Wściekle inteligentna, obłędnie dowcipna. Urocza, z uśmiechem roztapiającym każde serce. Zdeklarowana feministka, obrończyni praw mniejszości i wojowniczka klimatyczna. Dla wielu byłoby wygodniej, gdyby Emma Thompson po prostu wreszcie zamilkła, ale o tym mogą tylko pomarzyć. Bo 62-letnia ikona światowego aktorstwa i dwukrotna zdobywczyni Oscara twierdzi, że dopiero się rozkręca.
Ostatnie wspomnienia Emmy z pracy sprzed pandemii? Pozowanie na Trafalgar Square w najdziwniejszych strojach, jakie do tej pory miała okazję nosić na planie. Tego wymagała rola fikcyjnej ikony mody, baronowej von Hellman, w filmie „Cruella”, który niedawno wszedł do polskich kin. Dla Thompson ta kreacja była raczej ironiczna, bo aktorka na co dzień chodzi w ogrodniczkach i martensach. – Kiedyś mi jakoś bardziej zależało. Ale raz odstawiłam się na Oscary i usłyszałam, jak jakaś telewizyjna „policjantka modowa” mówi o mnie: „Ta to wszystko jedno, w co się ubierze, i tak wygląda jak bezguście”. Najpierw zrobiło mi się przykro, a potem pomyślałam, że to świetna wiadomość, bo w takim razie mogę się ubierać, w co chcę i w czym mi wygodnie. I od tamtej pory tego się trzymam – wspomina Thompson.
Zgodnie z tą zasadą na ceremonię przyznania jej tytułu szlacheckiego w pałacu Buckingham założyła białe buty sportowe. – Brytyjska prasa wieszała na mnie psy miesiącami, jak to ma w zwyczaju, aż w końcu ktoś się dopatrzył, że to były limitowane adidasy projektu Stelli McCartney i, cholerne snoby, się odczepili – opowiadała w talk-show Stephena Colberta. – To nie gafa. W przeciwieństwie do tej, kiedy na widok księcia Williama, który wręczał mi order, zapytałam się, czy mogę mu dać buziaka. Znam się z jego ojcem i często widywałam Williama, jak był młodszy. Biedak musiał mi grzecznie odmówić, bo etykieta i takie tam, ale uściskaliśmy się po ceremonii.
Modową przygodę z „Cruellą” Thompson wspomina boleśnie. Najgorsza była bielizna. – To była industrialna konstrukcja. Sztywna jak omasztowanie statku. Gorset przy tym narzędziu tortur to puszysta skarpeta – opowiadała Thompson w wywiadach promujących film. – Nic dziwnego, że byłam w stanie wcisnąć się w te wariackie kiecki. W końcu przestałam pić na planie, bo zdjęcie tego rusztowania na siku było ponad moje siły. Ale poza tym bawiłyśmy się przednio z Emmą Stone [która gra młodą Cruellę – przyp. red.]. Ja większość czasu spędziłam na byciu potworem i robieniu dzióbka do kamery.
"Cruella" (2021), Emma Thompson jako baronowa von Hellman. Dzięki tej roli miała okazję do noszenia najdziwniejszych strojów w swojej karierze. (Fot. materiały prasowe Netflix)
– Kiedy raz nie mogłam się przebić z przebieralni na South Bank na plan, bo szła jakaś demonstracja, wskoczyliśmy do metra – opowiadała w wywiadzie dla brytyjskiego „Vogue’a”. – Ja w półtorametrowej peruce i szlafroku, pełny makijaż, rzęsy do ramion. I, jak to w Londynie, nikt nawet nie mrugnął okiem. Wszyscy pewnie myśleli, że to drag queen wracająca do domu z przedstawienia. Kocham moje miasto!
Uciekła z niego niedługo później, gdy wybuchła pandemia. Ruszyła z całą rodziną do swojego domu w Szkocji, nad brzegami jeziora Loch Eck. Kolejne kilka miesięcy trzy pokolenia spędziły razem na długich rozmowach, opiekowaniu się 88-letnią matką Emmy, liczeniu owiec za oknem i kropli deszczu na szybach. Latem wrócili do cichszego niż normalnie Londynu, a potem przyszedł kolejny lockdown. A wraz z nim zastanawianie się nad tym, co dalej.
– I wtedy dotarło do mnie, że ja się już nie boję – mówiła Thompson w rozmowie z Tonym Kushnerem w magazynie „Interview”. – Nie boję się żadnych wyzwań zawodowych. Mogę zagrać wszystko. Nie pracowałam od roku i to było wspaniałe, ale ja jestem uprzywilejowaną szczęściarą, że mam taki luksus. Co ważniejsze, nie boję się też opcji, że miałabym już nigdy w niczym nie zagrać. Że telefon nie zadzwoni. Jestem w stanie emocjonalnej hibernacji i to jest dobre. Gdybym miała jutro umrzeć, to też OK. Wiem, że byłoby to przykre dla moich dzieci, więc tego nie zrobię, ale jestem z tym pogodzona.
Natomiast to, na co się nie zgadza, to fakt, że wciąż trzeba mówić o rzeczach, o które ona kruszy kopie od 40 lat.
Dorastała w aktorskim domu, ale wcale nie w jednej ze słynnych teatralnych rodzin, takich jak państwo Redgrave. U Thompsonów z trudem wiązano koniec z końcem. Eric i Phyllida skończyli szkołę teatralną, po której wymagano od aktorów grania wszystkiego, we wszystkim i czymkolwiek, gdziekolwiek. Najlepiej 12 razy w tygodniu, razem z porankami dla młodzieży. W latach 50. i 60. przemysł filmowy w Anglii dopiero raczkował, nie było więc co marzyć o karierze przed kamerą.
– Z domu wyniosłam przekonanie, że w zawodzie aktora nie ma czegoś takiego jak kariera, bo nie jest to ścieżka, którą można precyzyjnie zaplanować. Po prostu pracujesz, zarabiasz, próbujesz nowych rzeczy. Jeśli masz okazję wyżyć się twórczo, a nie tylko odtwórczo, to wygrałaś los na loterii – mówiła w „Interview”. Na studiach w Cambridge uderzyło ją, że dziewczyn praktycznie nie dopuszczano tam do głosu. Thompson, ogolona na zapałkę, w skórzanej kurtce i jeżdżąca na motorze, była uosobieniem buntowniczki – i na pewno nie kimś, kogo można było uciszyć. Jej pojawienie się w studenckim teatrze Footlights – jako pierwszej kobiety w historii tego przybytku – było rewolucją, która zaowocowała pierwszą sztuką wyłącznie w kobiecej obsadzie i „tchnięciem nowego głosu w zakurzone kuluary” – jak określiła to kiedyś Thompson. Zawarte tam przyjaźnie, szczególnie ze Stephenem Fry’em i Hugh Lauriem (z którym miała romans), były dla niej trampoliną do pierwszych angaży w telewizji, i jako aktorki, i jako scenarzystki.
Role filmowe okazały się wytchnieniem od teatru. – 15 miesięcy pracy w musicalu doprowadziło mnie na skraj załamania. Wiem, że niektórzy aktorzy grają tak latami, ja bym nie mogła. Źle mi się pracuje wieczorem, źle znoszę adrenalinę o północy. Film mnie uratował przed wypaleniem – wspominała.
