Wielka poetka, noblistka, jedna z najbardziej cenionych kobiet w dziedzinie literatury, a jednocześnie „nasza” Wisława Szymborska. Starsza pani o oczach pełnych ciepła, od której chciałoby się czerpać garściami mądrość, czułe spojrzenie na świat i… humor – bo z niego również słynęła. Przełamując stereotyp poważnej literatki, Szymborska wprowadzała w ten świat odrobinę śmiechu. My, w Światowym Dniu Poezji, chcemy przypomnieć właśnie o jej zabawach literackich. Ku pokrzepieniu po długiej zimie.
Gdyby spojrzeć na twórczość Wisławy Szymborskiej z pewną dozą uogólnienia, mieszają się w niej przede wszystkim mądrość i humor. Połączenie idealne, ponadczasowe, zachwycające. „Żart jest najlepszą dla mnie rekomendacją powagi” – mawiała poetka, sama będąc najlepszą ambasadorką tych słów. Tworzyła bowiem zarówno poezję skłaniającą do głębokich refleksji, która teraz należy do podstawy programowej polskich szkół (z czego zresztą sama nie była zadowolona, bo nie chciała, by ktokolwiek był przymuszany do czytania jej twórczości), jak i żartobliwe wierszyki: limeryki, lepieje, altruitki. Obok ogromnego literackiego talentu wyposażona została również w niezwykłą umiejętność łączenia życiowych prawd i poważnych rozważań z odpowiednią dozą humoru. Michał Rusinek po wydaniu jej „Rymowanek dla dużych dzieci” miał apelować, by poważną i mniej poważną twórczość Szymborskiej czytać naprzemiennie, bo dopiero wtedy odsłania się „wewnętrzna spójność jej poezji”. Być może właśnie w tym połączeniu tkwi sekret tego, że Wisława Szymborska była – i jest – tak nam bliska.
Od czego zaczęły się jej literackie zabawy? Joanna Szczęsna, dziennikarka, reporterka i pisarka, upatruje początków tego w Domu Literatów na Krupniczej, gdzie Szymborska zamieszkała w 1948 roku po ślubie z Adamem Włodkiem. Tam wówczas organizowano quizy literackie polegające na układaniu mniej poważnych utworów. Nie wiadomo jednak, czy poetka brała w nich udział, na pewno jednak dobrze zaznajomiła się z powstającymi tam gatunkami. Potem bowiem namiętnie układała znane już nam epitafia, dystychy, altruitki, moskaliki i wreszcie limeryki, które królowały pośród jej mniej poważnej twórczości. Jej zabawy literackie przez lata przybierały różne formy – i tak były wśród nich między innymi: odwódki, czyli cykl alkoholowy oparty na przekształcaniu przysłowia „od wódki rozum krótki”, lepieje, w których porównuje się coś złego do jeszcze gorszego, rajzefiberki czy lepieje hotelowe i wyspiarskie.
Joanna Szczęsna w posłowiu książki „Zabawy literackie” Wisławy Szymborskiej przytoczyła anegdotę, według której zapytała kiedyś Czesława Miłosza o to, czy jemu również zdarza się pisywać mniej poważne wierszyki. Miłosz miał odpowiedzieć: „Żartobliwe wierszyki Szymborskiej są często przedmiotem mojej zazdrości. Ja takich pisać nie umiem, co – mam nadzieję – nie znaczy, że brak mi poczucia humoru”.
Nie każdy więc wielki poeta został w tę umiejętność wyposażony. W przypadku Wisławy Szymborskiej był to jej pewnego rodzaju znak rozpoznawczy. Nie znaczy to, że sama poetka była osobą wesołkowatą, jak funkcjonuje w powszechnej świadomości. Jej osobowość była co najmniej tak złożona jak jej wiersze. O pisaniu mówiła jako o „niefotogenicznym zajęciu” uprawianym w samotności i ciszy. Tymczasem te lżejsze wersy dawały jej czystą radość. Z tego właśnie powodu przytaczamy kilka wierszy Wisławy Szymborskiej z tomiku „Zabawy literackie”, wydanego kilka miesięcy temu przez wydawnictwo Znak. Może dzięki nim wiosna rozkwitnie nie tylko za oknami, ale również w naszych umysłach i sercach?
„Meblościanka”
Mieliśmy twarze blade,
piliśmy oranżadę,
siorbając ją pomału,
żeby nie dostać szału.
Nie było pogadanki
w zaciszu meblościanki,
obiecanek cacanek,
zaciąganych firanek.
Mieliśmy ręce chłodne
i buty niewygodne,
a skrzydła nam obrzynał tępy losu puginał.
I tak się to odbyło:
kres,
koniec,
kropka,
finał.
„Jarkowi K.”
Mój bogdanku, mój wybranku,
w każdym ślicznie ci ubranku,
ale boso i w bieliźnie
też podobasz się ojczyźnie.
Twoja buźka jest okrągła,
bo się na niej myśl wylągła.
Choć jestem tylko kobieta,
wspieram wszystkie twoje weta.
Zachwyca mnie twoja cnota
ograniczona do kota.
Czasem aż mnie zazdrość bierze,
jakie to szczęśliwe zwierzę!
Lepszyś od Komorowskiego,
choć mąż pyta mnie, dlaczego.
Ale on wciąż mąci, kręci
jak to łżeinteligenci.
A ja sobie w cieniu świerka
piszę, co mi w sercu ćwierka.
Nic mi więcej nie potrzeba,
jak być twoją gwiazdką z nieba.
Powiedziałam ci już w Busku,
że demona widzę w Tusku.
Ty mnie za to w rączkę cmok.
Nie myłam jej cały rok.
„Męskie gospodarstwo”
Należy do tych mężczyzn, co wszystko chcą robić sami.
Trzeba go kochać łącznie z półkami i szufladami,
z tym, co na szafkach, w szafkach i co spod szafek wystaje.
Nie ma rzeczy, co nigdy na nic się nie przydaje.
Świdry, młotki, obcęgi, dłutka, tygle i fiolki,
kłęby sznurków i sprężyn, i druty od parasolki,
powyciskane tubki, pozasychane kleje,
słoiki duże, małe, w których coś tam mętnieje,
asortyment kamyków, kowadełko, imadło,
budzik, a dookoła to, co z niego wypadło,
martwy żuk w mydelniczce, prócz tego ta pusta flaszka,
na której własnoręcznie wymalowana jest czaszka,
listwy krótkie i długie, wtyczki, uszczelki, klamry,
trzy piórka kurki wodnej znad jeziora Mamry,
kilka korków szampana uwięzłych w cemencie,
dwa szkiełka osmalone przy eksperymencie,
stos deszczułek i sztabek, kartoników i płytek,
z których był albo będzie przypuszczalny pożytek,
jakieś trzonki do czegoś, skrawki skór, strzępy koca,
mnogość kluczy i gwoździ, i bardzo chłopięca proca...
A gdyby – zapytałam – wyrzucić stąd to czy owo?
Mężczyzna, którego kocham, spojrzał na mnie surowo.
„Wisława Szymborska do Zbigniewa Herberta”
Kochany Zbyszku! moje Ty srebro i złoto!
do Pragi tobym poszła za Tobą nawet piechotą
i boso i w parcianej koszuli na grzbiecie
żeby Cię widzieć jak sobie jedziesz rozparty w karecie
bo ja Ci oddałam swój honor i serce
chociaż jak mówią Ty wciąż siedzisz przy tej rudej Walerce
ale ja jej tak pokażę jak tylko przyjadę do stolicy
że się dwa tygodnie nie będzie mogła kręcić po ulicy
Żalu do Ciebie o nią nie mam tylko o jedno Cię proszę
żebyś mi oddał te dwieście sześćdziesiąt trzy złote pięćdziesiąt cztery grosze
coś je sobie wziął jak swoje chociaż je w materacu schowałam
nawet nie wiem kiedyś to zrobił bo przecież oka z Ciebie nie spuszczałam
i jeszcze ten pierścionek z oczkiem i to najlepsze prześcieradło
które się przecież samo z łóżka nie ukradło
nie wspominam już o żarówce coś ją wykręcił w kuchni!
niech Ci Bóg przebaczy
że teraz muszę ten list pisać w ciemności i rozpaczy
ze mną to się nawet jeden gospodarz chce teraz żenić
ale ja jestem głupia i nie mogę sobie serca odmienić
on mi przysięga że mnie bić nie będzie i chodzi do mnie z kwaterką wódki
a od Ciebie co ja mam? same boleści i smutki
On zrobi ze mnie panią i mówi że w kapeluszu będę doić krowy
a Tobie nic takiego nigdy nie przyszło do głowy!
ja jestem prosta dziewczyna i piszę wszystko co myślę
a jak się będziesz śmiał ze mnie to ja się utopię w Wiśle.
Kraków, dzielnica Zwierzyniec, we środę
„Z limeryków wyspiarskich”
Zwyrodnialec jeden na Seszelach
bardzo lubił hulać na weselach.
Nie bacząc na pogróżki
przydeptywał w tańcu druhnom nóżki
w sobie tylko wiadomych celach.
Ornitolog pewien na Hawajach
na ptaszęcych wysiadywał jajach.
Ale troska zawzięta
o wylęgłe pisklęta
nie leżała już w jego zwyczajach.
Pewien rybak żył na Gwadelupie
co był zdania, że to bardzo głupie
znać do wyspy tylko jeden rym
i w szalupie popisywać się nim
przy biskupie lub w grupie przy zupie.
Stary sklerotyk, rybak z Helu,
nagle zakochał się w Fidelu.
Do Kuby go pędziła chuć –
ale gdy tylko wsiadł na łódź,
zapomniał, w jakim płynie celu.
Pan Fryderyk, kuracjusz z Majorki,
mimo westchnień współlokatorki
co innego miał wciąż do roboty
w poniedziałki, niedziele, soboty,
piątki, czwartki, środy i wtorki.
Napoleon, przed pobytem na Elbie,
wyznał pani Walewskiej przy melbie:
„Jesteś co prawda Polka,
i do twarzy ci parasolka,
ale już cię, Mańka, nie wielbię”.