1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Psycholożka, redaktorka, żołnierka... O przyszłość feminatywów w języku polskim pytamy prof. Jana Miodka

Jan Miodek, profesor nauk humanistycznych: „Jako historyk języka witam formy z żeńskimi przyrostkami z zadowoleniem, bo to naturalny powrót do tradycyjnej polszczyzny”. (Fot. Wojciech Karliński/wydawnictwo Znak)
Jan Miodek, profesor nauk humanistycznych: „Jako historyk języka witam formy z żeńskimi przyrostkami z zadowoleniem, bo to naturalny powrót do tradycyjnej polszczyzny”. (Fot. Wojciech Karliński/wydawnictwo Znak)
Język polski zna tylko rodzaj męsko- i niemęskoosobowy. Nie o reformę gramatyki jednak chodzi, a o to, by opisywać rzeczywistość, w której kobiety są nie tylko kasjerkami czy nauczycielkami, ale psycholożkami i żołnierkami. O przyszłość feminatywów, które przecież nie są w polszczyźnie niczym nowym, pytamy prof. Jana Miodka.

Panie profesorze, jest Pan dziś moim gościem. Czy gdyby sytuacja była odwrotna, byłabym Pana gościnią?
Ostatnimi czasy obserwuję u pań bardzo różne reakcje na akurat ten rzeczownik. Część kobiet, gdy określi się je jako gościnie programu telewizyjnego czy radiowego, reagują prawie oburzeniem: „Nie jestem żadną gościnią, jestem gościem programu!”. Bywa i odwrotnie, że panie wyraźnie życzą sobie formy żeńskiej. Trochę więc nie do końca wiadomo, jakiej formy użyć, by nikt nie poczuł się urażony. Myśmy się w ostatnich latach zapędzili w kozi róg, jeśli chodzi o żeńskie końcówki.

Przykład z mojego otoczenia: umiera moja akademicka koleżanka. Jej nazwisko można opatrzyć wieloma określeniami, bo zajmowała w swoim życiu wiele stanowisk i piastowała wiele funkcji. Zajmowała się studentami, stała na czele rozmaitych komitetów naukowych czy redakcji. Nekrolog wówczas może wyglądać tak: „dnia tego i tego zmarła – imię i nazwisko – profesor zwyczajna, długoletnia dziekan wydziału, promotorka trzystu magistrów itd.”. Jest tu mieszanka wszystkich form! Zredagowany w czwartek miałby taki kształt. Gdyby przygotowano go w piątek, pewno brzmiałby już inaczej. Raz miałby żeńskie przyrostki, innym razem nie. Jesteśmy bowiem w takim momencie, gdy zasady nie są w pełni określone.

Język polski nam tutaj chyba nie pomaga. Za dużo mamy możliwości?
Proszę zwrócić uwagę, że na przykład w językach pokrewnych, słowackim i czeskim, ten problem w ogóle nie występuje. Jest, zapisując fonetycznie: rektorka, dekanka, profesorka, doktorka, docentka. Mało tego! Jest i Marlena Dietrichowa, nikogo nie dziwi Obamowa, Rooseveltowa, a nawet Brigitte Bardotowa. Podobnie zresztą jest w Niemczech. Nie ma Frau Kanzler Merkel, jest Kanzlerin Merkel, a więc – gdyby chcieć spolszczyć – kanclerka. W języku niemieckim mamy Doktorin, Präsidentin, Rektorin. Tymczasem na gruncie języka polskiego straciliśmy coś, co od wieków jest typologiczną cechą języków słowiańskich – przyrostki żeńskie, czyli formalne wyznaczniki żeńskości.

No właśnie, przecież formy żeńskie nie są w polszczyźnie niczym nowym. Kiedyś w zupełnie normalnym użyciu były formy doktorka czy magistra, które lata temu nikogo nie dziwiły.
Oczywiście! Ja doskonale pamiętam czasy tuż po wojnie. Moja matka, nauczycielka szkół średnich, dla całych Tarnowskich Gór, w których dorastałem, była profesorką Miodkową, nie inaczej. My tak zwracaliśmy się do wszystkich profesorek. Były więc chemiczki, pedagożki, naczelniczki i dla nas były to formy zupełnie naturalne. Dopiero później zaczął się proces zanikania w języku polskim żeńskich form. To było zresztą charakterystyczne zjawisko dla okresu powojennego – formy męskie były znakiem ważności stanowiska. Ten proces trwał całe lata, dlatego dziś, gdy żeńskie formy wracają, niektórzy reagują alergicznie na żołnierkę, naczelniczkę czy psycholożkę, choć przed wojną nikogo takie formy nie dziwiły. Dopiero przyjechawszy do Wrocławia w 1963 roku, musiałem od nowa się przyzwyczajać, że mówi się pani profesor, pani magister czy pani redaktor. Gdy byłem zapraszany do szkół, pilnowałem się, by za zaproszenie podziękować pani dyrektor, choć jeszcze pięć lat wcześniej w moich Tarnowskich Górach podziękowałbym pani dyrektorce.

Powrót żeńskich form obserwujemy dopiero od 1989 roku, wraz z rozwojem feminizmu. Zatem od stosunkowo niedawna. Wcześniej przez lata utrwalało się przekonanie, że forma w postaci męskiej nobilituje, a forma z przyrostkiem żeńskim degraduje. To powoduje czasem spore nieporozumienia. Kiedyś przyszła do mnie do pracy dziewczyna, zapłakana, z prośbą: „Niech pan ratuje moją mamę!”. Na pytanie, co się stało, powiedziała, że jej mama nazwała swoją bezpośrednią przełożoną główną księgową, czym obraziła jej majestat, bo ta pani życzyła sobie zdecydowanie być głównym księgowym. Proszę więc zobaczyć, że nawet przyrostki podlegające mocji gramatycznej, jak -ny, -na, -ne, -ty, -ta, -te czy -owy, -owa, -owe, których użycie jest ściśle związane z rodzajem, też mogą stać się przedmiotem sporów.

Dla mnie było zaskakujące, że nawet same kobiety miewają z tym kłopot. Zdarzyło mi się, że jedna z moich rozmówczyń wręcz zażądała, by ją podpisać psycholog, nie psycholożka. Argumentowała, że tak jest poważniej.
Faktycznie przyrostek „-ka” bywa odbierany jako ten, który odbiera powagę. Kilka tygodni temu czytałem bardzo ciekawy reportaż ze Szwecji, w którym poruszany był wątek Kościoła protestanckiego. W Kościele protestanckim, jak wiadomo, kobiety są duchownymi, pełnią szereg funkcji. Dziennikarz, który był autorem, stosował w tekście formę pastorka, ale już forma żeńska od rzeczownika biskup brzmiała w tym artykule: biskupini, a nie – jak można by się spodziewać – biskupka. Zatem nie zdecydował się na pełną analogię. Może właśnie wystraszył się tego przyrostka „-ka” w odniesieniu do hierarchicznie wyżej stojącej godności?

Często odruch niechęci wywołują przede wszystkim te wyrazy, które przez wieki końcówki żeńskiej nie miały. Weźmy choćby stojącą na czele senatu kobietę. Czy ona rzeczywiście musi być marszałkinią? W moim odczuciu jak najbardziej, natomiast niektórym ta forma po prostu nie brzmi. Moja serdeczna przyjaciółka, nieżyjąca już dziennikarka Maria Pańczyk, która była przez dwie kadencje wicemarszałkiem senatu, wolała, by mówić o niej właśnie wicemarszałek, w formie tradycyjnej. Wicemarszałkini po prostu nie lubiła.

A czy nie jest trochę tak, że w języku polskim ten przyrostek „-ka” jest mocno związany ze zdrobnieniami, jak rączka, nóżka, i dlatego mamy poczucie, że formy z nim są umniejszające?
Taką właśnie przyczynę tego feminatywnego kryzysu dostrzegał mój serdeczny przyjaciel, prof. Bogusław Kreja, nieżyjący już gdański językoznawca. Twierdził, że ten przyrostek wyczerpał się właśnie w zdrobnieniach. A ja mu zawsze mówiłem: Bogusławie drogi, a czemuż on się nie wyczerpał choćby w języku czeskim, gdzie zdrobnienia też się tworzy przyrostkiem „-ka”? Jeśli to się zdarzyło, to jedynie na naszym polskim gruncie.

W języku polskim bywa i tak, że nie ma dobrej żeńskiej wersji jakiegoś wyrazu albo przynajmniej ciężko ją znaleźć. Gdy przeglądałam ostatnio swoje własne CV, chciałam je pod tym względem ujednolicić. Wpisałam więc: dziennikarka, redaktorka, autorka tekstów. Byłam jednak także sekretarzem redakcji. I w tym momencie miałam dylemat, bo sekretarka to jednak zupełnie inne stanowisko.
Rzeczywiście, sekretarz redakcji to zupełnie inna funkcja niż sekretarka, zupełnie się z Panią zgadzam. Sam przez ponad 30 lat byłem dyrektorem instytutu i o prowadzącej mój sekretariat mówiłem: zarządzająca sekretariatem, nie sekretarka. Choć wcale nie uważam, żeby to słowo było jakkolwiek degradujące czy tym bardziej upokarzające, po prostu obejmuje inny zakres obowiązków, więc forma męska jest tu tym właśnie uzasadniona. Męska postać wyrazu jest po prostu bardziej funkcjonalna w niektórych sytuacjach.

Teraz na przykład w środowisku teoretycznoliterackim zastanawiamy się, czy w miejsce tradycyjnego podmiotu lirycznego stosować formę podmiotka liryczna, jeśli mowa o kobiecie. Ciężko tu przesądzać, kiedy taka forma jest uzasadniona, a kiedy nie. Zdarza się, że niektórzy przesadzają, przez co dochodzi do sytuacji komicznych. Całkiem niedawno w artykule sportowym znalazłem zdanie dotyczące pewnej znanej siatkarki, które brzmiało: „przez całe lata była filarką swojej drużyny”. Ktoś, w imię poprawności obyczajowej, z rzeczownika rodzaju męskiego zrobił rzeczownik w rodzaju żeńskim, a takiego zabiegu z całą pewnością za poprawny językowo uznać nie można.

Taki kuriozalny zabieg chyba nawet fanom i fankom żeńskich form nie wyda się zasadny. Nie brakuje jednak opinii głoszących, że całe to zamieszanie z feminatywami w ogóle jest niepotrzebne. Bo po co zmieniać formy, które już się przyjęły, osłuchały, są zrozumiałe. Wydaje mi się jednak, że skoro język reaguje na zmieniającą się rzeczywistość, powstają nowe wyrazy na nowe rzeczy i zjawiska, ten mechanizm działa także w drugą stronę. Język rzeczywistość stwarza. To, jak mówimy, wpływa na to, w jaki sposób postrzegamy rzeczywistość. Żeńskie formy byłyby więc rodzajem sprzeciwu wobec patriarchalnego podziału ról, prawda?
Zdecydowanie. Szanując odczucia kobiet, które chcą pokazać, że każdą godność mogą, nomen omen, z godnością przyjąć i godnie sprawować, jestem w tej kwestii z kobietami całkowicie solidarny. Także jako historyk języka witam formy z żeńskimi przyrostkami z ogromnym zadowoleniem, bo twierdzę, że jest to naturalny powrót do typologicznej tradycji polszczyzny, której częścią jest rozbudowane słowotwórstwo form żeńskich.

Myślę, że wkrótce feminatywy będą integralną częścią języka, musimy się jedynie z nimi osłuchać. Tak jak naturalna dziś jest dla nas nauczycielka, tak w przyszłości będzie krytyczka literacka, graczka gry komputerowej czy przywołana już marszałkini. To kwestia czasu. Stąd mój apel do zwolenników form z przyrostkami, by nie forsować ich pospiesznie i na siłę. Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, dlatego nawet najbardziej poprawna z językowego punktu widzenia forma musi wejść użytkownikom w nawyk, zanim przestanie wywoływać opór. I mówię to nie tylko dlatego, że jestem członkiem Rady Języka Polskiego od samego początku, czyli od 1996 roku. Nawet gdybym nie był z nią w ogóle związany, i tak podzieliłbym jej stanowisko w tej sprawie. A jest ono takie, że nie ma w polszczyźnie formy męskiej, od której nie dałoby się stworzyć poprawnej językowo formy żeńskiej. Jest to tylko kwestia wyczucia, które z tych form przyjmą się natychmiast, a które będą potrzebowały kilku lat, by użytkownicy uznali je za naturalne.

Wydaje się, że żeńskie formy mają same plusy. Podkreślają obecność kobiet na rynku pracy, w debatach publicznych, w języku są przejawem dążenia do symetrii. Z drugiej jednak strony ich powstawanie i używanie umacnia binarny podział w obrębie płci. Czy nie jest więc tak, że formy z żeńskimi przyrostkami w pewnym sensie przyczyniają się do wykluczania osób, które w tym binarnym porządku się nie odnajdują?
Oczywiście i to zagadnienie było już tematem posiedzeń Rady Języka Polskiego. Myślę, że z tym problemem – jak zwracać się do osób deklarujących się jako niebinarne – zetknął się już każdy nauczyciel, nie tylko osoby ze środowisk uniwersyteckich. W języku polskim są formy rodzaju nijakiego. Jest więc forma byłeś, byłaś i – o czym nie wszyscy wiedzą – byłoś. W tekstach poetyckich mamy z nimi do czynienia, dla przykładu: „słonko, czemuś wzeszłoś tak późno”. Jeremi Przybora napisał żartobliwy tekst o Kutnie, w którym występują takie formy: „O Kutno! O Kutno! / wyprałoś mnie z uczuć jak płótno. / O Kutno! Okrutne Kutenko! – / odjęłoś mi miłość jak ręką”.

Gramatyka nas przyzwyczaiła do operowania tylko formami męskimi i żeńskimi, ale być może przyjdzie czas, że formy rodzaju nijakiego będą stosowane w odniesieniu do osób, które z tradycyjnym podziałem na dwie płcie się nie identyfikują. Ja jeszcze w tym momencie nie podjąłbym się wyrokowania o tym, jakie w kontekście tego zagadnienia zajdą zmiany w języku, jest na to moim zdaniem zbyt wcześnie. Na pewno będę ten proces obserwował, bo sam jestem bardzo ciekaw, w jakim pójdzie kierunku.

Jan Miodek, profesor nauk humanistycznych. Zajmuje się polskim językoznawstwem i gramatyką normatywną. Członek Rady Języka Polskiego od momentu jej powstania. Ma na swoim koncie wiele publikacji książkowych i artykuły prasowe, jest współautorem wielu programów telewizyjnych i radiowych. Nakładem wyd. Znak właśnie ukazał się zbiór jego felietonów „Polszczyzna”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze