"Za mądra dla głupich, a dla mądrych za głupia" - śpiewała Kasia Nosowska. W tym krótkim zdaniu, które pod względem językowym mimo swej pozornej prostoty jest majstersztykiem, kryje się sedno problemu, jaki dotyczy ponad połowy z nas. Mowa o syndromie oszusta - w dużym przeglądzie 30 badań z próbą liczącą 11 483 osób, jego rozpowszechnienie oceniono na 62 procent populacji!
Oczywiście pod syndromem oszusta kryje się znacznie więcej niż tylko przekonanie, że jesteśmy za głupi, by coś osiągnąć, bo na tle innych wypadamy kiepsko. To także, a może przede wszystkim, lęk, że nasza niekompetencja, brak umiejętności w jakiejś dziedzinie, niewystarczalność po prostu już za chwileczkę, już za momencik wyjdą na jaw.
Być może znasz to uczucie. Podejmujesz się skomplikowanego zawodowego projektu, który jest dla ciebie nowym, ogromnym wyzwaniem. Starasz się, wykorzystujesz swoją wiedzę, poszerzasz ją, poszukujesz alternatywnych rozwiązań, wkładasz masę pracy, po drodze gasisz nieugaszalne pożary, wznosisz się na poziom master we wdrażaniu alternatywnych rozwiązań, aż wreszcie - bingo! - masz na koncie spektakularny sukces. Gdy wszyscy, z szefem na czele, biją ci brawo, świętując zwycięstwo, w twojej głowie zaczyna się kręcić wesoły kołowrotek... "Ależ miałam farta, że to się udało, no po prostu więcej szczęścia niż rozumu, przecież ja się na tym wcale nie znam! Najwyraźniej cuda się zdarzają. Powiodło się, bo miałam szczęście. Ale co jeśli następnym razem ono się do mnie już nie uśmiechnie? Zaraz wszyscy się zorientują, że jestem kłamczuchą, udaję, że wiem, co robię, a tak naprawdę tylko kombinuję, żeby ukryć brak wiedzy i doświadczenia. Gdy to wykryją, pewnie mnie zwolnią, bo dojdą do wniosku, że nie spłaciłam kredytu zaufania, jaki mi dali. Oszukałam ich, a wyszło szydło z worka".
Czytaj także: Cierpisz na syndrom oszusta? Zamiast samokrytyki, wybierz współczucie
Syndrom oszusta działa tak, że trudno o argument, który by cię przekonał. Na każdy racjonalny dowód twojej kompetencji potrafisz wyprodukować dziesięć kontrargumentów, które go obalą. Na świetne studia dostałaś się nie dlatego, że jesteś inteligentna i po prostu dużo się uczyłaś - ot, dobry rok, nie było wielu kandydatów, więc cię przyjęli. Zrobiłaś rewelacyjny projekt nie dlatego, że umiesz w projekty, bo znasz się na swojej profesji, ale dlatego, że akurat TEN projekt to była łatwizna, dałaś radę, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, przez przypadek, a przy czymś trudniejszym na bank byś poległa. I tak w kółko.
Na to wszystko nakłada się lęk, który czasem przybiera skrajną postać, że zaraz o tym, co ty od dawna wiesz, czyli że jesteś beznadziejna, dowiedzą się wszyscy wokół. Teraz jeszcze patrzą na ciebie z podziwem, może nawet im imponujesz i ci zazdroszczą, ale to dlatego, że jeszcze nie znają prawdy. To znaczy tego, co ty za prawdę uważasz, kwestionując swoje zdolności, umiejętności, kompetencje. I jeszcze jedno, bardzo ważne poczucie - oni wszyscy pozasadzają z tym uznaniem! Ta kobyła pełna zawiłości, nad którą spędziłaś tyle miesięcy, to była tak naprawdę bułka z masłem, każdy by to ogarnął, więc gloria i chwała, jakie na ciebie spływają, są mocno przesadzone. To uznanie na wyrost. I w gruncie rzeczy dziś zrobiłabyś to lepiej, bo - koniec końców - wcale nie jesteś zadowolona.
Jeśli myślisz, że tylko faktycznie mało kompetentni ludzie zmagają się z takim problemem, jesteś w błędzie. Za dowód niech posłuży zdanie: "Przesadna estyma, którą darzy się mój dorobek, przyprawia mnie o zażenowanie. Nie mogę się oprzeć przekonaniu, że jestem mimowolnym oszustem", które padło z ust... Alberta Einsteina. Nie bez powodu Jill Stoddard, autorka książki "Syndrom oszusta. Jak nie podkopywać wiary we własne możliwości", uczyniła je mottem pierwszego rozdziału. Któż bowiem powinien mieć mniej powodów do wątpienia we własne zasługi niż genialny fizyk, rewolucjonista, który za zawsze odmienił nasze postrzeganie wszechświata?!
Dlaczego w ogóle warto przyglądać się sobie pod kątem tego syndromu? Bo na dłuższą metę, jeśli nic z nim nie zrobimy, nie tylko wpłynie fatalnie na nasze poczucie własnej wartości, odbierze pewność siebie i możliwość adekwatnej samooceny, ale też - w wymiarze bardziej praktycznym - obniży naszą wydajność i może przyczynić się do wypalenia zawodowego. Szanse na rozwój zawodowy i satysfakcję z wykonywanej pracy w takich okolicznościach spadają z czasem niemal do zera. To psychologiczne zjawisko ma ogromną moc rażenia - zwiększa poziomu stresu, lęku, daje żyzny grunt pod rozwój depresji.
Choć sam syndrom, zgodnie z naukową definicją, "odnosi się do zinternalizowanego poczucia intelektualnego oszustwa i uporczywego braku pewności siebie, nawet przy dowodach kompetencji", nie jest to zjawisko jednorodne. Eksperci w obrębie jego generalnych objawów wyróżniają 5 typów, które łączy oczywiście wspólny mianownik, ale i odróżnia od siebie sporo niuansów. W każdym z nich gdzie indziej jest położony punkt ciężkości. Jeśli podejrzewasz, że "mała sprytna oszustka" zamieszkała także w tobie i próbuje rozgościć się tam na dobre, podcinając ci skrzydła i zakwaszając każdy dzień, sprawdź, do którego z tych 5 typów jest ci najbliżej. Tylko gdy to rozpoznasz, możesz zacząć działać.
Czytaj także: 5 rzeczy, które mogą cię uchronić przed wypaleniem zawodowym
Ekspert, czyli muszę wiedzieć wszystko
...i na wszystkim się znać. Ktoś taki nigdy nie czuje się wystarczająco dobrze przygotowany, by rozpocząć zadanie. Zawsze czuje potrzebę, by się douczyć, doszkolić na niekończącej się liście wszelakich zawodowych kursów. To ta osoba, która, gdy znajdzie interesujące ogłoszenie o pracę, ale nie spełnia 100, a "zaledwie" 80 proc. oczekiwań potencjalnego pracodawcy, w ogóle nie wyśle CV i nie przystąpi do rekrutacji. Najpierw musi zyskać pewność, że to, co ma do zaoferowania, pokrywa się z wymaganiami co do punktu, a nawet stanowi 200 procent, bo 100 to za mało. W przeciwnym razie będzie mieć poczucie, że jest oszustem, że "wymusza" przyjęcie jej do pracy mimo marnych kompetencji, przecenia swoje mizerne doświadczenie, że to dla niej za wysokie progi.
Nawet jeśli, wyjątkowo, taką posadę dostanie, będzie niezależnie od ceny udowadniać zupełnie bez potrzeby, że jest tego warta, pracując ponad miarę. Spędzi miesiące nadgodzin na wdrażaniu się w tajniki projektów, każdą okazję wykorzysta, by udowodnić swoją błyskotliwość i zaangażowanie, weźmie nadprogramowe zlecenia - po to, by zasłużyć w pełni na to, na co tak naprawdę już zasłużyła, dostając tę pracę. Nawet realne osiągnięcia na nowym stanowisku nigdy kogoś takiego nie zadowolą w pełni. Co to za sukces, skoro nie stoi za nim gruntowna wiedza, niepodważalne kwalifikacje, wiele lat doświadczeń wszelakich? - tak o sobie myśli. Nawet na najwyższym z możliwych stołków będzie mieć poczucie, że trafił tam przypadkiem, że na to nie zasłużył.
Czytaj także: Chcesz rozwijać się zawodowo? Warto ćwiczyć empatię i umiejętność dopasowania
Oszust ekspert jest trochę jak dziurawy garnek. Nawet gdy wrzucić do niego tonę produktów - wiedzy, umiejętności, doświadczeń - nigdy się nie napełni. Największy kłopot eksperta jest więc taki, że niezależnie od faktycznych kompetencji, tak naprawdę nie czuje się gotów do działania. Skoro poszerzaniu wiedzy nie ma końca, gdzie tu czas wykorzystywanie wszystkiego, co już wie, w realnym życiu zawodowym?
Wyzwaniem dla eksperta jest stawianie granic i akceptowanie swojej niedoskonałości. To nauka mówienia dość, wystarczy - nie muszę wiedzieć więcej, by działać i doceniać swoje działania.
Perfekcjonista - niewolnik "naj"
Dla niego nie istnieje pojęcie "wystarczająco dobrze". Wszystko, czego się podejmuje, musi być zrobione na celujący - najlepiej. Perfekcjonizm i syndrom oszusta to bardzo bliscy krewni i najlepsi przyjaciele - uzupełniają się doskonale, jedno napędza drugie. Ktoś, kto nigdy nie jest z siebie zadowolony, będzie wciąż stawiał sobie coraz wyższe wymagania, których nigdy nie spełni. Nigdy nie będzie więc zadowolony, choćby wszystko wokół, cały kontekst, otoczenie, rzeczywistość poświadczały o dobrze wykonanej pracy.
Oszust perfekcjonista w każdym wykonanym zadaniu, choćby zostało ono bardzo wysoko ocenione, dopatrzy się pęknięć, niedociągnięć, czegoś, co z pewnością dało się zrobić lepiej. Jeśli napisze książkę, która stanie się bestsellerem, nie zauważy, że sięgnęły po nią miliony ludzi, ale za to dostrzeże, że ten czwarty rozdział został jednak napisany byle jak, nieprecyzyjnie, czegoś tam zabrakło... Ten fakt oczywiście zepsuje mu całą radość z sukcesu, zdewaluuje całe osiągnięcie i na nic zdadzą się wszelkie słowa uznania i komplementy krytyków i czytelników. Bo perfekcjonista na przepięknie wyhaftowanym obrusie zawsze dostrzeże tylko tę jedną, maleńką wystającą nitkę.
Ten typ ma myślenie dychotomiczne: swoją pracę, czegokolwiek by ona nie dotyczyła, wielkiego przedsięwzięcia czy ugotowania zupy, zawsze widzi w kategoriach czarno-białych - może ją wykonać tylko dobrze albo źle, tu nie ma nic pomiędzy. Jest w stosunku do siebie niemiłosiernie krytyczny, a co gorsza - podobne oczekiwania ma wobec innych. Skoro on może starać się być najlepszy, inni też powinni. Gardzi więc tymi, którzy nie dorównują jego standardom - niechętnie deleguje więc zadania, woli wykonać pracę za kogoś, by nie musieć poprawiać mizernych efektów cudzego działania.
Jest pod tym wszystkim u perfekcjonisty sporo lęku. Gdy boi się, że nie będzie potrafił wykonać zadania idealnie (a boi się często, bo generalnie wątpi w swoje możliwości), może nawet z niego zrezygnować ze strachu przed porażką. Już lepiej poddać się zawczasu, niż być sobą rozczarowanym po fakcie - myśli. Gdy zaś pojawi się sukces, perfekcjonista wprawdzie się ucieszy, ale potrwa to ułamek sekundy. Chwilę później będzie już rozmyślał, jak w dalszym ciągu pracować jeszcze lepiej, bardziej się angażować, osiągać lepsze efekty, czyli znów podniesie sobie poprzeczkę.
Wyzwaniem dla perfekcjonisty jest obiektywna ocena własnych osiągnięć. Może w tym pomóc spojrzenie na siebie z zewnątrz, okiem kogoś innego, a nawet rozmowa z kimś życzliwym, kto rzuci na wysiłki perfekcjonisty nieco inną, bardziej obiektywną perspektywę. Potrzebuje także nauczyć się stosować w życiu słowa "wystarczająco dobrze", lepiej priorytetyzować zadania i nie brać na siebie nieskończonej ich ilości. Ważne jest też ustalenie limitów czasowych w pracy. Bez podobnego rygoru perfekcjonista gotów jest spędzić każdą ilość godzin nad nawet drobnym zadaniem, w nieskończoność redagując od nowa nawet prostego maila, tak, by ostateczna jego postać godna była Pulitzera - a w efekcie doprowadzając się do całkowitego wyczerpania.
Solista - poradzę sobie sam
Ten typ nijak nie nadaje się do gier zespołowych. Nie poda piłki, będzie sam mknął przez całe boisko wprost do bramki. Nie poprosi o pomoc czy wsparcie, nawet gdy bardzo go potrzebuje. Jest tak przyzwyczajony, że do celu zmierza się w pojedynkę, że nie mieści się jego standardach pomoc ze strony kogokolwiek. Dla kogoś takiego miarą kompetencji jest zdolność do osiągnięcia sukcesu samodzielnie. Jeśli nie umiesz czegoś zrobić sam, to znaczy, że się do tego nie nadajesz i kropka. Skrajna niezależność manifestuje się także w tym, że w poczuciu takiej osoby osiągnięcie celu przy wsparciu innych ludzi zupełnie się nie liczy i nie jest wiele warte. Sukces ma jednego ojca, a jeśli ma ich wielu, to nie jest sukcesem.
Proszenie o pomoc oznacza dla solisty porażkę, jest oznaką słabości. Za wszelką cenę więc, kosztem zdrowia i samopoczucia, będzie udowadniał, że wszystko dowiezie sam, choćby po drodze miał paść na deski z wyczerpania. Gdyby poprosił o wsparcie, czułby, że to dlatego, że sam nie wie, co ma robić, a tym samym potwierdzał, że jest oszustem. Jeśli już solista osiągnie cel w pojedynkę i tak nie będzie zadowolony. Poczuje wtedy, że już za chwilkę wszyscy się zorientują, jak bardzo wyczerpała go ta samotna pogoń na sukcesem, że ledwie dał radę - a to przecież jego najgłębszy sekret.
Czytaj także: Nie ma ludzi samowystarczalnych. Umiejętność korzystania ze wsparcia innych jest ważna dla naszego dobrostanu
Soliści mają do odrobienia lekcję z proszenia o pomoc i wsparcie. Potrzebują zrozumieć, że nikt nie jest ani omnipotentny, ani w pełni niezależny, a bycie zależnym od kogoś nie musi oznaczać porażki i nie jest oznaką słabości, a przeciwnie - odwagi. Wyzwaniem dla solisty jest też odpuszczenie kontroli, które - choć trudne - jest niezwykle uwalniające.
Urodzony geniusz - czyli sukces ma przyjść łatwo
Ten typ oszusta jest przekonany, że inteligencja i zdolności to cechy wrodzone, nie nabyte, i tylko właśnie ten gen geniuszu gwarantuje niewymagający wysiłku sukces. Jeśli w osiągnięcie celu trzeba włożyć ciężką pracę, natrudzić się, to to nie jest żaden sukces. Ten prawdziwy przychodzi łatwo i błyskawicznie. W związku z tym człowiek "cudowne dziecko" oczekuje od siebie, że w dwa dni (albo w ogóle od razu) stanie się najlepszym menedżerem w firmie, egzamin zda śpiewająco po wysłuchaniu jednego wykładu, a na fortepianie nauczy się grać nawet bez pomocy nauczyciela, wszak ma ten dar. To prawo pierwszego razu - jak coś się ma udać, uda się przy pierwszym podejściu. Nie udało się? To nie dla mnie, szkoda czasu. Geniusz nie rozważa drugiego podejścia, bo porażka przy pierwszym to dla niego wyraźna informacja, że nie ma naturalnych predyspozycji do jakiejś roli, a tylko takie się liczą. Masz talent albo go nie masz i tyle. Nic nie da się z tym zrobić. Wszelkie niepowodzenia, nawet drobne, sprawiają, że poczucie własnej wartości spada u niego z zawrotną prędkością. Nic dziwnego, wszak nie może tego naprawić, spróbować jeszcze raz, bo przecież to i tak nic nie zmieni. Co ciekawe, nazwa tego typu nie wzięła się znikąd - to często osoby obdarzone ponadprzeciętnym ilorazem inteligencji!
Wyzwaniem dla geniusza jest zaakceptować fakt, że pewne umiejętności jednak zdobywamy w procesie życia, a nie się z nimi rodzimy - i trzeba dać sobie na to przyzwolenie i czas. Wszak każdy mistrz kiedyś był czyimś uczniem. Warto też, by zastanowił się, skąd bierze się jego przekonanie o własnej wyjątkowości, które tak bardzo utrudnia mu życie i sprawia, że oczekuje od siebie tak wiele.
Nadczłowiek - typ 3 w 1
Według Valerie Young, która rozróżniła i opisała pięć rodzajów syndromu oszusta, nadczłowiek to perfekcjonista, urodzony geniusz i solista "na sterydach". Brzmi to dość potwornie, bo trudno wyobrazić sobie kogoś, kto boryka się jednocześnie z ciągłą potrzebą robienia wszystkiego idealnie, łatwo, jak na geniusza przystało, oczywiście samodzielnie oraz z dodatkowym turbodoładowaniem, czyli błyskawicznie. A jednak są tacy ludzie. To superbohaterowie, którym niestraszne żadne wyzwanie, bo wciąż przekraczają swoje granice. Planują, dowożą, ogarniają, załatwiają, organizują wszystko na medal i zawsze na czas, bez niczyjej pomocy. Człowiek orkiestra nie potrafi odmawiać, bo boi się, że wówczas nie będzie zasługiwał na nic. Stresuje się, gdy nic nie robi, w związku z czym w ogóle nie umie odpoczywać. Czuje się zobowiązany do dbania o wszystkich i o wszystko wokół, wiecznie gotowy, czujny, pomocny, zorganizowany. Poświęca się dla innych bez jakichkolwiek granic.
Dla takich ludzi kompetencja to umiejętność żonglowania wieloma piłeczkami. To multitasking doprowadzony do granicy absurdu, w którym za wszelką cenę próbują się wyrobić. Nigdy nie czują się zadowoleni, bo zawsze jest coś jeszcze do zrobienia. Gdy tego czegoś nie zrobią, czują się oszustami. Wystarczy, że wypadnie im z rąk jedna piłeczka, a przy takiej ilości to nieuniknione, a natychmiast czują się nic nie warci.
Nadczłowiek ma przed sobą trudne zadanie, bo potrzebuje się zmierzyć i z perfekcjonizmem, i z nieumiejętnością proszenia o pomoc i z poczuciem, że wszystko, co robi, a robi bardzo wiele, ma mu dodatkowo przychodzić łatwo. Bezcenna jest dla niego umiejętność odmawiania, odrobienie lekcji z monotaskingu i koncentrowanie się na jednej rzeczy na raz. Potrzebuje też zrozumieć, że jego samoocena nie zależy wyłącznie od tego, w ilu czynnościach wyręczy innych ludzi. Planowanie, unikanie przemęczenia, odmawianie - to mogą być jego supermoce.
Wykorzystane źródło: Jill Stoddard, "Syndrom oszusta. Jak nie podkopywać wiary we własne możliwości", Wyd. Laurum, Warszawa 2024