1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Scena nie jest kozetką, a publiczność – terapeutą”. Kasia Lins o autentyczności, balansie i wyzwaniach branży muzycznej

„Scena nie jest kozetką, a publiczność – terapeutą”. Kasia Lins o autentyczności, balansie i wyzwaniach branży muzycznej

Fot. Luke Jaszcz
Fot. Luke Jaszcz
„Omen” w nowym blasku – Kasia Lins powraca z reedycją, która odsłania emocjonalne głębie i twórcze kontrasty. Artystka balansująca między światłem a cieniem w naszej rozmowie opowiada o sile introspekcji, wyzwaniach sceny i sztuce, która uwalnia, choć nie ocala.

W świecie, gdzie artystyczna szczerość często przeplata się z wyzwaniami emocjonalnymi i społecznymi, Kasia Lins jawi się jako artystka, która z niezwykłą równowagą nawiązuje dialog między własnymi przeżyciami a potrzebami twórczymi. Dzieła balansujące między światłem a mrokiem, nieoczywiste narracje oraz dbałość o każdy detal jej projektów przyciągają zarówno fanów alternatywy, jak i tych, którzy w dźwiękach i warstwie lirycznej szukają głębi.

Reedycja albumu „Omen” z dodatkowymi utworami stała się dla tegorocznej nominowanej do Paszportu „Polityki” okazją do powrotu do intensywnych emocji związanych z procesem tworzenia i refleksji nad własnym miejscem w świecie muzyki. W tym wywiadzie wokalistka i autorka piosenek odkrywa kulisy pracy nad wersją deluxe swojego ostatniego albumu, dzieli się refleksjami na temat branży muzycznej i odsłania swój niezwykły sposób łączenia introspekcji z euforią sceniczną.

Rozmawiamy też o tym, jak media społecznościowe i „cancel culture” wpływają na wizerunek artysty oraz jak radzić sobie z oceną i oczekiwaniami – zarówno publiczności, jak i własnymi. Oto Kasia Lins – autentyczna, pełna pasji, ale i tajemnicza jak muzyka, którą tworzy.

Robert Choiński: Nie ukrywasz, że procesowi tworzenia reedycji „Omenu” z czterema nowymi utworami towarzyszyło pewnego rodzaju emocjonalne przeciążenie. Co sprawiło, że te dodatkowe kompozycje były dla Ciebie aż tak angażujące? Czy czułaś większą presję niż przy pracy nad standardowym albumem?

Kasia Lins: Być może bardzo długi czas spędzony z tą płytą spowodował przeciążenie, któremu długo nie chciałam ulec. Bardzo zależało mi na tym, aby dokończyć utwory, które ostatecznie nie trafiły na album. Czułam, że są tego warte, ale też nierozerwalne z „Omenem”, dlatego postanowiłam – po raz pierwszy – wydać suplement, edycję specjalną „Omen Deluxe”. Chciałam nie tylko sfinalizować te piosenki, które już w jakiejś formie zaistniały w studiu, ale także dopisać nowe, które dopełniłyby tę opowieść.

Co w takim razie daje Ci największą ulgę po zakończeniu takiego wymagającego projektu?

Prawdziwe ukojenie daje mi zawsze uwolnienie kompletnego projektu, albumu. Moment zetknięcia ze słuchaczem to moment, w którym mogę powiedzieć: „OK, zrobiłam wszystko, co mogłam”. To już rytualne, wcześniej nigdy nie zaznam spokoju.

Jak radzisz sobie z presją oczekiwań?

Bardzo dobrze, bo w ogóle nie odczuwam presji, ani oczekiwań. Opinii mogę wysłuchać, ale i tak zawsze zostanie ona przeze mnie przetworzona. Kierowanie się własną intuicją, nawet jeśli zawodziło, to przynajmniej mogłam mieć żal wyłącznie do siebie. Nie wyobrażam sobie funkcjonować inaczej – bo ostatecznie to ja odpowiadam za to co robię i to ja się pod tym podpisuję.

To bardzo zdrowe podejście – zarówno dla Ciebie, jak i dla Twojej głowy.

Nie potrafię inaczej, więc to nawet nie jest zdroworozsądkowa kalkulacja, raczej zupełnie naturalny odruch, więc i sposób na funkcjonowanie. Być może też rodzaj skorupy, która wytworzyła się zupełnie mimowolnie, aby jednak działać według własnych wzorów, a nie spełniać cudze marzenia.

Fot. Luke Jaszcz Fot. Luke Jaszcz

Twoje piosenki często towarzyszą ludziom w różnych stanach emocjonalnych. Czy sama wracasz czasami do własnych piosenek w jakichś szczególnych momentach?

Nie. (śmiech) Za jakie grzechy! Słuchanie siebie, swojej piosenki... Wydaje mi się, że to trochę autoerotyczne jednak.

„Onanizowanie się” swoją własną twórczością nie jest w Twoim stylu?

Jest tyle wspaniałej muzyki wokół, że powierzam się innym artystom w momentach, gdy tego potrzebuję. Własne piosenki żyją we mnie podczas koncertów, wtedy oddaje się im w pełni, a może to raczej one niosą mnie. Tam mamy jednak zupełnie inny kontekst – za każdym razem rodzi się coś nowego, rodzaj unikalnej, ulotnej emocji między mną a zespołem oraz słuchaczami. To doświadczenie z kategorii euforyczne, więc na antypodach do sytuacji, w której słucham własnych nagrań studyjnych.

W takim razie, kto znajduje się na playliście Kasi Lins, powiedzmy, „na doła”?

Taki podział nie istnieje, bo muzyka której słucham to nie soundtrack moich stanów. Zasadniczo na moich playlistach próżno szukać muzyki akompaniującej czy łagodzącej, przeważnie szukam właściwości, osobnego brzmienia, wrażliwości czy opowieści. Jasne, że kiedy potrzebuję się w swoim upiornym nastroju pogrążyć jeszcze silniej to sięgam po rzeczy, które ten nastrój doprawią, ale jest to ciężar tylko odrobinę większego kalibru niż propozycje z mojej daily listy. Może być tak, że w jakimś świecie w wiek dojrzały wchodziłam jednak w czasach popularności ejtis/najntis-owej rock alternatywy, w związku z czym ten rodzaj ekspresji jest mi najbliższy.

Mówisz, że Twoje piosenki oscylują między światłem a mrokiem, co dobrze widać w „Omenie”. Jak udaje Ci się balansować między tymi przeciwieństwami? Czy dla Ciebie sztuka wymaga tego dualizmu?

Tak, to dla mnie absolutnie niezbędne. Nie potrafiłabym działać tylko w cieniu, potrzebuję też światła, które ten cień tworzy. Szukam kontrastu, przeciwstawności, ale też zaprzeczenia, dwóch sił. Wtedy dopiero wyzwala się napięcie, które nie dość, że wzbudza potrzebę działania, to jeszcze zostawia po sobie ślad w muzyce.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

W jednym z wywiadów przeczytałem, że Twoje historie balansują między osobistym doświadczeniem a opowieściami z „ciemniejszej strony” ludzkiej natury, inspirowanymi literaturą, kinem... Co szczególnie Cię fascynuje w mrocznych motywach?

Dla mnie mają jakąś szczególną właściwość, są wyrazistsze, głębsze, dłużej zostają w ciele. Jeśli to wynika z mojej struktury, to stawianie akcentu na te ciemniejsze momenty jest czymś oczywistym. Widocznie w takiej właśnie częstotliwości stroje, więc i świat zewnętrzny, głownie sztuki, z tej samej fali, współbrzmi ze mną w sposób naturalny. Nie wiem czy to jest mrok, raczej mariaż melancholii i napięcia.

Zauważyłem, że zawsze fascynowały Cię wielowarstwowe teksty i niejednoznaczność w muzyce. Czy uważasz, że współczesna publiczność poszukuje takich narracji, czy też łatwiej trafia do niej prostota? Jakie masz zdanie na temat odbioru ambitnej muzyki w Polsce?

Koncerty czy festiwale prezentujące nieszablonowych artystów cieszą się dość dużą popularnością, więc z odbiorem chyba nie jest źle. Jest to jednak przestrzeń ograniczona. Przede wszystkim z powodu mediów głównego nurtu, które w znaczącym stopniu zawłaszczyły rynek. Myślę, że szeroka publiczność przeważająco jest karmiona wyjałowioną i mało skomplikowaną treścią, co sprawia, że trudno jej rozwinąć skłonność do refleksji, potrzebę doświadczania czegoś więcej niż czysta rozrywka. Muzyka oczywiście pełni i taką rolę, sama tego czasem potrzebuję. Jednak permanentne, nawet podskórne obcowanie z czymś bezsmakowym zabija wrażliwość, ogranicza. W przestrzeni z większymi ambicjami, również zauważam tendencję do upraszczania, parcie na hit. Na szczęście moim zadaniem nie jest myślenie o popycie i podaży, a raczej własnych potrzebach artystycznych, co wcale nie musi oznaczać ryglowania drzwi przed tym co dzieje się wokół, wręcz przeciwnie, jednak segregacji bodźców, które do mnie docierają, muszę dokonywać już samodzielnie. Jeśli ktokolwiek decyduje się na funkcjonowanie w obszarze sztuki autorskiej, musi to wynikać z silnej potrzeby, której towarzyszy również świadomość ograniczonych możliwości dotarcia, przebicia się przez monolit produktów czekoladopodobnych. Rzeczywistość smutna, ale jednak wyzbyta naiwności, więc paradoksalnie uwalniająca..

Podkreślasz, że nie terapeutyzujesz się przez muzykę, a jedynie wyrażasz emocje. W czasach, gdy artyści często wykorzystują swoją sztukę do ujawniania prywatnych traum, czujesz potrzebę chronienia swoich doświadczeń?

Nie, to nie wynika z potrzeby ukrywania, raczej z braku potrzeby opowiadania o swoich doświadczeniach w sposób dosłowny i bezpośrednim dzieleniu się nimi. Staram się, a właściwie po prostu robię to: uwypuklam wybrane z życia stany, fragmenty i impulsy. To co wyraziste i zasadne. Dzięki temu mam przywilej akcentowania i synkopowania elementów, na których osadza się opowieść, to ja kładę ciężar na wybrane słowo i decyduję o maskowaniu innego. Nie szukam w publiczności terapeuty, a na scenie kozetki, pisanie tekstów to też nie konfesjonał. Poza tym, po spowiedziach należy zrealizować pokutę.

Na scenie często jesteś „lwicą”, ale masz też swoje cichsze, introspektywne momenty. Jak wygląda Twoje podejście do życia scenicznego i osobistego? Czy trudno jest czasem oddzielić te dwa światy?

Coraz lepiej sobie z tym radzę. Na pewno pomaga mi w tym wizerunek Kasi Lins, czyli dodatkowa warstwa, rodzaj kostiumu, i nie myślę o ochronie którą miałby przynosić, a raczej o separacji życia prywatnego i publicznego. Dodatkowa osłona bezwzględnie dodaje też pewności siebie i pewności kroku, który jest kluczowy do bycia na scenie. Takiego pełnego zaistnienia na niej.

Jasne jest, że w moim przypadku postawienie radykalnej ściany pomiędzy tym co intymne, a odsłonięte, nigdy nie będzie możliwe. Wszystko o czym śpiewam, wynoszę, a czasem wręcz wydzieram z osobistego doświadczenia, i chyba nigdy nie musiałam się z tym oswajać, bo też nigdy nie czułam, żeby mnie to rozbierało.

Koncertowanie wydaje się być Twoją pasją. Jakie emocje dominują przed występem? Czy masz jakieś rytuały lub sposoby na radzenie sobie z tremą?

Trema była kiedyś, pamiętam, że na początku nawet paraliżująca. W miarę lat przetworzyła się w rodzaj pobudzenia, ożywienia, naturalną, zdrową reakcje ciała na sytuacje nie w pełni kontrolowaną. Ale ta czysta przyjemność z grania na żywo zaczyna się dopiero od momentu wejścia na scenę. Wtedy to poprzedzające koncert lekkie napięcie zamienia się w adrenalinę i z nią pozostaje już przez resztę wieczoru.

Wspominałaś, że wraz z reedycją „Omenu” powracasz do muzycznych korzeni. Co oznacza to dla Ciebie i Twojego brzmienia? Czy są elementy, które odkrywasz na nowo?

Piosenka „Kochałam Cię na zabój” i jej potężna obudowa, to na pewno coś, co może sugerować nastrój płyty „Moja wina”, jednocześnie pojawia się „Trucizna”, a ona z kolei jest dla mnie czymś zupełnie nowym w warstwie brzmienia czy melodyki. Niektóre piosenki z właściwej wersji „Omenu”, od postaci demo zupełnie zmieniły swój kształt w procesie produkcji muzycznej. Do tych odłożonych usiedliśmy wspólnie z Karolem Łakomcem i Arkiem Koperą, z którymi pracowałam nad całością i po czasie, który najwyraźniej musiał upłynąć, odkryliśmy je na nowo. Wtedy czułam, że to nie jest zamknięta historia, że będę chciała coś dopowiedzieć, dlatego wydanie „Omen Deluxe” jest dla mnie jedyną właściwą wersją tego albumu.

Relacje z innymi artystami z pewnością bywają inspirujące. Czy masz w polskim środowisku muzycznym osoby, które są dla Ciebie szczególnie ważne i motywują Cię do twórczego rozwoju?

Wiesz, zawsze wracam do niedzisiejszych, ale w moim odczuwaniu, jednak ponadczasowych rzeczy. Od kiedy pamiętam, najbliżej zawsze mi było i pewnie już będzie, do Grzegorza Ciechowskiego, w każdej jego odsłonie. Więc jeśli czerpię z polskiej sceny w sposób pośredni, to właśnie z jego melodyki, tekstów, jego aury.

To może jeszcze trochę pozostając w temacie tego, co dzieje się na scenie muzycznej. Na pewno zauważyłaś, że rap, hip-hop i trap stały się nowym popem. Wystarczy spojrzeć na wyniki sprzedaży płyt, streamingi i listy popularności. Jak oceniasz to zjawisko? Co Twoim zdaniem przyciąga współczesnych, młodych słuchaczy do tych gatunków?

Nigdy nie poświęciłam temu zjawisku jakoś szczególnie dużo czasu, w związku z tym moje spostrzeżenia nie mogą być wnikliwe. Nie znam dobrze tego środowiska. Wydaje mi się, że to w ogóle jest świat równoległy, zupełnie osobny niż przestrzeń piosenek. Inne reguły gry, dużo bardziej komfortowy sposób funkcjonowania, bo też potencjał dotarcia znacząco większy. Co przyciąga? Sądzę, że bezpośredniość i prostolinijność. Duża część to propozycje raczej ucieczkowe, a myślę, że zapotrzebowanie na przystępną zawartość nigdy się nie kończy. Oprócz tego jest tam mnóstwo dobra, i sama z niego korzystam jako niedzielna słuchaczka tego typu przekazu. Na moich playlistach od zawsze był Pezet, on, ze swoją zupełnie unikatową melancholią, jest wg mnie postacią osobną na tej scenie. Ucieszyłam się, że przyjął moje zaproszenie do piosenki „Sto żyć”, która dzięki niemu zyskała drugie, pełniejsze życie.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Chciałbym teraz poruszyć dość trudny temat. Żyjemy w czasach, gdy kult idoli jest wszechobecny, a jednocześnie media społecznościowe ułatwiają „zdejmowanie z piedestału” artystów i publiczne rozliczanie ich z życia prywatnego. Rok temu szerokim echem odbiło się Twoje zdjęcie z Romańskim Polańskim. W komentarzach pisałaś o pokucie. Jestem ciekaw, jakie dziś masz zdanie na ten temat. Czy sądzisz, że publiczność powinna oddzielać twórczość artysty od jego życia osobistego, czy też osobiste wybory mają znaczenie dla odbioru sztuki?

Myślę, że aktualnie głównym problemem, dotyczącym nie tylko wymazywania, o którego przejaw pytasz, jest brak umiejętności chłodnej debaty, przez co wszystko sprowadza się do histerii, jakiejś generalnej gorączki i impulsywnego wyrokowania. Daleka jestem od tego typu kolektywnego wzmożenia moralnego. Jasne, że każdy ma prawo do własnej oceny, może czuć niechęć, wstręt. Są to zupełnie zrozumiałe reakcje, niekiedy wynikające z osobistych doświadczeń, czasem po prostu z potrzeby zaistnienia w zbiorowości. Zawsze daleko było mi do radykalnych purystów wszelkiej maści, z misją uwolnienia świata zastanego od grzechu i opresji. Dążenie do jego utopijnej etycznej sterylności. Choć nie odbieram nikomu dobrych intencji. Myślę jednak, że w świecie niekontrolowanych treści obiegających świat szybciej niż światło, zjawisko instant zemsty jawi się jako wysoko niebezpieczne. A czy publiczność powinna oddzielać twórcę od dzieła? O tym niech publiczność decyduje.

Czy czujesz, że w pewnym stopniu musisz cenzurować swoje zachowanie w mediach społecznościowych?

Tak. Teraz zauważyłam, że muszę, ale nie ze względu na lęk przed oceną, tylko raczej na lęk przed tym, jakie konsekwencje emocjonalne poniosę w związku z tym, ze nie chronię swojej wrażliwości. Zderzenia światopoglądowe w tej bezbrzeżnej przestrzeni jaką jest internet potrafią być bezduszne, nie mówiąc już o tym, że często po prostu jałowe. Może z jakimś oficjalnym moderatorem poszłoby łatwiej.

Jesteś artystką, która podąża takim bardziej tradycyjnym torem — mamy pełne albumy, a wokół nich budowane całe ery. Czy zauważasz, że współczesny przemysł muzyczny stawia większy nacisk na promowanie „hitów” niż na całe albumy?

Tak, ale jestem dinozaurem, więc niby wiem o schemacie, który zawładnął rubrykami i sercami, a jednocześnie omijam go z powodu silnego przywiązania do pełnej opowieści. Nie potrafię myśleć o muzyce inaczej niż w sposób pełny, często konceptualny. Nie mam pojęcia czy ten model działa na odbiorców, wiem tylko, że singlowanie bez spójniejszej myśli nie jest dla mnie szczególnie atrakcyjne w świecie, który sobie wybrałam.

Czyli TikTok nie zdobył Twojego serca ani nie wpłynął na Twoją strategię?

Wiesz, sposób pracy, w jakim się poruszam, a mianowicie wspólnie z Karolem Łakomcem większość rzeczy robimy samodzielnie - od pierwszych dźwięków, przez ostatnie ujęcia klipów, po całą postprodukcję - naprawdę pochłania ogrom czasu. Prowadzenie social mediów to praca na pół etatu, a takie pełne w to zaangażowanie mogłoby zabrać ten przeznaczony na robienie rzeczy zasadniczych, czyli muzyki. Jednocześnie lubię te formę kontaktu z słuchaczami, więc bywam tam w jakimś zdrowym przedziale czasowym.

Jak oceniasz obecny stan muzyki alternatywnej w Polsce?

Stan stały.

Czy widzisz w tej sferze szczególne tendencje?

Alternatywa zawsze umierała i odradzała się z popiołów, taki jej los, choć myślę, że coraz cięższy, bo i mobilizować się do funkcjonowania w świecie z coraz mniejszymi ambicjami jest proporcjonalnie trudniej. Brakuje mi muzyki środka, bo ta próbując balansować jest pożerana przez główny nurt, a samo zjawisko bycia pomiędzy jest traktowane przez odbiorców jako niepełne. Dziwię się temu. Natomiast trudno mi zaakceptować proste i sztampowe propozycje muzyczne, które oblewają się alternatywnym sosem wizerunkowym i dzięki temu sprzedają swój produkt jako ambitny. To zjawisko jest nieznośne. Zdecydowanie wolę propozycje, które nie silą się na wartościowsze niż są w rzeczywistości. Uwielbiam wielu zachodnich artystów pop, pewnie też dlatego, że u wielu z nich nie czuję pretensjonalności.

Fot. Luke Jaszcz Fot. Luke Jaszcz

Tworzysz w Polsce, gdzie branża muzyczna rozwija się dynamicznie, ale też bywa wymagająca. Jakie widzisz wyzwania i ograniczenia, a jakie szanse na wzrost dla artystów na polskim rynku?

Od kilku lat zauważalna jest tendencja wzrostowa chodzenia na koncerty polskich artystów. To bardzo pozytywny trend, który ma też swoje korzyści dla mniej zasięgowych twórców. Na początku wydawało mi się, że te wielkie sytuacje halowe mogą jeszcze silniej polaryzować nisze i główny nurt, jednak jeśli pomyśleć o tym jak o zjawisku wyrabiania nawyku uczestniczenia w tego typu wydarzeniach, to raczej na plus dla wszystkich.

W biletowanych koncertach, zaznaczmy.

W biletowanych koncertach, tak. Na to też trzeba sobie oczywiście zapracować. Jednocześnie mało jest mediów, które promują ambitniejszą muzykę. Zwłaszcza jeśli chodzi o media zasięgowe, które miałyby realny wpływ na słuchaczy. W przypadku radia o bardziej ambitnym profilu, zasięg często oscyluje na granicy błędu statystycznego. Duże media promują wyroby komercyjne i nic w tym osobliwego, ale proporcje mogłyby być nieco inne.

Wspomniałaś wcześniej, że jesteś artystyczną zosią samosią. Ciekawi mnie, co dla Ciebie jest większym wyzwaniem: napisanie kolejnej piosenki, czy nagranie teledysku, który oddaje jej esencję?

Teledysk to dla mnie zabawa formą. Piosenka angażuje mnie emocjonalnie, więc to już raczej połączenie potrzeby z mobilizacją. Klipy, choć wiążą się z niemałym wysiłkiem wielu ludzi, są rodzajem wyzwolenia, reinterpretacji treści, wariacji na temat. To przyjemne, ale w moim przypadku nie niesie takiego ciężaru emocjonalnego co muzyka.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

To może jeszcze pozostając w temacie wielozadaniowości, ale też rozwoju: czy czujesz, że jest coś, co jeszcze musisz przepracować jako artystka, aby rozwinąć się w pełni, czy też odnajdujesz spokój w bieżącej twórczości?

Mogę umierać, zrobiłam wszystko. (śmiech) Wiesz co, nie, mam nadzieję, że nigdy nie poczuję pełni satysfakcji. Chyba właśnie o to mi chodzi – o to, by pozostać w stanie niepewności, on daje najpotężniejszy napęd. Dążenie do czegoś, co ostatecznie zawsze będzie nieosiągalne. To jak wyciąganie ręki po coś co widzisz, ale co zawsze pozostaje poza zasięgiem. Myśl o tym, że jestem już uformowana i nie mam w sobie ciekawości siebie i świata zatrzymałaby postęp i sens tego czym się zajmuję.

Często artyści, jak się później okazuje, mają sporo ukrytych talentów. Wokalistka czasem okazuje się świetną producentką, instrumentalistką, a nawet aktorką.

Fizyczką kwantową… to mój ukryty talent. (śmiech) Nigdy nie było planu B, takiego w który bym uwierzyła, stąd chyba ta silna determinacja aby robić muzykę. Ona zawsze była najważniejsza.

Pozostańmy może w sferze szeroko pojętej sztuki. Czy są jakieś obszary, w których czujesz, że masz jeszcze potencjał do rozwoju? Albo takie, w których bardzo chciałabyś się rozwinąć?

Kino jest światem, który mnie fascynuje, ale gdybym zaczęła go silnie zgłębiać od strony formalnej, pewnie wypłukałoby to całą naiwność, z którą jeszcze jestem w stanie oglądać filmy. Chyba nie chciałabym tego stracić. Pisanie muzyki do filmów to do tej pory mój najbliższy łącznik z tą sferą, mam już nawet kilka na swoim koncie.

Skoro „Omen” wciąż żyje, czy masz już w głowie nowy projekt muzyczny, który zaskoczy Twoich słuchaczy?

Już nad nim pracuję. Mam nadzieję, że zaskoczę słuchaczy. I siebie również.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze