Biorąc pod uwagę udostępnienie gazety nawet kilku znajomym, odważę się stwierdzić, że w latach 80. ubiegłego wieku zdjęcie kobiety topless mogło zobaczyć w Bieszczadach maksymalnie 40 osób tygodniowo. W całym województwie krośnieńskim może koło setki.
Były to czasy przedinternetowe. Wrażeń dotyczących ludzkiej cielesności nie można było szukać w sieci. A gazeta z wydrukowanym na ostatniej stronie kobiecym aktem rozchodziła się wyłącznie w prenumeracie albo przez specjalną teczkę. Trzeba było mieć znajomą w kiosku, która raz w tygodniu odłożyła do teczki gazetę. Do Soliny docierały dwa egzemplarze tygodnika, do sąsiednich miejscowości pewnie też tyle. Biorąc pod uwagę udostępnienie gazety nawet kilku znajomym, odważę się stwierdzić, że w latach 80. ubiegłego wieku zdjęcie kobiety topless mogło zobaczyć w Bieszczadach maksymalnie 40 osób tygodniowo. W całym województwie krośnieńskim może koło setki. Skąd się więc czerpało tego typu doznania? Z literatury. Na przykład pojawiła się informacja, że w „Panu Tadeuszu” są „momenty”. Wróciłem po latach do tego fragmentu. Przypomnę – to Księga V – „Kłótnia”. Telimena usiadła w „Świątyni dumania”, a potem:
„Mrówki znęcone blaskiem bieluchnej pończoszki/ Wbiegły, gęsto zaczęły łaskotać i kąsać/ Telimena musiała uciekać, otrząsać/ Na koniec na murawie siąść i owad łowić/ Nie mógł jej swej pomocy Tadeusz odmowić/ Oczyszczając sukienkę, aż do nóg się zniżył/ Usta trafem ku skroniom Telimeny zbliżył/ W tak przyjaźnej postawie, choć nic nie mówili/ O rannych kłótniach swoich, przecież się zgodzili/ I nie wiedzieć, jak długo trwałaby rozmowa/ Gdybyich nie przebudził dzwonek z Soplicowa (…)”.
I już. Cała erotyka! Rozumiem, że Adam Mickiewicz nie mógł pisać wprost, że musiał posługiwać się aluzją i że każdy się domyśla, co ukrywa się pod pojęciem „dzwonek z Soplicowa”, ale przez tego typu opisy moje pokolenie jest strasznie pokrzywdzone.
Uznając ten fragment literatury za wzór pisania o ludzkim pożądaniu, mamy problem z przyjęciem czegokolwiek odważniejszego. Wpadła mi w ręce książka o romansie Marii Callas i Arystotelisa Onasisa. Prawdę mówiąc, nie doczytałem informacji na okładce – myślałem, że to biografia słynnej śpiewaczki, a tu z każdą kolejną stroną, jak by to powiedzieć… Coraz więcej mrówek. Aż wreszcie doszło do intymnego spotkania kochanków w odpowiedniku „Świątyni dumania”. I tu już musiałem odłożyć lekturę. Dla mnie – ledwo muśniętego erotyką w stylu mickiewiczowskim – zbyt odważne. Zaczęły się pojawiać informacje o ucałowaniu w „samo centrum jej kobiecości” oraz dotknięciu „samego rdzenia jej jestestwa”. Sprawdziłem w Internecie. Autorka jest niewiele starsza ode mnie. Ale użyciem „jestestwa” w tym kontekście mi zaimponowała. Że o „rdzeniu” nie wspomnę. Przecież to by nawet i do Mickiewicza pasowało! Tadeusz pomaga Telimenie i: „Oczyszczając sukienkę, aż do nóg się zniżył/ Usta trafem ku skroniom Telimeny zbliżył/ I z lekka go zmroziła ni to złość, ni trwoga/ Gdy pojął, że kochanka skronie ma na nogach/ Po mrówkach ich obsiadły lisy i jelenie/ Sięgając Telimenie po jestestwa rdzenie/ Przerażona kobieta w świątyni się chowa/ A Tadeusz ucieka. Dzwonek z Soplicowa!”.
Oj, proszę nie pytać, co poeta miał na myśli. Proszę pobudzić wyobraźnię. À propos! Jestem pełen podziwu dla wyobraźni autorów i autorek książek, w których opisują intymne sceny rozgrywające się między prawdziwymi ludźmi. Tak, jakby byli z nimi w łóżku.
We wspomnianej książce, na chwilę przed tym, kiedy „Marią wstrząsnął dreszcz rozkoszy”, Onasis cytuje Platona. Szwagier twierdzi, że w tym nie ma nic dziwnego – on, w oczekiwaniu na pierwsze uniesienie, miał przygotowane cytaty z piosenek Modern Talking. Ale jak powiedział do niej: „Cheri, Cheri Lady”, parsknęła śmiechem i po ptokach.
Artur Andrus, Mistrz Mowy Polskiej, dziennikarz, poeta, autor piosenek.