1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Cięta córa – Agata Marchlewicz i jej wycinanki

Cięta córa – Agata Marchlewicz i jej wycinanki

Agata Marchlewicz prezentuje pracę „Upały”. U dołu samodzielnie barwiony przez nią papier (Fot. Aga Bilska)
Agata Marchlewicz prezentuje pracę „Upały”. U dołu samodzielnie barwiony przez nią papier (Fot. Aga Bilska)
Choć jej kolekcja wycinanek została nagrodzona w konkursie „Must have” podczas 17. edycji Łódź Design Festival, Agata Marchlewicz nie postrzega siebie jako projektantki. Po prostu wycina historie, które siedzą jej w głowie. I jest otwarta na to, co kto zobaczy w konkretnym kształcie czy kolorze.

Co ludzie widzą na twoich wycinankach? Na mnie wrażenie zrobiły zwłaszcza te czarne, zobaczyłam na nich mocne, pierwotne, wręcz boginiczne kobiety.
Co widzą ludzie? Przeważnie to, o czym mówisz. Na początku najłatwiej mi się wycinało właśnie takie postaci. Nie myślałam wtedy o tym, co w ten sposób chcę powiedzieć, po prostu tak mi wychodziło. Słyszałam, że to, co robię, jest bardzo kobiece i bardzo słowiańskie. Nie wiem, może robiłam to trochę podświadomie. W każdym razie zaczęłam dostawać zaproszenia na wystawy łączące oba tematy, jedna z nich była na przykład poświęcona słowiańskiej bogini Mokosz i jej przedstawieniom w sztuce. Po jakimś czasie jednak ten kontekst zaczął mnie uwierać, pomyślałam, że chciałabym, by ludzie widzieli w moich wycinankach coś więcej. Zaczęłam wycinać sytuacje bardziej dynamiczne albo bardziej złożone, żeby móc za ich pomocą opowiadać także inne historie.

W jednym z wywiadów, dla Hygge Blog, powiedziałaś: „jest w nich dużo o macierzyństwie, kobietach, brzydkim ciele, fałdach, cyckach, dzieciach, starcach”. Czy to dlatego, że zaczęłaś wycinać w specyficznym okresie, czyli kiedy byłaś na urlopie macierzyńskim?
Zaczęłam wycinać dlatego, że wtedy ta forma była po prostu dla mnie najbardziej dostępna. Kartka papieru jest mała, można ją złożyć, schować do teczki, przechować – nawet jak twoim miejscem pracy twórczej jest dom. Wycinałam, kiedy moja córka spała. Nie mogłam pójść do pracowni i podłubać sobie w metalu, tak jak robiłam to jeszcze parę lat wcześniej, kiedy tworzyłam różne akwaforty przy użyciu kwasu – teraz kwas nie wchodził już w grę, bo jest toksyczny, a przecież karmiłam piersią. Praca w papierze ma jeszcze inną zaletę: jest cicha i spokojna, mogę sobie puścić podcast i robić to w swoim tempie. Zresztą nigdy nie ciągnęło mnie do wielkich form, wolałam te mniejsze, bardziej intymne.

„Taniec wojenny II” – praca z wystawy „Diabeł w raju”, Agata Marchlewicz (Fot. Aga Bilska) „Taniec wojenny II” – praca z wystawy „Diabeł w raju”, Agata Marchlewicz (Fot. Aga Bilska)

Polubiłaś papier?
Zdecydowanie tak. Papier jest delikatny, chłonny, w dodatku pięknie się starzeje. Można zrobić z nim dużo rzeczy, na przykład dowolnie nasycić go kolorem, przyjmie wiele warstw farby. Zbieram też stare papiery i twórczo je przerabiam. Moje obecne prace powstają właśnie na nich. Znakomicie chłoną płynną akwarelę, do tego też świetnie przyjmują wosk, który utrwala kolor, nadaje połysk i sprawia, że łatwiej się w nim wycina, a nie można powiedzieć tego o każdym papierze.

No właśnie, polubiłaś też kolor.
W wycinance ważne są dla mnie trzy rzeczy: kolor, forma i treść. Bo to musi być też o czymś. Ale tak, zarzuciłam od jakiegoś czasu czarne wycinanki i opracowałam swoją technikę barwienia papieru. Kolorowy, który można dostać na rynku, kompletnie się do tego nie nadawał, nie ten odcień, nie ta gramatura. Tu potrzebny jest cienki papier. Nasze babcie szukały jak najcieńszego, najlepszy był ten kolorowy, glansowany. Polska tradycja wycinanek jest szczególnie związana z papierem, w dodatku takim raczej masowej produkcji.

Agata Marchlewicz przegląda czerwone wycinanki, na samej górze praca „Czerwone ryby”. (Fot. Aga Bilska) Agata Marchlewicz przegląda czerwone wycinanki, na samej górze praca „Czerwone ryby”. (Fot. Aga Bilska)

A zapach papieru? Dla niektórych książka elektroniczna to nie książka właśnie dlatego, że nie mogą dotknąć i powąchać papieru, z którego jest zrobiona.
No jasne, zapach papieru jest ogromnie ważny. Zapach książek, tych starych i nowych... Teraz na urodziny dostałam aż sześć, z czego jestem bardzo zadowolona, w tym „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak.

Ludowość to ważny dla ciebie temat? Podobno grałaś kiedyś w zespole folkowym.
Tak, na basach, czyli takim ludowym instrumencie smyczkowym, grającym najniższe dźwięki. Gdybyś chciała się o nim więcej dowiedzieć, odsyłam do książek Andrzeja Bieńkowskiego, malarza, pisarza i etnografa, bardzo dobrze opisuje muzykę tradycyjną.

Polska sztuka ludowa przoduje w papierowych wycinankach, mamy ich nieskończoną ilość. Są łowickie, kurpiowskie, opoczyńskie, kaszubskie…
Ja najbardziej lubię lubelskie – za to, że są tak bardzo szczegółowe. Był taki artysta, Ignacy Dobrzyński, tworzył misterne wycinanki w kształcie gwiazd i rozet, często jednokolorowe. To jest właśnie najciekawszy dla mnie styl. Najmniej lubię wycinanki w stylu łowickim, produkowane na masową skalę i sprzedawane jako pamiątki dla turystów.

„Jesteśmy do naszych wrogów podobni” Agata Marchlewicz (Fot. Aga Bilska) „Jesteśmy do naszych wrogów podobni” Agata Marchlewicz (Fot. Aga Bilska)

Dla mnie wycinanie to rzemiosło, myślę, że mam w nim już wprawę. Tak jak moi znajomi ze stowarzyszenia „Nów Nowe Rzemiosło” mają wprawę w ceramice, tworzeniu rzeczy z drewna czy tkaniu kilimów. Nie traktuję polskiej wycinanki z nabożnością, raczej zrobiłam sobie z niej użytek do moich własnych celów.

W połowie XIX wieku gospodynie wywieszały wycinanki w oknach jako zasłonki. Zdarzały się abstrakcyjne wzory, ale głównie były to kwiaty, zwierzęta czy jakieś scenki rodzajowe. Pomyślałam sobie, że te wzory miały pełnić funkcję rozweselenia, pocieszenia, ładnego widoku, na który warto popatrzeć w chwili wytchnienia od pracy. Twoje takie nie są.
Ja w moich wycinankach przepracowuję życiowe historie, myślę, że także traumy i emocje mojej babci. Odkąd zaczęłam świadomie tworzyć, a zbiegło się to z moim pójściem na akademię, spędzałam z nią dużo czasu, spisywałam, słowo w słowo, jej opowieści wojenne, ale też z czasów bardziej współczesnych, o życiu, o tym, jak chciałaby, by ono wyglądało. Babcia wtedy bardzo nie chciała mieszkać w kamienicy, wolała mały domek z ogródkiem i nie dziadka, ale pana działkowicza, który będzie jej ten ogródek obrabiał. Ja te historie słyszałam po wielokroć, nadal we mnie mocno rezonują. Być może poprzez wycinanki je przepracowuję, podobnie jak inny temat – relacyjność w mojej rodzinie. Babcia na starość wszystkich bliskich trochę sobie ustawiła, pracowała na nich całe życie, więc teraz oczekiwała, że będą jej usługiwali. Ale była przy tym wszystkim przekochana. Te wszystkie rodzinne zależności, walka o władzę, dominacja, a z drugiej strony uniżenie, podporządkowanie się – właśnie to widać w moich najnowszych pracach.

Wycinanka operuje schematem, czymś, co się powtarza, można to porównać do pewnych wzorców przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Ale papier jest też nietrwały – łatwo przeciąć lub przerwać ten ciąg powtórzeń. Dosłownie i metaforycznie.
Nie bez przyczyny nazwałam moją wystawę w Bydgoszczy „Zła dobra pani” (można ją było oglądać do 19 sierpnia w Bydgoszczy, przyp. redakcji). Uważam, że teraz jest czas, kiedy jako kobiety powoli pozbywamy się poczucia, że musimy brać odpowiedzialność za wszystko i wszystkich. Do tego stopnia, że czasem wydajemy się same sobie złą osobą, bo na przykład walczymy o siebie, o swoją niezależność, także jako matki. Czyli dziecko czegoś chce – naszej uwagi, czasu, podporządkowania się – a my nie zawsze możemy czy chcemy mu to dać albo tak bronimy swojej przestrzeni, że niektórym wydajemy się zimne, oschłe, nieprzejednane, niedobre. Ten tytuł jest właśnie o dawaniu sobie tej przestrzeni, odcinaniu pępowiny.

Tradycyjnie do wycinanek używano nożyc do strzyżenia owiec. Agata Marchlewicz woli nożyczki do paznokci, choć teraz najczęściej używa nożyka. (Fot. Aga Bilska) Tradycyjnie do wycinanek używano nożyc do strzyżenia owiec. Agata Marchlewicz woli nożyczki do paznokci, choć teraz najczęściej używa nożyka. (Fot. Aga Bilska)

A Cięta Córa? Co oznacza ten tytuł?
Jakoś trzeba było się nazwać na Instagramie i Facebooku. Namówili mnie do tego znajomi. Po studiach i zrobieniu kilku wystaw najpierw poszłam do stałej pracy – prowadzę zajęcia artystyczne w szkole specjalnej, potem spotkałam mojego męża, a jeszcze potem urodziłam pierwsze dziecko. Wtedy właśnie poczułam silną potrzebę powrotu do sztuki. Zrozumiałam, jak bardzo mi jej w życiu brakowało, to mój sposób wyrażania siebie. Zaczęłam wycinać i razem mężem – on twierdzi, że sam to wymyślił – wpadliśmy na pomysł pseudonimu. Cięta, bo wycina, Córa, bo jestem córką mojej mamy, wnuczką mojej babci.

Ale cięta to też ostra, taka, która wie, co odpowiedzieć, jak się odciąć.
No tak, to też…

Z mojego skromnego doświadczenia z wycinankami ze szkoły podstawowej pamiętam, że kiedy rozkładało się kartkę, nigdy właściwie nie było wiadomo, co wyjdzie. Czy przy tak bogatym doświadczeniu jak twoje zdarza się taki moment?
Mnie ten moment interesuje chyba najbardziej. To jest też to, co zawsze lubiłam w grafice – czyli niby przygotowujesz matryce i niby wiesz, jaki powinien być wynik, ale to okazuje się dopiero, jak wyciągasz spod prasy odbitkę. Jest moment Wow! lub moment nieWow, czyli albo mi się coś podoba, albo nie; albo to odrzucam, albo zostawiam i pracuję nad tym dalej.

Kiedyś podczas jednych targów rękodzieła, na których zresztą niczego nie sprzedałam, koło mojego stoiska przeszły dwie dziewczyny i jedna z nich powiedziała do drugiej: „Wiesz, to mi coś robi”. Zależy mi na tym efekcie, na tym, by ktoś powiedział, że moje wycinanki coś mu robią. Pociągają go albo odrzucają, wydają mu się piękne albo brzydkie, albo krzywe czy niemożliwe do wycięcia. Lubię deformacje. Nie cierpię, jak wszystko jest równiutkie, śliczniutkie i dokładniusie.

Jeden z notesów, szkicowników Agata Marchlewicz (Fot. Aga Bilska) Jeden z notesów, szkicowników Agata Marchlewicz (Fot. Aga Bilska)

Dlatego tak podobają mi się twoje notesy z rysunkami. Czy to są szkice do późniejszych wycinanek?
To raczej taka luźna inspiracja albo projekt wstępny. Przeważnie jednak jest to zapis chwili. Zawsze planowałam, że będę prowadzić uporządkowane szkicowniki, ale jakoś mi to nie wychodzi. Bardzo cenię sobie szczerość w rysunku. Moim zdaniem jest on przedłużeniem naszych myśli. W ogóle uwielbiam szczerość w sztuce. Myślę, że to ona nas właściwie najbardziej pociąga. 

Agata Marchlewicz absolwentka Wydziału Grafiki na UAP, artystka, pedagożka specjalna. Fascynuje się sztuką naiwną i twórczością artystów ludowych. Tworzy autorskie wycinanki jako Cięta Córa. Członkini stowarzyszenia zrzeszającego współczesnych rzemieślników „Nów Nowe Rzemiosło”, IG: @polishcuttings.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze