Jesteśmy tu na chwilę, w gościnie. A zachowujemy się tak, jakbyśmy żyli wiecznie i byli władcami Ziemi.
Taki obrazek: Rozpędzone auto, głośne umpa-umpa i fru – butelka ląduje na poboczu. Ostatnio sporo jeżdżę po Polsce i niemal przy każdej drodze widzę sterty śmieci. Zresztą nie trzeba nigdzie jeździć, wystarczy rozejrzeć się w swojej okolicy. Wszędzie widać przejawy egoistycznego, agresywnego wręcz stosunku do przyrody, do Ziemi, do tego, co wspólne. Przedziwne, że niektórzy ludzie nie dostrzegają związku między sobą a przyrodą, między swoim życiem a życiem planety. A przecież jesteśmy naczyniami połączonymi, absolutnie od siebie współzależnymi! Jakkolwiek by było, człowiek to część natury, jest przecież istotą biologiczną.
Dlatego pierwszy krok do uzdrowienia naszego stosunku do Ziemi to… uzdrowienie siebie. Tego, w jaki sposób myślimy i postrzegamy świat. Pomocna może okazać się tu teoria i oparta na niej terapia analizy bioenergetycznej. Jej współtwórca i zagorzały propagator, amerykański psychiatra i psycholog dr Alexander Lowen, całe swoje życie poświęcił pomocy ludziom w cierpieniu fizycznym i psychicznym, prowadząc terapię analizy bioenergetycznej. Zakłada ona, że wszyscy w dzieciństwie doświadczyliśmy jakichś traum, co odczuwamy do dziś w postaci blokad mięśniowych. Zadaniem tej terapii jest przywrócenie jedności ciała i umysłu, bo – zdaniem Lowena – tylko wtedy możemy doświadczyć harmonii, tej wewnętrznej i tej z całym światem.
Terapię zaczyna się od zlokalizowania blokad w ciele, następnie stopniowo je „rozpuszcza” poprzez odpowiednie ćwiczenia (między innymi oddech). Usunięcie napięcia z mięśni oznacza prawie zawsze pojawienie się specyficznych emocji odwzorowanych w ciele w postaci tego właśnie napięcia, które często jest bardzo silne. Dlatego kolejny etap terapii to praca z przywróconymi do świadomości emocjami. Po uwolnieniu blokad energia życiowa, wcześniej nieświadomie zatrzymywana w mięśniach, może swobodnie krążyć po całym ciele, pomagając czuć każdą jego część.
Lowen zauważył wiele prawidłowości rządzących naszym życiem, choćby taką, że istnieje jedność i przeciwstawność wszystkich procesów życiowych (na przykład: napięcie – rozładowanie). Zaobserwował ponadto, że praca organizmu jako całości jest odzwierciedleniem procesów przebiegających w każdej komórce ciała.
Podejście terapeutyczne oparte na analizie bioenergetycznej okazało się skuteczne nie tylko w leczeniu wielu chorób psychofizycznych, ale także niezwykle pomocne w codziennym funkcjonowaniu człowieka. Uwolnieni od napięć w ciele możemy się w nim całkowicie zakotwiczyć i doświadczyć kontaktu z każdą jego częścią. A wtedy, jak zapewnia Lowen, poczujemy też łączność z tym, co na zewnątrz nas – z innymi ludźmi, przyrodą, Ziemią. Przejście przez takie doświadczenie daje podobno niesamowite uczucie ugruntowania i samoświadomości.
„Niechaj pożywienie będzie lekarstwem, a lekarstwo pożywieniem” – pisał Hipokrates. Edukacja żywieniowa wydaje się warunkiem koniecznym dla zdrowia ludzi na całym globie, zwłaszcza młodego pokolenia, które faszeruje się fast foodami, słodyczami, napojami gazowanymi. Dieta powinna uwzględniać naszą aktywność, zapotrzebowanie organizmu, indywidualne uwarunkowania.
Ale nie tylko pożywieniem stwarzamy siebie. Tak jak wszystko na planecie również i człowiek podlega cyklom biologicznym. Każdy z nas ma swój zegar, który informuje o szczycie wydolności lub potrzebie odpoczynku. Rzadko jednak nasz zegar biologiczny jest zsynchronizowany z zegarem narzuconym nam przez społeczeństwo. Badania z zakresu chronopsychologii pokazują indywidualne różnice w przebiegu rytmów dobowych, a także, jak te różnice są skorelowane z naszymi temperamentami. Tymczasem ludzi o różnych temperamentach obowiązuje jeden uśredniony zegar społeczny – „wiszący” w biurach, zakładach pracy, szkołach. Jeżeli ten zegar wskazuje inny czas niż nasz czas wewnętrzny, czujemy się zmuszani do życia. A wystarczyłoby odnaleźć swój rytm i dopasować do niego rodzaj aktywności. Nocny Marek nie powinien szukać pracy zaczynającej się o świcie, a ranny ptaszek w nocy. Prawda jest taka, że nie zastanawiamy się nad tym, co nam służy.
Daleko nam także do higienicznego trybu życia. Pracujemy przy sztucznym świetle, nawet w ciągu dnia. Pijemy dużo kawy i innych pobudzaczy – żeby być wydajni. Jemy wysoko przetworzoną żywność – żeby było szybciej. To wszystko sprawia, że nasze ciało odbiera podwójne sygnały – niby jest dzień, niby jesteśmy w szczycie gotowości do pracy, niby jesteśmy najedzeni, ale tak naprawdę mamy problemy ze skupieniem się, snem, trawieniem, przemęczeniem. Takie są skutki rozregulowania biologicznego zegara. Higiena fizyczna i psychiczna to jednak nie wszystko.
W latach 70. pojawiła się nowa dziedzina psychologii, tak zwana psychologia środowiskowa, która prowadzi badania nad wpływem środowiska na jakość naszego życia. I co się okazało? Otóż badania potwierdziły, że mieszkańcy dużych aglomeracji doświadczają stresu środowiskowego. Rodzi się on w odpowiedzi na niedostatek lub degradację zasobów środowiskowych, na przykład, gdy jesteśmy pozbawieni światła słonecznego i zastępujemy je światłem sztucznym, gdy panuje nadmierny hałas, brakuje świeżego powietrza. Wszystkie te niedobory sieją spustoszenie w ciele, psychice, emocjach. Gdy dodamy do tego rozregulowany zegar biologiczny, złą dietę i słaby kontakt ze sobą i swoimi potrzebami – rysuje się obraz człowieka w stanie nieszczęścia. A my przecież robimy wszystko, żeby to szczęście znaleźć.
Planeta Ziemia jest żywym i inteligentnym bytem. Tworzy życie, podtrzymuje je i wygasza, by przetworzyć w nową formę. Ma swój własny układ oddechowy – atmosferę, układ krwionośny – wody i oceany, oraz układ nerwowy – wszystkie gatunki fauny i flory niezwykle wrażliwe na wszelkie zaburzenia ekosystemu. Jednym z elementów układu nerwowego Ziemi jest człowiek. Ale o tym zapomnieliśmy. Zachowujemy się tak, jakbyśmy byli nie częścią Ziemi, ale jej właścicielami. Owszem, potrafimy tworzyć życie, kreować różnorodność, myśleć i czuć. Koncentrujemy się jednak w głównej mierze na sobie, zamknięci pomiędzy przeszłością a przyszłością. Teraźniejszość wykorzystujemy do pracy nad tak zwanym lepszym jutrem. Ale jak owo jutro może być lepsze, skoro dokonujemy grabieży planety, obniżając szansę na lepszą jakość życia naszych dzieci? Z jakichś powodów trudno człowiekowi przesunąć punkt skupienia swoich myśli poza granice własnej skóry. W rezultacie zamiast współtworzyć z Ziemią świat, wykorzystujemy ją do tworzenia swojej własnej wizji, bez szukania z nią porozumienia i współpracy.
A Ziemia jak na razie jest jedynym znanym miejscem we wszechświecie, gdzie człowiek może przeżyć. Jest domem, „organizmem”, który czuje, tworzy, posiada inteligencję i niezwykłą twórczą siłę, objawiającą się w różnorodności wytworów. W porównaniu z linią czasu życia planety Ziemia ludzka egzystencja nie jest długim procesem. Pozostawia jednak ślady na jej ciele, czasem trudno odwracalne. Zastanawiające, że niby jesteśmy istotami rozumnymi, współodczuwającymi, ale w kontakcie z naturą mamy problem z użyciem rozumu i empatii. Nie zastanawiamy się nad naszym stosunkiem do Ziemi, nie słyszymy jej głosu – tych wszystkich jej próśb, ostrzeżeń, sugestii. Zdajemy się zupełnie nie pamiętać podstawowej prawdy – że to Ziemia gości nas u siebie i ma siłę, żeby nas wyprosić lub wygasić nasze życie. Wszystkie zniszczenia, które człowiek tworzy w skali makro na żywym organizmie Ziemi, odbijają się jak w lustrze również i w skali mikro, w ciele człowieka. Alergie, tak zwane choroby cywilizacyjne, brak odporności, stres, depresje – to dotkliwa cena, jaką płacimy za lekceważący stosunek do Ziemi i jej życia, w tym do samych siebie. I co? I wciąż nic nie zmieniamy w podejściu do planety, na której żyjemy, do innych, do siebie. Jak tak dalej pójdzie, grozi nam katastrofa.
A wystarczyłoby szanować Ziemię (przyrodę) i czytać jej wskazówki. Pouczającym przykładem pokazującym, do czego prowadzi życie bez szacunku do natury, są losy Indian i Aborygenów. Gdy ludzie z tych plemion żyli w naturalnym środowisku, potrafili tworzyć z nim jedność, odkrywać życie na wielu poziomach, cieszyć się zdrowiem. Kiedy wyrwano ich stamtąd i na siłę uszczęśliwiono cywilizacyjnymi dobrami, ci ludzie, dotąd szczęśliwi, zdrowi, przyjaźnie nastawieni do świata, popadają w depresję, nałogi, konflikty. Nie umieją zaadaptować się do konsumpcyjnej zachodniej cywilizacji. Wniosek? Nawet ludzie pozostający w zgodzie z przyrodą nie są w stanie współegzystować z tymi żyjącymi bez szacunku dla natury. W Australii, która ma na sumieniu wiele zadawnionych przestępstw wobec Aborygenów (eksterminację na Tasmanii, odbieranie dzieci Aborygenkom), trwa od lat wielka narodowa dyskusja, jak zadośćuczynić krzywdom tego narodu.
Oto pytanie-wyzwanie. Na pewno nie wolno iść tą drogą, którą szliśmy, bo ona wiedzie donikąd. Konieczne są zmiany świadomości na temat tego, kim jesteśmy i jak żyjemy. Musimy zrozumieć, że nie jesteśmy pępkiem świata, ale jego współtwórcami. Zrozumieć, jak ważny jest szacunek do natury i siebie jako jej części. Dbać o zdrowie fizyczne i psychiczne, o to, co jemy, jak pracujemy, wypoczywamy, jaką tworzymy dla siebie przestrzeń życiową i jak jej używamy.
Po drugie – edukować, zwłaszcza młode pokolenie, czym jest ekologia, natura, planeta, zdrowie. Pokazywać sposoby życia zgodnego z prozdrowotną filozofią i ekologicznym duchem.
Po trzecie – rozwijać gen etyki przyrodniczej poprzez przykłady godne naśladowania, czyli ludzi angażujących się w działania na rzecz naszej planety, ruchy propagujące ekologiczny styl życia, społeczności oddające szacunek naturze.
I po czwarte – problemy Ziemi, ekologii, natury są na tyle poważne i niecierpiące zwłoki, że potrzebne jest także zaangażowanie na poziomie rządów. Trzeba to jednak na rządach wymóc. I temu służy rodzący się właśnie oddolny ruch o światowym zasięgu, który pracuje nad głęboką demokracją, czyli nad tym, żeby głos Ziemi został usłyszany. Każdy z nas może przyłożyć do tego dzieła rękę. Na własnym podwórku, od zaraz.
Konsultacja psychologiczna: Monika Kraft