Po co na pozór spełnionej i dojrzałej kobiecie romans? Jaką rolę w przepracowaniu jej trudnych doświadczeń odkrywa młodszy kochanek? O wyzwalający efekt filmu „Babygirl” pytamy dr Alicję Długołęcką, psychoterapeutkę i edukatorkę seksualną.
Martyna Harland: Nicole Kidman w najnowszym filmie „Babygirl” Haliny Reijn przekonuje nas: nazwij swoje potrzeby i podążaj za nimi, a będzie ci... wybaczone. Ten film ma według mnie moc uwalniającą.
Hm, oglądałam ten film z uczuciem przerysowania, bo jest dość grzeczny, i myślę, że jego głównym zadaniem jest trafić do ogółu. Mamy tu perfekcyjnie wyglądającą 57-letnią Nicole Kidman w roli Romy, a także jej kochanka Harrisa Dickinsona, który wygląda jak model; nie wspominając już o mężu, panu idealnym, czyli Antoniu Banderasie... Mało to wszystko realistyczne.
A jednak daje możliwość poruszenia tak wstydliwego tematu jak romans dojrzałej kobiety z młodszym mężczyzną i praktyki BDSM; i wywołuje dyskusje.
Na pewno „Babygirl” ma w sobie lekkość w poruszaniu tematu uległości i dominacji w związku. Ale to nie jest typ realistycznego kina potrząsającego do trzewi, w którym zidentyfikujemy się z bohaterami. Bardziej poleciłabym „Duke of Burgundy. Reguły pożądania” Petera Stricklanda, w którym znudzona życiem erotycznym kobieta postanawia przetestować granice swojego związku z inną kobietą. Pragnie bardziej konwencjonalnego związku, a jej kochanka coraz mocniej otwiera się na nowe zabawy erotyczne. To dobrze pokazuje różnice naszych potrzeb w relacjach, a przecież często wstydzimy się o nich mówić. Oglądanie tego filmu może być wartościowe zwłaszcza dla osoby heteroseksualnej, bo tu chodzi o podglądanie, bycie w roli obserwatora i przyglądanie się pewnej tajemnicy. Ale też kino bardziej zniuansowane, czyli „Intymność” w reżyserii Patrice’a Chéreau, ze słynną dwusekundową sekwencją seksu oralnego, czy „Sekretarkę” Stevena Shainberga z Maggie Gyllenhaal w roli głównej, czyli klasykę BDSM.
A moim zdaniem „Babygirl” pokazuje właśnie relacje ludzi, których potrzeby seksualne się różnią, i w tym sensie może być dla nas terapeutyczne.
Tak, dlatego że ważne jest w tym wypadku otwarcie się i pokazanie swoich potrzeb partnerowi, wypowiedzenie ich, ale też przyjęcie tego z poszanowaniem własnych granic. Myślę tu zarówno o głównej bohaterce, jak i o jej mężu. On jest tu dla mnie najbardziej papierową postacią, ponieważ nie wiem kompletnie nic o jego potrzebach, poza tym, że chciałby zadowolić swoją żonę.
Może on sam ich nie zna. Zgoda, ja też nie wierzę w końcową scenę tego filmu…
My nie wierzymy w tę scenę, ponieważ nie pokazuje, na czym miałaby polegać empatia wobec potrzeb partnerki, a także wewnętrzna przemiana mężczyzny. Nie wiadomo, co się stało i kiedy
Czy myślisz, że można odebrać „Babygirl” jako film o wyzwoleniu?
Trochę tak. Lubię tu kilka scen, szczególnie moment, w którym główna bohaterka już świadomie i w sumie symbolicznie stawia granice białemu heteroseksualnemu mężczyźnie z wyższą pozycją w pracy. Mówi, że mogłaby kupić to, co zechce i czego potrzebuje, między innymi czyjąś dominację. Jednak jako terapeutka odnoszę wrażenie, że więcej to mówi o udawaniu i pewnej pozie.
To co byłoby w takim wypadku tym prawdziwym wyzwoleniem? Co dokładnie należałoby przepracować?
Nie chodzi o usunięcie pierwiastka uległości w głównej bohaterce, tylko o pełne zrozumienie źródła jej potrzeb. Można na to spojrzeć w ten sposób, że ona poprzez romans wchodzi w tak zwane doświadczenie korygujące.
Gdy przyglądam się jednej z pierwszych scen, w której ogląda pornografię, mam poczucie, że ta kobieta ma za sobą doświadczenia nadużyć seksualnych. I że teraz szuka sposobu na ich przepracowanie. W życiu najczęściej tak to wygląda – mówię teraz o kobietach, które spotykam w gabinecie – że przepracowanie polega na wejściu w otwarte, pozbawione ukrywania zranionego aspektu siebie relacje poza związkiem. Ale nie na rzuceniu się w promiskuityzm czy przypadkowy seks. Chodzi o wejście w obszar kontrolowanej dominacji i uległości – to jest ta relacja korygująca. I przyznaję, że to pokazane jest świetnie. Widać to szczególnie w momencie, w którym kochanek nie godzi się na coś, co mogłoby wymknąć się spod kontroli. Uważam, że to on tworzył bohaterce bezpieczne ramy, chociaż myślę, że robił to nieświadomie.
Postać tego młodego mężczyzny najbardziej mnie porusza, wydaje mi się sparentyfikowanym i pełnym rozpaczy człowiekiem, który w dzieciństwie musiał nieustannie dostrajać się do matki. Widać i czuć w filmie jego rozpacz, ale też niebywałą umiejętność odczytywania cudzych potrzeb.
Romans jako terapia – właśnie to odróżnia tę historię od innych romansów?
Ten film może oswajać terapeutyczną rolę wchodzenia w układy seksualne, w których przekraczamy różne granice, ale na jasnych zasadach. To umożliwia nam poszukiwanie tego, czego tak naprawdę potrzebujemy w związku. Możemy wejść w to, co było traumatyczne kiedyś, ale pozostając w bezpiecznych ramach.
Wróćmy jeszcze do filmowego małżeństwa. Co mogłabyś o nich powiedzieć, gdyby trafili do twojego gabinetu?
Zabrakło mi komunikacji między nimi. Dlatego film nie pokazuje rozwiązania tej sytuacji, ono jest tylko pozorne. Nie widzimy żadnych konsekwencji, czyli ceny, jaką z reguły płaci się za wybory, jakich dokonuje główna bohaterka.
A czy można by przepracować to samo w małżeństwie bez wchodzenia w romans? Jeśli tak, jak by to mogło wyglądać?
Wejście w doświadczenie korygujące zmienia nas tak, że zaczynamy stawiać granice i wyrażać swoje potrzeby, nawet jeśli są niekonwencjonalne. Być może Romy zamiast romansu wspólnie z mężem oglądałaby pornografię albo spróbowaliby określonego rodzaju pieszczot.
Ze strony głównej bohaterki wyszło zaproszenie do przekraczania granic i do bycia wspólnie w tym doświadczeniu, które nie było stereotypowe, a jednak dające bliskość. Chciała w ten sposób pokazać mężowi świat swojej traumy, tyle że on nie był na to gotowy.
Jednak jeśli nagle po wielu latach partnerka czy partner zaczyna ujawniać swoje potrzeby, które nas nie kręcą, jak na przykład właśnie oglądanie pornografii, to czy mimo wszystko można się na nie otworzyć tak, żeby faktycznie nas to podniecało?
Na pewno warto aktualizować nasze potrzeby, bo one razem z nami zmieniają się w cyklu życia. Niektórzy przypominają sobie różne rzeczy na pewnych etapach rozwoju, kiedy już są na nie gotowi. To nie jest tak, że wcześniej celowo ukrywają to przed partnerem. Znam takie przypadki.
Nie chcę zabrzmieć naiwnie, ale myślę, że to, o czym rozmawiamy, mówi też o potędze miłości, rozumianej jako poszanowanie odrębności i zaciekawienie drugim człowiekiem. Niektóre związki takie nowe doświadczenia mogą scalić, ponieważ obie strony są otwarte na ciągłe poznawanie się, a inne niestety oddalić. Partnerzy nie muszą być identyczni w potrzebach seksualnych, ale mogą czerpać olbrzymią przyjemność z dawania – wtedy robi się pomost i możemy otwarcie o tym mówić. Oczywiście ten rozdźwięk nie może być za duży, niektórych rzeczy nie jesteśmy w stanie zrobić dla drugiej osoby.
Na co zwrócić uwagę w filmie, jeśli ten problem nas dotyczy?
Ten film mocno kojarzy mi się z pracą z kobietami po różnych nadużyciach, które potrzebują przetworzyć to doświadczenie w bezpiecznej relacji seksualnej. Oczywiście gdyby było miejsce na wniesienie tego do stałej relacji z kochającym mężczyzną, który jest na to otwarty, wtedy byłoby najlepiej, jednak z reguły wygląda to właśnie tak jak w „Babygirl” czy ostatnio w „Rzeczach niezbędnych” Kamili Tarabury. Lepiej jednak nie nadużywać przy okazji młodych, zagubionych mężczyzn, a w tym wypadku tak było.
Może jednak ten filmowy mąż wszedł w potrzeby głównej bohaterki właśnie na zasadzie: „nie czuję tego, ale chciałbym ci sprawić przyjemność”? Wtedy końcowa scena zaczyna brzmieć wiarygodnie.
Tak by mogło być, gdyby pokazana tu była jakaś wzajemność, jednak kompletnie nie wiemy, co on czuje. A czy on to w ogóle wie? Czy rozumie, jak wiele to jej daje? Czy dostrzega jej traumę? Moim zdaniem na poziomie psychologicznym tego nie ma. Sądziłabym raczej, że robi to wszystko wbrew sobie… Dlatego ludzi trafiających do mojego gabinetu najpierw wysłałabym na filmy, o których wspominałam na początku, a dopiero potem na „Babygirl” – żeby rozróżnili elementy realistyczne od tych mniej życiowych.
A co jeśli przy oglądaniu takich filmów pojawia się w nas wstyd?
Wstyd warto „odwstydzać” poprzez rozmowę. Czyli porozmawiać przed filmem, nawet jeśli oznaczałoby to zdradzenie treści. I dać wskazówki, na co zwrócić uwagę: jeśli wstyd pojawia się już na samym początku, to warto przestać oglądać. Można się wtedy przyjrzeć granicom, które są w nas naruszane. Co tam się takiego stało, że pojawił się lęk, obrzydzenie czy sprzeciw? Chodzi o poruszanie zamrożonych, często przez długie lata, emocji. Kiedy to następuje? W jakich momentach filmu? Warto na to wszystko spojrzeć poza stereotypami, ocenami i uprzedzeniami. To jest olbrzymia wartość filmoterapii.
Czy według ciebie największa terapeutyczna siła tego filmu to dbanie o bezpieczeństwo?
W filmie pojawia się mocne zdanie, że masochizm jest wyobrażeniem mężczyzn o kobietach. Dlatego chciałabym podkreślić, że osoba submisywna w relacji seksualnej tak naprawdę zarządza sytuacją. Ramy są ustalone wspólnie, a to do niej należy słowo, które jest postawieniem granicy. Osoba dominująca czerpie przyjemność z tego, że osoba uległa okazuje całkowite zaufanie i po raz pierwszy może się w tej relacji spotkać z tym, który dominuje, ale nie przekracza jej granic, czyli nie krzywdzi. Terapeutyczne są tu właśnie zaufanie i konsensualność.
Czuję, że ten film pokazuje kulturową potrzebę kobiet uwolnienia się z przymusu spełniania różnych oczekiwań. Tymczasem podczas spotkań prowadzonych w ramach filmoterapii mężczyźni mówią, że brakuje im w kinie dobrych historii, modelujących właściwe zachowania i pokazujących nie emocje, ale wartości – jak w westernach.
A ja widzę w „Babygirl” terapeutyczną moc, z której mogą skorzystać także mężczyźni. Najbardziej wiarygodnie narysowana i wielowymiarowa jest postać młodego kochanka. To ktoś, kogo poczucie wartości jest zależne od tego, w jakim stopniu uda mu się dostroić do ludzi. Osiągnął w tym mistrzostwo. Jednocześnie czuje się potwornie samotny, bo w relacji z Romy brak wzajemności. Na tym etapie życia ona potrafi jedynie brać, zarówno od męża, jak i od kochanka. A młody chłopak po to, żeby się do niej zbliżyć, musi wejść w rolę oprawcy.
A może ta historia też jest o tym, ile bierzemy, a ile dajemy? Może to warto sobie uświadomić?
Tak, ważne jest uświadomienie sobie tego, jaka jest nasza potrzeba relacyjna, i urealnienie tego, jak mogę ją realizować w związku z człowiekiem, z którym chcę być. Czy to jest w ogóle możliwe, a może już nie jest?
Ciekawy jest też dla mnie wątek poczucia zawstydzenia, kiedy oglądamy kino erotyczne w towarzystwie innych ludzi, w kinie. Już pierwsza scena, w której Nicole Kidman masturbuje się do pornografii, okazała się mocno niekomfortowa dla ludzi, którzy siedzieli obok mnie na widowni. Podobno w Polsce ludzie niechętnie oglądają takie sceny, co pokazały filmy „Summer with Maria” Joanny Ślesickiej czy „Granice miłości” Tomasza Wińskiego.
Ja najbardziej odczułam to przy okazji filmu „Touch Me Not” Adiny Pintilie, po którym ludzie też wychodzili z kina zawstydzeni.
Wiesz, co było dla mnie najbardziej otwierające w uczuciu zawstydzenia czyjąś seksualnością? Kiedy poszłam ze swoimi córkami do muzeum seksu na przedwojenne filmy pornograficzne z Czech. Było to tak śmieszne doświadczenie, a jednocześnie dotykające erotyki, że okazało się dla mnie niezwykle otwierające. Od tej pory nie wstydzimy się, gdy chodzimy razem do kina na film, w którym pojawiają się „momenty”. Dużo swobodniej rozmawiamy o scenach seksualnych, oczywiście bez osobistych wycieczek. Seks na wesoło... Może to jest pomysł i sposób na uwolnienie się od tego rodzaju wstydu?
Alicja Długołęcka, dr nauk humanistycznych, psychoterapeutka, pedagożka, autorka książek i artykułów z zakresu edukacji psychoseksualnej. W pracy naukowej i popularyzatorskiej zajmuje się profilaktyką zaburzeń psychoseksualnych i szeroko rozumianą edukacją seksualną.