1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. To nie jest miłość ani zauroczenie. Limerencja to czysta obsesja, która wyniszcza

To nie jest miłość ani zauroczenie. Limerencja to czysta obsesja, która wyniszcza

W stanie limerencji rozmyślanie o obiekcie swoich pragnień staje się obsesją, ale odwzajemnienie uczuć wcale nie jest rozwiązaniem. (Fot. Getty Images)
W stanie limerencji rozmyślanie o obiekcie swoich pragnień staje się obsesją, ale odwzajemnienie uczuć wcale nie jest rozwiązaniem. (Fot. Getty Images)
Na wczesnym etapie do złudzenia przypomina miłość. Chcesz dosłownie pochłonąć, pożreć jak ciastko z cukierni obiekt pożądania, ale jeszcze bardziej zależy ci na tym, by on odwzajemniał to obsesyjne uczucie, chciał ciebie tak jak ty jego. A gdy zechce? Wtedy najczęściej obsesja się kończy, bo jej główną siłą napędową jest właśnie nieodwzajemnienie i niemal zawsze jest ona jednostronna. Z prawdziwą miłością limerencja ma niewiele wspólnego, jest za to wyczerpująca i dla „napastnika”, i dla ofiary.

Pamiętacie „500 dni miłości” w reżyserii Marca Webba? Tom (Joseph Gordan-Levitt), niepoprawny romantyk, autor kartek okolicznościowych, bez pamięci zakochuje się w Summer (Zooey Deschanel), nowej asystentce swojego szefa, która od samego początku tego zauroczenia jasno daje do zrozumienia, że nie jest zainteresowana związkiem i jedyne, na czym jej zależy, to dobra zabawa. Każde, nawet neutralne zachowanie dziewczyny Tom interpretuje jednak jako znak, że jej na nim zależy, że chce czegoś więcej, że to początek wielkiej miłości. Przekonuje sam siebie, że warto czekać. Po jakimś czasie nie jest już nawet zakochany w prawdziwej Summer, tylko w wytworze własnej wyobraźni, do granic wyidealizowanym obrazie kobiety, który jest wyłącznie jego fantazją. Gdy spogląda z perspektywy czasu na całą sytuację, dostrzega w końcu, że sygnały, jakie mu wysyłała, nie były niczym innym jak produktem imaginacji, nadinterpretacją owładniętego obsesją umysłu – i właśnie to jest szczególnym objawem limerencji. Własne projekcje na temat obiektu uczuć skutecznie udają rzeczywistość i stają się podstawą do malowania obrazu świata, w którym możliwe i uzasadnione jest podtrzymywanie siły własnego uczucia – byle tylko nie musieć stawiać czoła rzeczywistości i nie dostrzec prawdziwego oblicza człowieka, który stoi za tym szaleństwem.

Po prostu zauroczenie, te słynne motyki w brzuchu, które przyjemnie łaskoczą i na chwilę odbierają zdrowy rozsądek? Nic podobnego. Limerencję od miłości, a nawet od stanu zakochania, odróżnia wiele, choć początkowo dość łatwo je pomylić.

Czytaj także: Cztery naukowe teorie, które próbują wyjaśnić, czym jest miłość

Limerencja – co to takiego?

Termin „limerence” ukuła psycholożka Dorothy Tennov już na początku lat 70., po przeprowadzeniu ponad 300 wywiadów w celu zebrania danych na temat doświadczenia romantycznej miłości. Analizując je, zauważyła szczególny przejaw stanu zakochania, który wielu jej rozmówców opisywało jako mimowolne, uporczywe i przytłaczające pragnienie uwagi i pozytywnego zainteresowania ze strony innej osoby. Co najistotniejsze, pragnienie to pozostawało zazwyczaj nieodwzajemnione i tak też było adresowane – do osoby, która z wielu różnych powodów nie była w stanie odwzajemnić uczuć.

Prócz braku wzajemności siłą napędową rozwoju limerencji jest niepewność. Obiekt – bo tak określa się kogoś, kto pozostaje na celowniku osoby w tym wyjątkowym stanie – jest „niepewny”, co do jego wzajemności pojawia się masa znaków zapytania, a im stopień tej niepewności jest większy, tym szerzej otwierają się w umyśle osoby owładniętej uczuciem drzwi dla wszelakich rozmyślań na temat obiektu i snucia nierealistycznych wizji. Może się to wiązać z niemal kompulsywnym wielokrotnym przeglądaniem zdjęć czy wiadomości od obiektu uczuć, analizowaniem w nieskończoność w rzeczywistości banalnych konwersacji w poszukiwaniu ukrytych tam sygnałów, drobiazgowym planowaniem przyszłych interakcji czy odgrywaniem w wyobraźni scenek rodzajowych z udziałem obiektu. Gdy ten okaże choćby namiastkę uczucia czy aprobaty, nastrój osoby z limerencją wzrasta do ekstazy, gdy zaś spotka się z pogardą czy po prostu ignorowaniem, wpada ona w nieadekwatną rozpacz. Wzrasta także z ogromną siłą chęć doświadczenia wzajemności, która przybiera postać obsesji. „Tylko mnie kochaj – tak jak ja kocham ciebie” – to jedyne, na czym zależy osobie w tym stanie.

Nie do końca wiadomo, jakie są konkretne przyczyny tego, że u niektórych ludzi rozwija się tego rodzaju miłosny obłęd. Wiadomo jednak, że osoby cierpiące na limerencję mają tendencję do jednoczesnego doświadczania lęku, depresji i używania substancji zmieniających świadomość. Badający to zjawisko naukowcy powiązali limerencję również z traumą – wczesne porzucenie lub zaniedbanie w dzieciństwie może bowiem korelować z prawdopodobieństwem wystąpienia takiej obsesji, podobnie jak zespół stresu pourazowego, a także zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.

Czytaj także: Co sprawia, że się zakochujemy? Rozmowa z prof. Bogdanem Wojciszke

To nie jest miłość ani zakochanie

Teoretycznie stan ten mógłby się nazywać po prostu nieszczęśliwym, bo jednostronnym, zauroczeniem. Różnica polega jednak na tym, że to zwykle dość szybko mija, ma charakter przelotny i nie trwa dłużej niż kilka tygodni czy miesięcy. Po tym czasie dość łatwo się z niego „otrzepać”, gdy nie pojawi się zainteresowanie z drugiej strony. Tymczasem limerencja to nie przelotny stan, kaprys, zauroczenie, lecz pełnowymiarowa obsesja. Każdy epizod może trwać kilka tygodni lub nawet dziesięcioleci, ale średni czas jego trwania wynosi od 18 miesięcy do 3 lat. Różnica dotyczy też intensywności przeżywanych uczuć. W stanie zauroczenia zwykle wzdycha się do obiektu swych uczuć, ale nie podchodzi się zbyt blisko. W stanie limerencji podziwianie z daleka osoby, która wzbudza pragnienie, nie wystarczy. „Chcenie” jej tu i teraz, z całą mocą, zachłannie jest przytłaczająco silne, ma natężenie trudne do zniesienia i niesłabnące.

W przeciwieństwie z kolei do dojrzałej miłości w stanie limerencji nie ma miejsca na głębokie emocjonalne połączenie i wzajemne zrozumienie – chodzi tylko o dreszczyk emocji podczas gonienia nieuchwytnego króliczka, choćby w trakcje tego pościgu trzeba było paść bez sił ze zmęczenia i emocjonalnego wyczerpania. To tylko pragnienie odwzajemnienia, nie silnej więzi. Ta nie wydaje się istotna. Osoby doświadczające limerencji mogą w ogóle nie mieć ochoty na długoterminową relację z obiektem swojej obsesji. Cała sytuacja rozgrywa się wyłącznie w umyśle jednego człowieka – to on jest jedynym scenarzystą. Samo fantazjowanie jest bardziej ekscytujące niż realizacja fantazji.

To, co nazywamy przedsionkiem dojrzałej miłości, a więc faza miesiąca miodowego, też się od limerencji różni. Choć i tu występują intensywne emocje, po pierwsze zwykle są one odwzajemnione, po drugie zaś obie osoby, mimo że wydają się unosić 30 centymetrów ponad chodnikami, są jednak osadzone w rzeczywistości, z każdym dniem coraz lepiej się poznają i doświadczają radości i wyzwań związanych z budowaniem związku razem. W limerencji nie ma budowania, odkrywania, „docierania się” – nie ma bowiem pary, jest tylko jednostronne, powalająco silne pragnienie. Co ważne – niekoniecznie tożsame z pożądaniem seksualnym. Choć obiekt może wzbudzać erotyczne zainteresowanie, ta obsesja wcale nie musi mieć charakteru seksualnego.

Czytaj także: OCD – zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne, przykłady i przyczyny. Rozmowa z psychoterapeutką Sylwią Fajkowską

Mózg na dzikim melanżu

Dlaczego ze szponów limerencji nie jest łatwo się wyrwać? W dużej mierze za sprawą hormonów i neuroprzekaźników, które dosłownie zalewają w tym stanie mózg, a ten chce oczywiście więcej i więcej, bo tak działa mocno już zachwiany układ nagrody. Podstawowym paliwem tego procesu jest dopamina, która zapewnia natychmiastową nagrodę. To ona każde hazardzistom grać, seksoholikom poszukiwać wciąż nowych wrażeń i doznań erotycznych, a tym, których dotyczy limerencja, wciąż gonić za nieuchwytnym obiektem obsesyjnych pragnień. Zanim jednak dopamina wyda nagrodę, dowodzenie przejmuje noradrenalina. Gdy osoba z limerencją pozna nowy obiekt, za jej sprawą bardzo szybko osiąga stan wysokiego pobudzenia, co jest odczuwalne nawet na poziomie czysto fizycznym – serce bije szybciej, dłonie się pocą, źrenice rozszerzają. Ekscytacja, nerwowa energia i dreszczyk emocji – ten stan jest jak sygnał „start” do długiego biegu, w którym niemal nigdy nie brakuje sił, bo noradrenalina wyzwala gotowość do działania. Gdy dopamina dołączy i sprawi, że poczucie zadowolenia z każdego interpretowanego jako przychylny znaku ze strony obiektu zmieni się ze zwykłej przyjemności w euforię, a z tego stanu haju i miłosnego odurzenia piekielnie ciężko zrezygnować, tak jak z kolejnej gry czy seksrandki. Obwody dopaminowe zostają zaprogramowane tak, że nie da się w zasadzie odpuścić mocą własnej woli kompulsywnego pragnienia obiektu. Potrzeba podłączenia się do źródła energii, jaką jest obiekt pragnień, dawca wrażeń, jest tak silna, że nie do pokonania – „zdrowy rozsądek” okazuje się marnym doradcą, gdy mózg wkroczył już na epicki bal i ani myśli schodzić z parkietu…

Nie bez znaczenia jest także rola hormonów, takich jak oksytocyna i wazopresyna, które biorą udział w tworzeniu więzi społecznych i przywiązaniu, mogą również odgrywać rolę w limerencji. Hormony te są uwalniane podczas aktywności seksualnej, kontaktu fizycznego i intymności, co może wzmacniać uczucie zauroczenia i przywiązania do obiektu.

Czytaj także: Jak uszczęśliwić mózg? Pytamy dr Joannę Podgórską

Ale co w tym złego?

Całkiem sporo, bo limerencja jest rodzajem obsesji, a ta nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. W stanie limerencji poziom dopaminy i noradrenaliny jest podwyższony, ale spada za to poziom serotoniny, a to potencjalnie przyczynia się do nasilenia obsesyjnych myśli i wahań nastroju. Potencjalnie, bo badań wiążących bezpośrednio serotoninę z tym stanem brak. Trudno mówić o prostej zależności przyczynowo-skutkowej, jednak cały proces może być dwukierunkowy – kiedy pojawiają się objawy depresji, nuda, smutek lub wydarzenie życiowe, które może odpowiadać za niski poziom serotoniny, ludzie są bardziej podatni na limerencję.

Czytaj także: Szukamy prawdziwej miłości. Dlaczego trafiamy na niewłaściwych partnerów?

Z perspektywy poznawczej limerencja może niestety wpływać na kształtowanie się nieadaptacyjnych wzorców myślowych. Nic w tym dziwnego, bo w tym stanie trudno o skupienie i koncentrację na czymkolwiek innym niż obiekt obsesyjnych pragnień, poza tym mocno ograniczona jest wtedy zdolność do podejmowania racjonalnych decyzji. Ktoś owładnięty takim niemal maniakalnym stanem najczęściej zaniedbuje wszelkie inne więzi społeczne – rodzinę, bliskich, znajomych i przyjaciół – redukując swoje działania i zainteresowania wyłącznie do osoby, której pragnie. Kompulsywne zachowanie towarzyszące limerencji przypomina zaburzenie związane z używaniem substancji, bo ilość czasu spędzanego na planowaniu i uzyskiwaniu dostępu do obiektu stale wzrasta, nawet gdy osoba w stanie miłosnej obsesji jest w pełni świadoma negatywnych skutków tego zachowania – tak samo jak w przypadku np. osoby uzależnionej od alkoholu coraz więcej życiowej przestrzeni pochłaniają działania związane z jego pozyskiwaniem i konsumpcją. Faktem jest, że miłość romantyczna, także ta, która nie nosi znamion obsesji, może sama w sobie być formą uzależnienia. Skanowanie mózgu wykazało, że uczucia intensywnej miłości romantycznej angażują te same obszary mózgu, przede wszystkim ośrodek nagrody, które są aktywowane w przypadku uzależnień behawioralnych, na przykład hazardu. W przypadku limerencji jednak stopień nasilenia i zaawansowania tego procesu jest o wiele większy.

Jest i taki skutek, że – niestety – limerencja przynosi pewne krótkoterminowe korzyści, z których trudno zrezygnować. Pomaga regulować emocje za pomocą fantazji, bo marzenia na jawie przynoszą ukojenie i poczucie spełnienia. Cena może być jednak wysoka, bo – tak jak w przypadku każdego innego uzależnienia – wkrótce pojawiają się wymienione już negatywne skutki: niezdolność do pracy, prowadzenia rozmów lub skupiania się na czymkolwiek innym, bo natrętne myśli związane z obiektem pochłaniają umysł całkowicie. Limerencja ma wreszcie konsekwencje behawioralne, a determinacja, której celem jest skłonienie obiektu do wzajemności, może zaowocować zachowaniami typu stalking, śledzenie, nagabywanie i przekraczanie szeregu innych granic, w tym prawa do intymności, a to już stąpanie po bardzo kruchym lodzie.

Okiełznać bestię

Limerencja nie trwa wiecznie i każde, nawet fatalne zauroczenie kiedyś się kończy. W tym przypadku najczęściej ogromnym smutkiem, rozczarowaniem albo po prostu obojętnością. Dorothy Tennov opisała trzy typowe zakończenia tego stanu: spełnienie, głód i przeniesienie. W pierwszym scenariuszu – tylko pozornie optymistycznym – obiekt pragnień w końcu zaczyna odwzajemniać uczucia i deklaruje chęć zaangażowania się w związek fizyczny lub romantyczny. To jednak często powoduje, że czar pryska i magia się kończy, a więc… trzeba szukać dalej, choć zdarza się, że osoba doświadczająca liemrencji po prostu wraca do swojego normalnego życia sprzed tego epizodu. Miłość, związek i dłuższa wartościowa relacja zdarzają się rzadko, co jest jednym ze znaków szczególnych tej obsesji.

Głód to taki finał, w którym osoba limerentna nigdy nie doświadcza wzajemności od obiektu swoich pragnień, więc po jakimś czasie, gdy znikają resztki nadziei, powoli znika i obsesyjne pragnienie, pozostawiając jednak po sobie ogromny smutek, poczucie niskiej wartości, rozczarowanie, choć – biorąc pod uwagę intensywność doznań, jakie oferuje limerencja – bywa to także momentem ulgi, że to już koniec. Dla tych jednak, którzy tego stanu doświadczają cyklicznie, koniec jednego epizodu oznacza po prostu… początek kolejnego, a więc przeniesienie obsesji na kolejny obiekt. Karuzela zaczyna kręcić się na nowo…

Ludzie cierpiący na limerencję ostatecznie często dochodzą do ważnego wniosku – że w całym tym procesie wcale nie chodzi o osobę, na której się skupiają, a o nich samych i o to, co rzutują na tę osobę, o zinternalizowaną reprezentację, tj. obiekt właśnie, bo ta terminologia nie jest przypadkowa. Często trudno poradzić sobie z tym samemu, wyjść bez pomocy terapeuty z obsesji i powrócić do stanu zero, a tym samym odzyskać zdolność do budowania zdrowych relacji, dlatego profesjonalne wsparcie bywa niezastąpione.

Bardzo ważne są psychoedukacja i samoświadomość, a więc już samo uzmysłowienie sobie, że doświadczasz limerencji, bo wcale nie tak łatwo rozpoznać ją jako pewien mechanizm radzenia sobie z niską samooceną, konfliktami w związkach lub lękami społecznymi. Dobrze przyjrzeć się swoim uczuciom, myślom i zachowaniom bez osądzania, by móc krok po kroku zastąpić je bardziej adaptacyjnymi, takimi, które będą ci służyć, najlepiej pod okiem terapeuty.

Czytaj także: Dlaczego zakochujemy się w niedostępnych mężczyznach? Odkrywamy mechanizmy, które rządzą wyborem partnera

Tak jak osobom uzależnionym zaleca się zidentyfikowanie własnych wyzwalaczy, czyli czynników, które powodują chęć sięgnięcia po substancję czy powtórzenia destruktywnego zachowania, tak w przypadku limerencji warto namierzyć okoliczności, które wzmacniają obsesję lub uzależnienie od osoby i stopniowo je wygaszać – przestać obserwować jej media społecznościowe, bywać w okolicy, w której mieszka, usunąć jej zdjęcia z telefonu. Nie jest to proste zadanie i samo z sobie nie wystarczy, by pozbyć się obsesji, ale jest niezbędnym pierwszym krokiem do wyjścia z tego potrzasku, tak jak niezbędnym warunkiem zdrowienia w uzależnieniu jest abstynencja.

Do pokonania limerencji niezbędna jest zdrowa, a więc adekwatna samoocena, bo angażowanie się w obsesję często wynika z poczucia niskiej wartości. Zdrowa samoocena to cenny zasób do radzenia sobie w zarządzaniu konfliktami w relacjach, a to z kolei zmniejsza potrzebę limerencji. W pokonaniu tego stanu pomocne bywa zidentyfikowanie swojego stylu przywiązania. Niepewne przywiązanie – szczególnie styl lękowy – może przyczyniać się do limerencji. Osoby, których potrzeby były w przeszłości zaspokajane niespójnie, zinternalizowały komunikat, że nie zasługują na ich odpowiednie zaspokojenie – swoje uczucia i pragnienia kierują więc często nieświadomie na ludzi, którzy nie mogą/nie chcą ich odwzajemnić, a przecież to właśnie napędza limerencję. Dobra wiadomość jest taka, że na każdym etapie życia można pracować nad bezpiecznym stylem przywiązania, choć często wymaga to sporego zaangażowania i wysiłku. Zawsze się jednak opłaca, bo nagrodą może okazać się zdolność do tworzenia naprawdę wartościowych więzi w miejsce wyczerpującej pogoni za króliczkiem, którego nawet nie chce się złapać…

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze