1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Art journaling – kreatywna metoda pracy z wewnętrznym dzieckiem. O twórczym prowadzeniu dziennika opowiada Marta Urbaniak-Piotrowska

Art journaling – kreatywna metoda pracy z wewnętrznym dzieckiem. O twórczym prowadzeniu dziennika opowiada Marta Urbaniak-Piotrowska

Marta Urbaniak-Piotrowska (Fot. Michał Piotrowski)
Marta Urbaniak-Piotrowska (Fot. Michał Piotrowski)
Osadza nas tu i teraz, poprawia koncentrację i kreatywność oraz pomaga nawiązać kontakt z naszym wewnętrznym dzieckiem. A do tego pozwala się wyżyć artystycznie. Mowa o art journalingu – twórczym prowadzeniu dziennika. Jego tajniki odsłania pisarka Marta Urbaniak-Piotrowska, która także prowadzi warsztaty z art journalingu. „Myślę, że gdybyśmy wszyscy mieli więcej czasu na twórczość, bylibyśmy szczęśliwsi, bardziej spełnieni i radośni, a świat byłby przyjemniejszym miejscem do życia” – przekonuje. Przeczytajcie, co jeszcze da wam ta metoda, a później ruszajcie do papierniczego po dzienniki!

Zacznijmy szkolnie – od definicji. Czym jest art journaling?
Art journaling to po prostu kreatywne prowadzenie dziennika – nie tylko opisywanie słowami tego, co przeżyliśmy, o czym marzymy lub co planujemy, lecz także włączanie innych środków wyrazu, takich jak rysunek, wyklejanki czy kolaże.

Pisanie jest tu równorzędne z elementami artystyczno-graficznymi?
Tak, i dopiero takie połączenie pozwala osiągnąć mój ulubiony cel prowadzenia twórczego dziennika, czyli przepracowywanie emocji. Rysowanie emocji – ich ekspresja poprzez kolory czy abstrakcyjne wzory – bardzo pomaga się z nimi połączyć, zwłaszcza gdy nie znajdujemy na nie słów. Jednak prowadząc art journal, warto i rysować, i pisać. Istnieją nawet na to badania. Jak się okazuje, samo rysowanie stwarza ryzyko, że emocje nas nadmiernie zaleją i za bardzo w niej wejdziemy – przeżyjemy je raz jeszcze, i to mocniej – realnie nic z tym dalej nie robiąc. Natomiast element pisania dodaje do tego procesu mentalizację – oprócz przeżywania emocji i dania im ujścia analizujemy je i w ten sposób zyskujemy samoświadomość, możemy je sobie przepracować.

Właśnie o samoświadomość chodzi tu przede wszystkim? Czemu służy art journaling poza tym, że możemy się wyżyć artystycznie?
Ja podchodzę do art journalingu jako jednej z metod rozwojowych – bardziej niż artystyczny wymiar, który oczywiście też jest bardzo ważny, liczy się dla mnie właśnie ten element rozwoju, zyskiwania samoświadomości.

To technika, którą każdy z nas może wdrożyć do swojego życia, ponieważ może nam służyć w wielu celach: do przepracowania emocji, do połączenia się z intuicją, podświadomością, do zapisania wspomnień, do kreatywnej burzy mózgu.

Art journaling jest absolutnie dla każdego i ma superefekty – pomaga na koncentrację, rozwija kreatywność – a do tego to lekka i przyjemna forma pracy nad sobą.

Czytaj także: Jak ćwiczyć swoją kreatywność?

I świetna metoda do nawiązania kontaktu z naszym wewnętrznym dzieckiem, prawda?
Zdecydowanie! Art journaling to jedna ze skuteczniejszych metod, żeby nawiązać relację z naszym wewnętrznym dzieckiem, które przecież kocha się bawić, kocha rysować. To świetny sposób na kontakt z nim – spytanie, o czym marzy, czego mu brakuje. Jeśli wcześniej nie było zaopiekowane, teraz może się wyżyć artystycznie – dostaje kredki, wycinanki, naklejki. To bardzo wpływa nie tylko na kreatywność, ale też lepsze samopoczucie na co dzień. Gdy nasze wewnętrzne dziecko jest zadbane, dorosłe sprawy wychodzą nam lepiej.

Dla wielu osób art journaling może być zresztą momentem, w którym po raz pierwszy spotkają się ze swoim wewnętrznym dzieckiem. Często dzieje się to u osób w procesie terapii, które już wiedzą o istnieniu tej swojej wewnętrznej, malutkiej części, ale nie umieją się z nią jeszcze połączyć. Może się okazać, że sesja art journalingu będzie nie tyle zabawą, ile poruszającym spotkaniem, które zostanie z nimi na dłużej.

No i już na samym etapie wybierania przyborów artystycznych nasze wewnętrzne dziecko się cieszy. Chyba każdy z nas miło wspomina te momenty przed początkiem nowego roku szkolnego, gdy chodził z rodzicami na zakupy i mógł wybierać nowe zeszyty, ołówki, zakreślacze.
Absolutnie! Jeśli chcesz zacząć przygodę z art journalingiem, idź do lokalnego sklepu papierniczego, najlepiej małego i klimatycznego. Wybierz odpowiedni zeszyt – powąchaj go, niech ma okładkę, która cię przyciągnie, strony, które są przyjemne w dotyku i pięknie szeleszczą.

Dobierz takie przybory artystyczne, które cię wołają: pachnące, kolorowe kredki, akwarele, naklejki, klej, papierowe taśmy klejące, nożyczki, no i oczywiście fajne przybory do pisania. To, czym piszesz, też ma znaczenie – niech to nie będzie jakiś stary długopis, który ledwo działa. Ręczne pisanie pomaga lepiej synchronizować nasze obydwie półkule mózgowe, więc to naprawdę nie może być byle co! Ja na przykład uwielbiam pisać ładnym piórem, które miękko sunie po kartce. To ma być swego rodzaju rytuał, który działa na wszystkie zmysły.

W art journalingu totalnie sprawdza się też wszelkiego rodzaju twórczy recykling. Możesz wykorzystać wycinki z przeczytanych gazet czy jakieś pamiątki z podróży: bilety, piękną etykietę po napoju, ładną serwetkę z restauracji – rzeczy, które powinno się wyrzucić, ale trochę ci szkoda, bo są za ładne. Może to więc być całkiem ekologiczna metoda twórczości.

I co dalej? Siadamy i pozwalamy płynąć myślom? Czy są może jakieś pytania pomocnicze?
Oczywiście możesz robić, co ci w duszy gra, w ogóle się nad tym nie zastanawiając, robiąc to intuicyjnie. Warto jednak parę dni później do tego wrócić i przejrzeć swoje rysunki, bo możesz tam znaleźć ukryte znaczenia – może jakiś motyw się powtarza i da ci pole do autorefleksji?

Natomiast na początek zalecałabym korzystanie z inspiracji – po angielsku nazywa się to „prompt”, czyli „podpowiedź". Możesz ich poszukać w internecie albo wymyślić je sobie samemu. Ja np. dziś postanowiłam, że popracuję z moim dziennikiem i wylosowałam sobie podpowiedź pt. „małe przyjemności, które dają mi radość”.

Można sobie przygotować cały słoik takich podpowiedzi i codziennie – czy kiedy akurat będziemy chcieli pracować z dziennikiem – losować inspirację na dany dzień. Podpowiedzi mogą być tematyczne – dotyczyć nurtujących nas kwestii, jakiegoś elementu pracy nad sobą czy poprawy nastroju. Warto iść za tym, co akurat do nas przyszło. Zaufać, że to to, czego dziś potrzebujemy; nad czym potrzebujemy się pochylić.

Wykorzystajmy nasze dzienniki jako przestrzeń na mapy marzeń, na plany, na wszelkie listy (bullet journale) czy jako metodę pracy z pomysłami. W dziennikowaniu jest coś automatycznego – można usiąść z intencją, zadać pytanie i poprosić podświadomość, by przyniosła na to odpowiedź. I ona prawdopodobnie przyjdzie. Może nie przy pierwszej sesji, ale przyjdzie. Rysując czy wyklejając pozornie błahe rzeczy, nagle doznamy olśnienia.

Czytaj także: „Swoim bohaterom rzucam kłody pod nogi” – mówi Marta Urbaniak-Piotrowska, autorka książki „One temu winne”

A czy te prompty mogą poruszać poważniejsze tematy?
Oczywiście. W końcu psychologowie od lat korzystają z takich metod, choćby do pracy z traumą, szczególnie u dzieci, które to, co czują, wyrażają rysunkiem, ponieważ trudniej im o tym opowiedzieć.

Sami też możemy pracować z naszymi emocjami – gdy przeżywamy coś trudnego, przelewamy to na papier i to nas uwalnia. Można tupać, krzyczeć w poduszkę, a można sięgnąć po tę prastarą technikę, którą jest sztuka i z którą człowiek zawsze obcował. To przyniesie katharsis.

Możemy też budować więzi tą metodą. Po warsztacie napisała do mnie dziewczyna, która ma 7 sióstr i chce zrobić z nimi pogłębione spotkanie rodzinne. Przygotuje prompty w stylu „opisz mi swoje najlepsze wspomnienie” lub „z czym było ci trudno w dzieciństwie?”.

Można więc pracować na dowolnym polu. Jednak ja polecam zacząć od lekkich inspiracji. Jako naród polski mamy tendencję do narzekania, cierpiętnictwa i szarości, więc zachęcałabym, żeby iść w stronę koloru, wdzięczności, lekkości i tego, co przyjemne. To, że coś jest lekkie i przyjemne wcale nie znaczy, że nie jest głębokie. Bo to się absolutnie nie wyklucza.

Jak często pracować z dziennikiem?
Warto to robić codziennie – wystarczy 10–20 minut dziennie. Spróbujmy w ramach eksperymentu przynajmniej przez 21 dni (to podobno wystarczający czas, by wyrobić sobie nawyk) i zobaczmy, co nam to dało.

Ja teraz intuicyjnie czuję, kiedy potrzebuję pracować z dziennikiem. Czasem robię sobie przerwę, bo na przykład wyjeżdżam na wakacje i na chwilę porzucam art journaling, ale później do tego wracam. Pomaga mi wracać do równowagi, gdy mam gorsze dni, podnosi mi nastrój, gdy potrzebuję uskrzydlenia. Jest niesamowicie skuteczny, gdy mam blokadę twórczą – wystarczy popracować parę minut z dziennikiem, by złapać flow na późniejsze pisanie.

Jednocześnie to nie ma być tak, że „musimy” tworzyć ten dziennik – to ma być przyjemność, a nie kolejne zadanie na naszej liście obowiązków.

Jak myślisz, skąd zainteresowanie tym tematem – bo widzę, że jest, patrząc na liczbę osób, która wzięła udział w Twoich warsztatach na Festiwalu Wibracje?
Myślę, że wynika to z kilku przyczyn. Po pierwsze, coraz więcej osób prowadzi dziennik i zaczyna rozumieć, jak dobroczynny wpływ ma „journaling” na nasze samopoczucie. Szukają sobie nowych środków wyrazu. Art journaling to rewelacyjne narzędzie, by się osadzić i prawdziwie pobyć tu i teraz. Genialnie relaksuje i niweluje napięcie, a teraz bardzo tego potrzebujemy, bo jesteśmy obciążeni ogromną ilością stresu. Jeden mail od szefa potrafi wprowadzić nas w stan napięcia, jakbyśmy uciekali przed tygrysem szablozębnym – szukamy więc metod, które pozwolą nam to napięcie łagodzić.

Art journaling jest też metodą bardzo inkluzywną. Naprawdę każdy może go uprawiać! Nie potrzeba do tego żadnego talentu, specjalnych predyspozycji. Możemy wręcz założyć sobie, że w naszym twórczym dzienniku pozwolimy sobie na najgorszą sztukę świata. Uwolnimy się tym samym z sideł perfekcjonizmu, odzyskamy radość i wolność tworzenia, a efekty mogą nas później zaskoczyć…

Uważam, że sednem człowieczeństwa jest kreatywność i tworzenie. Dziś mówi się, że wiele zawodów kreatywnych jest zagrożonych przez rozwój sztucznej inteligencji. Jednak potrzeba tworzenia wciąż w nas będzie. Możemy ją sobie zaspokoić właśnie poprzez art journaling, który jest polem niekosztownym i niewymagającym talentu.

I przede wszystkim – tylko twoim. Masz poczucie, że nikt cię nie ocenia. Oczywiście jeśli wyłączysz wewnętrznego krytyka.
Zdecydowanie, art journaling jest przestrzenią, która pozwala uporać się z perfekcjonizmem. Nie musisz być w tym dobra, to naprawdę nie musi być ładne czy ciekawe – to dla mnie założenie numer jeden. Nie muszę się starać, mogę to robić na luzie. To moja przestrzeń twórcza, do której wewnętrzny krytyk nie ma wstępu. A jak się pojawi, to robimy ćwiczenie – rysujemy go, piszemy do niego list lub opisujemy, co byśmy mu zrobiły. Może się okazać, że wcale niekoniecznie chcemy go zaszlachtować, a po prostu przytulić, by się uspokoił.

Czytaj także: Kochany Pamiętniku! O notesach rozwojowych, które pomogą ci lepiej poznać siebie

A co Tobie, też jako pisarce, daje art journaling?
Ja z dziennikiem twórczym naturalnie pracuję pewnie od 10. roku życia – moje stare pamiętniki to nie tylko tekst, ale też listy marzeń, cytaty, zdjęcia, wycinki gazet czy lista stu najlepszych książek stulecia ułożona z okazji milenium, na której odhaczałam sobie, co już przeczytałam. Jako dorosła osoba przestałam prowadzić twórczy dziennik, coraz bardziej zanurzając się w beznadziei pełnej obowiązków prozy życia. (śmiech) I wtedy, już po trzydziestce, trafiłam na „Drogę artysty” Julii Cameron, która jest książką z całym mnóstwem inspirujących technik. To ona otworzyła mnie na to, że mogę powiedzieć o sobie „artystka”. Myślę, że jest bardzo dużo osób, które mają ciągoty i pragnienia artystyczne, ale są onieśmielone tym faktem i nie wiedzą, jak się do tego zabrać. Art journaling może być dla nich bezpieczną przestrzenią oswajania się z tą potrzebą, realizowania jej i stopniowego wychodzenia z nią do świata.

Teraz często korzystam z art journalingu, pracując nad swoimi powieściami. Wyklejam detale dotyczące wyglądu i charakteru moich bohaterek, tworzę ich listy marzeń, rozrysowuję ich mieszkania.

Dla mnie art journaling to też świetna metoda na zachowywanie wspomnień – wklejam tam bilety lotnicze, z koncertów, zdjęcia. Nie musisz mieć jednego dziennika! Ja np. mam dziennik pracy nad powieścią oraz dziennik na złe dni, który dostałam od przyjaciółki – tu zapisuję wszystkie sukcesy, to, z czego jestem dumna, wspomnienia pięknych dni. Wracam do niego, gdy mam chandrę i czuję się okropnie – on natychmiastowo poprawia mi humor.

Chcę się tym dzielić, bo uważam, że to supermetoda: radosna, dająca dużo lekkości, zabawy, a jednocześnie wspaniale łącząca z intuicją, podświadomością, z tym wrażliwym, czującym kawałkiem siebie. Kocham to połączenie z inspiracją, zachwytem, procesem twórczym. I wiem, że gdy tylko ktoś odkryje, jakie to jest potężne narzędzie, jak dodaje lekkości życiu – pojawia się magia.

Marta Urbaniak-Piotrowska (Fot. Michał Piotrowski) Marta Urbaniak-Piotrowska (Fot. Michał Piotrowski)

Marta Urbaniak-Piotrowska, pisarka, dziennikarka, przewodniczka twórczego życia. Jest autorką powieści „One temu winne” oraz monografii „D.30. Biografia zapomnianego budynku”. Od 18 lat pisze dla kobiet w najważniejszych ogólnopolskich czasopismach. Jest autorką ponad 1500 artykułów i wywiadów. Obecnie pracuje nad drugą powieścią i nie szczędzi sobie twórczych poszukiwań. Choć na co dzień pracuje ze słowami, zaprasza do siebie pomysły i wenę poprzez inne praktyki: improwizację teatralną, karty czy wizualizacje, ale zwłaszcza prowadzenie artystycznego dziennika. Wierzy, że każdy z nas nosi w sobie twórczy potencjał i że można go obudzić poprzez świadomy art journaling. Uczy, jak artystycznie dziennikować – ostatnio jako prelegentka Festiwalu Wibracje.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze