Błysk strusich piór i cekinów skrywał pot, łzy i wyrzeczenia. Showgirls – ikony sceny od paryskiego kankana po rewie w Las Vegas – były symbolem luksusu i pożądania, ale też ciężkiej pracy i walki o szacunek. Ich historia to opowieść o przepychu i cenie, jaką trzeba zapłacić, by olśniewać w świetle reflektorów.
Kiedy Taylor Swift ogłosiła, że jej najnowszy album będzie nosił tytuł „The Life of a Showgirl”, świat znów przypomniał sobie o jednym z najbardziej błyszczących, ale i najbardziej niejednoznacznych fenomenów popkultury XX wieku. Showgirl – kobieta w piórach i cekinach, na wysokich obcasach, pod oślepiającym światłem reflektorów. Uosobienie luksusu, erotyzmu i widowiska. A jednocześnie symbol ambicji, poświęcenia i często życia, które poza sceną było dalekie od bajki.
Historia showgirls jest o wiele starsza niż Moulin Rouge i Las Vegas. Korzenie sztuki, którą dziś kojarzymy z burleską i kabaretem, sięgają rytuałów sprzed tysięcy lat. Archeolodzy odkryli w rejonie Morza Czarnego miniaturowe figurki tancerek z epoki neolitu. Przedstawiały one kobiety, które tańczyły, by zapewnić płodność ludziom i ziemi.
W Sparcie taniec kordakas dla Artemidy, bogini księżyca i śmierci, eksponował biodra i brzuch, a więc części ciała związane z płodnością. W mitach hebrajskich pojawia się taniec shalome. Z kolei w babilońskiej legendzie o Isztar pojawia się zmysłowy taniec siedmiu zasłon. Ten mit na wieki połączył kobiece ciało z rytuałem, pożądaniem i odrodzeniem.
Isztar (Fot. Historica Graphica Collection/Heritage Images/Getty Images)
Pierwsze aktorki pojawiły się na scenach renesansowej Italii. Kobiety, które w Commedia dell’arte wcielały się w role kobiece, zamiast jak dotąd mężczyzn w przebraniu. Był to przełom w historii teatru, ale nie obyło się bez krytyki i prób zakazania im występów.
W XVIII i XIX wieku rozwinęła się burleska, sztuka ironii i satyry, w której obnażanie konwenansów często szło w parze z eksponowaniem kobiecego ciała. Wiktoriańska Anglia była szczególnie podatna na tę mieszankę skandalu i rozrywki. W 1868 roku Lydia Thompson i jej zespół „British Blondes” podbili Nowy Jork spektaklem „Ixion”. Aktorki w obcisłych trykotach grały męskie role, śmiejąc się z pruderyjnych zasad epoki. Publiczność oszalała. Dla Thompson był to początek wieloletniej kariery, a dla Ameryki początek fenomenu showgirls.
Lydia Thompson (Fot. London Stereoscopic Company/Hulton Archive/Getty Images)
Tymczasem w Paryżu rodziły się miejsca, które zdefiniowały estetykę showgirls. Legendarne dziś kabarety i rewie, takie jak Le Chat Noir, Folies Bergère czy Moulin Rouge, były czymś więcej niż salami widowiskowymi. To były przestrzenie, w których zacierano granice między sztuką, erotyką i prowokacją. To tam narodził się kankan, czyli dziki taniec pełen podskoków i podnoszenia spódnic, który szybko stał się skandalicznym symbolem Belle Époque.
W 1893 roku na balu w Moulin Rouge odnotowano pierwszy w historii striptiz sceniczny. Wykonała go młoda artystka w kostiumie Kleopatry, rozbierając się do rytmu muzyki. Skandal wywołał uliczne zamieszki i policyjne interwencje, ale też otworzył drogę dla striptizu jako nowej formy sztuki scenicznej.
Za oceanem burleska zyskała własną tożsamość. W 1907 roku producent Florenz Ziegfeld stworzył „Ziegfeld Follies”. Pod tą nazwą kryły się widowiska, które łączyły elementy kabaretu, mody i muzyki. Na scenie pojawiały się dziesiątki kobiet w bajecznych kostiumach. Były piękne, dumnie wyprostowane i stanowiły żywą reklamę luksusu.
Follies Girls były nie tylko tancerkami, ale też modelkami. Miały prezentować najnowsze kreacje i fryzury, nadając rytm modowym trendom. Ziegfeld zbudował wokół nich mit idealnej kobiety: pięknej, niedostępnej, a zarazem obecnej tuż przed oczami widzów.
W latach 20. XX wieku burleskę i showgirls rozsławiła Josephine Baker, czarnoskóra artystka, która uciekła przed panującym w Ameryce rasizmem i podbiła Paryż. Jej taniec w spódniczce z bananów stał się symbolem emancypacji, ale też egzotyzacji czarnego ciała przez europejską publiczność.
Josephine Baker (Fot. Walery/Getty Images)
Dekadę później Sally Rand wzbudzała skandale swoim tańcem z gigantycznymi wachlarzami z piór. Choć formalnie nigdy nie pokazywała nagości – występowała w cielistym kostiumie – władze wielokrotnie oskarżały ją o nieprzyzwoitość. Publiczność kochała ten dreszcz skandalu.
Największe imperium showgirls powstało w latach 50. w Las Vegas. Pierwsze rewie, organizowane w kasynach takich jak El Rancho Vegas czy Sands, szybko przerodziły się w wielkie produkcje. Pojawiły się budżety liczone w milionach dolarów, scenografie większe niż na Broadwayu i kostiumy tak ciężkie, że artystki musiały ćwiczyć, by unieść hełmy z piór strusich. Konkurencja między kasynami była bezlitosna. Donn Arden i Miss Bluebell stworzyli widowiska, które przyciągały turystów z całego świata. Showgirls nie były już tłem dla gwiazd – same stały się atrakcją.
Była też jednak druga strona medalu. Dziewczęta wybierano jak konie wyścigowe. Musiały spełniać restrykcyjne kryteria wzrostu, wagi i proporcji. Zarabiały mniej niż męscy artyści, a za kulisami często spotykały się z protekcjonalnym traktowaniem, a nawet wykorzystywaniem przez wpływowych mężczyzn.
Showgirls w Las Vegas Club w 1957 r. (Fot. Hy Peskin/Getty Images)
Wielu widzów zapominało, że za błyskiem stała ciężka praca. Codzienne próby, kontuzje, presja wyglądu, brak prywatności. Do tego łatka „kobiety lekkich obyczajów”, która przez dekady towarzyszyła tancerkom. – Nie chcemy, aby nazywano nas tancerkami rewiowymi. To brzmi, jakby brakowało nam klasy. Chcemy być znane jako showgirls – mówiła Felicia Atkins, showgirl z Tropicany.
Choć wielkie rewie Las Vegas zamknęły się na początku XXI wieku, showgirls nie zniknęły. Zostały ikonami popkultury. Wystarczy wspomnieć o Marilyn Monroe w „Mężczyźni wolą blondynki”, Cher i Christinie Aguilerze w filmie „Burleska”, czy Pameli Anderson w „The Last Showgirl”. Wszystkie te kreacje przypominały, że showgirl to nie tylko pióra i cekiny, ale też opowieść o kobiecej sile, poświęceniu i kruchości.
Nie dziwi więc, że współczesne gwiazdy, od Kylie Minogue, przez Lady Gagę i Beyoncé, po wspomnianą wcześniej Taylor Swift, świadomie sięgają po ten archetyp. Swift, prezentując swoje albumowe stylizacje inspirowane kostiumami z rewii „Jubilee!”, wprost wpisuje się w tę tradycję. W jej wizji showgirl jest też jednak miejsce na melancholię i refleksję nad losem kobiet w świecie, który wymaga, by zawsze były „do oglądania”.
Kylie Minogue (Fot. Gie Knaeps/Getty Images)
Historia showgirls to opowieść pełna sprzeczności. To emancypacja i wyzysk, glamour i codzienny trud, ekstaza i ból. To kobiety, które wyszły na scenę, uniosły ciężar pióropuszy i zatańczyły, choćby miało je to kosztować pot i łzy. Dziś showgirls żyją już nie w kasynach Vegas, ale w popkulturze, modzie i muzyce. Zostały ikonami, które przypominają, że kobieca siła potrafi rozbłysnąć nawet wtedy, gdy świat traktuje ją jak dekorację.
Źródła: „History of a showgirl”, plastiksoup.com; E. Blakemore, „Who were the original showgirls?”, nationalgeographic.com; E. Saha, „Sequins, spectacle, and survival: What is the inspiration behind Taylor Swift’s The Life of a Showgirl?”, hindustantimes.com [dostęp: 03.09.2025]