Konflikty są niezbędne dla rozwoju jednostki. Najwyższą cenę – czasem życia – płacą tak zwane grzeczne dzieci, potem grzeczni dorośli. Boris Cyrulnik w książce „O ciele i duszy” pisze, że „cena grzeczności jest wysoka: mali nicponie (30% dziewczynek, 60% chłopców) dają świadectwo pewności siebie i samoakceptacji, które sprawiają, że dzieci są trudniejsze w wychowaniu, ale które uczynią z nich samodzielnych, niezależnych dorosłych”. Dramatyczne konsekwencje powoduje trzymanie w sobie uczuć złości, bezsilności, poniżenia.
Według badań przeprowadzonych w 2008 roku w Stanach Zjednoczonych, w Michigan, gdzie po zbadaniu 192 małżeństw (od 35 – 69 lat) wykazano, że w parach, które nie wyrażały złości, ale tłumiły ją w sobie, wzrastało ryzyko śmierci. Badania te stanowią wynik 17 lat obserwacji profesora Harburga oraz jego kolegów z Uniwersytetu w Michigan. Pomiędzy 26 parami, w których obydwie osoby unikały konfliktów, ryzyko śmierci było cztery razy większe niż u tych, w których choć jedna strona regularnie wyrażała swoją złość. W przypadku 23 procent par „bez konfliktów”, czyli tych, które nie wyrażały emocji, obydwoje małżonkowie umarli w czasie trwania badań (www.livescience.com/4814-spouses-fightlive- longer.html).
Jeśli jakaś osoba w kontekście trudności ze znalezieniem partnera mówi o sobie, że jest nudną okularnicą, reaguję ostro: To do dziecka Pani tak mówi? To wstrętne, proszę poprawić się i przeprosić dziecko. Proszę odłożyć rozmyślania w stylu „kogo facet będzie szukał” i popracować nad poczuciem własnej wartości. Dużo opowiadać o partnerze, jego domu rodzinnym, czego tam się nauczył, i wyobrażać go sobie, opowiadając małej – w różnych sytuacjach życiowych, i to na przestrzeni wielu lat. Resztę zrobi życie. Należy trzymać się realiów, mała marzy, a dorosła pilnuje faktów. Typowe przekomarzanki i propozycja, jak wyjść z takich sytuacji:
- On: Jesteś potwornie naiwna, od razu się zaprzyjaźniasz i potem jesteś rozczarowana. Zanim ja się do kogoś zbliżę, mijają zazwyczaj 2 lata, nie tak jak u ciebie.
- Ona: Znowu mnie poniżasz i wywołujesz poczucie winy.
- On: Nieprawda, nie miałem nawet takiego zamiaru, ty zawsze coś sobie wymyślisz, dorobisz ideologię, a to wszystko nie tak.
I tak można bez końca.
Ona próbuje wytłumaczyć, że nie umie być zawsze podejrzliwa, że nie jest naiwna, i opowiada od początku co i jak. Inaczej mówiąc, chce, by dziecko było docenione albo by była uznana jego krzywda. Tymczasem nie należy się tłumaczyć, bo taka rozmowa nic nie da – jej podstawą są kompleksy, nawyki dziecka. Co ona mogła zrobić, zamiast się tłumaczyć?
Powiedzieć: „Jeżeli chciałbyś, żebym się zastanowiła nad tym, co i dlaczego robię, nie poniżaj mnie, nie porównuj do siebie – zawsze lepszego, mądrzejszego – tylko zapytaj mnie na przykład o to, czy znam powód, dlaczego tak często jestem ludźmi rozczarowana, czego od nich oczekuję. Natomiast poniżanie mnie spowoduje, że
nasza komunikacja się skończy, bo i tobą będę rozczarowana, ponieważ nie umiesz rozmawiać, szanować rozmówcy i gorączkowo szukasz sposobu na pokazanie, jaki jesteś świetny”. Albo: „Jeżeli w ten sposób będziesz do mnie mówić, o niczym więcej cię nie poinformuję, bo wiedza o moich sprawach służy ci – jak to było w moim domu – do użycia jej przeciwko mnie, a to mnie nie interesuje. Masz problem i chcesz poczuć się dobrze moim kosztem? Dlaczego? Przecież to nic do naszego wspólnego życia nie wnosi. Mam wrażenie, że obydwoje zachowujemy się jak dzieci, więc może niech każde zajmie się źródłem tych zachowań, sam ze swoim wewnętrznym dzieckiem”.
Fragment pochodzi z książki „Wewnętrzne dziecko w związku”, Aneta Łastik, Studio Emka, 2014, s.288