1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Kłamstwo to jego drugie imię. Mistrz manipulacji Tom Ripley znowu na ekranach. Recenzja nowego serialu Netflixa

Kłamstwo to jego drugie imię. Mistrz manipulacji Tom Ripley znowu na ekranach. Recenzja nowego serialu Netflixa

Andrew Scott w serialu „Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix)
Andrew Scott w serialu „Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix)
Bohater słynnego cyklu powieściowego Patricii Highsmith – psychopatyczny oszust, patologiczny kłamca i mistrz manipulacji Tom Ripley – wrócił na ekrany w nowej produkcji Netflixa. I chociaż jest to postać, z którą raczej nie chcielibyśmy mieć do czynienia w prawdziwym życiu, nietrudno jest oprzeć się jej urokowi. Jak oceniamy nową wersję i czy Andrew Scott jako tytułowy bohater wypada lepiej niż Matt Damon w filmowej adaptacji z 1999 roku? Sprawdziliśmy to.

Z pozoru Tom Ripley może wydawać się naprawdę miłym gościem nieco wycofanym i nieśmiałym, ale niesamowicie czarującym, zaradnym, błyskotliwym i budzącym sympatię. W rzeczywistości jest narcyzem, który nie cofnie się przed niczym, aby stać się „kimś”. W realizacji swoich celów nie dba o uczucia innych, a gdy ktoś próbuje go demaskować, bezwzględnie walczy o przetrwanie, zadając brutalne ciosy i nie bawiąc się w półśrodki. To po prostu klasyczny przykład socjopaty o dwóch twarzach, który zręcznie manipuluje ludźmi i faktami dla własnych korzyści. Jak to możliwe, że tak sympatyczny człowiek jest jednocześnie genialnym oszustem, przestępcą i seryjnym mordercą, któremu wszystkie zbrodnie uchodzą na sucho? Cóż, kłamstwo to jego drugie imię.

„Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix)

Bestsellerowy cykl powieściowy Patricii Highsmith, którego bohaterem jest właśnie Tom Ripley, doczekał się aż pięciu filmowych adaptacji. Najbardziej znaną jest ekranizacja z 1999 roku z Mattem Damonem w roli głównej. To właśnie jej sukces sprawił, że realizacja serialowego odpowiednika była tylko kwestią czasu. Tym razem słynną książkę na warsztat wziął zdobywca Oscara Steven Zaillian („Lista Schindlera”, „Irlandczyk”, „Dziewczyna z tatuażem”, „Długa noc”), a nowym Ripleyem został nominowany do Złotego Globu irlandzki aktor filmowy, serialowy i teatralny Andrew Scott („Sherlock”, „Fleabag”, „Czarne lustro”, „Dobrzy nieznajomi”). Jak twórcy udźwignęli to zdanie i czy serial, który już można oglądać na platformie Netflix, dorównuje hitowej produkcji sprzed lat?

Dakota Fanning, Johnny Flynn i Andrew Scott w serialu „Ripley” (2024) (Fot. materiały prasowe Netflix) Dakota Fanning, Johnny Flynn i Andrew Scott w serialu „Ripley” (2024) (Fot. materiały prasowe Netflix)

Gwyneth Paltrow, Jude Law i Matt Damon w filmie „Utalentowany Pan Ripley” (1999) (Fot. BEW Photo) Gwyneth Paltrow, Jude Law i Matt Damon w filmie „Utalentowany Pan Ripley” (1999) (Fot. BEW Photo)

Serial „Ripley” – o czym opowiada?

Fabularnie nowy serial niewiele różni się od innych adaptacji. Głównego bohatera poznajemy w 1960 roku jako drobnego oszusta i naciągacza z Nowego Jorku, który z trudem wiąże koniec z końcem. Wszystko zmienia się, gdy inteligentny bajerant otrzymuje propozycję łatwego zarobku w zamian za sprowadzenie z Włoch syna majętnego przedsiębiorcy. Tom wyrusza więc do Europy, gdzie uroki włoskiego la dolce vita pochłaniają go bez reszty – bohater z łatwością odnajduje się w nowej – oglądanej dotychczas jedynie z dystansu rzeczywistości – i bez oporów korzysta z cudzych przywilejów. Dostrzegając możliwość zmiany swojego życia, zaczyna snuć intrygę, aby wykorzystać wizytę w słonecznej Italii do własnych, niekoniecznie cnych celów. I tak wkraczamy do świata pełnego fałszu, oszustw i morderstw.

„Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix)

Serial „Ripley” – recenzja

Niełatwo jest adaptować dzieło, które zekranizowano już tyle razy. Zaillianowi udało się jednak stworzyć coś zupełnie nowego, świeżego i oryginalnego, co ogląda się na jednym oddechu, pochłaniając odcinek za odcinkiem. Spora w tym zasługa scenariusza, który odpowiednio buduje napięcie, ale też hipnotyzującej kreacji Andrew Scotta, który po raz kolejny wcielił się w postać, od której naprawdę ciężko oderwać wzrok. O tym, że nieobliczalni psychopaci to zdecydowanie jego działka, przekonaliśmy się już podczas seansu „Sherlocka”, tutaj jednak aktor brawurowo zagrał organicznie pozbawionego wyrzutów sumienia, wyrachowanego oszusta, doskonale oddając przy tym dwoistość swojej postaci. Jego występ to prawdziwa wirtuozeria i wybitny portret bohatera antypatycznego, któremu mimo wszystko kibicujemy. Kreacja ta w pewien sposób redefiniuje karierę Scotta, a oglądanie jego interpretacji Toma to czysta przyjemność.

„Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix)

I chociaż „Ripley” to właściwie spektakl jednego aktora, pozostali członkowie obsady wypadają równie świetnie, w szczególności Johnny Flynn jako powściągliwy i stonowany Dickie Greenleaf oraz Dakota Fanning jako podejrzliwa Marge Sherwood, która choć na ekranie pojawia się dość rzadko, za każdym razem zachwyca. Na uwagę zasługują również gwiazdy włoskiego ekranu, jak chociażby znakomita Eliot Sumner jako Freddie Miles czy Maurizio Lombardi jako dociekliwy detektyw Pietro Ravini (sceny, w których jego bohater przesłuchuje Toma, są mistrzostwem świata!). Wisienką na torcie jest też wspaniały easter egg w postaci pojawiającego się w kilku końcowych scenach Johna Malkovicha, który wcielił się w Toma Ripleya w filmie „Gra Ripleya” (2002).

„Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix)

Ogromną siłą serialu jest też jego wizualna strona, za którą odpowiada laureat Oscara Robert Elswit. Aby jak najlepiej oddać klimat literackiego pierwowzoru, twórcy zdecydowali się pokazać nam świat Toma Ripleya – po raz pierwszy w historii – w czerni i bieli, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Serial z pewnością zaspokoi więc wszystkich estetów oraz fanatyków włoskiej sztuki, architektury i muzyki. Nad estetyką produkcji dosłownie można się rozpłynąć, zatem nie zdziwi nas, jeśli zostanie ona okrzyknięta najlepiej wystylizowanym tytułem tego roku. Serial zrealizowano bowiem z dbałością o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Jest on oszczędny w środkach, ale bogaty w formie, a niemal każde ujęcie to dzieło sztuki.

Ze sztuką świetnie łączą się również zbrodnie popełniane przez Toma. Najwięcej uwagi twórcy poświęcatwórczości Caravaggia – innego wyrzutka, do którego bohater często się porównuje – w szczególności jego „Dawida z głową Goliata”, który prześladuje Ripleya za każdym razem, gdy ten odbiera komuś życie. Serial pozwala też, jak nigdy wcześniej, zajrzeć w głąb umysłu tytułowego bohatera, a wizualne detale sprawiają, że widzimy tu o wiele więcej niż w filmie – podglądamy Toma, kiedy planuje kolejne oszustwa, podrabia dokumenty, porządkuje dowody, sprząta różne krwawe bałagany, pakuje walizki i zapętla się w swoich kłamstwach.

„Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix)

Zachwycający dopracowanymi kadrami i rewelacyjną kreacją Scotta serial ma też kilka wad. Jedną z nich jest podzielenie historii na osiem godzinnych odcinków, co może zniechęcić niektórych widzów, szczególnie na początku. Pierwsze dwa epizodybowiem boleśnie za długie i mało dynamiczne, a irytujące dłużyzny momentami powodują znużenie, zwłaszcza że przez większość ekranowego czasu Tom jedynie snuje się, wykonując serię dość żmudnych czynności. Niektórzy mogą przez to uznać, że w serialu „nic się nie dzieje”, ale cóż… Taki właśnie jest urok sennego, usypiającego czujność włoskiego klimatu.

„Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix)

I chociaż intryga prowadzona jest niespiesznie, na ekranie dzieje się sporo. Od pewnego momentu serial jednak mocno przyspiesza, niesamowicie wciąga i trzyma w napięciu, co oczywiście jest sporym plusem, jednak robi to zdecydowanie zbyt późno. Wszystko, co dzieje się mniej więcej od trzeciego odcinka – decyzje podejmowane przez Ripleya, próby wejścia w cudzą skórę i życie życiem kogoś innego, oswajanie się z obcym światem – prowadzą nas do fascynującego i pełnego emocji śledztwa. Najlepiej wypada ostatni akt – wówczas zmienia się tempo akcji, pojawiają się nowi bohaterowie, a serial zyskuje nowy oddech.

„Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Ripley” (Fot. materiały prasowe Netflix)

Serial „Ripley” – czy warto oglądać?

Jak zatem „Ripley” wypada na tle poprzednich ekranizacji? Na pewno jest to świetnie zrealizowane widowisko w klimacie noir – surowsze niż inne adaptacje, ale też niesamowicie stylowe. Twórcom doskonale udało się natomiast oddać nieustannie narastające napięcie, w szczególności w momentach prób demaskacji głównego bohatera. Z kolei mroczny klimat, potęgowany pięknymi zdjęciami, sprawia, że oderwanie się od seansu jest praktycznie niemożliwe. Zdajemy sobie jednak sprawę, z tego, że jest to serial albo do natychmiastowego pokochania, albo do wyłączenia po pierwszym odcinku. Czy fani „Utalentowanego pana Ripleya” odnajdą w nim coś dla siebie? Obejrzyjcie i sami poszukajcie odpowiedzi na to pytania, my zapewniamy jednak, że serial zaskoczy i zaciekawi nawet tych, którzy wiedzą, jak kończy się misternie skonstruowana intryga. Całość jest absolutnie zachwycająca i wcale nie zdziwi nas, jeśli przyszłości ponownie zobaczymy na ekranie tę wersję postaci.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze