1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Ludzie – największe szczęście czy piekło? Joanna Heidtman odpowiada na trudne pytania dotyczące naszych relacji

Ludzie – największe szczęście czy piekło? Joanna Heidtman odpowiada na trudne pytania dotyczące naszych relacji

(Fot. Thomas Barwick/Getty Images)
(Fot. Thomas Barwick/Getty Images)
Czasem zastanawiamy się, na ile w naszym życiu ważne są relacje. Czy bezpieczniej jest być bardzo blisko drugiego człowieka, czy raczej bardzo daleko? – Bez skrajności. Dojrzały człowiek zobowiązuje się pomieścić w sobie różne prawdy. Powołam się na Jeana-Paula Sartre’a. Ten filozof napisał takie dwa zdania: „Piekło to inni” oraz „Szczęściem człowieka jest drugi człowiek”. Oba są dokładnie tak samo prawdziwe – mówi dr Joanna Heidtman.

Gdyby ktoś ci powiedział, że świetnie sobie radzi bez ludzi i że właściwie może bez nich funkcjonować, to co byś mu odpowiedziała jako psychoterapeutka?
Już Zygmunt Freud – czyli było to dosyć dawno – stwierdził, że zdrowie psychiczne człowieka, jego funkcjonowanie, mierzy się w zasadzie dwoma obszarami: zdolnością do miłości i zdolnością do pracy. Pod tą metaforycznie ujętą zdolnością do miłości są nasze relacje właśnie, zdolność do wchodzenia w zależność, zdrową, ale jednak zależność, zdolność do brania i dawania, do współdziałania i odsłaniania się w bliskich związkach. To są główne obszary naszej ludzkiej ekspresji. Chciałabym zahaczyć o słowo „zależność”. Powie działaś: „zdrowa, ale zależność”. A ja mam wrażenie, że zależność dla wielu ludzi brzmi jak wyrok. Wiem, ale spróbuję to wyjaśnić. Wyobraź sobie, że cały swój dobrostan i całe swoje poczucie szczęścia zawdzięczasz tylko sobie. Jak ci to brzmi?

Rzeczywiście – nieciekawie.
Trochę dziwnie, prawda? Dziwnie i przerażająco. To sformułowanie budzi wręcz jakiś niepokój, że albo ktoś żyje zamknięty w swoim wewnętrznym świecie i nawet mamy takie podejrzenie, że to jest urojony świat, albo że nie umie w żaden sposób docenić tego, że coś dostaje od innych, nie jest zdolny do wdzięczności. My nie jesteśmy w stanie funkcjonować w idealnej izolacji.

Autonomia i zależność to są dwie strony tego samego medalu, awers i rewers. W miarę tego, jak się rozwijamy i wychodzimy z dziecięcej zależności od rodzica, która jest nawet realną zależnością – bo dziecko nie przetrwa bez swojego opiekuna, i to nie tylko z powodów czysto fizjologicznych, ale właśnie emocjonalnych – to określamy swoją autonomię: że czegoś chcemy, nie chcemy, że coś lubimy, czegoś nie lubimy. Zaczynamy odczuwać i komunikować światu swoje granice, co zresztą, co ciekawe, czyni nas atrakcyjnymi interpersonalnie, kiedy jesteśmy dorośli.

Zauważ, że wchodzenie w interakcję z osobą, która wydaje się mieć te granice bardzo elastyczne, nie do końca przez nas wyczuwalne, nie jest przyciągające. Bo my – żeby coś fajnego się wydarzyło – chcemy zderzyć ze sobą nasze dwie autonomie. I wtedy jest ciekawie. Załóżmy, że jesteś dla mnie interesująca i rozwijam w sobie emocje sympatii wobec ciebie. To oznacza, że twoja obecność, uwaga, zaangażowanie dają mi inspirację, przyjemność, dobre samopoczucie. Czyli popatrz, część mojego szczęścia, dobrostanu zależy od ciebie. I muszę być gotowa to przyznać, jeżeli chcę na przykład budować z tobą przyjaźń.

To trochę tak jak w tej rozmowie Lisa z Małym Księciem. Mały Książę mówił: No ale po co, przecież można być w pojedynkę, po co być zależnym od drugiego? No właśnie dlatego, że ten „drugi” będzie czekać, będzie tęsknić. Słodkie i trudne jednocześnie, ale nie można mieć przyjaźni i miłości, tego, co poprawia dobrostan, nie mając też tego elementu trudności, który zawiera w sobie relacja z „drugim”. To jest pakiet.

Zapytałaś, czy można żyć w pojedynkę. Mały Książę też się orientuje, że jednak nie jest całkiem sam, ma tę swoją nieszczęsną, naburmuszoną wiecznie różę. I tak samo jest z nami. Nie ma człowieka, który funkcjonowałby w idealnej izolacji od innych ludzi. Bo nawet jeżeli fizycznie nie jesteśmy w kontakcie, to popatrz, co się dzieje – też jest to jakiś znak czasu – trudno nam jest budować realne, bliskie relacje. Tymczasem cała masa ludzi rzuca się na social media, gdzie bez przerwy ma się jakieś interakcje z innymi. Mimo że wyobrażonymi i mimo że w wirtualnej formie.

Ale jednak.
Tak, czyli nawet w takiej bardzo, powiedziałabym, prymitywnej formie oni są nam potrzebni. Używam słowa „prymitywnej”, bo przecież w tym wypadku do stajemy niewiele więcej niż wyrzut dopaminy, bo ktoś „kliknął” i tym samym dał znać, że coś „lubi”.

Tak, pamiętam. Głodne tuliły się do tej futrzanej atrapy…
Tu chodzi, w uproszczeniu, o kontakt fizyczny. Dla dziecka bardzo ważne jest to ciepło fizyczne, „skóra do skóry”. I ta potrzeba utrzymuje się w nas w dorosłości.

Nie wyrastamy z tego?
Nie wyrastamy, bo to jest wręcz fizjologiczna potrze ba. W kontakcie fizycznym z drugą osobą, oczywiście takim kontakcie, który odczuwamy, przeżywamy jako bezpieczny, wydziela się oksytocyna. Ona, jak wie my, jest antagonistą kortyzolu, czyli obniża poziom stresu, zmniejsza ciśnienie krwi, to jest też hormon przywiązania.

I w końcu jeszcze jedna rzecz, która też jest nam zna na, ale warto ją przypomnieć, jeżeli mówimy o wpływie relacji z drugim człowiekiem na nasz dobrostan, na naszą odporność psychiczną. Kiedy nasza odporność psychiczna jest testowana tak najbardziej? Kiedy dostajemy sygnał, informację zwrotną, czy ona jest w „dobrym stanie”, czy w „kiepskim stanie”?

Kiedy jesteśmy w kryzysie.
No właśnie, kiedy jest źle, czyli kiedy jesteśmy w ja kimś zagrożeniu, w jakimś napięciu. Kondycję naszej odporności obrazuje sposób, w jaki przechodzimy przez kryzys. I teraz – jest seria badań, które pokazują wyraź nie, że zdecydowanie lepiej radzą sobie ci, którzy mają zbudowaną sieć bliskich relacji. Mówię o sieci, która może kojarzyć się z jakąś ogromną grupą ludzi, ale nie, tu chodzi o „siatkę”. To jest metafora takiej siatki, która jest rozciągana w powietrzu, kiedy ktoś chodzi na przykład po linie. Wiadomo, nie musi na nią spaść, ale sam fakt, że ona jest pod nim, pozwala mu zachować równowagę w sytuacji zagrożenia. Czyli nie chodzi o to, że radzisz sobie z kryzysami, bo masz cztery przyjaciółki i zawsze, kiedy jest źle, prosisz je o pomoc, a one pomagają i dlatego pokonujesz kryzys. Nie, radzisz sobie, bo twoim asem w rękawie, twoim wspomagaczem jest sama świadomość, że one są, że jest ktoś, dla kogo twój stan emocjonalny jest ważny, jest ktoś, kto się o ciebie troszczy. To jest ogromnie dużo.

A więc jeżeli złożysz nawet tylko te dwa czynniki – czysto fizjologiczny plus to dobrze udokumentowane znaczenie siatki relacji w sytuacjach kryzysowych – to masz widoczną i opartą na empirycznych danych przewagę tych osób, które żyją z ludźmi, nad tymi, którzy mówią, że ludzi nie potrzebują, czy tymi, którzy ich w swoim otoczeniu, z różnych powodów, po prostu nie mają.

Zastanawiam się, jak do naszej odporności psychicznej, o której się tak dużo od jakiegoś czasu mówi – i tak bardzo chcielibyśmy ją zbudować – ma się kultura indywidualizmu, którą sobie współczesny człowiek Zachodu tak ukochał, która jest tak modna. To się chyba ze sobą kłóci…
Wiesz, jeśli chodzi o relacje, to w ogóle trzeba być gotowym na to, że ten cały obszar, ta sfera pełna jest polaryzacji, biegunowości, które trzeba przyjąć razem, a nie być na którymś z tych krańców, bo to jest pułapka. Dorosły człowiek umie w sobie jakoś godzić te odmienności, te antagonistyczne punkty. Mają być i zależność, i autonomia, i indywidualizm, i element jakiejś wspólnoty.

I mam wrażenie, że to jest coś więcej niż moda, o której wspomniałaś. Żyjemy w kulturze, która jest zdecydowanie bardziej indywidualistyczna niż niektóre kultury, choćby Dalekiego Wschodu, które są kolektywistyczne. I to się nie zaczęło ani dzisiaj, ani wczoraj, tylko bardzo dawno temu. Jesteśmy oddzieleni od siebie i w tym znajdujemy wartość, bo cała filozofia zachodnia jest właśnie na tym oparta. Na umiłowaniu myśli krytycznej, która generowana jest przez poszczególne jednostki. Także na oddzieleniu od przyrody – trochę jest to zaczerpnięte jeszcze ze Starego Testamentu, ta deklaracja, że to my, ludzie, bierzemy tę ziemię w posiadanie, robimy z nią co uważamy.

To nam daje dużo sprawstwa, wzmacnia właśnie tę autonomię. Dużo jest też zalet tego, że nie rozpływamy się w takiej wspólnotowej koncepcji, która w wielu kulturach kolektywistycznych jest tak rozbudowana, że właściwie nie ma nawet czegoś takiego jak „ja indywidualne”.

Ale...
No właśnie, jest i ale. To „ale” nawiązuje też chyba do takich dość jednak pierwotnych potrzeb i do tego, co jest w naszych mózgach zakodowane – myśmy się jednak, jako gatunek, wychowali w grupach, w zbiorowościach, we wspólnotach. Możemy spojrzeć na tę słynną liczbę prof. Robina Dunbara. On badał, jak nasz mózg radzi sobie z nadmiarowością kontaktów, które mamy we współczesnym świecie. I doszedł do wniosku, że właściwie to sobie nie radzi. Ponieważ jest zaprogramowany do tego, żeby wchodzić w relacje z mniej więcej setką osób, bo właśnie w takich gromadach żyliśmy w czasach łowiecko-zbierackich, a to wtedy nasz społeczny mózg się kształtował. I w dodatku jeszcze te nasze kontakty w tej, powiedzmy, studwudziestce są w takich jakby kręgach. Najbliższy krąg to od pięciu do siedmiu osób, o których wiemy prawie wszystko, a one o nas wiedzą właściwie wszystko i zawsze możemy uzyskać od nich pomoc. Potem kolejny krąg kilkunastu osób, o których wiemy dużo, ale już znaczniej mniej, i potem dalej, dalej, gdzie reszta to jest już tylko audytorium. A więc to jest też nasza scheda – fakt, że powstaliśmy jako ludzie, w sensie naszego mózgu społecznego, naszej kory mózgowej, czyli już późniejszych wynalazków ewolucyjnych, w grupie. Wiemy już więc, że koncepcja hiperindywidualizmu musi mieć jakiś koszt.

Druga rzecz jest taka, że to kolektywistyczne funkcjonowanie społeczne jednak odciąża jednostkę. Czyli ceną jest to, że nie ma: „ja”, „moje”, „ja stworzyłam” itd., ale z kolei zyskiem jest to, że mogę odetchnąć, nie muszę być dla siebie wszystkim i być może jeszcze być tym wszystkim dla drugiego. To jest to, o czym mówi psychoterapeutka Esther Perel, że dzisiejsza koncepcja, w której związek to tylko dwie osoby, odizolowane od jakiejś społeczności, choćby tej rodzinnej, kończy się oczekiwaniem, że ta druga osoba będzie dla nas wszystkim. I przyjacielem, i kochankiem, i kochanką, i towarzyszem, i współrodzicem, i załatwiaczem, i ogarniaczem. To jest szalenie obciążające. Czyli ten indywidualizm daje duże zyski, ale jest też ogromnym kosztem. Nie możesz spokoj nie usiąść w wygodnym fotelu, odetchnąć i powiedzieć sobie, że czegoś nie musisz, bo są inni.

Widzę ten obrazek, który opisałaś, ten wygodny fotel, i wiem, że to raczej ten stan sprzyja właśnie odporności psychicznej. Bo tu nie wszystko jest na moich barkach.
Dokładnie tak. Skąd się bierze takie wystawianie na próbę swojej odporności we współczesnym świecie? To jest także pokłosie skrajnego indywidualizmu właśnie („sam się wychowaj, sam się ogarnij, jesteś mistrzem świata”). Trudno słucha mi się takich koncepcji, że rzekomo jesteśmy w stanie ze wszystkim dać sobie radę i jeszcze sobie wiwatujemy. To jest już urojona samo wystarczalność, która musi się, prędzej czy później, przewrócić.

Czyli generalnie, wniosek płynie z tego jasny, że jednak z ludźmi w odpowiedniej liczbie jest lepiej niż bez nich, ale… Bywają takie sytuacje, kiedy pewni ludzie wybitnie nam nie służą. I powinniśmy umieć rozpoznawać, którzy to ludzie. Co jest takim sygnałem, że w tym przypadku to jednak trzeba uciekać?
Jasne, że podczas budowania relacji warto zachować pewną czujność względem tego, jakie są to relacje. Bo każdemu z nas, naprawdę każdemu, bez względu na jego osobowość, zdarza się pomylić złoto z tombakiem… Nie zawsze wchodzimy w dorosłość z wiedzą, co nam służy, a co nie; jakie relacje nas karmią, a jakie odbierają nam energię. I chcę wyróżnić kilka grup relacji, które nam szkodzą.

Pierwszą z nich nazwałabym relacjami niszczącymi. To na przykład taka relacja, w której będąc z kimś, ciągle mamy poczucie winy z jakiegoś powodu, ono jest lampką alarmową. A także każda relacja, w której pojawia się pośrednia albo bezpośrednia agresja. Ale są też takie związki międzyludzkie, które odbierają nam godność i wartość.

Drugą kategorię nazwałabym relacjami, która nas osłabiają. Czyli może nas nie niszczą, ale odbierają nam energię, budują w nas napięcie, bo nieustannie słyszymy na przykład, że jesteśmy – cokolwiek to znaczy – „nie tacy”, nie spełniamy jakiegoś oczekiwania, jesteśmy niewystarczający. Osłabiające są moim zdaniem także relacje nierówne, ewidentnie asymetryczne, w których jedna ze stron daje sygnał, że jest lepsza, mądrzejsza, a ta druga ma wciąż próbować doskoczyć. Asymetria może się przejawiać w jeszcze inny sposób. Otóż jedna strona zajmuje się dawaniem, ale nie dostaje zupełnie nic w zamian. To mogą być bardzo różne waluty, ale musi być wymiana.

Są też relacje izolujące, te wydają mi się szalenie nie bezpieczne. Bo one dają najpierw taki „miód”– jest nam dobrze, bezpiecznie, spokojnie, więc wydaje się, że nasza odporność psychiczna rośnie, po czym okazuje się, że jesteśmy w pułapce, w sidłach, bo tak naprawdę ta propozycja brzmi: „Tylko ja, nikt inny”.

Kolejne relacje nazwałam patologicznie niestabilny mi, czyli: „Kocham cię, uwielbiam, potrzebuję, bądź ze mną”, a za chwilę: „Odpycham, nie chcę i znikam”, i tak w kółko i w kółko.

I ostatnie dwa rodzaje, o których chcę powiedzieć – jałowe i puste. Jałowe to są te wszystkie „buziaczki”, „kawki”, „koniecznie musimy się spotkać”, i nic potem nie następuje. Zawsze jest „fajnie”. Nie ma żadnego odsłonięcia, nie ma żadnej autentyczności. One może nie są groźne, ale na pewno zabierają nam niepotrzebnie energię.

I te ostatnie – puste. To jest specjalna kategoria dotycząca w szczególności związków partnerskich. I tu od razu przychodzą mi na myśl słowa, które napisał Sartre: „Samotność we dwoje jest uznanym piekłem”.

Podsumowując, mówisz, że najbardziej po drodze jest nam absolutnie z drugim człowiekiem; a właściwie nie z człowiekiem, tylko z ludźmi. Albowiem tak jak powiedziałaś – jedna osoba nie jest w stanie zaspo koić wszystkich naszych potrzeb, bo to niemożliwie i niebezpieczne. Zatem z ludźmi, ale… Trzeba ich czujnie wybierać.
Absolutnie z ludźmi, i z czujnością. I bez skrajności. Dojrzały człowiek zobowiązuje się pomieścić w sobie różne rzeczy. I znowu powołam się na Sartre’a. Ten sam filozof napisał takie dwa zdania: „Piekło to inni” oraz „Szczęściem człowieka jest drugi człowiek”. Oba są dokładnie tak samo prawdziwe.

Joanna Heidtman, dr nauk humanistycznych, psycholog i socjolog. Pracuje jako doradca biznesu i psychoterapeutka.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze