1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Dziecko z wyboru, czyli rzecz o adopcji

Dziecko z wyboru, czyli rzecz o adopcji

Opowieści o adoptowanych dzieciach kończą się zwykle słowami: \
Opowieści o adoptowanych dzieciach kończą się zwykle słowami: "znalazły dom, rodzinę". W prawdziwym życiu dopiero tutaj wszystko się zaczyna. (Fot. iStock)
Opowieści o adoptowanych dzieciach kończą się zwykle słowami: "znalazły dom, rodzinę". I jak w bajkach – będą żyć długo i szczęśliwie. W prawdziwym życiu dopiero tutaj wszystko się zaczyna.

Marcin dowiedział się, że jest adoptowanym dzieckiem, przypadkiem. Podczas przeprowadzki wpadła mu w ręce metryka, a w niej inne imię matki. Miał nadzieję, że to pomyłka, ale rodzice opowiedzieli mu historię młodej kobiety, która zmarła miesiąc po urodzeniu dziecka. Zdążyła poprosić swoją siostrę, by to ona z mężem zaopiekowali się jej synem. Pokochali dziecko jak własne i przez 18 lat, które minęły jak chwila, nie byli w stanie mu wyznać prawdy. Przymierzali się do tego: a to z okazji Pierwszej Komunii, a to ukończenia szkoły... I przy każdych urodzinach. Nie dali rady, ale prawda przypomniała o sobie sama.

W przypadku Ewy i Roberta to była świadoma i przemyślana decyzja. Trzy lata temu zaadoptowali dwie dziewczynki, które sąd odebrał rodzicom. Starsza z sióstr, Maja, miała pięć lat, młodsza Ala – zaledwie trzy. Ewa i Robert nie mogą mieć własnych dzieci, postanowili skończyć z ubolewaniem i działać inaczej. Pierwszy raz zobaczyli dziewczynki w adopcyjnej wiosce, siedziały przytulone i wpatrywały się z nadzieją w "ciocię i wujka". Poczuli, że to właśnie one. Wiedzieli, że nie będzie łatwo, ale nie spodziewali się, że będzie aż tak trudno.

Przeszłość daje o sobie znać

Ewa nigdy nie chciała ukrywać przed dziewczynkami prawdy, ale okazało się, że rozmowy o przeszłości to horror. – Maja pyta, co się stało z "tamtą mamą" – opowiada Ewa – szlocha, płacze, wręcz wyje, dopytuje: "Czemu oni nam to zrobili?". Kieruje pretensje do mnie, nie do męża. Rozumiem, że to pokłosie tego, co przeżyła, ale boli mnie to, jak mnie traktuje, jak się do mnie odzywa, bo naprawdę się staram. Bardzo bym chciała, żeby przestała już wspominać matkę i opowiadać o niej małej Ali, która nie chce tego pamiętać. Maja czasem domaga się spotkania z "tamtą mamą". Mówimy jej, że teraz to niemożliwe, ale w przyszłości, kiedy będzie starsza, nie będziemy jej mogli tego zabronić.

Pragnienie takiego spotkania, wiedzy o rodzicach to silny zew. Marcin też postanowił odnaleźć swojego ojca. Odkrył, że jest owocem romansu, synem pewnego grafika, który ma rodzinę i dzieci mniej więcej w jego wieku. Spotkanie okazało się bolesne, bo ojciec nie chciał go znać. Przynajmniej jedno się wyjaśniło: Marcin zrozumiał, po kim odziedziczył uzdolnienia plastyczne. Zarzucił jednak pasję i postanowił studiować weterynarię. Wrócił do domu, pogodził się z rodzicami, ale zaczął zwracać się do nich po imieniu.

– To mnie zabolało – mówi Ania, mama Marcina. – Także to, że uparcie doszukuje się fizycznego podobieństwa z moją siostrą, nawet wybiera podobne do niej dziewczyny.

Marcin lubi swoje imię, dostał je od mamy, jakby ostatni dar, zanim umarła. To ogniwo, które ich łączy. Ale Maja i Ala mają nowe imiona. – Kiedy je adoptowaliśmy, nazywały się inaczej i nie były ochrzczone – mówi Ewa. – Postanowiliśmy wykorzystać uroczystość, by nadać im nowe imiona. Często słyszymy, że to błąd, że odcięliśmy je od przeszłości. One nie pamiętają, jak się nazywały, Maja czasem coś sobie przypomina, ale to nie imię budzi w niej największe emocje, lecz obrazy z przeszłości. A nam najtrudniej zmierzyć się właśnie z tym, co ona przeżywa.

Co czuje dziecko?

– Największym problemem w tym wszystkim jest cierpienie dzieci: wybuchy złości, agresja, napady szału, stany apatii, depresji – Ewa martwi się o dziewczynki. – Maja drapie się, szarpie włosy. Albo nagle odrzuca talerz i chce jeść kiełbasę z gazety, jak "tamten tata".Adopcyjne dzieci znajomych wpadają w szał na widok butelki piwa, demolują mieszkanie. Trudne jest też to, że ciągle nie wierzą, że zostaną w nowej rodzinie. Mimo upływu prawie trzech lat Maja właściwie do końca się nie rozpakowała. W pokoju ma siateczki z różnymi rzeczami, jakby w obawie, że będzie musiała się wyprowadzić.

Ania patrzy na adopcję z perspektywy 18 lat: – Marcin był taki malutki jak dziecko w filmie Jeanne Herry "Wymarzony" – opowiada. – Chciałabym, żeby polska rzeczywistość przypominała francuską, jeśli chodzi o wsparcie psychologów, pomoc dziecku i kobietom. Wzruszyłam się, oglądając dzieje małego Theo, ale pomyślałam, że moje życie to ciąg dalszy tego filmu. Szkoda, że nie nakręcili tego, co się stanie potem, kiedy chłopiec będzie miał osiem, 10, 18 lat... i dowie się, że był adoptowany. Kocham Marcina, jakbym go urodziła – dodaje. – Żałuję tylko, że nie mówiliśmy mu prawdy od początku. Teraz pracujemy nad odzyskaniem jego zaufania, spotkaliśmy się z jego babcią ze strony ojca, nawiązujemy z nią przyjazne kontakty.

Pomoc psychologów przydaje się w obu wypadkach. Marcin potrzebuje terapii, zmaga się także z odrzuceniem przez ojca, z poczuciem winy wobec matki, bo odczuwa je na myśl, że jednak kocha obecnych rodziców. Ewę i Roberta wspiera psycholożka, która twierdzi, że im trudniejsze wybuchy buntu i żalu przeżywa Maja, tym szybciej miną. – Mimo dramatycznych chwil, to wszystko ma wielki sens – Ewa jest przekonana. – Nawet w momencie największego zwątpienia nigdy nie pomyślałam, że mogłabym dzieci oddać. Ratuję się myślami o sukcesach: Maja nie potrafiła sklecić zdania, nie miała zębów, prawie nie miała włosów. Była małym, zaniedbanym dzieckiem, które próbowało opiekować się jeszcze mniejszą siostrzyczką z wiecznie wypchaną jedzeniem buzią – z obawy, że go zabraknie. Dziś nikt by w to nie uwierzył. Wierzę, że wkrótce rozpakuje swoje tobołki raz na zawsze.

Rozmowa z psychoterapeutką Elżbietą Bazyl

Katarzyna Droga: Czy dziecko powinno wiedzieć, że jest adoptowane? Elżbieta Bazyl: Tak, nie ma wątpliwości. Dziecka nie wolno okłamywać w żadnej sprawie, więc także i w tej. Trudność może polegać na tym, jak to powiedzieć, ale nie, czy w ogóle mówić. Kiedy człowiek nagle dowiaduje się, że jest adoptowany, to niezależnie od wieku – przeżywa szok, który nie wynika z faktu adopcji, tylko z bycia oszukiwanym. Pracowałam z rodzicami dziewczynki adoptowanej jako czterolatka. Wyparła wspomnienia, a rodzice cieszyli się, że córka nic nie pamięta z życia w naturalnej rodzinie. Tworzyli jej nową historię, na przykład o okolicznościach narodzin, o ciąży mamy. To nie było w porządku, bo to historie nieprawdziwe. Należało to zmienić, więc pomagałam im uświadomić dziecko, że miało kiedyś inną rodzinę. Jeśli powie się to w odpowiedni sposób, to stosunek dziecka do rodziców się nie zmieni.

Jak zatem zminimalizować koszty prawdy, uniknąć traumy odrzucenia, którą może przeżywać dziecko? Dziecko wcale nie musi czuć się odrzucone tylko dlatego, że jest adoptowane. Z odrzuceniem zmagają się przecież i dzieci z naturalnych rodzin. Bywa, że dziecko adopcyjne przeżywa problemy takie jak "rodzone", bo coś zdarza się w rodzinie, na przykład rozwód.Dzieci często czują się dobrze w swoich adopcyjnych rodzinach i nie trzeba zakładać, że kiedy poznają prawdę, będą zmagać się z odrzuceniem. Najważniejsze – jak to powiedzieć. Ja mówię swoim małym pacjentom, że mają dwie mamy: jedną z brzuszka, drugą z serduszka. Jedna mama urodziła, a druga wybrała, pokochała, a to też jak narodziny. I dzieciom podoba się takie wyjaśnienie, bo oznacza, że to jak najbardziej ich rodzina, tylko w inny sposób do niej przybyli. Można stworzyć dziecku historię, która będzie piękna, prawdziwa i wcale nie musi być dramatyczna. A jeśli dziecko pamięta rodzinę pochodzenia i traumy, jakich tam doświadczyło, i jednak czuje się odrzucone – to pozostaje cierpliwość i codzienna, żmudna praca. Ja pracuję metodą schematu i to, co my, terapeuci, nazywamy schematem odrzucenia, to przekonanie: "Ludzie mnie nie chcą, nie mogę na nich liczyć, nie mogę nikomu zaufać, bo mnie porzuci". Często dochodzi do tego schemat deprywacji emocjonalnej i dziecko myśli: "Moje emocje są dla innych nieważne". Praca rodziców to konsekwentne i nieustanne komunikowanie: "Jesteś dla nas ważny, możesz nam zaufać, nigdy ciebie nie zostawimy". Ten proces może trwać długo, najistotniejsze, żeby dziecko w codziennych doświadczeniach doznawało pozytywnych emocji, innych niż kiedyś. Trzeba mówić: "Dla mnie twoje uczucia i decyzje są ważne. Chcesz mieć spakowane rzeczy? Szanuję to, niech będą spakowane". Schematy zakotwiczają się w naszej psychice w dzieciństwie, ale można je zmienić. Tą samą metodą pracuję także z dorosłymi: wkraczam w przeżycia z dzieciństwa i zmieniamy te obrazy. Ale to dzieje się w wyobraźni, a mama adopcyjna, która ma dziecko tu i teraz, może zrobić to w rzeczywistości. Może kreować dobre dzieciństwo synka czy córki na bieżąco.

Jakie błędy popełniają rodzice adopcyjni? Zdarza się, że zbyt wiele od swoich adoptowanych dzieci wymagają, bo dużo im dają: rodzinę, miłość, dom, utrzymanie, więc mają oczekiwania, niekoniecznie uświadamiane, że dziecko im to w jakiś sposób zwróci. Chcą, żeby się dobrze uczyło, rozwijało, sprawowało, a przecież wcale nie musi tak być. Tak samo jak w przypadku dziecka biologicznego. Tyle że w rodzinach naturalnych, kiedy syn czy córka coś zawalą, to zaraz znajdzie się rodzinne usprawiedliwienie: "Nie łapie matematyki jak dziadek, tak samo rozrabia jak babcia, nie zaliczyła chemii, no nic dziwnego, przecież mama też nie zaliczyła…". W przypadku dzieci adoptowanych nie ma takiego wytłumaczenia, przeciwnie – czasem dochodzi lęk, że może odziedziczyło jakąś wadę po swoich biologicznych przodkach. Jest oczekiwanie, że dziecko odwdzięczy się i nie będzie miało problemów z chemią ani matematyką... A wcale nie musi się odwdzięczać!

Dotykamy tematu korzeni, przeszłości rodzinnej. Wielu rodziców chciałoby zacząć wszystko od nowa, nie wspominać o czasach sprzed adopcji... Nie można dziecku zabrać jego dziedzictwa, wykasować rodzinnej przeszłości, bo nie można wykasować części siebie. Nawet jeśli to są traumatyczne przeżycia, to one składają się na nas. Ojciec alkoholik to część nas, wewnętrzne dziecko, które przeżyło jakieś trudne rzeczy, to też jakaś część nas. Nie chodzi o to, żeby ją wyciąć, tyko żeby nauczyć się z tą swoją częścią, czasem bolesną, radzić. Żeby to dziecko zrozumieć, uprawomocnić emocje, jakie nim targają, i nauczyć je panować nad nimi.

A zmiana imienia dziecka? Czy to też odcięcie od przeszłości? Niekoniecznie, czasem to dobry początek. Imię przecież nie pozostaje bez wpływu na człowieka. Nadając dziecku takie a nie inne imię, nie robimy tego przypadkowo. Wiążemy z imieniem pewne wartości, które potem wzmacniamy w dziecku, czasem łączymy je poprzez imię z jakąś osobą w rodzinie. Jeśli dziecko nie pamięta swojego imienia – albo pamięta, ale godzi się na inne – to może być dobry początek jego własnej, nowej historii. Dziecko w naturalnej rodzinie słyszy opowieści o przodkach, czasem ma imię po dziadku, zna jego historię. Dziecko adoptowane nie ma takiego dziedzictwa, ale właśnie nadanie mu nowego imienia może być pierwszą opowieścią i wstępem do wielu następnych, które będą się działy w nowej rodzinie, będą budowały w niej już wspólną historię.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze