1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. Wciąż wybierasz ten sam typ mężczyzny? Psychoterapeutka podpowiada, jak się uwolnić: "Znam nawet 60-latki, które wygrały ze schematami"

Wciąż wybierasz ten sam typ mężczyzny? Psychoterapeutka podpowiada, jak się uwolnić: "Znam nawet 60-latki, które wygrały ze schematami"

(Fot. Halfpoint Images via Getty Images)
(Fot. Halfpoint Images via Getty Images)
„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów” – powiedział rzekomo Albert Einstein. W randkowaniu z łatwością wpadamy jednak w te same koleiny. Viralowe słówko „groundhogging” odnosi się do słynnego filmu „Dzień świstaka” i choć była to komedia, to w życiu często tak zabawnie nie jest. Jak wyrwać się z błędnego koła i stworzyć wartościową relację, tłumaczy psycholożka i psychoterapeutka, Dorota Minta.

Marta Kutkowska, „Zwierciadło”: Zanim przejdziemy do głównego tematu naszej rozmowy, chciałam zapytać, skąd taka potrzeba nadawania „nowych” nazw na zjawiska znane od pokoleń. Mieliśmy „ghosting”, „catfishing”, „love bombing”, a teraz właśnie „groundhogging”...

Dorota Minta, psycholożka, psychoterapeutka: Po pierwsze – nadanie czemuś nazwy, jego dookreślenie, daje ludziom poczucie bezpieczeństwa. Rzeczy, które są nienazwane, nieopisane, wywołują dużo większy niepokój. Zwłaszcza jeśli coś dotyczy nas osobiście. Ta potrzeba bierze się z oswajania.

Po drugie, to też pokazuje pewien deficyt w rozmowie międzypokoleniowej. Bo bardzo często osoby z pokolenia dwudziesto- czy trzydziestolatków odkrywają coś, z czym tak naprawdę zmagały się wcześniej ich matki, babki – tylko że one nie miały słów lub przestrzeni, żeby to nazwać. No i takie anglojęzyczne słówka brzmią bardzo wykwintnie, chwytliwie, chociaż – jak w wypadku „groundhoggingu” – nazywają coś bardzo szkodliwego. I ja mam w wypadku tych określeń mieszane uczucia, bo z jednej strony łatwiej jest poradzić sobie z czymś, co jest nazwane, zwerbalizowane, z drugiej – często upraszczamy skomplikowane mechanizmy psychologiczne o złożonej genezie. Taki „dzień świstaka” w randkowaniu może wiązać się z traumami z dzieciństwa, uczuciem odrzucenia, przemocą – emocjonalną lub fizyczną. Rozmawiamy o wchodzeniu w schematy, ale tu schematu jednego nie ma.

Wchodzimy w schematy, nawet szkodliwe, bo czujemy się w nich bezpiecznie?

Tak. To może być też obawa przed zmianą. Tkwimy w znanym, bo znane daje poczucie, że wiemy, czego się spodziewać. I to się nie ogranicza tylko do związków. Jeżeli po raz trzeci zaczynamy relację z bardzo podobnym typem partnera – może warto przyjrzeć się, gdzie jeszcze w naszym życiu działają podobne mechanizmy.

Może to „randkowanie świstakowe” jest tylko jednym przejawem szerzej zakorzenionego schematu. Jeśli nie zaczniemy tych wzorców dostrzegać, będziemy całe życie kręcić się w kółko.

Jeszcze nawiązując do TikToka, widziałam w aplikacji wiele filmików, według których: „nie zakochujemy się w osobie, tylko w naszej traumie”. Potencjalny partner wydaje nam się atrakcyjny, bo odbija nasze bolesne doświadczenia z przeszłości.

Tak. Mamy doświadczenie przemocy – niekoniecznie fizycznej w relacji naszych rodziców, i nieświadomie wybieramy partnerów, którzy mają w sobie coś z tej przemocy. Często dotyczy to też kwestii uzależnień, np. alkoholizmu – który, umówmy się, w Polsce jest nadal bardzo powszechny. Czasem to nie jest nawet wybieranie „takich samych” partnerów, ale wracanie do tego samego byłego partnera – mimo że ten związek był niszczący, toksyczny, przemocowy.

Wracamy, bo liczymy, że tym razem zakończenie będzie szczęśliwe?

Bardzo często mamy nadzieję, że kolejnym razem będzie inaczej. Że tym razem uda się nas lub partnera uzdrowić. Ale bywa też tak, że to jest po prostu jedyny znany nam schemat. Jesteśmy w czymś, co nas ogranicza, ale czujemy się w tym swojsko. Bo na przykład: jeżeli miałyśmy tatę albo mamę uzależnioną od alkoholu – to wiedziałyśmy, kiedy coś może się wydarzyć, kiedy będzie agresja, a kiedy nie. Nauczyłyśmy się w tym funkcjonować. To był świat pełen napięcia, ale znajomy. I potem, jako dorosłe osoby, szukamy tego znajomego napięcia – myląc je z bezpieczeństwem. A to nie to samo. Znane to nie to samo co bezpieczne.

Często słyszę od koleżanek, które skarżą się, że trafiają wciąż na „toksyków”, że tylko z takimi facetami mają „chemię”. Czy właśnie uruchamianie podświadomych skryptów może sprawiać, że czujemy motyle w brzuchu?

To jest właśnie fascynujące. Bo „chemia” jest hołubiona, romantyzowana, odmieniana przez wszystkie przypadki – od komedii romantycznych, przez seriale, aż po opowieści koleżanek. Ale pytanie brzmi – co to za chemia? Jeżeli czujemy chemię do kogoś, kto jest dla nas emocjonalnie niedostępny, a może wręcz zagrażający – to znaczy, że w nas samych jest coś, co tę chemię zbudowało. To nie jest neutralne.

To też jest opowieść o naszych traumach. Wiele krzywdy zrobiła nam w tym obszarze popkultura, bo z filmów wynosimy taki przekaz, że para spotyka się i dochodzi do wielkiego wybuchu, ale już nie wiemy, jak taka relacja będzie rozwijać się na przestrzeni lat. To nam daje obraz, że do zbudowania szczęśliwej relacji wystarczy właśnie ta strzała amora, ale początkowa, wzajemna fascynacja nie przetrwa długo bez codziennej pracy. Sprowadzanie wszystkiego do „chemii” usypia w nas zdefiniowanie, jakie są nasze potrzeby, do czego ma nam ten związek służyć.

„Zakochanie” to nie jest miłość, „seks” to nie jest miłość. Komedie romantyczne i kultura obrazkowa dały nam bardzo powierzchowny obraz, czym relacja między ludźmi tak naprawdę jest.

Zatrzymanie się na „chemii” mydli nam oczy i nie pozwala dostrzec, że znów rozpoczynamy „dzień świstaka”. W każdą relację powinnyśmy wchodzić z dużą dozą świadomości i uważności.

Nawiązując jeszcze do popkultury. Bardzo szkodliwy wzorzec, opisany w książce „Mit Darcy’ego” Rachel Feder, każe nam wierzyć, że prawdziwa miłość odmieni nawet największego przemocowca. Po co szukać kogoś, kto nas ogrzeje, wesprze, będzie z nami na dobre i złe, skoro świat jest pełen okropnych facetów, którzy zmienią się przy nas w księciów z bajki?

A wcale nie trzeba szukać u Jane Austen, bo w Polsce mamy mit przekazywany z pokolenia na pokolenie o alkoholiku, który pod wpływem naszej miłości, ślubu, dziecka przestanie pić. Ile zna pani szczęśliwych zakończeń takiej historii? A mimo to wciąż w naszym otoczeniu wiele jest kobiet, które nie przestają w to wierzyć.

Zadam teraz pytanie ze swojego podwórka. Załóżmy, że dziewczyna doskonale zdaje sobie sprawę, że tkwi w tym kołowrotku i chce coś zmienić. Zaczyna eksperymentować i spotykać się z różnymi chłopakami. Zamiast chłodnego osiłka wybiera wrażliwego klarnecistę, a potem energicznego pracownika korporacji. I co się okazuje? Że każdy z nich, tak naprawdę, pod płaszczykiem różnych temperamentów, skrywa tę samą niedostępność emocjonalną. Czy to oznacza, że już zawsze jest skazana na porażkę, bo schemat z nią wygrywa?

Ja bym doradziła przede wszystkim zrobić sobie przerwę w randkowaniu. Jeśli ktoś nie ma szans na skorzystanie z terapii, lub chociażby psychoedukacji, to niech się zatrzyma, zrobi krok w tył i dokładnie przyjrzy się sobie, spróbuje dotrzeć do źródła swoich fascynacji. Może warto też popatrzeć wstecz – jak wyglądały relacje w naszym domu, między rodzicami? Bo kiedy już się temu przyjrzymy, dopiero wtedy możemy pomyśleć: jakiego my właściwie chcemy mężczyzny? Z kim chcemy być? Co tak naprawdę się dla nas liczy? Ale też – co my same możemy dać od siebie? Bo to nie działa tak, że my tylko czekamy, aż coś dostaniemy. Może się okazać, że nie mamy wystarczających zasobów, żeby zbudować zdrową relację.

Ja bym doradziła przede wszystkim zrobić sobie przerwę w randkowaniu. Jeśli ktoś nie ma szans na skorzystanie z terapii, lub chociażby psychoedukacji, to niech się zatrzyma, zrobi krok w tył i dokładnie przyjrzy się sobie, spróbuje dotrzeć do źródła swoich fascynacji.

Co pani ma na myśli?

Zdolność do budowania związku – empatię, umiejętność słuchania partnera, komunikowania swoich potrzeb. To wszystko są nasze zasoby. I jeśli ich nie mamy, może się okazać, że nie jesteśmy gotowe na relację.

Kobietom trudno przyznawać się przed sobą, że same bywały toksyczne. W końcu przekaz, jaki płynie z mediów, wskazuje palcem tylko na mężczyzn.

Znam kobiety, które były w przemocowych relacjach, a potem same zaczęły przejawiać przemocowe zachowania. Mamy inne narzędzia, stosujemy mikroprzemoc: drobne gesty, które ranią – obrażanie się, publikowanie odważnych zdjęć w mediach społecznościowych, rezygnacja z seksu. Porządek należy zawsze zacząć od siebie i uczciwie się przyznać, że nie zawsze było się tylko ofiarą w relacji.

Czy nawet bardzo straumatyzowana osoba, z dużym bagażem, ma szansę wyłamać się ze schematu i stworzyć wartościowy związek?

W psychologii mówimy o wzroście posttraumatycznym. Całkowitym przedefiniowaniu swoich relacji poprzez przepracowanie i zrozumienie strat. Znam nawet 60-latki, którym udało się wygrać ze schematami.

Także jeśli drugi, trzeci raz lądujemy z podobnym mężczyzną, powiedzmy stop i zastanówmy się, czy podświadomie nie próbujemy naprawiać np. relacji z ojcem. Przesuwanie tych wypartych kawałków do świadomości, to klucz do zdrowienia.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE