Często wydaje nam się, że wyraźnie słyszymy komunikat: coś słodkiego poproszę, odwdzięczę się dopaminą. A jak jest naprawdę?
Wyobraź sobie scenę: wracasz do domu po długim dniu pracy, siadasz na kanapie, sięgasz po paczkę ciastek i włączasz ulubiony serial. Twój mózg mówi: „Tak, to jest to! Leż i karm mnie jeszcze”. Czy to możliwe? Otóż tak. W czasach, gdy nasi praprzodkowie musieli wydatkować wiele energii na zdobycie pożywienia, a odpoczynek związany był często z koniecznością bycia czujnym, premiowano lenistwo i oszczędzanie energii.
Zacytuję Andersa Hansena, szwedzkiego psychiatrę: jeśli przyjmiemy, że okres od pojawienia się człowieka do dziś to 12 godzin, do 11:40 musieliśmy polować i nieustannie poszukiwać jedzenia. Czyli ludzie wytwarzają żywność zaledwie od 20 minut. Trudno więc oczekiwać od naszych organizmów, aby wyzbyły się chęci oszczędzania energii. Hansen mówi, że znalezienie drzewa ze słodkimi owocami oznaczało radość i uwalnianie dopaminy.
Mózg cieszył się ze źródła energii i witamin oraz mikroelementów (cukier łączył się z odżywczością – dopiero umiejętność jego rafinacji i produkcji cukru z buraków czy trzciny sprawiła, że słodycz wcale nie oznacza dobrego odżywienia). A gdy mózg się cieszy, wysyła neuroprzekaźniki, abyśmy zapamiętali, że jedząc coś takiego, robimy najlepiej. Co więcej, pod takim owocowym drzewem mógł nasz przodek zjeść kilka owoców i zaspokoić apetyt. Ale czy kolejnego dnia owoce jeszcze tam były? O robieniu zapraw nie było mowy, podobnie jak o innych sposobach przechowywania. Dlatego, mając dostęp do żywności, mózg mówił: „Jedz więcej, na zapas, ile tylko możesz. Napełniaj magazyny, przyda się na okres poszukiwań kolejnych źródeł jedzenia”. Premiuje nas więc za przejadanie się. Spożywanie słodyczy (i produktów wysokokalorycznych) aktywuje w mózgu układ nagrody, uwalniając dopaminę – hormon przyjemności. To sprawia, że chcemy więcej. Badania pokazują, że regularne spożywanie pokarmów bogatych w cukier i tłuszcz może prowadzić do trwałych zmian w mózgu, zwiększając naszą skłonność do sięgania po niezdrowe przekąski. Mózg nie wie, że kolejny posiłek może być za momencik, gdy tylko o nim pomyślimy. My jednak wiemy.
Czy ta hipoteza jest słuszna? Mnie przekonuje i wiele wyjaśnia. A znając mechanizmy zachęcające nas do leżenia i jedzenia, łatwiej mi myśleć o innych źródłach dopaminy. Mianowicie o sporcie. Nagroda przyjdzie już po kwadransie marszu przyprawiającego nas o zadyszkę, a kolejne bonusy dostawać będziemy za sukcesywne i regularne „nabijanie” tych kwadransów. Osobnik, który nachodził się, nabiegał, wspiął na kilka drzew, też był nagradzany dopaminą, bo taki właśnie styl życia zwiększał szanse na zdobycie pokarmu i przetrwanie.
Aktywność fizyczna ma zbawienny wpływ również na nasz mózg i obniża poziom stresu. Trenuje serce i mięśnie w radzeniu sobie z napięciem. Przy regularnych ćwiczeniach spada nam uśredniona wartość poziomu kortyzolu, czyli hormonu stresu, i reguluje się rytm dobowy. W ruchu zwiększa się kreatywność, poprawia się pamięć i koncentracja.
Nasi praprzodkowie nie tylko biegali czy truchtali, ale również czujnie reagowali na sygnały płynące z otoczenia (dzięki temu uniknęli stania się posiłkiem dzikich zwierząt).
Nasza aktywność początkowo będzie pewnie wymuszona. Trudniej tak osiągnąć frajdę niż jedzeniem i serialami na kanapie. Ale stawiamy na długoterminową inwestycję. I jeszcze jedno. Aktywność naszych praprzodków to nie było tylko 45 minut kardio na siłowni, a potem nic… To była spontaniczna aktywność fizyczna, którą możemy zaobserwować u dzieci – tu podejdę, tam podskoczę, potem spacerek, wdrapanie się na drzewo, zeskok i truchcik. Przenieśmy to w dorosłe realia!
Katarzyna Błażejewska-Stuhr, dietetyczka kliniczna, psychodietetyczka. Prowadzi blog kachblazejewska.pl, autorka „Poradnika pozytywnego jedzenia” i podcastu „Jelita – twój drugi mózg”.