W latach 60. i 70. do jej sklepu przychodziła cała śmietanka towarzyska Londynu (i nie tylko, bo odwiedzała ją nawet Brigitte Bardot!), a dziś mówi się, że wyprzedziła swoje czasy. Kim jest pochodząca z Polski Barbara Hulanicki, projektantka i twórczyni legendarnej Biby? Jej historia to gotowy scenariusz filmowy.
Barbara Hulanicki podbiła świat mody dzięki swojemu ogromnemu talentowi i nowatorskiemu podejściu do projektowania, chociaż… wcale nie pochodziła z artystycznej rodziny. Urodziła się w 1936 roku w Warszawie, a jej ojciec był dyplomatą. – Wychowałam się w czasie wojny i miałam szczęśliwe dzieciństwo w Jerozolimie, gdzie mój tata był delegatem. Nie miałam żadnych zabawek ani tym podobnych, wszystko trzeba było robić samemu. Prawdopodobnie dlatego skończyłam, robiąc to, co zrobiłam – opowiadała w 2017 r. projektantka na łamach internetowego magazynu Be Bolder. Gdy miała 12 lat, jej ukochany ojciec został zamordowany. Po tych tragicznych wydarzeniach rodzina Hulanicki przeniosła się do Anglii, by rozpocząć nowe życie na Wyspach. Tam Barbara rozpoczęła studia na Akademii Sztuk Pięknych w Brighton. W połowie lat 50. wygrała konkurs ilustracyjny, zorganizowany przez dziennik „London Evening Standard”. To wyróżnienie utorowało jej drogę zawodową – szkice i ilustracje mody autorstwa Hulanicki zaczęły pojawiać się między innymi w magazynach „Tatler”, „Vogue” i „Women's Wear Daily”.
(Fot. Evening Standard/Hulton Archive/Getty Images)
Sztuki plastyczne to jednak nie było wszystko. Barbara równolegle interesowała się projektowaniem. Do rozwoju w tym kierunku zachęcał ją zresztą mąż, Stephen Fitz-Simon, który pracował jako dyrektor ds. reklamy. Widział w żonie potencjał i czuł, że rysunek nie ma szans z fotografią. Wkrótce wspólnie otworzyli małą firmę modową z katalogami wysyłkowymi, którą nazwali Biba’s Postal Boutique (od zdrobnienia imienia Biruta, młodszej siostry Hulanicki).
Zamysł Biby był bardzo prosty: dać młodym ludziom dostęp do takich ubrań, jakie im się naprawdę podobają. Dzięki katalogowi mody wysyłkowej Biba dziewczyny mogły zamówić wymarzone sukienki czy bluzki prosto do swojego domu – bez względu na miejsce zamieszkania i bez potrzeby podróży do Londynu. Był to pierwszy tego typu biznes w Wielkiej Brytanii. Co ciekawe, Biba sprzedawała w krótkich i bardzo konkretnych seriach, co pozwalało Barbarze i Stephenowi na bieżąco sprawdzać, czy konkretne projekty przyjmą się na rynku. Zapewne nie spodziewali się jednak, jak bardzo ich koncepcja zmieni ówczesną branżę modową.
(Fot. Evening Standard/Getty Images)
W 1964 roku ich sukienka – w różową kratkę vichy, przypominająca kreację noszoną przez Brigitte Bardot – została zamówiona przez wpływową redaktorkę mody Felicity Green. Projekt tak jej się spodobał, że umieściła jego zdjęcie jako ilustrację do artykułu o kobietach w biznesie. Hulanicki i Fitz-Simon szacowali, że sprzedadzą dzięki tej wzmiance 3000 egzemplarzy sukienki. Ostatecznie zamówiono ich aż 17 000. To wydarzenie sprawiło, że Barbara odważyła się otworzyć swój pierwszy stacjonarny butik. Padło na opuszczoną aptekę przy Abingdon Road w londyńskim Kensington, ekskluzywnej dzielnicy pełnej wiktoriańskich budynków i designerskich sklepów. Lokal był stary i klimatyczny – projektantkę urzekły w nim wielkie łukowe okna i prawdziwie stary klimat. Biba w ekspresowym tempie stała się kultowym miejscem na mapie brytyjskiej stolicy. Legenda głosi nawet, że w dniu otwarcia butik został wykupiony przez klientki co do ostatniej sukienki w ciągu… godziny.
Hulanicki miała prawdziwy zmysł estetyczny i wysoko rozwinięte umiejętności obserwacyjne (potrafiła zauważyć, co podoba się młodym ludziom, i szybko odpowiedzieć na ich potrzeby). W palecie barw jej kolekcji dominowały rdzawy pomarańcz, oliwkowa zieleń i fiolet, który projektantka nazwała „posiniaczonym”. Projektantka sięgała po dekadencki styl, wpływy secesji i estetyki prerafaelitów. Odcięła się grubą kreską od podkreślania talii, bioder i biustu, a zaczęła zachęcać kobiety do eksponowania nóg i noszenia obcisłych krojów. – Wszystko szyliśmy na miejscu, odpowiadając na to, co było popularne, i tworząc własne tkaniny. Musieliśmy uszyć 3 miliony ubrań według wielu projektów. Wiesz, co się sprzedaje, więc możesz zrobić więcej lub stworzyć egzemplarze według podobnego wzoru. To było jak szybka moda, ale jeszcze szybsza – opowiadała Barbara Hulanicki w wywiadzie dla „The Guardian”.
(Fot. Arthur Sidey/Daily Mirror/Mirrorpix via Getty Images)
Co wpłynęło na sukces Biby? Nowatorskie projekty to jedno. Drugie: przystępna cena. Mąż Hulanicki miał biznesową smykałkę i zauważył, że konkretny zakres cenowy sprawia, że zwiększa się szansa na ponowne zakupy u klientek (nie mogły one wynosić więcej niż maksymalny tygodniowy dochód londyńskiego sekretarza). Inne modne butiki w tamtym czasie obsługiwały tylko bogatych, Biba zaś chciała sprzedawać modne i jakościowe projekty w niskiej cenie. Poza tym sklep poniekąd współpracował z popularnym programem telewizyjnym „Ready, Steady, Go” i za każdym razem, gdy prowadząca wieczorne pasmo miała na sobie strój od Biby, następnego dnia można było go kupić w butiku. A gdy w 1966 roku o sklepie Hulanicki w artykule o „swingującym Londynie” napisał amerykański „Time” – zaczęła się masowa obsesja. „Biba girls” można było łatwo rozpoznać na ulicach Londynu nie tylko przez charakterystyczny ubiór – do sklepu Polki zaglądały zazwyczaj dziewczyny poniżej 25. roku życia, które lubiły mocny makijaż, nie przepadały za opalenizną i były bardzo szczupłe.
Hulanicki i Fitz-Simon stworzyli miejsce, które pokochała młoda klientela również ze względu na jego atmosferę. Pracownicy wyglądali modnie, byli młodzi i towarzyscy. Sklep – słabo oświetlony i wypełniony antykami, by budować klimat. W środku słyszało się najnowsze popowe hity. Była także niespotykana dotąd szatnia: wspólna dla wszystkich. Kupowanie ubrań stało się nagle rozrywką, wydarzeniem towarzyskim i imprezą w jednym. Do Biby przychodziła więc śmietanka towarzyska, od Twiggy, przez Micka Jaggera i członków The Beatles, po Stephanie Farrow. Czasem można było tam spotkać też… Brigitte Bardot i księżniczkę Annę.
(Fot. Doreen Spooner/Daily Mirror/Mirrorpix via Getty Images)
Biznes rozwijał się tak prężnie, że już w połowie lat 70. Barbara Hulanicki i jej mąż otworzyli w starym domu towarowym przy High Street Kensington nowe miejsce: centrum mody Biba, tak zwaną Big Biba. W tamtych czasach sklep stał się jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych w Londynie (mówi się, że do środka wchodziło aż milion turystów tygodniowo). Każde piętro było inne i miało swój własny niepowtarzalny wystrój. Pierwsze z nich zajmował butik z ubraniami, na pozostałych można było kupić… wszystko – tak samo meble i gadżety, jak i jedzenie. Hulanicki w 70 proc. sprzedawała własne projekty, które miały charakterystyczne logo. Dotyczyło to nie tylko elementów garderoby czy kosmetyków, ale nawet pudełek zapałek. Projektantce nie brakowało pomysłów na innowacje: Biba była pierwszym sklepem w Londynie, w którym można było przez zakupem m.in. cieni do powiek wypróbować je na własnej skórze i stworzyć makijaż w butiku.
(Fot. Charles Edridge/Getty Images)
Ponadto w Big Bibie funkcjonowały też przestrzeń muzyczna oraz specjalny kącik dla dzieci z karuzelą i zamkiem. Na dachu budynku był jeszcze ogród z lat 30., gdzie mieszkały prawdziwe flamingi, a na ostatnim piętrze mieściła się restauracja Rainbow Room z owalnym podświetlanym sufitem w stylu art déco. To było jedno z niewielu miejsc, w którym kobiety mogły zjeść kolację zupełnie solo. Jedzenie serwowano na czarnych talerzach ze złotą obwódką z logotypami Biby. Organizowano tu również koncerty i kręcono teledyski. W eleganckich wnętrzach spędzali czas tak samo Marianne Faithfull, jak i David Bowie czy nawet Rod Stewart. A w samym butiku z ubraniami dorabiała sobie kiedyś jako Biba Saturday Girl nawet młoda Anna Wintour.
Wszystko to brzmi jak miejsce marzeń, prawda? Niestety, Big Biba po niedługim czasie została zamknięta. W mediach pisano, że to wszystko z powodu ogromnych kosztów utrzymania takiego biznesu i upadającej wówczas angielskiej gospodarki. Jednak rzeczywistość była trochę inna: wspólnicy przejęli markę i zaprzepaścili wszystko, czego dokonała Hulanicki. Budynek Big Biby został sprzedany, a projektantka wyjechała z Anglii. Dziś w tym miejscu mieszczą się butiki H&M, GAP czy Marks & Spencer oraz biura Sony Music, a w dawnym Rainbow Room znajduje się… siłownia.
(Fot. Dave M. Benett/Getty Images)
W 2009 r. prawa do marki kupiło House of Fraser, które odświeżyło Bibę. Z czasem Barbara Hulanicki została zaangażowana w biznes jako niezależna konsultantka. Solo zaprojektowała kilka kolekcji dla innych marek, między innymi Cacharel, Fiorucci czy TopShop. Tworzyła także ubrania dziecięce na rynek japoński. Dziś legendarna projektantka mieszka w Miami na Florydzie, zajmuje się projektowaniem użytkowym (np. artykułów gospodarstwa domowego w Indiach) oraz wnętrz hoteli. Za swoje zasługi w zakresie mody Hulanicki otrzymała Order Oficerski Imperium Brytyjskiego. W grudniu będzie obchodziła 88. urodziny.