1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Olga Bołądź: „Przez setki lat stałyśmy murem za naszymi dziećmi i mężami, dziś jest czas, żeby chronić siebie”

Codziennie mówię mojemu synowi, mojemu partnerowi, że ich kocham. Nauczyłam się też, żeby mówić ludziom, że są w czymś dobrzy. Chwalę moich przyjaciół, ale też nieznajomych, z którymi przez moment przecinają mi się drogi – mówi Olga Bołądź. (Fot. Adam Tuchliński, makijaż i fryzury: Aneta Kacprzak, stylizacja: Karolina Domaradzka)
Codziennie mówię mojemu synowi, mojemu partnerowi, że ich kocham. Nauczyłam się też, żeby mówić ludziom, że są w czymś dobrzy. Chwalę moich przyjaciół, ale też nieznajomych, z którymi przez moment przecinają mi się drogi – mówi Olga Bołądź. (Fot. Adam Tuchliński, makijaż i fryzury: Aneta Kacprzak, stylizacja: Karolina Domaradzka)
Może i jest naiwna, ale to właśnie ta naiwność pozwala jej trwać. Wierzy w siebie, w Boga i w dobro w drugim człowieku. Na przekór czasom i trendom. A kiedy z czymś sobie nie radzi, po prostu idzie i robi swoje. Olga Bołądź, aktorka, reżyserka, idealistka.

Jak radzi sobie w dzisiejszych czasach taka idealistka jak ty?
To nie są czasy łatwe dla nikogo, i z uwagi na pandemię – sama właśnie przeszłam COVID-19 drugi raz – i z uwagi na wszystko inne, co dzieje się dookoła. Mój idealizm każe mi wierzyć, że nadal są dobro, mądrość i piękno, że są wśród nas ludzie wiarygodni. Idealizm, paradoksalnie, pomaga mi żyć. Jestem dość naiwnym człowiekiem, ale chyba ta naiwność pozwala mi trwać.

Nawet kiedy wszystko się sypie?
W chwilach zwątpienia, kiedy dotyka mnie małość serca drugiego człowieka – myślę sobie, że to jego sprawa i że nie może paraliżować mojego życia, mojego podejścia do świata i innych ludzi. To oczywiście nie oznacza, że nie przeżywam tego, co mnie spotyka. Nie, nic nie spływa po mnie bez pozostawienia śladu, ale uczę się nie oceniać, być może ktoś znajduje się na wczesnym etapie osobistego rozwoju. Tak sobie to tłumaczę. Wtedy gniew mi szybko mija, robi miejsce próbie zrozumienia. Wypracowałam to w sobie przez lata.

Taki rodzaj nastawienia do drugiego człowieka i świata chciałabyś przekazać swojemu dziecku?
Tak, zdecydowanie tak. Mój syn ma osiem lat, widzę, że powoli krystalizuje mu się własny pogląd na życie. Ja tylko bardzo pilnuję, by zwracać go, z uporem, w stronę optymizmu, wtłaczać do głowy i serca, że wszystko mija, te gorsze, te złe rzeczy – też. Wszystko się skończy, smutek też przejdzie. Staram się mu pokazywać, że sytuacja nigdy nie jest na tyle beznadziejna, by nazywać ją końcem świata. Nie ma co sięgać zbyt szybko po zbyt wielkie słowa.

Wszystkie? Te z grupy „nienawidzę”, ale też te z grupy „kocham”?
Nie! Po tej „dobrej stronie mocy” lubię deklaratywność, a nawet wylewność. Mam na myśli słowa typu: „nigdy”, „zawsze”. Powtarzam mojemu synowi, żeby nie składał obietnic tego rodzaju: „Już nigdy nie będę się z tobą przyjaźnił”, bo kolejny dzień może przynieść coś zupełnie nowego, pokazać twarz kolegi, której byśmy się nie spodziewali. Nie wiemy, co się wydarzy, a taka deklaracja może solidnie zranić.

A słowa „kocham” używasz często?
Lubię to słowo, lubię je wypowiadać i robię to za każdym razem, kiedy je czuję. Wiem, że to jest dobre, widzę to po mojej rodzinie, po przyjaciołach. Codziennie mówię mojemu synowi, mojemu partnerowi, że ich kocham. Nauczyłam się też, żeby mówić ludziom, że są w czymś dobrzy. Chwalę moich przyjaciół, ale też nieznajomych, z którymi przez moment przecinają mi się drogi. Trzeba zwracać uwagę na to, co w ludziach dobre, do wytknięcia słabości zawsze znajdą się chętni. Chwalę, dziękuję i staram się, aby stało się to moim dobrym nawykiem.

(Fot. Adam Tuchliński, makijaż i fryzury: Aneta Kacprzak, stylizacja: Karolina Domaradzka) (Fot. Adam Tuchliński, makijaż i fryzury: Aneta Kacprzak, stylizacja: Karolina Domaradzka)

Dostajesz od ludzi to samo? Dobro wraca?
Tak. I jakkolwiek banalnie i naiwnie to zabrzmi i może kogoś właśnie tym rozbawię – widzę, że naprawdę wraca. To ja sama czasem nie potrafię uwierzyć w dobre rzeczy, które o sobie słyszę. Pracuję nad tym, ale zawsze byłam raczej kobietą, która nie słyszy komplementów. Do tego starałam się być dobra we wszystkim, by przypadkiem nie nawalić. Pochwał nie słyszałam, ale słowa nagany miały nade mną moc – czułam, że muszę postarać się bardziej.

Brakuje ci pewności siebie?
Czasem mam kłopot z poczuciem własnej wartości, ale nie sądzę, żebym była w tym osamotniona. Uważam, że jako aktorka mam całkiem spore możliwości, wierzę w swój talent, zawsze w niego wierzyłam, w tym wycinku jestem siebie pewna. Wiem, na co mnie stać, ale jednocześnie wrażliwość, tak potrzebna artyście, sprawia, że można mnie zranić, głęboko dotknąć.

Może nie masz pancerza?
To nawet nie o pancerz chodzi. Z wiekiem spostrzegłam, że poza emocjami mam jeszcze rozum, że to on może je studzić i chronić mnie przed zranieniem, tylko trzeba dać mu przemówić, zanim polecą łzy. Wtedy głowa opanuje szarpaninę, lęk, strach. Tego też się nauczyłam. Kiedyś potrafiłam „topić się” w swoich uczuciach albo – co jeszcze gorsze – w byciu ofiarą. Emocje, które pomagają mi w pracy, gubiły mnie w życiu. Odkryłam rozum i jego wpływ na mnie. Ten duet – odpowiednio „używany” – świetnie się sprawdza.

I to jest między innymi wiedza, którą dzielisz się na warsztatach organizowanych dla kobiet przez Fundację „Gerlsy”, której jesteś współzałożycielką?
Tak, dzielę się tym, co sama poczułam na własnej skórze, ale przede wszystkim uczę się od innych dziewczyn. Bardzo wierzę, że jesteśmy dla siebie wzajemnie gigantycznym źródłem siły. Zapraszamy do fundacji bardzo różne kobiety, ekspertki, te młodsze i te starsze, bogate w doświadczenia. Grupy kobiet są wsparciem, z którego od dziesiątek lat nie korzystałyśmy. A ja już wiem, że aby być silną kobietą, trzeba dostać też zastrzyk mocy od innych dziewczyn. Trzeba po prostu ze sobą gadać. Tylko tyle i aż tyle. Wtedy nie zamykasz się we własnej głowie, możesz zobaczyć, że twoje przekonania są tylko twoimi przekonaniami, a nie prawdą na twój temat. Kiedy jestem z nimi, czuję, że nie muszę radzić sobie sama, że nie jestem skazana na swoje demony. I że mój wrodzony idealizm ma sens. Wsparcie dziewczyn pomaga mi trwać przy swoim.

Wiem już, że czerpiesz siłę z bycia z kobietami, że rozum cię wspiera, ale nadal zastanawiam się, jak twój idealizm radzi sobie na co dzień z tym całym złem, brudem, które sączą się z każdej dziurki.
Nie zawsze i nie ze wszystkim sobie radzę. Nie radzę sobie na przykład z uchodźcami na granicy, nie radzę sobie z tym, co dzieje się aktualnie w Polsce. Dużo mojej siły idzie teraz w pracę nad tym, by to, co widzę, nie doprowadziło mnie do rozsypki. Choć czasem mam ochotę, pokusę, by stanąć w miejscu i płakać, to wiem, że to nikogo nie uratuje, a już na pewno mi nie pomoże. Idę i robię swoje rzeczy. Planuję kolejne wydarzenia, działam na tyle, na ile mogę. Ja jestem zadaniowa – zawsze mam w głowie jakiś pomysł, który pozwala mi nastawiać się pozytywnie na przyszłość. I szukam ludzi, którzy myślą tak jak ja. Dwa dni temu oglądałam na przykład program na Kanale Sportowym [na YouTubie – przyp. red.], w którym dziennikarz Krzysztof Stanowski, opisując rzeczywistość, użył kilka razy dosadnego określenia „wypierdalać”. Wiesz, co poczułam?

Przypływ siły?
Tak, i dumę. Pomyślałam: „Jak to dobrze, że ktoś nazywa rzeczy po imieniu; mówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. Potrzebujemy ludzi, którzy głośno i odważnie mówią to, co myśli wielu z nas. To jest właśnie dla mnie zastrzyk siły. Lawina dobrego wkurwu bardzo mnie nakręca. Wtedy się we mnie pozytywnie gotuje i mam moc, by działać, głównie z myślą o przyszłości mojego syna. Ja już jestem w jakimś sensie chroniona przez doświadczenia, przez to, że wiele razy dostałam po tyłku, jestem zahartowana, nie uwierzę w niektóre treści, nie dam się nabrać na łakome kąski, które ktoś mi serwuje, ale on? I mam tu na myśli nie tylko tych rządzących nami dosłownie, lecz także na przykład Internet, który tych mniej doświadczonych prowadzi jak na smyczy. Jesteśmy zarzucani fejkami, pułapkami, które są dla kogoś po prostu czystym zarobkiem.

Mój synek, który ogląda youtuberów, wszystko łyka. Tłumaczę mu tę rzeczywistość, ale wiem, że nie oddam mu swojej dojrzałości, on będzie musiał sam się potknąć wiele razy, przewrócić się, zanim zobaczy, jak się sprawy mają. Ale mimo wszystko jako matka, jako obywatelka chcę mieć jakiś wpływ na to gówno, które się wszędzie rozlewa, na tę bylejakość. Przecież to nic innego jak konsumpcjonizm doprowadził nas do punktu, w którym teraz jesteśmy. Nie ma żadnych barier. Są tylko „fejm” i kasa. Serio? Ja nie chcę być followerem tego ścieku.

Fundację założyłyśmy z dziewczynami także po to, by oddać głos mądrym kobietom. Swój zawód też chcę do tego wykorzystać; wiem, że praca daje mi dostęp do większej grupy ludzi. Dlatego właśnie postanowiłam zrobić film „Alicja i żabka”. To opowieść o 14-letniej dziewczynie, która zachodzi w ciążę. To mój głos w sprawie. Moja cegiełka. Moje działanie. Nie jestem dobrym mówcą, mogę mówić poprzez to, co zrobię na ekranie czy stojąc za kamerą.

(Fot. Adam Tuchliński, makijaż i fryzury: Aneta Kacprzak, stylizacja: Karolina Domaradzka) (Fot. Adam Tuchliński, makijaż i fryzury: Aneta Kacprzak, stylizacja: Karolina Domaradzka)

Chcesz dalej poruszać ważne społecznie tematy?
Tak, poza tym, że gram – co bardzo kocham – chciałabym też wypowiadać się twórczo na ważne tematy, mówić o tym, co istotne dla nas wszystkich, bo czasy, w których żyjemy, tego wymagają. Choć wiem też, że rozmowa dziś nie jest łatwa. Jesteśmy podzieleni na obozy i dialog jest coraz trudniejszy. Ale milczeć nie będę. Nauczona jestem szacunku dla inności, szacunku dla poglądów skrajnie innych niż moje, więc nigdy nie będę gardzić ani deptać. Ale mówić, co czuję – będę głośno.

Zbieram się właśnie do kolejnego projektu, który będzie głosem w sprawie społecznej. To długi proces, ale na pewno go zrealizuję. Oprócz tego, że robię rzeczy komercyjne, te, które pozwalają mi żyć, chcę robić rzeczy, które mają głębszy sens.

Jesteś osobą wierzącą, mówisz, że to bardzo ważny kawałek ciebie.
Jeden z najważniejszych. Moja wiara nie jest prosta. To raczej indywidualna droga do Pana Boga. Nie jestem już katoliczką, choć byłam nią przez wiele lat. Szanuję wspaniałych ludzi, których poznałam w Kościele, ale wiara jest dla mnie czymś więcej niż religią, między innymi stąd moja decyzja. Nie chciałam pozwolić, żeby błędy religii wywołały zakłócenia na mojej osobistej linii z Bogiem. Bo on jest dla mnie zbyt ważny, by pozwolić na takie zaburzenia. Dla mnie wiara zawiera się w słowach: „szukaj mnie”. W nich jest miejsce na pytania, na wątpienie.

A Kościół ci tego miejsca nie zostawił?
Mądrzy księża dają ci takie miejsce, ale to niewielki promil… Całość pomysłu, jakim jest Kościół katolicki, polega jednak na tworzeniu systemu, który będzie trzymał cię w ryzach, a to mi nie pasuje. Bóg jest dla mnie wolnością, ja go tak czuję, tak go odbieram. Więź z nim jest czymś bardzo intymnym. Łatwo to zniszczyć, kiedy spotykasz ludzi nazywających się, mianujących się twoimi przewodnikami. Najbezpieczniejsza jest relacja bezpośrednia, a konkretnie relacja bez pośredników. Cenię sobie to, że mogę chodzić na bardzo różne nabożeństwa, poznawać ludzi różnie wierzących. Ciągnie mnie do nich. To chyba nasze życie jest dowodem na to, czy mamy w sobie Boga. Nic poza tym.

Szukasz swojej własnej drogi do Boga, szukasz też swojej własnej definicji kobiecości. Jakiś czas temu powiedziałaś, że pora, by zacząć czerpać przyjemność, która płynie z bycia kobietą. Czym zatem ona dla ciebie jest?
Żyjemy w wyjątkowych czasach. Cieszę się, że jestem kobietą właśnie dziś, a nie kilkaset lat temu. Doceniam to, że więcej mogę, że nasze babki i prababki zrobiły nam miejsce. One wykonały tytaniczną pracę. Mam poczucie, że moją powinnością i przywilejem jest tego nie zepsuć. To dopiero sto lat wobec kilku tysięcy wtłaczania w nas ideologii, że mężczyzna ma głos, że on decyduje, a kobieta ma milczeć. Pokojowa zmiana trwa długo, więc ja dziś mam swoje prawa, ale też swoje obowiązki. Jest nim na przykład odpowiednie wychowanie syna, jest nim ochrona naszych kobiecych wartości, jest nim w końcu stanie murem za sobą nawzajem. Przez setki lat stałyśmy murem za naszymi dziećmi i mężami, często niechcianymi mężami, dziś jest czas, żebyśmy zaczęły chronić siebie – kobieta kobietę. Chcę mówić za siebie, bo też chcę siebie chronić.

Olga Bołądź, ukończyła PWST w Krakowie, studiowała w szkole Stelli Adler w Los Angeles. Występowała na deskach Narodowego Starego Teatru w Krakowie czy warszawskiego teatru Polonia. W 2020 roku zadebiutowała jako reżyserka filmem „Alicja i żabka”. Możemy oglądać ją w filmach „Mój dług”, i „Miłość jest blisko” oraz „Miłość na pierwszą stronę”, który niebawem będzie miał swoja premierę.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze