Mało jest chyba chorób, wokół których krąży tyle fake newsów jak wokół boreliozy. „Aż strach się na ten temat wypowiadać, bo wszystko może zostać wykorzystane przeciwko prawdzie” – mówi prof. Anna Moniuszko-Malinowska, specjalistka chorób zakaźnych. Ale rozmawiamy nie tylko o boreliozie, bo chorób przenoszonych przez kleszcze jest więcej.
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 8/2025.
Joanna Derda: Dużo mamy wokół chorób przenoszonych przez kleszcze nieporozumień i mitów.
prof. Anna Moniuszko-Malinowska: Niestety. Spotykamy się z tym na co dzień w gabinetach, słyszymy sporo dziwnych opowieści. Choćby takich, że naturalnym środowiskiem kleszczy są wyłącznie paprocie. Albo że kleszcze skaczą na ofiary z koron drzew. Albo że idąc do lasu, trzeba się ubierać na czarno, bo jasne kolory przyciągają kleszcze. Albo że samo pokłucie powoduje chorobę. Nieprawdziwe informacje dotyczą też leczenia, co już jest groźniejsze.
Trudno walczyć z fake newsami. Kiedy wpisałam hasło „borelioza” w wyszukiwarkę, w pierwszej piątce wyników była prywatna lecznica. Strona wyglądała profesjonalnie, dopiero kiedy się zagłębiłam, stwierdziłam, że proponowane przez nich leczenie to, mówiąc kolokwialnie, czary mary. A wiele osób, podejrzewam, z tego korzysta.
Jesteśmy, niestety, bezradni. Możemy tylko tłumaczyć, edukować i postępować zgodnie z medycyną opartą na faktach (evidence-based medicine, EBM).
Chyba najczęstsza choroba przenoszona przez kleszcze to borelioza. Jest rzeczywiście tak groźna, jak ją malują?
To choroba bakteryjna wywoływana przez krętki Borrelia burgdorferi, zidentyfikowane w 1982 roku w USA u pacjentów z zapaleniem stawów. Nie jest to tak tajemnicze schorzenie, jak bywa przedstawiane, przeciwnie – dobrze boreliozę poznaliśmy.
Może przebiegać w trzech postaciach klinicznych, są to: skórna, stawowa i neuroborelioza, wówczas zajęty jest układ nerwowy. Zdarza się też borelioza oczna czy sercowa (układu krążenia), ale te przypadki są rzadzkie – przez ostatnie 20 lat mieliśmy ich zaledwie kilka.
W boreliozie skórnej pierwszą postacią kliniczną jest rumień wędrujący, który pojawia się od trzech do 30 dni po pokłuciu. Ale uwaga, nie każda zmiana na skórze po pokłuciu przez kleszcza to rumień – często dochodzi do zakażenia skóry, reakcji alergicznej, konieczne jest więc różnicowanie. Klasyczny rumień ma ok. pięciu centymetrów średnicy i przejaśnienie w środku, mówimy, że wygląda jak oko byka. Nie zawsze, niestety, ma tę klasyczną postać, czasem jest homogenny, bez przejaśnienia, zdarzają się też minirumienie. Żeby dobrze rumień zdiagnozować, trzeba obserwować. Gdy obraz kliniczny budzi wątpliwości, zaznaczamy długopisem rumień, obrysowujemy jego kontury i prosimy, żeby pacjent się zgłosił po dwóch, trzech dniach. Łatwo wtedy stwierdzić, czy rumień się rozprzestrzenia. Jeśli wędruje, włączamy leczenie. Pacjenci czasem pytają, po co to leczymy, jeśli nie swędzi i nie boli. Otóż po to, żeby krętki nie rozprzestrzeniły się do innych narządów, żeby nie doszło do bardziej zaawansowanej postaci choroby, czyli stawowej albo neuroboreliozy.
Czym grozi borelioza?
Najpoważniejsza jest postać neurologiczna, czyli z zajęciem układu nerwowego. Dochodzi wtedy do porażenia nerwów, przede wszystkim twarzowych, ale także innych nerwów czaszkowych, może dojść do zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych, czyli poważnej infekcji układu nerwowego. Niektórzy skarżą się na bóle korzeniowe (ucisk na korzenie nerwowe kręgosłupa). I teraz jest kwestia właściwej diagnozy, bo przecież połowę społeczeństwa boli kręgosłup. Ale rzeczywiście u części pacjentów stwierdzamy neuroboreliozę, niezdiagnozowaną wystarczająco szybko.
Druga poważna postać to borelioza stawowa. Tu też mamy problem diagnostyczny. Hospitalizujemy pacjentów z dodatnimi wynikami badań serologicznych w kierunku boreliozy i bolesnymi stawami – jeśli po antybiotykoterapii dolegliwości nie ustępują, prowadzimy diagnostykę różnicową, czyli kompleksowo diagnozujemy pacjenta pod kątem chorób reumatologicznych, autoimmunologicznych, czasem nawet nowotworów. Pamiętam pacjentkę, która miała plik badań w kierunku boreliozy, bolały ją stawy, ale nie zrobiono jej podstawowej morfologii. Tymczasem to badanie pozwoliło wykryć białaczkę… Widać więc, jak ważne, by nie fiksować się na boreliozie – bo do worka z tym hasłem można wrzucić wszystko.
Rumień też przecież nie zawsze się pojawia.
I to jest kolejny czynnik utrudniający. Tak naprawdę rumień to dobry objaw, możemy wtedy włączyć antybiotykoterapię i zatrzymać infekcję na wczesnym etapie. Kiedy go nie ma, pacjenci trafiają do nas później – już z neuroboreliozą czy zapaleniami stawów.
Chcę mocno podkreślić: jeśli borelioza jest dobrze rozpoznana, włączamy antybiotykoterapię, oczywiście według obowiązujących standardów, pacjenci zdrowieją. Boreliozę można wyleczyć.
No właśnie, wokół tych standardów też narosło sporo nieporozumień – jakie właściwie obowiązują w Polsce?
W 2023 roku wydaliśmy rekomendacje Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych dotyczące leczenia i diagnostyki boreliozy z Lyme, są dostępne na stronie Medycyny Praktycznej. Zrobiliśmy to po to, żeby uporządkować całą wiedzę, znajdują się tam wszystkie niezbędne informacje. Leczymy zgodnie z medycyną opartą na faktach. Samo leczenie jest proste, to antybiotykoterapia. Są trzy podstawowe grupy antybiotyków, zależnie od postaci choroby kuracja trwa dłużej lub krócej, ale nie dłużej niż 28 dni, tylko w uzasadnionych przypadkach powtarzamy terapię. I, co bardzo mocno chcę podkreślić, kiedy diagnoza jest właściwa, pacjenci dobrze odpowiadają na antybiotyki. Jeśli są przeciwskazania do antybiotyków pierwszego rzutu, to mamy plan B, czyli antybiotyki drugiego rzutu, wachlarz możliwości jest dość szeroki. Głównym problemem jest diagnostyka.
Jednak są u nas lekarze, którzy leczą według schematu ILADS (International Lyme and Associated Disease Society), uznanego przez Ministerstwo Zdrowia za, cytuję, nieskuteczny i bardzo groźny dla zdrowia pacjentów.
Tak, mamy pacjentów po leczeniu schematem ILADS, trafiają do nas z powodu powikłań, a w dodatku ich dolegliwości wcale nie ustępują. To wielomiesięczne, a bywa, że i wieloletnie terapie różnymi antybiotykami, nie tylko zresztą antybiotykami, ale też lekami przeciwpasożytniczymi, przeciwgrzybiczymi, kompleksami witamin, ziół, suplementów, wszystkiego, co tylko można…
Jakie to może mieć skutki?
Tak długie stosowanie antybiotyków daje, co oczywiste, działania niepożądane, czyli dysbiozy, zaburzenia elektrolitowe, może dojść nawet do uszkodzenia narządów (wątroby, nerek), do zapaleń ścięgien, do osłabienia odporności. Największym problemem jest brak właściwej diagnostyki, jest więc ryzyko, że „lecząc” boreliozę, nie zauważa się choroby poważniejszej – taki właśnie był przypadek pacjentki z białaczką.
W przestrzeni publicznej krążyły opowieści znanych osób o tym, jak chorowały latami na boreliozę przewlekłą. Czy istnieje taka postać choroby?
Kiedyś dużo mówiono o przewlekłej boreliozie, jednak w ostatnich latach nastąpił znaczący postęp w nauce i dziś patrzymy na to zagadnienie inaczej. Dolegliwości utrzymujące się u części pacjentów przez ponad sześć miesięcy po zakończeniu antybiotykoterapii określamy mianem zespołu postboreliozowego (Post-Lyme Disease Syndrome). Najważniejsze, aby nie faszerować tych pacjentów kolejnymi antybiotykami, lecz skupić się na leczeniu objawowym. Jeśli dolegliwości dotyczą układu nerwowego, leczymy je zgodnie z zasadami neurologii, jeśli dotyczą sfery psychicznej – są to na przykład problemy z koncentracją, snem czy epizody depresyjne – leczymy zgodnie z zasadami psychiatrii. Prawdziwe późne postaci boreliozy zdarzają się bardzo rzadko.
W większości przypadków dobrze rozpoznana i prawidłowo leczona borelioza ustępuje bez trwałych następstw. Niestety, wokół tego tematu wciąż krąży wiele mitów i dezinformacji, związanych głównie z utrzymywaniem się przeciwciał we krwi.
Przeciwciała są obecne jeszcze długo po przebyciu choroby, a ludzie są przekonani, że są dalej chorzy?
Tak. Czasem nawet nie wiemy, że doszło do zakażenia. Bakterie są niszczone przez mechanizmy obronne organizmu, ich świadectwem są jedynie przeciwciała we krwi. Zawsze powtarzamy, że nie leczymy przeciwciał, nie leczymy wyników, tylko pacjenta.
Badania są oczywiście istotne, ale trzeba umieć je interpretować.
Było pokłucie, nie było rumienia, a my czujemy niepokój. Jednak czekamy aż sześć tygodni ze zbadaniem krwi?
Jeśli nie mamy objawów, to nic nie robimy, tylko cieszymy się, że nie zachorowaliśmy. Jeśli są objawy, to jak najszybciej idziemy do lekarza, by przeprowadzić niezbędne badania i wdrożyć leczenie.
Słyszałam ostatnio, jak po pokłuciu przez kleszcza mama zabrała dziecko do lekarza, a ten profilaktycznie przepisał trzytygodniową kurację antybiotykami.
W naszych rekomendacjach mówimy, że w przypadku pokłuć wysokiego ryzyka, na przykład na terenach endemicznych, możemy podać jednorazowo 200 miligramów doksycykliny. Jednak na pewno nie fundujemy pacjentom profilaktycznej trzytygodniowej antybiotykoterapii. Generalnie nie leczymy bez objawów.
A co z badaniami z krwi? Kiedy jest sens je przeprowadzać?
To kolejny problem. Często ludzie od razu po pokłuciu przez kleszcza chcą wykonywać badania serologiczne. Tyle że to nie ma sensu, bo organizm potrzebuje czasu, żeby wytworzyć przeciwciała. Ich produkcja zaczyna się mniej więcej w trzecim tygodniu, ale żeby badanie było miarodajne, trzeba odczekać do sześciu tygodni. Jeśli jednak pojawi się rumień, w ogóle nie robimy testu.
To jedyna postać boreliozy, kiedy wystarczy rozpoznanie kliniczne.
Ta choroba, jak niewiele innych, obfituje w fake newsy.
Ostatnio usłyszałam trafne zdanie: fake newsy tworzą się w tych dziedzinach medycyny, których nie można dotknąć.
Nie ma fake newsów ortopedycznych – kiedy ktoś złamie nogę, to nie dyskutuje z lekarzem, czy trzeba ją wkładać w gips, raczej prosi o szybkie leczenie. Natomiast wokół chorób, których nie widać, krążą fałszywe informacje, tworzą się mity, a internet je szeroko kolportuje.
Zwłaszcza jeśli mowa o takich chorobach jak borelioza, kiedy mamy kilka postaci klinicznych. Ale jest jeszcze coś. Pamiętam czas, że zgłaszało się do nas i prosiło o diagnostykę pod kątem neuroboreliozy wiele osób ze stwardnieniem rozsianym. Nie twierdzimy, że pacjenci z SM nie mogą zachorować na neuroboreliozę, bo mogą, ale ci przyjeżdżali po nadzieję.
Że cierpią na coś, co można wyleczyć.
Tak. A z SM zostaje się do końca życia. Ja rozumiem tych chorych, my też się cieszymy, jeśli okazuje się, że pacjent ma tularemię, a nie chłoniaka. Jednak takie myślenie może powodować dużo szkody, bo nie diagnozujemy i nie leczymy choroby zasadniczej.
Będzie szczepionka na boreliozę?
Badania kliniczne są już zaawansowane, więc pewnie niedługo się ona pojawi. Natomiast od lat dostępna jest szczepionka przeciw kleszczowemu zapaleniu mózgu, które jest chorobą wirusową o wiele poważniejszą. A ciągle zbyt mało osób się szczepi.
Może dlatego, że kleszczowe zapalenie mózgu zdarza się rzadziej.
Tak, ale przebieg choroby i powikłania są o wiele groźniejsze, bo są to powikłania ze strony układu nerwowego, ze sfery psychicznej, hospitalizujemy pacjentów z porażeniami czterokończynowymi. Pacjenci pytają, czy mogą się zaszczepić, kiedy są już chorzy. Szczepienie nie działa, kiedy jesteś chory, ono zapobiega zakażeniu. A lepiej zapobiegać niż leczyć.
Czy jest refundowane przez NFZ?
Nie, to szczepionka płatna, ale szeroko dostępna. Jej skuteczność świetnie ilustruje przykład leśników – w Polsce są oni szczepieni obligatoryjnie. Przez ostatnie 15 lat widziałam jednego chorego leśnika. A zachorował, bo odmówił szczepienia ze względu na swoje przekonania.
Ile musimy przyjąć dawek?
Trzy, a potem dawki przypominające co trzy, pięć lat.
Raczej nie zdążymy się zaszczepić przed wakacjami…
Tu też podejście się zmieniło. Kiedyś rekomendowaliśmy szczepienie przed sezonem, teraz rekomendujemy szczepienie w dowolnym momencie. W tym roku hospitalizowaliśmy pacjenta z kleszczowym zapaleniem mózgu w lutym. Jeśli ktoś mówi: skoro przed sezonem nie zdążę, to nie ma sensu się szczepić, odpowiadamy: nieprawda, to ma sens, bo zmiany klimatu powodują, że kleszcze są aktywne praktycznie cały rok.
Czy są jakieś inne choroby przenoszone przez kleszcze?
Są, a mało o nich mówimy. Tymczasem ze względu na zmiany klimatu będziemy obserwować coraz więcej rzadkich chorób, takich jak anaplazmoza. Diagnozujemy ją częściej dzięki wprowadzeniu choćby metod molekularnych. Jest to choroba bakteryjna, mająca przebieg podobny do pierwszej fazy kleszczowego zapalenia mózgu, a leczy się ją antybiotykami. Po pokłuciu przez kleszcza może też wystąpić tularemia, choroba wywołana przez bakterie o potencjale… bioterrorystycznym. Kleszcze tej akurat postaci nie przenoszą, ale powodują węzłową i wrzodziejąco-węzłową postać choroby. Pacjenci chodzą więc z powiększonymi węzłami chłonnymi od jednego lekarza do drugiego, przerażeni, że mają białaczkę czy chłoniaka, aż w końcu ktoś wpadnie na pomysł, żeby
pobrać cały węzeł chłonny, wykonać badanie histopatologiczne i skierować do zakaźnika – jeśli uda nam się potwierdzić tularemię, włączamy antybiotyki i pacjent zdrowieje. To są przepiękne historie, które pokazują, że warto szukać, warto być doktorem House’em, nie poddawać się, drążyć, bo można dzięki temu ratować zdrowie, a często i życie pacjenta. Inne choroby przenoszone przez kleszcze to riketsjozy – choroby głównie występujące w krajach basenu Morza Śródziemnego, ale zdarzają się i u nas pojedyncze przypadki.
Liczba pacjentów z chorobami przenoszonymi przez kleszcze się zwiększa?
Tak. Jeśli chodzi o boreliozę, przez ostatnich kilka lat było około 20 tysięcy zachorowań ze spadkiem podczas pandemii do 12, ale odbiło do 29 tysięcy w 2024 roku. Liczba przypadków kleszczowego zapalenia mózgu też idzie w górę, było od 200 do 300 zachorowań rocznie, a w 2024 już 793 – to spory wzrost. Dlatego, powtórzę raz jeszcze, warto się szczepić.
Anna Monika Moniuszko-Malinowska, profesor dr hab. nauk medycznych, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji, prodziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.