Im dalej w las, tym więcej drzew... Mimo rozwoju technologii jesteśmy dziś równie bezradni wobec mechanizmów rządzących mózgiem, jak byliby ludzie w średniowieczu pozostawieni sam na sam z komputerem. O to, jakie neurologiczne zagadki wciąż pozostają nierozwiązane, pytamy dr. Marca Dingmana z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii.
Czy dowiedział się pan ostatnio o mózgu czegoś, co może wprawić w osłupienie?
To się dzieje nieustannie. Cały czas jestem zdumiony jego złożonością: 85 miliardów neuronów – to tyle, że – zgodnie z szacunkami – gdyby wyjąć je wszystkie i ustawić w rządku, to owinęłyby Ziemię około cztery razy. A w dodatku każdy z neuronów tworzy tysiące połączeń z innymi, co oznacza biliony synaps w mózgu, które przekazują sygnały w zaledwie ułamku sekundy. I to wszystko dzieje się wewnątrz guzowatego, pomarszczonego organu, który wygląda mało imponująco...
Ale stale zaskakuje mnie też to, jak wiele jeszcze musimy nauczyć się o mózgu, choć tyle już wiemy. Neuronauka wciąż zajmuje się tym, co wydaje się bardzo podstawowymi aspektami działania mózgu. I zdumiewa mnie, ile jeszcze nauki przede mną, choć uczę się mózgu od lat. A zarazem to dowodzi jednej z najwspanialszych rzeczy w nauce – nigdy nie jest statyczna. Nieustannie poprawiamy lub aktualizujemy nasze hipotezy.
No właśnie, okazuje się na przykład, że nie możemy w pełni polegać na naszej pamięci, bo zmieniamy wspomnienia w zależności od nastroju albo od tego, co chcemy w tym momencie pamiętać. Pisze pan o tym również w książce „Twój mózg bez tajemnic”. Zatem czy mamy wpływ na to, jak pamiętamy rzeczy, ludzi i wydarzenia?
Myślę, że do jakiegoś stopnia mamy wpływ. Możemy świadomie, intencjonalnie postarać się przypomnieć sobie konkretne okoliczności czy rzeczy z detalami i to na pewno pomoże ukształtować nasze wspomnienia. Możemy też próbować skupić się na zapamiętaniu na przykład pozytywnych aspektów danego doświadczenia czy wydarzenia. Ale uważam też, że jest pewien element pamięci trochę poza zasięgiem świadomości, bo wspomnienia mogą zostać wzmocnione właśnie przez emocje, jakich doświadczaliśmy w danych okolicznościach. Zatem jeśli wydarzyło się wtedy coś traumatycznego, przywołanie pozytywnych aspektów tego doświadczenia może być niemożliwe.
Meik Viking, dyrektor Instytutu Badań nad Szczęściem w Kopenhadze, twierdzi, że gromadzenie dobrych wspomnień stymuluje osobiste poczucie szczęścia. Jak to się ma do tezy, że możemy wpływać na nasze wspomnienia?
Nie znam tych konkretnych hipotez, ale jeśli rozwijamy umiejętność większego skupiania się na pozytywach, to mamy tendencję do doświadczania bardziej pozytywnych uczuć. Znamy wiele praktyk, które zachęcają do zmiany perspektywy na bardziej pozytywną. Jedną z nich jest metoda zapisywania pod koniec dnia tych rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni, a które się nam przydarzyły. Jeśli notujemy dobre wspomnienia, wówczas staną się one żywsze, dostępne na wyciągnięcie ręki. Będziemy mieli dowód – w formie zapisu – że coś dobrego nas jednak spotkało.
Za każdym razem, gdy coś przywołujemy, to połączenia neuronowe, które tworzą to wspomnienie, stają się silniejsze, a to pozwala uchronić dane treści od zaniku. Tak więc zbierając dobre wspomnienia, możemy zwiększyć ich liczbę, a posiadanie takich dobrych, łatwo dostępnych w pamięci zasobów może pozytywnie wpływać na nasze samopoczucie.
Jak pan wytłumaczy, że to, co nazywamy podstawowymi emocjami, jak smutek, radość czy strach, wiąże się z tym, jak działa nasz mózg, a nie z naszym doświadczeniem, przeżyciami?
Nie wiem za bardzo, jak to wyjaśnić, chyba tylko w ten sposób, że mózg jest podstawą, centrum wszystkich naszych doświadczeń. I nie jest też czymś, co po prostu reaguje na otoczenie – oczywiście na nie też – ale posiada także umiejętność prognozowania czy przewidywania przyszłych wydarzeń oraz przywoływania sytuacji z przeszłości. Można właściwie powiedzieć, że nasze mózgi mają pewną unikalną cechę wśród innych w królestwie zwierząt – albo tak nam się wydaje, trudno powiedzieć, bo nie zapytamy o to zwierząt – która pozwala nam wyobrażać sobie siebie w scenariuszach przyszłości i wykorzystać te wyobrażone scenariusze, by podjąć słuszne decyzje. I to prawdopodobnie wyjaśnia, dlaczego ludziom jako gatunkowi się udało. Tyle że dla nas podejmowanie decyzji nie jest procesem obiektywnym, wymaga działania pod wpływem emocji.
Co ma pan na myśli?
Na przykład kiedy rozważamy duży zakup, możemy doświadczyć silnego niepokoju i właśnie ten niepokój pomoże nam podjąć decyzję. Ale pewnie gdyby ten lęk był bardzo silny, to powstrzymałby nas przed tym zakupem. Ta umiejętność wyobrażania sobie konsekwencji naszych działań i wykorzystywania emocji w procesie podejmowania decyzji była prawdopodobnie cechą adaptacyjną ludzi pierwotnych i pomagała im uniknąć naprawdę tragicznych w skutkach decyzji.
Możemy sobie także wyobrazić, że to działa w jeszcze inny sposób. Na przykład przywołując wydarzenie z przeszłości, możemy doświadczyć emocjonalnych reakcji, które pomagają uniknąć powtórzenia popełnionych kiedyś błędów. Ale może stać się i tak, że będziemy pod wpływem emocji także wtedy, gdy nic w naszym otoczeniu ich nie wywoła. Jedynie na samą myśl o czymś, co już się stało. To czasem wymyka się spod naszej kontroli i nas unieszczęśliwia.
A jak wytłumaczyć tzw. bóle fantomowe? Czyli przekonanie, że doświadczamy bólu w miejscu, gdzie fizycznie nie możemy go poczuć, na przykład w amputowanej ręce.
Neuronaukowcy zastanawiają się nad tym od dłuższego czasu i wciąż nie mają na to jednej odpowiedzi. To świetny przykład na to, że ból nie jest czymś namacalnym, ale raczej wrażeniem, uczuciem wytwarzanym przez sygnalizację układu nerwowego. Jedna z hipotez sugeruje, że uszkodzenie nerwów w pobliżu miejsca amputacji powoduje, że są one nadpobudliwe, a przez to wysyłają sygnały bólowe spontanicznie, a nie w odpowiedzi na określony bodziec.
To mi przypomina uzależnienie. Choć zwykle uzależniamy się od rzeczy, które sprawiają nam przyjemność albo przynoszą ulgę. Czemu nasz mózg tak nami manipuluje?
Mózg to bardzo pomysłowy twór: sprawia, że czujemy się dobrze, gdy zdobywamy czy osiągamy coś, co sprzyja naszemu przetrwaniu. Zatem szklanka wody w momencie, gdy jesteśmy ogromnie spragnieni, albo posiłek po okresie postu uruchomią ośrodek nagrody w mózgu, tworząc uczucie przyjemności. I to ma sens, bo gdybyśmy nie czuli się dobrze po zrobieniu czegoś, co sprzyja przetrwaniu gatunku, to wówczas może nie bylibyśmy skłonni do wykonywania czynności, które nam w tym pomagają. Tylko jest jedno „ale”.
Jakie?
Ta maszyneria przynosi taki sam efekt jak uzależniające narkotyki: wytwarza przyjemność w odpowiedzi na coś, co wcale nie pomaga nam w przetrwaniu. A nawet gorzej, może nam to znacznie utrudnić. Na przykład kiedy bierzemy narkotyki, mózg może pomyśleć: „Hej, to uruchamia ośrodki i ścieżki nagrody tak samo jak rzeczy pomagające w przetrwaniu, więc musi być dobre i trzeba mi tego więcej”. A to nieprawda! Jednak ścieżki nagrody są tak silne, że mózg może łatwo skupić się na nowym bodźcu powodującym przyjemność, co prowadzi do obsesji i kompulsji wywołujących uzależnienie.
To wszystko tylko dowodzi tego, że nasz mózg to naprawdę złożony i niejednoznaczny mechanizm, a najtrudniejsze jest to, że nie mamy do niego instrukcji obsługi. Czujemy się trochę tak, jakby w XV wieku przyleciał na Ziemię kosmita, zostawił komputer i odleciał. A my musielibyśmy rozpracować, jak on działa. Biorąc pod uwagę ówczesny stan technologii, byłoby to niemożliwe. I to samo dziś próbujemy zrobić z mózgiem. Dużo się nauczyliśmy przez ostatnie stulecia, ale wymagało to rozwoju technologii i wydaje mi się, że wciąż daleka droga przed nami, zanim dobrze zrozumiemy działanie tego organu choćby na podstawowym poziomie.
Marc Dingman, dr neuronauki, adiunkt na Uniwersytecie Stanowym Pensylwanii, twórca popularnonaukowego kanału na YouTube „2-Minute Neuroscience”.