Radziła sobie zaskakująco dobrze, ale gdzie się obejrzała, wszystkim rządzili mężczyźni. Nie było reżyserek, producentek, dyrektorek kanałów telewizyjnych. Kobiety walczyły o lepsze stanowiska i dojście do głosu, ale były poniżane, gorzej opłacane i napastowane. – To jest pozycja kobiety w tym biznesie od zawsze, od jego początku. I to jest traktowane jako normalne – mówiła wzburzona Thompson w wywiadzie dla programu „News Night” na fali skandalu z Harveyem Weinsteinem i powstania ruchu #MeToo. – Ja sama spędziłam prawie dekadę, między 20. a 30. rokiem życia, na wyjmowaniu sobie z gardła języków, które wpychali mi tam panowie u władzy. Weinsteinowi odmówiłam współpracy. Nie dlatego, że wiedziałam o tym, co robił aktorkom, bo wtedy nie wiedziałam. Był agresywnym, chamskim tyranem i nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. A on nie jest jedyny. Cały ten system należy wywrócić do góry nogami. Ale coś się zmieni tylko wtedy, kiedy na wysokich stanowiskach będzie więcej kobiet. I to takich kobiet, które nie boją się mówić swoim kolegom, kiedy ci zachowują się jak fiuty i przekraczają granice – nie patyczkowała się Thompson.
Emma się nie boi. Kiedy na planie „Powrotu do Brideshead” usłyszała, że producent kazał jednej z młodszych aktorek szybko przejść na dietę, żeby schudła do roli, zagroziła, że albo dadzą dziewczynie spokój, albo ona natychmiast odchodzi. Reszta zdjęć minęła bezszmerowo, a producent omijał Emmę szerokim łukiem. Thompson nigdy nie przegapia okazji, żeby wychwalać wniebogłosy swoje koleżanki aktorki, makijażystki, kostiumografki, reżyserki i scenarzystki.
– W Hollywood traktują mnie jak ekscentryczną Angielkę, kiedy mówię głośno o dyskryminacji kobiet – mówiła „New York Timesowi”. – Ale jestem objazdową atrakcją, bo nie mieszkam tam na stałe. A z drugiej strony jestem białą, bogatą, sławną kobietą i choćby z tego tytułu mam obowiązek o tym mówić, bo milionom kobiet tego głosu nie dano.
Kiedy w programie Stevena Colberta, promując swój film „Late Night”, w którym gra gospodynię popularnego talk-show, rzuciła kąśliwą uwagę, że „to oczywiście postać jak z science fiction”, Colbert nie podjął tematu. Obsesję młodości, tak powszechną w jej zawodzie, otwarcie nazywa infantylizmem. – Od kiedy 50 to nowe 35? Co to za bzdury? – odparowała dziennikarce „Guardiana”, gdy skończyła 50 lat. – Dlaczego nie potrafimy dobrze się czuć we własnej skórze i umościć się w tym wieku, w którym jesteśmy?
O operacjach plastycznych koleżanek z branży, nawet tych, które nie są w stanie już ruszyć twarzą, nie wypowiada się, bo nie znosi oceniania wyglądu innych, a o kobietach z zasady nie mówi źle. – Każdy dokonuje własnych wyborów i nie mnie je oceniać. Czy chciałabym, żeby ktoś mi liczył zmarszczki? Nie. Więc nie liczę ich innym. Ani nie wypominam ich braku – skwitowała.
Thompson od lat jest aktywistką, angażuje się w walkę o sprawy, na temat których, jej zdaniem, nie wolno milczeć. Popularność dała jej platformę, dzięki której może nagłaśniać potrzeby innych i wpływać na poprawę ich losu – od organizacji kobiecych, przez pomoc uchodźcom i chorym na AIDS, po walkę na rzecz ochrony środowiska. – Urodzenie mojej córki Gai uświadomiło mi, że zniszczyliśmy planetę, która jest domem naszych dzieci i wnuków. Oni nam tego nigdy nie wybaczą, i słusznie. Więc ruszmy się i postarajmy się coś naprawić, zanim nie będzie za późno – nawoływała w „Guardianie” i na demonstracjach ruchu Extinction Rebellion w Londynie. Dzięki zaangażowaniu w pomoc uchodźcom i pracy z UNICEF 11 lat temu poznała 16-letniego Tindy’ego Agabę Wise’a – rwandyjskiego chłopca, który jako dziecko został wcielony do wojska i zmuszony do walki na froncie. Emma z mężem otoczyli go opieką, zapłacili za edukację i nieoficjalnie adoptowali. Ich córka uznaje go za starszego brata i pękała z dumy, gdy odbierał dyplom ukończenia prawa. Tindy Agaba specjalizuje się w prawach człowieka.
Thompson pisze teraz scenariusz do musicalu „Niania McPhee”, ale jak zawsze, kiedy nie musi stawiać się na planie filmowym, okłada się książkami. Czyta o katastrofie klimatycznej, o prawach osób transpłciowych, o politycznych dyktatorach, o rosnącej popularności ruchów prawicowych. – Uważam, że mam obowiązek wciąż się uczyć – mówiła „Financial Timesowi”. – Świat się zmienia coraz szybciej. Problemy często są te same, ale nowy jest sposób, w jaki o nich mówimy lub powinniśmy mówić. A zanim my, stare już pokolenie, zaczniemy się wypowiadać w jakiejś kwestii, lepiej, żebyśmy się dokształcili.
Nie ukrywa, że inspiracją do wielu lektur są dla niej jej 21-letnia córka i jej znajomi. To dzięki nim Emma zainteresowała się tematem gender i ruchem na rzecz praw osób transpłciowych. Podkreśla, że to, iż temat pojawił się relatywnie niedawno, nie znaczy, że problem kiedyś nie istniał. – Oczywiście, że istniał, tylko był kompletnym tabu. Nasz brak wiedzy na ten temat nie upoważnia nikogo do bagatelizowania go i do ranienia innych nieprzemyślanymi wypowiedziami – powiedziała.
Przykład #MeToo jest dla niej wymowny: o gwałtach i napastowaniu z jednej strony mówiono w środowisku od dawna, a z drugiej – panowała zmowa milczenia. Czasem z powodu lęku przed utratą pracy, czasem z pełnym przyzwoleniem. A kiedy nawet wspominano o tym głośniej, to potępiane były ofiary, bo „same wiedziały, na co się zgadzają”. Trzeba było ogromnej odwagi kilku kobiet i zrzucenia z piedestału znanego producenta, żeby zmienił się ton, i to w wielu środowiskach. Żeby nagle dowcipy o gwałcie przestały być śmieszne, żeby można było powiedzieć głośno: „Niech pan zabierze te ręce”, i aby jasno zakomunikować, że doświadczenie napastowania to nie normalna dola kobieca, tylko zjawisko, z którym można i należy walczyć.
– Słowa są ważne – podkreśla Thompson. – Potrafią nas przenieść w inny świat, bawić i wzruszać, umieją też głęboko ranić. Ale mogą też zmieniać świat.
Emma Thompson rocznik 1959. Urodziła się i mieszka w Londynie, wciąż na tej samej ulicy w West Hampstead. Jej matka, aktorka Phyllida Law, mieszka kilka numerów dalej. Popularność Emmie przyniosła rola w serialu „Koleje wojny” z Kennethem Brannaghem, którego niedługo później poślubiła. Za rolę w filmie „Powrót do Howard’s End” dostała Oscara dla najlepszej aktorki, nagrodę BAFTA i Złoty Glob. Rok później miała oscarowe nominacje za role w „Okruchach dnia” i „W imię ojca”, a na kolejnej oscarowej gali odbierała statuetkę za najlepszy scenariusz adaptowany do filmu Anga Lee „Rozważna i romantyczna”. Inne słynne tytuły z jej udziałem to: „Barwy kampanii”, „To właśnie miłość”, „Niania McPhee”, „Late Night” oraz seriale „Anioły w Ameryce” i „Rok za rokiem”. Po rozpadzie małżeństwa z Brannaghiem Thompson wyszła za aktora Grega Wise’a, poznanego na planie „Rozważnej i romantycznej”. Mają dorosłą już córkę, Gaię, i nieoficjalnie adoptowanego syna, rwandyjskiego uchodźcę, Tindyebwe „Tindy’ego” Agabę. Thompson jest zwolenniczką Partii Pracy, aktywistką, nie ma konta w żadnym z serwisów społecznościowych.