magazyn „Esquire” opublikował artykuł zatytułowany „John Rennon Excrusive Gloupie” (Ekskruzywna gloupie Johna Rennona). Proszę nie regulować odbiorników, literówki nie są przypadkowe. W ten sposób magazyn szydził z akcentu, z jakim Yoko Ono, japońska imigrantka, mówiła po angielsku.
„Nigdy niczego nie ukształtowała. Na nic nie wpłynęła” – komentował swego czasu Brian Sewell, nieżyjący już, bardzo wpływowy, choć kontrowersyjny krytyk sztuki związany z redakcją londyńskiego „Evening Standard”. „Uważam, że to amatorka. Bardzo bogata kobieta i żona kogoś, kto miał jakiś talent i był siłą napędową The Beatles. Gdyby nie była wdową po Lennonie, już dawno byśmy o niej zapomnieli”. Brian Sewell upierał się, że w latach 60. byle kto mógł zrobić karierę i zdobyć sławę, wystarczyło mieć znajomości, a przecież Yoko Ono ekspresowo wkupiła się w łaski nowojorskiej awangardy. Była kojarzona z Fluxusem, międzynarodową artystyczną społecznością performerów, muzyków, malarzy, poetów. We Fluxusie działali m.in. John Cage, kompozytor, absolutna ikona muzyki eksperymentalnej, czy La Monte Young, pionier minimalistycznego gatunku drone. To z tym ostatnim dzieliła wynajęty na Manhattanie loft, gdzie przede wszystkim pokazywała własne prace, ale też prezentowała sztukę lokalnych artystek i artystów, w których pokładała szczególne nadzieje. W tej nieoficjalnej, spontanicznie prowadzonej galerii, bywali regularnie m.in. Peggy Guggenheim czy Marcel Duchamp.
Ono miała swój pogląd na to, czym jest i jakie miejsce w świecie powinna zajmować sztuka. Głęboko wierzyła – podobnie zresztą jak wielu działających w tamtym czasie przedstawicieli awangardy – w skrócenie dystansu między sceną a widownią. Zapraszała publiczność do udziału w tworzeniu. Przede wszystkim jednak była pionierką sztuki, która jest angażująca i zaangażowana, określona politycznie, tworzona z intencją społecznej zmiany. Dziś to połączenie w ogóle nie dziwi, jest wręcz czymś oczywistym, ale kiedyś zaskakiwało. Na przykład wtedy, gdy Yoko Ono zaprosiła osoby z publiczności na scenę, by kawałek po kawałku wycinały fragmenty jej ubrania, aż zostanie naga. Ten słynny performance, zatytułowany „Cut Piece” i pokazywany w latach 60. w Kioto, Tokio, Nowym Jorku i Londynie, a wiele lat później wskrzeszony w Paryżu, był wołaniem o pokój na świecie. „Podejdź i wytnij dowolny fragment mojego ubrania, taki wielkości niedużej pocztówki, a potem wyślij go osobie, którą kochasz” – mówiła ze sceny w Paryżu w 2003 roku. Nie bez powodu wróciła do „Cut Piece” akurat wtedy. Amerykańska armia właśnie ruszyła do Iraku. Ta idealistyczna wiara w świat bez wojen jest punktem wyjścia do wszystkich jej artystycznych przedsięwzięć. Wystarczy wspomnieć chociażby słynną instalację „Wish Trees”, którą pierwszy raz pokazała w latach 80. Prosiła wtedy osoby odwiedzające galerie, by zapisywały na kartce własne życzenia, a potem wieszały je na gałęziach drzew. Apelem o koniec wojny była też bardzo medialna akcja „The Bed-In For Peace” – konferencja prasowa, którą Yoko Ono i John Lennon przeprowadzili, nie wychodząc z łóżka.
Był 1969 rok, wczesna wiosna. Wiedzieli, że ich ślub wzbudzi zainteresowanie mediów, więc chcieli je dobrze wykorzystać. Spędzali miesiąc miodowy w Amsterdamie, wynajęli apartament prezydencki w Hiltonie. Przez siedem kolejnych dni w określonych godzinach zapraszali do swojego pokoju dziennikarzy, by rozmawiać z nimi o grozie wojny i wadze pokoju. Leżeli w łóżku w piżamach i wykładali swoją wizję bezpiecznego świata. Mieli szlachetne intencje. Konflikt między Stanami Zjednoczonymi a Wietnamem w ostatnich latach mocno się nasilał, a rozmowy o rozejmie spełzły na niczym. Ono i Lennon wierzyli, że ich performance wzmocni antywojenne postawy i wymusi na politykach konkretne decyzje. Mieli rację. Prasa na całym świecie rozpisywała się o ich proteście. Nie mieli jednak szczęścia.
25 marca 1969 roku John Lennon i Yoko Ono przyjmują prasę w hotelu Hilton w Amsterdamie. Para pozostała w łóżku przez siedem dni w ramach protestu przeciwko wojnie i przemocy na świecie. (Fot. Central Press/Getty Images)
Media donosiły o „The Bed-In For Peace”, ale często kpiącym tonem, pokazując Ono i Lennona jako parę naiwnych, odklejonych hipisów, którzy leżeli w łóżku i myśleli, że dzięki temu skończy się wojna w Wietnamie. Polityczny aspekt akcji zorganizowanej przez parę artystów – i powtórzonej kilka tygodni później w Montrealu – przysłonił ważny wątek obyczajowy. Choć druga połowa lat 60. była czasem seksualnej rewolucji i kruszenia pruderyjnych przekonań, w popularnych amerykańskich serialach mąż i żona dalej spali osobno, w dwóch łóżkach. A tu proszę, małżeństwo pod jedną kołdrą. Dla nich to jednak żaden wyczyn, bo przecież jeszcze przed ślubem pokazali się zupełnie nago na okładce wydanej jesienią 1968 roku płyty „Unfinished Music No. 1: Two Virgins”. To pierwszy z serii ich wspólnych, eksperymentalnych albumów. Okładka okazała się tak gorsząca, że płytę sprzedawano w papierowej torbie. „Po pierwsze, nagość od frontu była w owych czasach niesłychana. Po drugie, robił to gwiazdor jego formatu, być może największy gwiazdor świata. Po trzecie, nie mieli rewelacyjnych ciał. Jakby więc mówili ludziom: nie musicie być jak króliczek z »Playboya« ani jak kowboj z reklamy Marlboro” – komentował w książce „John Lennon we wspomnieniach” Jann Wenner, założyciel magazynu „Rolling Stone”, który zresztą przedrukował tamte zdjęcia i z miejsca wylądował w czołówce najbardziej poczytnych pism w USA.
Widok tylnej okładki albumu „Unfinished Music No. 1: Two Virgins”. (Fot. Blank Archives/Getty Images)
Materiał na płytę „Unifinished Music No. 1: Two Virgins” mieli zarejestrować podczas pierwszej wspólnie spędzonej nocy. On był żonaty, zaprosił Yoko Ono do siebie, gdy jego partnerka Cynthia wyjechała na wakacje do Grecji. Poznali się, gdy John Lennon przypadkiem trafił na wystawę prac Yoko Ono w londyńskiej galerii Indica. Jedna z instalacji polegała na tym, że trzeba było wejść na drabinę i przez lupę przeczytać słowo napisane maleńką czcionką. Tym słowem było „Tak”. Lennona ujął ten optymizm, tak daleki od gorzkiego fatalizmu artystycznego świata. Yoko Ono utrzymywała, że wtedy nie rozpoznała muzyka, choć spotkali się już wcześniej. Tamto kłamstwo dało początek podtrzymywanej do tej pory teorii, że Ono z premedytacją usidliła muzyka The Beatles.
„Z jednej strony była widziana jako głupkowata hipiska, wkręcona w astrologię” – wyjaśniał Michael Hobbes, dziennikarz i współgospodarz podcastu „You’re Wrong About”. „Z drugiej strony mieliśmy mit wiedźmy. Yoko Ono jest kontrolująca i kalkuluje. Udaje, że nie wie, kim jest John, choć przecież wie. Śledzi go. Zbliża się do jego rodziny, a potem ją niszczy. Wprasza się do studia nagraniowego, w którym Beatlesi nagrywają album, podstępem obrzydza Johnowi The Beatles”. Hobbes dodaje, że na niekorzyść Yoko Ono działał też mocny w powojennych Stanach Zjednoczonych stereotyp Azjaty cwaniaka i krętacza. I zwykły seksizm. „Nienawiść wycelowana w Yoko pozwalała wymazać wszystkie okropności, których dopuszczał się John. Jesteśmy przekonani, że mężczyzna zachowuje się potwornie, bo inaczej nie potrafi. Z kolei kobieta robi coś złego, bo tak zdecydowała” – mówił dziennikarz.
Sporo osób czyta jej „Cut Piece” jako performance feministyczny – dosadny protest wobec nadużywania kobiecego ciała. Yoko Ono nigdy nie była szczególnie przychylna tej interpretacji. W sztuce przyświeca jej tylko jedna idea. Pokój. Za to nagrała co najmniej kilka feministycznych płyt. Jak album „Fly” z 1971 roku, eksperymentalny i psychodeliczny, rozpoczynający się utworem „Midsummer New York” o życiu w permanentnym poczuciu lęku i kulturowym wyparciu kobiecego pożądania. Jak płyta „Approximately Infinite Universe” z 1973 roku, na której opowiedziała o własnym doświadczeniu poronienia. Czy wreszcie jak wydany zaledwie dziesięć miesięcy później siostrzeński album „Feeling The Space”. W 1997 roku ukazała się reedycja tego ostatniego, na której znalazło się parę piosenek w wersjach koncertowych i taka introdukcja Yoko Ono przed jedną z nich: „Funkcjonowałam jako artystka, cieszyłam się względną wolnością jako kobieta, a przez społeczeństwo zostałam uznana za sukę. Gdy poznałam Johna, awansowałam do miana wiedźmy. Uważam, że to komplement. Gdy związałam się z Johnem, niektórzy z jego bliskich przyjaciół radzili mi, bym trzymała się z boku, siedziała cicho, porzuciła karierę. Na szczęście miałam już wówczas 30 lat, za dużo, żeby się zmienić”. Mimo nienawistnych komentarzy i krytyki mediów nie przestała tworzyć, nagrywać i walczyć o pokój na świecie, a po tragicznej śmierci Lennona zawzięcie podtrzymywała legendę muzyka.
Choć urodziła się w dobrze sytuowanej rodzinie japońskich bankierów, podczas II wojny światowej – była wtedy dzieckiem – zaznała życia w głodzie i skrajnej biedzie. Rozwód z pierwszym mężem, awangardowym muzykiem Toshim Ichinayagim, przypłaciła załamaniem nerwowym, próbą samobójczą i przymusową hospitalizacją w szpitalu psychiatrycznym. Drugi mąż, producent filmowy Anthony Cox, wyjechał z ich córką Kyoko, zmienił dziewczynce imię i nazwisko i wychowywał dziecko w komunach religijnych. Yoko Ono nie widziała córki przez 27 lat. Trzeciego męża zastrzelił fanatyk. Stała wtedy tuż obok.
Nie mogła się odnaleźć, gdy na początku lat 2000., po dekadach życia w roli najbardziej znienawidzonej kobiety na świecie, jej sztuka wróciła do opiniotwórczych galerii, a na inspirację jej awangardowymi piosenkami powoływały się kolejne postaci sceny alternatywnej: od Kim Gordon i Thurstona Moore’a z zespołu Sonic Youth po Peaches, królową sekspozytywnego, feministycznego electro. Nawet media wypowiadały się wreszcie przychylnym tonem o jej twórczości. „Dziwne uczucie. Jakbym przez 40 lat waliła w drzwi, aż tu nagle ktoś mówi: »Już nie musisz pukać, jest otwarte«. Powinnam jednak zachować ostrożność. Czasem lepiej być krytykowaną niż zbierać pochwały” – mówiła w wywiadzie dla „Interview” w 2013 roku. Właśnie skończyła 80 lat i wydała płytę. Promowała ją teledyskiem, w którym tańczy w krótkich szortach.
Yoko Ono, dziś 90-letnia, nie traci aktywistycznego zapału, regularnie angażując się w działania na rzecz pokrzywdzonych i wykluczanych. W lutym 2024 roku w londyńskiej Tate Modern otwiera się duża retrospektywna wystawa artystki. Jak trwoga, to do Ono – przecież dziś wciąż potrzebujemy sztuki, która woła o pokój na świecie, jakkolwiek naiwne byłoby to wołanie. Pokojowo jest nastawiona również do The Beatles i od dawna wiele wskazuje na to, że konflikt między Yoko Ono a Paulem McCartneyem, który tak rozniecał fanów zespołu, został zażegnany. Gdyby nie Yoko Ono, nie byłoby „Now And Then”, premierowego nagrania The Beatles, opublikowanego w listopadzie 2023 roku. To wdowa po Lennonie przekazała reszcie zespołu demo kompozycji, nad którą pracował przed śmiercią. Nowoczesna technologia wreszcie pozwoliła dokończyć szkic tak, by brzmiał jak pełnoprawny utwór zespołu. Zarzuty, że to Yoko Ono okradła świat z Beatlesów, dziś brzmią więc jeszcze bardziej niedorzecznie.