Ostatnio rozmawialiśmy o spotkaniach po latach. Natchnąłeś mnie optymizmem. Na jego fali poszłam na najnowszą część „Bridget Jones” i to było jak spotkanie po latach ze znajomymi, w dodatku z takimi, którym konwencja gatunkowa nakazała już dawno żyć długo i szczęśliwie.
Niestety główna bohaterka, zamiast konsumować spełnione marzenia, doświadcza dewastującej straty. Teraz jest wdową, a będąc po pięćdziesiątce i z dwójką małych dzieci, nie bardzo łapie się w tych nowoczesnych sposobach na odzyskiwanie siebie. Patrząc na tych aktorów, posuniętych w latach, rozliczających się z dawnymi grzechami, poczułam cios kołkiem osinowym w splot słoneczny. Może to żałosne, ale dołuje mnie to, że fikcyjnej bohaterce nie poszło tak, jak chciałabym, jak obiecywano. Możliwe, że przez to boję się, że i mnie nie pójdzie.
Bolesne było dla ciebie starzenie się bohaterów i ich przemijanie. Rozumiem to, bo każdy z nas chciałby być piękny i młody. Do jakiegoś momentu żyjemy w przekonaniu, że jesteśmy inni od wszystkich, i w związku z tym nieśmiertelni. Też miałem taką nadzieję, ale w tym zakresie życie nie spełniło moich oczekiwań. Będąc już po sześćdziesiątce, nie wychodzę z założenia, że jedyną ofertą, którą daje nam życie, jest młodość. Ona mija, ale w jej miejsce pojawiają się: gust, doświadczenie, wiedza, umiejętność korzystania z życia i wykorzystywania go na maksa. Nie będę mógł biec tak szybko jak 20-latek, ale nadal mogę biec. Tak samo miłość mogę przeżyć zarówno jako 20-latek, jak i – podobnie jak Bridget – po pięćdziesiątce. Z moją Anią poznaliśmy się, gdy byłem już po sześćdziesiątce, a surfingu nauczyłem się też jako 60-latek. Wiem, że nie jest to na zawsze, bo kiedyś umrę, ale jest tu i teraz, więc tym się cieszę.
Ale co z tym, że często – tak jak Bridget – strasznie długo wspinamy się po to szczęście i czasem tak krótko się nim cieszymy? To budzi lęk o to, że utracę moje życie, które po latach szarpaniny w końcu wygląda tak, jak pragnęłam. Chodzi mi o stan ducha, o rodzinę, o relacje, jakie mam z bliskimi, o to, jacy ludzie mnie otaczają, jaki rodzaj pracy wykonuję i czym wypełniam swoje życie. Bardzo długo na to pracowałam. Wiem, że życie jest nieprzewidywalne, że wszystko mija, tylko dlaczego tak długo trzeba się starać o marzenia, a czas najadania się nimi bywa bezczelnie krótki?
Może tak się zdarzyć, ale nie musi. I jeśli będziesz się bała, że coś nagle przeminie, będziesz tym lękiem sparaliżowana tu i teraz. Czyli w sytuacji, gdy powinnaś być szczęśliwa, nie jesteś, bo zatruwasz się myślami, że to minie. Jesteś w pierwszej połówce życia i zamartwiasz się. Ja patrzę na to inaczej – mam dziesiątki planów i zastanawiam się, gdzie je upychać, by nie nakładały się na siebie.
Film ma też optymistyczny przekaz, że niezależnie od tego, jaka strata nas dotknie, jak w przypadku męża Bridget, mamy szansę nie tylko przeżyć, ale żyć. I to fajnie żyć.
Dlatego ja, oglądając ten film, nie martwiłem się tym, co nieuchronne, ale dostrzegałem optymizm w fakcie, że jako ludzie jesteśmy w stanie odbudować choć część z tego, co zabiera nam los. Posłuchaj starszego kolegi i nie martw się, że życie przemija, tylko ciesz się z tego, co jest w tym momencie dostępne. Inaczej za kilkadziesiąt lat będziesz miała pretensje do siebie, że nie wzięłaś z niego tego, co było do wzięcia.
Pamiętam, jak mając 20 lat, myślałam, że zbliżanie się do czterdziestki, to będzie katastrofalny czas schyłku i starości.
A teraz zadaj sobie pytanie, kiedy byłaś szczęśliwsza: wtedy czy teraz?
O wiele bardziej teraz.
To przestań zamulać! Życie to nie przeszłość ani przyszłość, tylko teraźniejszość.
Zabrzmiałeś jak guru mindfulnessu, połączony z neocoachem. Ale podziałało. Poczułam się lepiej. Ile się należy?
Monika Sobień-Górska, dziennikarka, scenarzystka, autorka książek z gatunku literatury faktu. Założycielka magazynu WeMen.pl. O życiu może rozmawiać godzinami. Na przykład z Jackiem Dubois.
Jacek Dubois, adwokat specjalizujący się w prawie karnym. Po godzinach pisze książki, felietony i przyjaźni się z Moniką.