1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Jak rozświetlić mrok? „Możemy przestać o złu rozprawiać, a zacząć mówić o dobru. I je czynić” - zachęca profesor Tadeusz Gadacz

Jak rozświetlić mrok? „Możemy przestać o złu rozprawiać, a zacząć mówić o dobru. I je czynić” - zachęca profesor Tadeusz Gadacz

Ilustracja Marianna Sztyma
Ilustracja Marianna Sztyma
Dobro jest jak list w butelce rzucony w wody oceanu. Nie wiemy, gdzie dopłynie. A zaskakująco często wraca – mówi filozof, profesor Tadeusz Gadacz.

Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 7/2025.

Alina Gutek: Zło wylewa się w mediach wszystkimi kanałami. W codziennym życiu podobnie – ludzie patrzą na siebie wilkiem, oszukują, hejtują innych. Na świecie nieustannie wybuchają jakieś konflikty. Dla przywódców mocarstw liczą się siła i interes. Czy ta diagnoza współczesnego świata jest według pana prawdziwa?

Tadeusz Gadacz: Niestety tak. Moim zdaniem jest nawet gorzej. Mam wrażenie, że od dłuższego czasu, na skutek braku kontroli rynków kapitałowych i w ogóle gospodarki, doprowadziliśmy do tego, że państwa przeradzają się w oligarchie. Chciwość doprowadziła do skumulowania kapitału światowego w ręku około 100 najbogatszych osób. Jak pokazała Shoshana Zuboff, amerykańska badaczka kapitalizmu, autorka książki „Wiek kapitalizmu inwigilacji”, nie mamy już do czynienia z tradycyjnym kapitalizmem; obecnie środkiem do kapitalizacji stały się nasze dane, między innymi dane biologiczne. Przyczyniła się do tego, niestety, także era cyfrowa, czego nikt nie przewidział. Kiedyś maszyny do pisania stały w domach osób, które cieszyły się autorytetem społecznym – profesorów, dziennikarzy, inteligencji. Dzisiaj każdy ma maszynę do pisania w postaci telefonu komórkowego.

Egalitaryzm w tej dziedzinie to niedobry kierunek?

Z jednej strony dobry, bo każdy ma prawo głosu. Ale z drugiej powoduje ogromny wylew głupoty, bezmyślności, nienawiści. Doprowadziło to w moim przekonaniu do czegoś, co nazywam postetyką, bo uważam, że weszliśmy właśnie w taki czas – postetyki.

Zła jest więcej niż kiedyś?

Nie jest więcej niż kiedyś, tylko istnieje społeczne przyzwolenie na zło. Kiedyś żyliśmy w czasach, w których ludzie wstydzili siępewnych rzeczy, a dzisiaj żyjemy w czasach bezwstydu. A z postetyki wyłoniła się postprawda – przestaliśmy w sferze publicznej szanować prawdę. Od pewnego czasu mamy także postpolitykę, która nie jest już troską o świat, tylko rechotem błaznów.

To przerażająca wizja świata! Oglądałam ostatnio film z lat 90. brazylijskiego reżysera Waltera Sallesa (tegorocznego laureata Oscara za „I’m Still Here”). Film drogi, w którym kobieta, która staje się świadkinią śmierci matki kilkuletniego chłopca, postanawia odnaleźć jego ojca. Ale wcześniej próbuje sprzedać chłopca handlarzom dzieci. Kiedy dowiaduje się, że zostaną mu pobrane narządy do przeszczepów, desperacko usiłuje odbić go z rąk szajki, co się udaje. A wszystko to właśnie z powodu głosu sumienia, który pcha bohaterkę w stronę dobra.

Czytaj także: 5 cytatów wielkich filozofów, które mogą zmienić cię na zawsze. To głębokie prawdy o życiu sprzyjające duchowej transformacji

Co dzisiaj stało się z naszym sumieniem, panie profesorze?

Niestety usypia. Na skutek tego, że przekraczamy kolejne normy moralne, że pewne słowa tracą na znaczeniu. Na przykład kiedyś, na przełomie XIX i XX wieku, ważny był honor, rozumiany jako dotrzymywanie słowa, wierność, zaufanie. To słowo zniknęło, podobnie jak wiele innych ważnych słów. Przekraczamy kolejne granice, a to powoduje bardzo silne rozchwianie społeczne, a także wspomniane uśpienie sumień. Mam wrażenie, że żyjemy w coraz większym mroku.

Jak ten mrok rozświetlić?

Potrzebujemy ludzi – latarni, takich jak zmarli już: Marian Turski, Barbara Skarga, ksiądz Józef Tischner. To oni uczyli mnie odpowiedzialności za myślenie. Dlatego nie jestem w stanie zamknąć się w wieży z kości słoniowej swoich zainteresowań filozoficznych. Uważam, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialniza kondycję życia społecznego. Być może na fatalną kondycję społeczeństw wpływa dużo wyższa jakość życia, być może ludzie mają dzisiaj dużo więcej do stracenia niż kiedyś i nie chcą opuścić swojej strefy komfortu. Bo wyjście w sferę publiczną, które oznacza zmierzenie się z populizmem, hejtem, nienawiścią, nie jest proste. Łatwiej jest zamknąć się w domu, w książkach, w bańkach społecznościowych, w których znajdujemy tylko miłe komentarze i nie musimy się konfrontować z innymi.

W człowieku, w świecie od zawsze toczy się walka między dobrem a złem. Pytanie może naiwne, ale fundamentalne: jak sprawić, żeby zwyciężyło w nas dobro?

Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie, które zresztą jest stawiane od wieków: czy człowiek dla drugiego człowieka jest z natury wilkiem – homo homini lupusest – czy jednak nie?

Odpowiedzi są radykalnie różne ze względu na to, że jesteśmy skłonni do jednego i drugiego, i do rzeczy niebywale wielkich, i strasznych. Żyło wśród nas wielu wspaniałych ludzi zdolnych do heroizmu, jak Jan Karski, którego pamięć czciliśmy w kwietniu tego roku, między innymi na konferencji w Muzeum Polin, gdzie miałem wykład o odwadze. Ale mieliśmy też w historii, i mamy nadal, przykłady okrucieństwa, barbarzyństwa. Wydaje się, że po II wojnie światowej niewiele się nauczyliśmy. Jak sobie podsumować wszystkie konflikty od Korei i Wietnamu, po Gazę i Ukrainę, poprzez ludobójstwa w Afryce, to widzimy, że dzieją się rzeczy straszne i tragiczne. Myślę, że najcelniej wyraził to kiedyś Blaise Pascal, francuski myśliciel i matematyk, mówiąc, że człowiek jest chlubą i jednocześnie zakałą świata.

Konstatacja, że zło było zawsze, jest rozgrzeszająca.

Ale trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Mam wrażenie, że zło w sferze publicznej się nasila, że jest coraz większe przyzwolenie na łamanie norm moralnych. Nie zdarzało się wcześniej, żeby społeczeństwo wybrało sobie na prezydenta przestępcę seksualnego i podatkowego, nie zdarzało się, żeby premierzy krajów europejskich jeździli do Moskwy i ściskali ręce mordercy tylko dlatego, że mogą kupić tani gaz. Przekraczane są granice, które kiedyś były niewyobrażalne do przekroczenia. Pytanie tylko, ku czemu ostatecznie świat podąży. Już 26 wieków temu Arystoteles powiedział wprost w dziele „Polityka”, że człowiek jest najbardziej niebezpiecznym ze zwierząt, ponieważ dysponuje najbardziej niebezpiecznym narzędziem, jakim jest myślenie. Zwierzęta kierują się instynktem, owszem, pożerają się nawzajem, ale nie budują obozów koncentracyjnych. A my możemy całej swojej inteligencji, która ma charakter funkcjonalny, użyć do niszczenia innych. Patrząc na historię humanizmu europejskiego, widzimy, że już od greckich korzeni wykluczano kobiety, niewolników, dzieci, ludzi innego koloru skóry. Leonardo da Vinci, rysując człowieka witruwiańskiego, pokazał, że miarą wszechrzeczy jest biały Europejczyk. Kolonizowaliśmy innych, do dzisiaj uprawiamy rasizm, patriarchalizm znowu zaczyna dominować.

Mam wrażenie, że żyjemy w trójkącie bermudzkim, którego punktami narożnymi są: kapitalizm inwigilacji, rasizm i patriarchalizm, a w środku znajduje się postetyka, postrawda i postpolityka. Nie możemy zapominać też o katastrofie klimatycznej, no bo tak, jak eliminowaliśmy innych, tak niszczyliśmy klimat, zwierzęta, inne organizmy żywe, zapominając, że jesteśmy tylko częścią holistycznego układu życia. A ponieważ mamy inteligencję, to uważamy, że jesteśmy panami świata. Zachłysnęliśmy się inteligencją, która kieruje się skutecznością i sprawczością, a zapomnieliśmy o rozumie.

Rozumie, czyli mądrości?

Rozumie, który kieruje się dobrem etycznym. Wyprowadzam to słowo w języku polskim z tych samych słów, co rozmowa, rozumienie i rozwaga. Człowiek rozumny to ten, który – po pierwsze – wie, że nie żyje sam na świecie. Po drugie, jest zdolny do słuchania innych, bo chce ich zrozumieć i na tej podstawie podejmować rozważne działania, które będą dobre nie tylko dla niego, ale i dla innych. Tymczasem doprowadziliśmy do tego, że ludzie w różnych rejonach świata nie są w stanie żyć, bo wywołujemy kon‹ikty, niszczymy klimat, a potem zamykamy granice.

Potrzebujemy więcej i więcej. Bo intelekt ma to do siebie, że się nie zatrzymuje. Kiedyś Niemcy mówili, że potrzebują poszerzyć sobie przestrzeń życiową. Dzisiaj prezydent Trump robi dokładnie tak samo – potrzebuje Grenlandii, Kanady, Kanału Panamskiego. Stajemy wobec dylematu: albo się opamiętamy, będziemy istotami rozumnymi, albo potoczymy się po równi pochyłej w przepaść. Cała nadzieja w tym, że rozum, bardzo silnie powiązany z sumieniem, nie pozwoli przekroczyć pewnych granic.

Czytaj także: Sentencje łacińskie pełne ponadczasowej mądrości. Cytaty o życiu, szczęściu, miłości warte zapamiętania i kontemplacji

Dramat współczesnego świata polega na tym, że z góry idzie przykład bezwzględności, brutalności.

Tak. Na frontonie Uniwersytetu Jagiellońskiego napisano kiedyś, i cały czas ten napis tam widnieje: Plus ratio quam vis (Więcej rozumu niż siły). A dzisiaj to się odwróciło. Mówimy: „Więcej siły niż rozumu”. Zaczyna się już u dzieci. Bo jak czasami z nimi rozmawiam i pytam, kim chcą być, to odpowiadają, że influencerami. No bo szybko można zdobyć pieniądze, sławę, lajki.

Jak możemy odwrócić ten kierunek?

Myślę, że nie ma innej drogi, jak zacząć od siebie. Czyli samemu czynić dobro. Taką odpowiedź znalazłem u Henri Bergsona, francuskiego filozofa, zresztą warto przypomnieć, że po ojcu był Polakiem (jego ojciec, muzyk, pochodził ze znanej żydowskiej rodziny Bergsonów w Warszawie). W ostatniej książce, którą teraz przerabiam ze studentami na seminarium, „Dwa źródła moralności i religii”, Bergson pisze, że od czasu do czasu w społeczeństwie pojawiają się jednostki, które reprezentują najwyższe wartości, i nawet po ich śmierci ogień tych wartości całkiem nie gaśnie.

Gdy pogrzebiemy w kulturze, w książkach, to odnajdujemy po nich gorące ślady tlącego się popiołu, który po dotknięciu może na nowo się rozniecić. Bo co ważne – wartości nie można nauczyć się w sposób intelektualny, tylko poprzez doświadczenie. Ostatnio na nowo odkryłem wybitnego etyka Alberta Schweitzera, który napisał habilitację, ale postanowił nie realizować kariery naukowej, tylko skończył medycynę i pojechał do Afryki, gdzie budował szpitale dla chorych. Dostał za to Pokojową Nagrodę Nobla. Zostawił po sobie wspaniałe teksty na temat szacunku i czci dla życia. Pisał o rozumie, o tym, że czasami wystarczy pojawienie się w epoce jednej, dwóch osób, które są ­larami trzymającymi świat w posadach, i sprawiają, że się nie rozsypie.

Niedawno obchodziliśmy 80. rocznicę śmierci Dietricha Bonhoeffera, który miał odwagę przeciwstawić się nazizmowi – publicznie, w radiu, skrytykował jedno z przemówień Adolfa Hitlera. Wypowiedź mu przerwano. Pozbawiono go katedry uniwersyteckiej i uśmiercono w obozie koncentracyjnym.

Co roku na Uniwersytecie Szczecińskim dyskutujemy o jego myślach i postawie, a ja mam jego zdjęcie na biurku. To są dla mnie osoby fi­lary, podtrzymujące świat. Gdyby ich brakło, to świat by się rozsypał. Są latarniami rozświetlającymi mrok i dającymi nadzieję.

Taką nadzieję dają też zwykli ludzie pomagający innym w potrzebie. To właśnie im poświęcona jest audycja „Niewidzialni” w radiowej Trójce, pokazująca wiele przykładów małych, prostych działań odmieniających na lepsze czyjeś życie. Na swoim poletku każdy może zrobić coś dobrego.

Zdecydowanie tak. Wiele osób potrafi­ odwrócić chory bieg rzeczy, w którym bardziej liczy się to, co mamy, niż to, kim jesteśmy.

Bo dzisiaj szanuje się ludzi nie z powodu ich moralności, dobroci, tylko markowych butów, samochodów, wysokiej pensji. Nawet dzieci się w ten sposób klasy­kują. Czynimy dobro dlatego, że chcemy mieć poczucie sensu życia, być obecnymi wobec innych. A obecność wobec innych jest dzisiaj w głębokim kryzysie, tym bardziej że relacje międzyludzkie są zapośredniczone przez media elektroniczne. Ludzie pomagający z narażeniem życia imigrantom na granicy, wolontariusze rozdający żółte żonkile w rocznicę powstania w getcie czy niosący pomoc w potrzebie – to są te małe światełka rozświetlające mrok.

Chodzi o zwykłą życzliwość, której my, Polacy, nie umiemy sobie nawzajem okazywać. Od lat w czasie spacerów po lesie pod Warszawą mówimy z mężem napotkanym ludziom „dzień dobry”. Kiedyś patrzyli na nas podejrzliwie albo – gdy szli w parach – trącali się łokciami, pytając się nawzajem: „Znasz ich?”. A teraz odpowiadają, a nawet zdarza się, że pierwsi wychodzą z pozdrowieniami. Czyli to działa!

Zinterpretuję to pani doświadczenie w duchu Emmanuela Lévinasa, francuskiego myśliciela, który – gdy dowiedział się po wojnie, że cała jego rodzina została wymordowana przez Niemców – zbudował etykę odpowiedzialności. Pierwszym jej elementem jest życzliwość. I jako przykład życzliwości podał pozdrowienie „dzień dobry”. Gdy mówię „dzień dobry”, to – po pierwsze – daję wyraz innemu, że go dostrzegam, że szanuję jego istnienie. Po drugie, otwieram perspektywę pomocy. To znaczy: daję do zrozumienia, że jeśli napotkany człowiek przypadkiem będzie czegoś potrzebował, może się do mnie zwrócić. Niczego na dobrą sprawę nie czynię, ale otwieram perspektywę zrobienia czegoś dobrego. Bo co jest z drugiej strony, poza tą perspektywą otwarcia? Milczenie, nietolerancja, konflikt, wojna. Mamy zatem dwie możliwości: pójść w stronę „dzień dobry” albo zamknąć się.

Czytaj także: 20 życiowych cytatów Seneki, które są jak remedium na lęk i frustrację. Przywrócą ci wewnętrzny spokój

Dlaczego często się zamykamy?

Nie wiem, czy to nasze wady narodowe, czy kwestia klimatu. Lubię wyjeżdżać do Włoch, Hiszpanii, bo tam obcy ludzie się do siebie miło odzywają. Choć w krajach północy, gdzie tego słońca nie ma, ludzie też są dla siebie życzliwi. Natomiast w Polsce wychodzę z domu przykurczony, bo zastanawiam się, kto mnie kopnie i kiedy.

Mimo to warto się uśmiechnąć, powiedzieć „dzień dobry”?

Warto. Zła u innych nie pokonamy, bo nie mamy takich możliwości. Natomiast możemy przestać o złu rozprawiać, a zacząć mówić o dobru. I je czynić. Według mnie miłość to uważność, która może dotyczyć najprostszych rzeczy. Gdy widzę, że studentowi idącemu przede mną rozwiązały się sznurówki u butów, to zatrzymuję się i mu to mówię. Gdy widzę starszą osobę przy kasie, której brakuje na masło, to nic mi się nie stanie, jak dorzucę jej 10 złotych, żeby mogła je kupić. Nie zmienię świata, ale mogę go poprawić. A dobro ma to do siebie, że się szerzy.

I wraca, choć nie po to je przecież czynimy. Ale wraca.

Opowiem pani na koniec anegdotę. Napisał do mnie niedawno mój były student, z czasów, gdy byłem asystentem u profesora Tischnera. Ów student był słabo przygotowany do egzaminu, chciałem postawić mu dwóję, ale prosił, żebym mu pomógł, bo ma trudną sytuację i że to złamie mu karierę. Dałem mu trójkę, trochę na wyrost. Po ponad 30 latach napisał, że nigdy mi tego nie zapomniał. Dobro jest jak list w butelce rzucony w wody oceanu. Nie wiemy, gdzie dopłynie. A zaskakująco często wraca.

Profesor dr hab. Tadeusz Gadacz filozof, religioznawca specjalizujący się w ­filozofi­i człowieka, wykładowca akademicki, tłumacz, profesor nauk humanistycznych, uczeń Józefa Tischnera.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE