1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Kto nie lubi Joyce Carol Oates?

Kto nie lubi Joyce Carol Oates?

Joyce Carol Oates (Ilustracja Joanna Gwis)
Joyce Carol Oates (Ilustracja Joanna Gwis)
Pisze za dużo, żeby pisać dobrze. Zbyt często tworzy prozę gatunkową – horrory, kryminały, powieści dla młodzieży – by widzieć w niej poważną literatkę, oczytaną w filozofii i zaangażowaną politycznie. I jakby tego było mało, zdarza się jej stawać w obronie mężczyzn, więc co z niej za feministka?!

Truman Capote powiedział kiedyś o niej, że jest „żałosną potworą, która zasłużyła na publiczną egzekucję”. I choć autor „Śniadania u Tiffany’ego” sam był wrednym frustratem – są na to liczne dowody (patrz najnowszy serial „Konflikt: Capote kontra socjeta” na Disney+), to wielu przyklasnęło jego skandalicznie okrutnej opinii na temat amerykańskiej pisarki.

Złośliwi twierdzą, że Oates trwoni słowa, jakby wysoka liczba napisanych książek automatycznie i niezaprzeczalnie świadczyła o ich niskiej jakości. Życzliwi przekonują, że bogate portfolio jest świadectwem kreatywności, wyobraźni, dyscypliny i warsztatu. Bo ktoś, kto pisze tak dużo, musi pisać sprawnie, szybko, codziennie. Większość publikacji w prasie poświęconych Joyce Carol Oates – wywiadów z pisarką czy recenzji jej książek – zaczyna się od skrupulatnego wyliczenia jej wydanych tytułów. 62 powieści, 47 zbiorów opowiadań, 16 kolekcji esejów, 9 tomików poezji. Do tego dochodzą sztuki teatralne, książki dla dzieci, powieści z kategorii young adult.

W połowie czerwca amerykańska autorka skończyła 86 lat. Nie przestaje tworzyć. Nie przestaje też wzbudzać kontrowersji. Drażni matki, feministki, korporacje, liberałów, zwolenników Trumpa, wszelkiej maści ekspertów od wysokiej literatury. Osoby nieprzychylne Oates w najlepszym wypadku widzą w niej niefrasobliwą emerytkę, której ktoś powinien wyłączyć Wi-Fi, zanim na dobre odleci w fantazje rzeczywistości formułowane z perspektywy osoby skrajnie uprzywilejowanej. Tylko że właśnie ten argument o elitaryzmie Oates jest najbardziej nietrafiony, bo i w literaturze, którą tworzy, i w publicznych wypowiedziach widać umiejętność empatycznego spojrzenia poza własny przywilej.

Panna z dobrego domu pisze o morderstwach

Joyce Carol Oates jest świadoma, że dostała fory od losu. Podkreśla to w każdym wywiadzie. Urodziła się w miasteczku Lockport, w stanie Nowy Jork, późną wiosną, na rok przed wybuchem II wojny światowej. „Wywodzę się ze świata, który nie znał rozbudowanego systemu pomocy społecznej. Gdy ktoś był biedny, po prostu żył w nędzy, nie dostawał zasiłku. A w miejscu, w którym dorastałam, było mnóstwo biednych ludzi. Moi koledzy pochodzili z ubogich domów, rozbitych rodzin, mieli ojców, którzy byli agresywnymi alkoholikami. Nie dostali takiej szansy od życia, jaką dostałam ja” – opowiadała w podcaście Sama Fragoso „Talk Easy”. „Moi rodzice byli cudownymi, spokojnymi ludźmi. Mieszkaliśmy w dużym domu razem z dziadkami. Mieliśmy własną nieruchomość, ziemię, sad za domem. Ojciec pracował w fabryce narzędzi, a do tego dorabiał na boku, więc nie brakowało nam pieniędzy, a dom był pełen uczucia i ciepła. W tamtych czasach można było skończyć szkołę podstawową i zgodnie z prawem nie kontynuować edukacji. Wiele dzieci z biednych domów korzystało z tego prawa, nie uczyło się dalej. Mnie przed podobnym losem uchroniło dobre urodzenie, sprawa przecież kompletnie przypadkowa”.

Joyce Carol Oates powtarza, że największym problemem Ameryki – i pewnie świata w ogóle – jest pogłębiające się rozwarstwienie społeczne. Już w pierwszych opowiadaniach i powieściach podejmowała temat wykluczenia ekonomicznego czy napięć na tle rasowym. W jej pisaniu od zawsze było też mnóstwo przemocy, mroku, śmierci. Diagnoza, że grzeczne dziewczynki z dobrych domów nie piszą książek o gwałtach i morderstwach, jest tendencyjna i ignorancka, bo umniejsza rolę dwóch potężnych narzędzi w pracy każdego artysty czy artystki – empatii i wyobraźni. Wszyscy, którzy jednak potrzebują wyraźnego połączenia między prywatnym doświadczeniem a publiczną twórczością, mogą spać spokojnie.

Joyce Carol Oates poznała również brzydkie i trudne kawałki życia. Dziadek ze strony mamy został zamordowany. Babka ze strony taty jako nastolatka cudem uniknęła śmierci z rąk własnego ojca, który chwilę później popełnił samobójstwo. Mężczyzna, który mieszkał obok rodziny Oatesów, podpalił swój dom, został skazany za próbę zabicia żony i dzieci. Po części to pewnie transgeneracyjne traumy sprawiły, że Joyce Carol Oates tak bardzo interesuje rozpad – rodziny, społeczeństwa – choć rzadko pisze o momentach, w których rozpada się sama. Wyjątkiem jest oczywiście głęboko poruszająca, autobiograficzna „Opowieść wdowy”, którą napisała po śmierci pierwszego męża. Z Raymondem J. Smithem, profesorem literatury i redaktorem „Ontario Review”, spędziła 47 lat. Smith zmarł w 2008 roku w wyniku powikłań po zapaleniu płuc. Rok później wyszła ponownie za mąż, za neuronaukowca Charlesa Grossa, który zmarł w 2019 roku.

Popkultura o sprawach wysokiej wagi

Najczęstszym zarzutem wobec Joyce Carol Oates jest rzekoma błahość książek, które tworzy. Notorycznie sprowadza się ją do poziomu autorki miałkich czytadeł pozbawionych polotu i morału. „W rzeczywistości jestem pisarką eksperymentalną, ale nie nadużywam tego terminu, bo eksperymentalne pisanie słabo się sprzedaje” – deklarowała w zeszłorocznym wywiadzie dla „The New York Times”. „Nie interesuje mnie mainstreamowa literatura, choć niektóre z moich powieści sprawiają wrażenie literatury mainstreamowej. Gdy jednak wczytasz się w nie, dostrzeżesz poziom meta. Zobaczysz, że częściej udają komercyjną powieść, niż faktycznie nią są. Przecież muszę tak pisać, żeby ktokolwiek chciał mnie wydać”. To też talent. Umiejętność opowiadania o sprawach wysokiej wagi atrakcyjnym językiem popkultury jest niezwykle cenna, oryginalna, a książki Oates – często sensacyjne na poziomie fabularnym – są sycące emocjonalnie i intelektualnie.

W głośnej „Blondynce” z 2000 roku (niedawny film Andrew Dominika jest ekranizacją książki), psychologicznym studium tragicznej historii Marilyn Monroe, próbowała oddać podmiotowość uprzedmiotowionej aktorce, w której widziano głównie naiwną seksbombę. „Z pewnością Norma Jean Baker [prawdziwe nazwisko Marilyn Monroe – przyp. red.] była jedną z setek tysięcy aktorek wykorzystanych przez system – producentów filmowych, reżyserów, różnych decydentów z Hollywood. Nie była jak Elizabeth Taylor, nie pochodziła z klasy wyższej, nie chroniła jej rodzina” – opowiadała Oates dwa lata temu w wywiadzie dla „The New Yorker”. „Blondynka” to nie tylko fabularyzowana biografia słynnej aktorki, to także biografia amerykańskiego społeczeństwa. Jak zresztą wiele książek Joyce Carol Oates. W powieści „Oni” z 1969 roku – przełomowej w dorobku autorki, bo to jej pierwsza książka nagrodzona National Book Award – opisała losy rodziny z nizin, dla której pochodzenie jest jak podłe fatum, na zawsze przesądza o jej życiu. W bestsellerowej książce „We Were The Mulvaneys” – też przeniesionej na ekran w telewizyjnej produkcji „Rodzina Mulvaneys” – wzięła pod lupę tradycyjny amerykański dom, pochyliła się nad postępującą erozją wartości i absolutnym końcem wspólnoty. W „Księdze amerykańskich męczenników” z 2017 roku uśmierciła liberalnego ginekologa rękami religijnego fanatyka, a morderstwo stało się pretekstem do rzetelnego wglądu w racje obu stron zaangażowanych w spór o prawo do aborcji.

Joyce Carol Oates w rozmowach z mediami podtrzymuje ten ekscentryczny pogląd, że jako człowiek jest przezroczysta, kompletnie pozbawiona osobowości. Na pewno jednak znalazła swój wyjątkowy sposób opowiadania o świecie. W historiach grozy widzi wdzięczną przestrzeń do zadawania filozoficznych pytań o kondycję współczesnego człowieka, o poziom jego zagubienia i zepsucia. W makabrycznych przedstawieniach przemocy szuka drogi ku symbolicznej emancypacji albo obnaża skalę społecznej niesprawiedliwości. Nie macha transparentami tylko po to, żeby machać. Bo na to jest akurat uczulona.

Czasem broni mężczyzn, zawsze trzyma z kobietami

Z Joyce Carol Oates można się nie zgadzać, wiadomo. Nie można jej jednak odmówić jednego: w czasach bezrefleksyjnych owczych pędów, symulowanego aktywizmu i udawanego oświecenia, tej całej gry pozorów, która w najlepsze panoszy się w mediach społecznościowych, ona pozostaje intelektualnie czy światopoglądowo niezależna. Mówi publicznie rzeczy, których inni nie powiedzą z obawy przed bezwzględną, często głuchą na niuanse i konteksty cancel culture, czyli kulturą unieważniania. I regularnie ładuje się w tarapaty. Raz napisała w serwisie X, wcześniej znanym jako Twitter, że kolega, który jest agentem literackim zwierzył się jej, iż „nie jest w stanie przekonać wydawców i wydawczyń do przeczytania debiutanckich utworów młodych, białych pisarzy płci męskiej, nieważne jak dobre są te powieści”. Oates uznała to za „druzgocące dla autorów, którzy przecież mogą być genialni i krytyczni wobec własnego przywileju”. Jej słowa wystarczyły, by uznano, że właśnie przeszła na stronę wroga, bo przecież feministce nie przystoi, by broniła białego mężczyzny. Jeszcze bardziej naraziła się innym wpisem. „Tam, gdzie 99,3 procent kobiet zgłasza przekroczenia o charakterze seksualnym, a gwałt jest epidemią – w Egipcie – naturalne wydaje się pytanie o dominującą religię” – stwierdziła, też na platformie X, i została uznana za islamofobkę.

„Moim głównym przedmiotem zainteresowania są prawa kobiet i dziewcząt, dlatego nie sympatyzuję z żadną z patriarchalnych religii. Jeśli to oznacza, że jestem islamofobką, OK, niech tak będzie. Chociaż ja nazwałabym siebie raczej religiofobką” – tłumaczyła później. Joyce Carol Oates jest ateistką, ma liberalne poglądy polityczne, opowiada się za radykalnym ograniczeniem prawa do posiadania broni w Stanach Zjednoczonych, chce konstytucyjnej gwarancji prawa do przerywania ciąży i jest bardzo krytyczna wobec polityki Donalda Trumpa. Jeśli wkurza feministki, to tylko te myślące o feminizmie w regresywnych kategoriach wojny płci. Oates zdecydowanie trzyma z kobietami.

Dzieci czy książki?

„Często pytają mnie, dlaczego nie mam dzieci. Odpowiedź brzmi: żeby uniknąć stanów lękowych podczas odrabiania pracy domowej z matematyki” – żartowała osiem lat temu na X (Twitterze). Przemądrzała bezdzietnica w podeszłym wieku to jeden z większych postrachów patriarchatu. Postać, która samym istnieniem wchodzi w dyskusję z przekonaniami na temat tego, co sprawia, że kobieta jest społecznie użyteczna. Gdy w zeszłorocznej rozmowie z „The New York Times” Oates przypisała tę samą wagę pisaniu książek i pielęgnacji rodzinnych więzów, pod wywiadem pojawiły się komentarze – ich autorkami były kobiety – że jest zadufaną egoistką. Wciąż mamy problem z uznaniem, że kobieta, która podejmuje decyzję o nieposiadaniu dzieci, może dać światu coś równie cennego jak potencjalne potomstwo. Jak pisze feministyczna publicystka Rebecca Solnit w książce „Matka wszystkich pytań”: „Jednym z powodów kurczowego przywiązania do idei macierzyństwa jako kluczowej dla kobiecej tożsamości jest przekonanie, że dzieci zaspokajają naszą potrzebę miłości. Ale tak wiele rzeczy oprócz potomstwa zasługuje na miłość, tak wiele rzeczy miłości potrzebuje – miłość w naszym świecie ma tak wiele do zrobienia”. Solnit podkreśla, że kobieta realizuje swoją miłość i troskę o przyszłość świata nie tylko w macierzyństwie, ale też w działalności politycznej, aktywistycznej czy artystycznej, a książki Joyce Carol Oates są przecież wyrazem solidarności z pokrzywdzonymi, piętnują różne formy opresji, a szczególnie dużo miejsca oddają krytyce przyzwolenia na przemoc wobec kobiet.

W opowiadaniu „Where Are You Going, Where Have You Been” – jednym z najbardziej znanych, jakie napisała; stało się inspiracją dla filmu „Gładkie słówka” z 1985 roku – Oates rozpracowuje fundamentalnie nielogiczny przekaz kultury kierowany do młodych kobiet, którym wmawia się, że uroda jest ich największym kapitałem, ale jednocześnie ostrzega, że za nadużywanie tej waluty może je spotkać potworna kara, na przykład gwałt. W innej krótkiej formie, tym razem z wydanego rok temu zbioru „Zero-Sum”, snuje wizje brutalnej zemsty na seksualnym drapieżcy. „Nie twierdzę, że wybaczenie jest złym pomysłem. Bywa konieczne. Ale presja, która ciąży na kobietach i dziewczynach, by wybaczyć sprawcy przemocy, jest niedorzeczna” – tłumaczyła w podcaście „How To”. Wspomniany zbiór „Zero-Sum” (jeszcze niewydany w Polsce) to najnowsze z opublikowanych dzieł Joyce Carol Oates, a przy okazji premiery zdradzała, że już pracuje nad kolejną powieścią.

Przyznaje, że każdego dnia niezmiennie siada do pisania na minimum pięć godzin. Gdyby literackiego Nobla przyznawano za etos pracy, dawno by go dostała. Swoją drogą, już w latach 80. zaczęto wymieniać Oates jako murowaną kandydatkę do tego wyróżnienia, a nazwisko pisarki regularnie wraca w prognozach. Dostanie? Byłoby to wydarzenie cudownie demaskujące literackich snobów. 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze