1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. „Synek mamusi”, „córeczka tatusia” – jak uwolnić się od bagażu przeszłości i stworzyć własną rodzinę?

„Synek mamusi”, „córeczka tatusia” – jak uwolnić się od bagażu przeszłości i stworzyć własną rodzinę?

Fot. Westend61/Getty Images
Fot. Westend61/Getty Images
„Synek mamusi”, „córeczka tatusia” – to tylko przykłady tego, jak mocne piętno odciska na nas dom rodzinny. – Do związku wnosimy dużo większą torbę spakowaną przez naszą rodzinę pochodzenia, niż nam się wydaje – mówi psycholog Paweł Droździak. Zatem jak wobec tego bagażu dbać o relacje i własna nowa rodzinę, by miała szanse przetrwać?

Gdy dorośli ludzie tworzą parę, teoretycznie powinni być jedynymi zainteresowanymi tym, jak budować związek. Opiekuńcza rola rodziców powinna się mocno ograniczyć, a ona często wręcz się nasila. W końcu dowcipy o teściowych nie wzięły się znikąd. Skąd w rodzicach taka tendencja do wiecznego wtrącania się?
W pewnym momencie życia musimy dokonać rzeczy niemal niemożliwych i nie mówię wyłącznie o ludziach, bo w świecie zwierząt jest podobnie. Przychodzi taki dzień, w którym matka odpycha dziecko od karmienia. Ono chce nadal być karmione, a ona je odpędza, bo wie, że to jest dla niego dobre, że pora na samodzielne zdobywanie pokarmu.

W samym dziecku najczęściej nie ma wystarczającej gotowości do oddzielenia – to matka musi podjąć te decyzje, i to niejako wbrew sobie. Bo z jednej strony ma tendencje do symbiozy z własnym dzieckiem, do wiecznego bycia razem. Znamy przecież takich synków mamusi – ukochanych, wiecznie z nią związanych. To się może zdarzyć zwłaszcza w sytuacjach, kiedy relacja matki z partnerem, dorosłym mężczyzną, jest niesatysfakcjonująca; wtedy właśnie ona lepiej się czuje w relacji symbiotycznej z synem. Oddzielenie dziecka jest oczywiście konieczne, ale jest właśnie działaniem matki przeciwko sobie samej – choć bardzo chce zachować je dla siebie, musi je odepchnąć albo przynajmniej przeżyć separacje. To chociażby taki moment, kiedy dorastający chłopak chce wyjść na rower. Kiedy byłem dzieckiem, już w piątej klasie mieliśmy z kolegami objeżdżoną rowerami cała Warszawę. Dziś mało który rodzic puści 12-latka, żeby przez pół dnia zwiedzał rowerem miasto bez nadzoru i kontroli. Najpierw matki musza się porozumieć i znać trasę, a telefony dzieci – mieć włączoną zdalną lokalizację. W dzisiejszych czasach lek przed zerwaniem łączności z dzieckiem, przerwaniem symbiozy, jest ogromny, a rozmawiamy tylko o wycieczce rowerowej. A co dopiero mówić o rozdzieleniu wynikającym z założenia nowej rodziny! Rozdzielenie jest konieczne, ale bardzo trudne.

Te sytuacje z rowerem jeszcze można tłumaczyć strachem, że coś się stanie, na przykład wypadek. Oddzieleniu w związku z założeniem nowej rodziny przez dziecko on też towarzyszy?
To jest raczej opór. Ktoś, kto chce stworzyć własną rodzinę, musi niejako zdradzić rodzinę generacyjną, która ma dwa sprzeczne interesy: z jednej strony chce przekazać swoje geny, by nadal istnieć, ale z drugiej – sama tego zrobić nie może, bo byłby to chów wsobny. Zatem by trwać, musi dopuścić obce geny, obcy byt.

Wnuczka czy wnuczek, który narodzi się dzięki temu, tylko w połowie będzie „nasz”, czyli na przykład Nowak, a w połowie, powiedzmy, Kowalski. Oczywiście jeśli będzie miał jakieś złe cechy, na przykład będzie leniwy, to na pewno po Kowalskich, bo po Nowakach to absolutnie nie!

No i mamy konflikt właściwie na starcie…
Jeśli nie konflikt, to przynajmniej dyskomfort. Gdy rodzina nie umie sobie poradzić z tym zadaniem, to zaczyna zwalczać to, co obce. Czasem na przykład wysyła potomka do związku, ale de facto wysyła go do walki.

To jest komunikat: „Możesz związać się z Kowalską, ale pod warunkiem ze zaprzeczysz wszystkiemu temu, co oni głoszą i wnoszą. Godzimy się, żeby mieć wnuczkę z Kowalskimi, ale pod warunkiem ze oni uznają jednak wyższość Nowaków”. Taki młody człowiek, biorąc tę Kowalską za żonę, musi powiedzieć rodzicom: „Żegnajcie, teraz wchodzę w zupełnie nowa relacje”. I tu pojawia się pytanie: A kto jest dla ciebie ważniejszy? Żona czy matka? Oczywiście niemal nigdy to pytanie nie będzie postawione w takiej otwartej formie, ale prawda jest taka, że on w jakimś sensie musi jednak wybrać – żonę, a ona – męża, a wiec uznać, że rodzina własna jest ważniejsza niż rodzina generacyjna. Jeśli któres z nich wybierze inaczej, to nie ma związku i nie ma nowej rodziny.

Czasem jednak ludzie boja się dokonać takiego wyboru. Na przykład wtedy, kiedy rodzice stosowali pewne destrukcyjne sposoby związane z procesem separacji dziecka. Choćby taki, ze owszem, syn może się oddalić, ale traci na zawsze prawo powrotu. Inna forma neutralizowania dążeń separacyjnych to całkowite przejecie nowego „nabytku”. Nowa partnerka przyłączona do rodziny męża musi wiec swojej rodzinie generacyjnej całkowicie zaprzeczyć – synowa staje się córka.

Nawet jeśli on czy ona jednak wybiorą siebie nawzajem, problemy związane z rodzinami na tym się nie kończą.
Rodzina generacyjna rzutuje na nowy związek na bardzo wiele sposobów. Zacznijmy od tego, że abyśmy w ogóle mogli wejść w jakakolwiek relacje partnerska, to musimy mieć cos takiego jak wzór dobrej pary. Jakiekolwiek doświadczenie w życiu, dzięki któremu wiemy, jak funkcjonują ludzie w związku, by ten trwał. To coś w rodzaju znajomości przynajmniej teorii sukcesu. Obserwując taką parę – najczęściej są to rodzice – widzimy, że oni potrafią się zarówno kłócić, jak i godzić, że mają jakieś korzyści z tej relacji i właśnie dlatego ja kontynuują.

Jest miedzy nimi erotyczna energia, do której dziecko wprawdzie nie jest dopuszczone, ale i tak ja wyczuwa. Jeżeli ktoś takiego obrazu dobrej pary nie ma, to ma o wiele większy problem z budowaniem własnej relacji. Inny problem, który może powracać wielokrotnie, to wspomniana już separacja. Jeżeli mamy do czynienia z pewnego rodzaju uwiedzeniem symbiotycznym przez rodzinę pochodzenia, to może zdarzyć się tak, że dla córki żaden mężczyzna nie będzie tak dobry jak jej ojciec, a według syna żadna kobieta nie dorówna jego matce.

Przykłady działania tego mechanizmu można by mnożyć. Jego matka przychodzi w odwiedziny i od razu zagląda do kuchni, gdzie w zlewie piętrzą się naczynia. Oczywiście natychmiast je zmywa, co jest jasnym komunikatem dla synowej, że ta nie umie należycie zająć się domem. Gdyby podobna sytuacja miała miejsce miedzy mężczyznami, jej wydźwięk byłby zupełnie inny. Teść wpadł i posprzątał? To oznacza dla zięcia mniej więcej tyle, że jest posprzątane, a z tego teścia to równy gość – nic więcej. U kobiet taka scenka rodzajowa ma zupełnie inne znaczenie, bo najczęściej jest to komunikat po części do syna, że „matka rozumie, czego ci synku potrzeba, a ta twoja wybranka to jakoś nie do końca się sprawdza”.

Ten chłopak może być złowiony w taka sytuacje miedzy zona a matka właściwie przez cały czas. Dodatkowo on jej nawet nie rozgrywa, ale jest rozgrywany.

Tu ważne, żeby uchwycić, ze to już nie odbywa się na poziomie prostej symbiozy, tylko na poziomie uwiedzenia po linii płci. Ojciec uwiódł psychologicznie córkę i na przykład dewaluuje wszystkie tradycyjnie męskie dokonania zięcia, a matka uwiodła psychologicznie syna i dewaluuje wszystkie tradycyjnie kobiece działania synowej.

A żona z tego przykładu nie może powiedzieć: „Dość, to jest mój dom, mój mąż, ja tu dowodzę”?
Symbiozy z matka nie da się tak naprawdę zerwać poprzez nowy związek. Kobieta, która twierdzi, ze wyrwie swojego partnera ze szponów matki pożerającej, w ogromnej większości przypadków jest w błędzie. Ona go nie wyrwie, może co najwyżej stać się taką matką dla niego, zająć jej miejsce. Jedynie on sam może te relacje zerwać, tyle ze to jest bardzo trudne, bo żeby to zrobić, trzeba przeskoczyć samego siebie.

Symbioza z rodzicem jest bardzo zdradliwa, bo daje jakiś rodzaj wygody, niezwykle trudnej do odrzucenia.

W zdrowej sytuacji powodem odcięcia się od rodzica jest jakiś brak – rodzic nie daje wszystkiego, wiec jest motywacja do odłączenia. Ale jeżeli ten rodzic nie wywołuje żadnej frustracji i daje wszystko, to właściwie nie ma za bardzo powodu, żeby się odcinać. Może być tak, ze w przypadku mężczyzny jedynym, czego nie daje mu rodzina generacyjna, jest seks, ale wtedy, gdy się odłączy i znajdzie partnerkę, by te lukę wypełnić, zobaczy w niej wyłącznie obiekt seksualny, a cała resztę nadal będzie otrzymywał od matki. W ten sposób może nawet dożyć emerytury, trzy razy dziennie dzwoniąc do matki, co dla jego partnerki oznacza życie w wiecznej frustracji.

Oczywiście to, o czym mówię, nie dotyczy tylko relacji matka–syn. Matka kobiety może na przykład narzucać własnej córce niesamowicie wysokie standardy dotyczące prowadzenia domu, wiecznie ja krytykować, że wszystko robi nie tak. Wtedy ta dziewczyna zwykle próbuje się w tych oczekiwaniach wyrobić, ale ponieważ nie daje rady, swoja frustracje zaczyna wylewać na partnera, zarzucając mu, że jej nie pomaga osiągnąć standardu wymaganego przez matkę. W podobnej roli może tez wystąpić facet – ojciec dewaluujacy partnera swojej córki. „Córeczko, on na ciebie nie zasługuje” – to jest historia z tego samego symbiotycznego kawałka.

Pod takim komunikatem kryje się przekonanie: „On jest nieudacznikiem, gdybyśmy, córeczko, my się spotkali kiedyś, to bylibyśmy najlepszą para, tylko niestety twoja matka była pierwsza”. Podobne sytuacje powodują, że bardzo trudno stworzyć dojrzały związek.

Wchodzimy w relacje z bagażem wyniesionym z domu?
Wnosimy do związku dużo większą torbę spakowana przez nasza rodzinę pochodzenia, niż nam się wydaje.

W początkowej fazie relacji, gdy polega ona na flircie, fascynacji, seksie, można tego nie czuć. Ale gdy ludzie zaczynają ze sobą mieszkać, spotykają się ze sobą ich często skrajnie odmienne wyobrażenia o świecie wyniesione właśnie z rodziny pochodzenia, na przykład w jego domu było tak, że dzieci były zmuszane do nauki, nawet jeśli nie miały ochoty, a jej rodzice preferowali rozwój przez spontaniczną zabawę, a wiec zupełnie inny model. Nie chodzi o osadzenie, co jest lepsze, ale o świadomość, że w rozmaitych sprawach, dotyczących wartości, finansów, stylu życia, oczekiwań względem kobiety i mężczyzny, rodziny generacyjne maja często biegunowo różne preferencje, które w momencie powstania nowej rodziny się ze sobą zderzają.

Weźmy taka sytuacje: ona całe życie jeździła z rodzicami w wakacje na Majorkę i do takiego standardu urlopowego jest przyzwyczajona. W jego rodzinie wakacyjna opcja był za to kemping w Borkach nad Zalewem Sulejowskim, w myśl hasła: „Wolę Borki od Majorki”. Może się zdarzyć, że oni tę rozbieżność pokonają, ale równie dobrze może być tak, ze jego wyobrażenia o tym, co powinien zapewnić partnerce, brutalnie zderza się z tym, czego ona oczekuje i co jest dla niej całkowicie naturalne, a więc z ta doroczna Majorka. Odkrycie tego, że są na świecie mężczyźni, którzy nie dostarczają takiego standardu, może być dla niej wstrząsające i frustrujące, ale jeśli mu o tym powie, najpewniej usłyszy, że jest materialistka jak jej matka…

A jak zwycięskie pary obsługują rodzinne naleciałości, że udaje się im być razem?

Takie pary tworzą ludzie, którzy mieli szanse w rodzinie pochodzenia nabyć coś, co nazywa się kompetencją społeczną, mają ten wzór dobrej pary, o którym wspomniałem. W dużej mierze właśnie od rodziny uczymy się wchodzenia w role matki, ojca, męża, żony.

Jeśli ktoś się tego nie nauczy, to w tych rolach czuje się niepewnie. Może umieć utrzymać obiekt przywiązania emocjonalnego, ale nie jest w stanie sprostać regułom dorosłego życia w wyżej wymienionych rolach. W efekcie tego mamy pary, które odkrywają w pewnym momencie, ze maja do siebie ogromny sentyment, ale nie umieją razem żyć. Bo zdolność do bycia w relacji emocjonalnej nie wystarcza, gdy życie stawia przed nami wymagania związane z określonymi zachowaniami, jak: chodzenie na wywiadówki, wstawanie rano, zakupy itd.

Jest i inny aspekt. Są konflikty, które można rozwiązać, doprowadzając je do jakiegoś logicznego finału. Są i takie, których rozwiązać się nie da i z którymi po prostu trzeba się nauczyć żyć, funkcjonować z pustym miejscem, z niedomknięciem. To jest tez kompetencja, która ułatwia bycie razem, a często w ogóle je warunkuje.

Dla przykładu – on jest ateista, a ona pochodzi z głęboko wierzącej rodziny. Być może jej rodzice nigdy nie pogodzą się z tym, że on jest niewierzący. I z tym trzeba się nauczyć żyć, a nie liczyć na to, że on się nawróci albo że rodzice wreszcie jego ateizm w pełni zaakceptują, bo to się najpewniej nigdy nie wydarzy. Chodzi o to, by nauczyć się żyć z tym, ze nigdy nie zostanie pstryknięte idealne rodzinne zdjęcie. Te przykładowa sytuacje można oglądać z różnych stron. Być może ona właśnie dlatego sobie znalazła niewierzącego chłopaka, żeby się niejako dzięki niemu wyrwać z tej rodzinnej symbiozy? Ale wtedy pojawia się pytanie, czy on będzie na tyle silny, by ja obronić. Ona powinna oczywiście stanąć nawet nie tyle za nim, ile za własnym wyborem nowej rodziny, ale to naprawdę jest bardzo trudne. Bo jeżeli stanowczo opowie się za swoim partnerem, powie: „To jest człowiek, którego wybrałam”, a ten związek się nie uda i będzie chciała wrócić do domu rodzinnego się wyżalić, to jest ogromne ryzyko, że usłyszy: „No przecież tak wybrałaś”. To będzie kara za separacje, a jeżeli rodzice stosują takie chwyty, to może być trudno im się przeciwstawić. Jedyne rozwiązanie to – zamiast zabezpieczać się ciągle na wypadek związkowej porażki – działać tak, jakby tej porażki miało nie być. Innego wyjścia nie widzę.

Nie zawsze partnerzy stoją za sobą murem. Czasem nawet wykorzystują rodziców do różnych rozgrywek. To może być jej telefon do teściowej ze skarga, że „on nic nie robi, leży z gazeta, bo tak go wychowałaś, wiec teraz coś zrób!”.
Czasami to jest akt bezradności. I nie ma się co dziwić tej dziewczynie, ze wykonuje taki dramatyczny telefon, bo po pierwsze, rzeczywiście ona może trafnie wyczuwać, ze gdzieś pod tym jego leżeniem z gazeta jest matka. I w pewnych okolicznościach matka może mieć na niego największy wpływ, bo on się z nią liczy, więc scenariusz, w którym obie jednoczą siły, by go z tego leżenia jakoś wyciągnąć, zmotywować, jest realny.

Ale oczekiwanie, że matka go teraz zmieni, sprawi, że będzie inny, że się zapali do pracy jak pochodnia, jest raczej skazane na porażkę. Być może to, jak on teraz funkcjonuje, jest wynikiem błędów wychowawczych, których matka nawet jest świadoma. Ale to jest sytuacja trochę jak z omletem. Omlet zrobisz z jajka, ale jajka z omletu już nie uzyskasz…

Z drugiej strony ogromna cześć naszych cech jest po prostu wrodzona, genetyczna. Współcześnie psycholodzy, moim zdaniem, bardzo przeceniają role wychowania, ignorując to, że ludzie rodzą się jacyś. Zaskakujące podobieństwo do rodziców, które często zauważamy i u siebie, i u partnerów, i które czasem tak nas irytuje, a nawet przeraża – wynika po prostu z biologii, a nie ze sposobu, w jaki zostaliśmy wychowani.

Czy w takim razie dorosłym ludziom, którzy założyli już nowa rodzinę i chcą, żeby ta ich rodzina przetrwała, a rodzice z obu stron odbijają się czkawka w ich związku, opłaca się mimo wszystko grzebać podczas terapii w relacji z matka, z ojcem, mielić to wszystko?

Opłaca się. Choćby tylko po to, by odkryć, że nic, co o sobie myślisz, co ci się na swój temat wydaje, nie jest tylko twoje, że wszystko jest oparte na pewnych schematach, że masz w sobie te kawałki matki i ojca, których sobie nie uświadamiałaś. Gdy sobie to już uzmysłowisz, to kolejna ważna rzecz, jaka możesz odkryć, jest taka, że to cię wprawdzie jakoś determinuje, ale nie do końca. Bo nawet wtedy masz wybór i właśnie to czyni cię szczególną osobą. Dopiero kiedy pogrzebiesz w tych rodzinnych uwarunkowaniach, możesz sobie to prawo wyboru uświadomić i skorzystać z niego po to, by lepiej funkcjonować w relacji.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze