W centrum naszego zainteresowania jest człowiek, a muzyka to tylko środek, aby dotrzeć do tej osoby – mówi Krzysztof Stachyra, certyfikowany muzykoterapeuta. Co jest ważne, by sesje przy dźwiękach były naprawdę terapeutyczne?
Czy skoro muzyka towarzyszy nam w wielu miejscach i słuchamy jej dla przyjemności, to możemy mówić o jej terapeutycznym działaniu?
Na dodatek możemy to robić samodzielnie. Oczywiście, że muzyka na nas oddziałuje. Każdy ma swoje ulubione utwory, które poprawiają mu nastrój, motywują lub wyciszają. Jednak to jeszcze nie jest terapia, podobnie jak nie powiemy: „byłam czy byłem na psychoterapii”, po spotkaniu się z kimś na kawie i rozmowie, która przyniosła nam ulgę i sprawiła, że czujemy się lepiej.
Nie możemy mówić o muzykoterapii w sytuacji, kiedy nie ma terapeuty. Specjalista bowiem istotnie odnosi się do potrzeb drugiej osoby, kieruje procesem, jest świadomy, dokąd terapia zmierza i w jaki sposób można osiągnąć dane cele.
Jak zatem muzykoterapia wygląda w praktyce?
Muzykoterapia to bardzo szeroki termin określający różne metody pracy z użyciem muzyki, aktywności muzycznych czy rytmów. I w zależności od modelu oraz celu sesje wyglądają inaczej. Jeśli chodzi o pracę z dziećmi, terapeuci bardzo często sięgają po działania, które wiążą się z aktywnością uczestników: dzieci wykorzystują głos, ruch lub grają na różnych instrumentach, od bębnów czy grzechotek po instrumenty harmoniczne – współimprowizując z muzykoterapeutą na pianinie lub gitarze. Co ważne, nie chodzi o wartości artystyczne takiej improwizacji, tylko o ekspresję emocji, budowanie relacji, poczucie zrozumienia bez słów.
Są osoby, na które muzykoterapia nie będzie działała?
Terapia muzyką jest na tyle uniwersalną formą pracy, na ile uniwersalna jest sama muzyka. A badania pokazują, że jej słuchanie stymuluje mózg w największym stopniu spośród wszystkich aktywności. Dodatkowo nie ma jednego obszaru mózgu, który odpowiadałby za jej odbiór. W związku z tym nawet osoby, u których jakaś część mózgu jest uszkodzona, wyłączona z możliwości funkcjonowania, nie tracą możliwości reagowania na muzykę. Nawet w przypadku osób z głębokim upośledzeniem czy pacjentów po udarze reakcje na dźwięk cały czas występują. To otwiera ogromne możliwości wykorzystywania muzyki w terapii.
Z drugiej strony – jedni ludzie są bardziej wrażliwi na muzykę, inni mniej.
Ani wrażliwość, ani zdolności muzyczne nie mają większego znaczenia. Z terapii muzyką mogą korzystać również osoby, o których mówi się, że słoń im na ucho nadepnął.
W jakim stopniu muzyka oddziałuje na nasz mózg?
Od dwóch dekad bardzo popularnym nurtem w terapii muzyką jest opracowana w Stanach Zjednoczonych muzykoterapia neurologiczna. To model pracy, który w zależności od zastosowanych technik może wspierać rozwój mowy, motoryki lub poprawiać funkcjonowanie w obszarze poznawczym, szczególnie w zakresie koncentracji uwagi. Jest popularny na przykład w rehabilitacji osób po udarze mózgu, w efekcie którego mają obniżoną możliwość kontroli części ciała. Muzykoterapeuta na żywo gra muzykę w odpowiednim tempie i stałym rytmie, aby wspierać mózg pacjenta w przygotowaniu i koordynacji ruchu. W Internecie znajdziemy mnóstwo filmów, które przedstawiają pacjentów poruszających się o kulach czy z balkonikiem, zaś już po półgodzinnej sesji muzykoterapii są w stanie poruszać się sprawniej i często bez wspomnianych sprzętów. Wpływ muzyki na mózg wyraźnie widać również w przypadku osób jąkających się – w momencie, kiedy zaczynają śpiewać, ten problem znika.
Czy muzyką można skrzywdzić?
Jeśli ktoś chciałby bawić się w terapeutę, a w istocie by nim nie był, to zawsze jest ryzyko, że może skrzywdzić. Może wywołać stan lub reakcję, z którą uczestnik sesji sobie nie poradzi.
W jaki sposób?
Na przykład tak, że w czasie relaksacji przywoła traumatyczne treści tkwiące w doświadczeniu pacjenta, a następnie pozostawi go w stanie rozbicia lub ataku paniki. Podobnie kiedy osobę w depresji będzie się „katować” pogodną, radosną muzyką, bo komuś się wydaje, że w taki sposób pomoże.
Muzykoterapeuta z całą pewnością dobierze muzykę stonowaną, odzwierciedlającą stan emocjonalny pacjenta, pozwalając mu na skonfrontowanie się z odczuwanymi emocjami – jeśli jest na to gotowy. Często ludzie mają wrażenie, że muzyka „rozumie” ich dużo lepiej niż inni; dlatego może ona być świetnym towarzyszem nie tylko pięknych chwil, ale i tych trudnych życiowych momentów.
Pamiętam, że kiedyś po całym dniu pełnym stresu i złości poszłam na sesję mis i gongów tybetańskich z nadzieją, że mnie to ukoi. I przez półtorej godziny czułam jedynie ogromną irytację, że nie jestem w stanie się zrelaksować.
To zupełnie naturalna reakcja. Przy czym muszę podkreślić, że misy, gongi czy kamertony, promowane jako „uzdrawianie dźwiękiem”, nie mają z muzykoterapią nic wspólnego. A w naszym kraju są bardzo często z nią mylone. Trzeba zdawać sobie sprawę, że nie ma dźwięków, które same w sobie byłyby uzdrawiające.
Czy takie metody mogą być krzywdzące?
Oczywiście, one niekiedy mogą pomagać ludziom się wyciszyć. Jeżeli ktoś jest na to gotowy i sprawia mu to przyjemność, to proszę bardzo. Nie ma w tym nic złego. Natomiast w sytuacji, kiedy człowiek doświadcza w życiu rzeczy, z którymi sobie nie radzi, i pójdzie na taką sesję, to może mu to zaszkodzić.
Dlaczego?
Badania pokazują, że stan głębokiego odprężenia – zwany też stanem alfa lub stanem zmienionej świadomości – otwiera dostęp do treści wypartych do naszej nieświadomości. Wtedy na powierzchnię mogą wypłynąć różne traumatyczne przeżycia. To też się dzieje na sesjach muzykoterapii, z tą różnicą, że jest przy tym terapeuta, który pomaga danej osobie poradzić sobie z tymi treściami, przepracować je i pójść dalej. A jeżeli ktoś idzie na nieprofesjonalną sesję mis i gongów, to w momencie, kiedy pojawi się podobna reakcja, jest zostawiony z tym kompletnie sam.
Takie „terapie dźwiękiem” sprzedawane są też jako panaceum na wszelkie możliwe problemy.
Tak, mają działać na wszystko. Sęk w tym, że kiedy ludzie nie mogą uzyskać realnego wsparcia ze strony medycyny, bo lekarze specjaliści zrobili już wszystko co mogli, są w stanie szukać każdej drogi, która daje im nadzieję. Sprzedawanie tego w taki sposób jest więc nieuczciwe. To najbardziej mroczna część tego biznesu, który ma jeszcze jeden negatywny wymiar, a mianowicie powoduje zmianę społecznego nastawienia do muzykoterapii. Zaczyna się postrzegać muzykoterapeutów – czyli specjalistów, którzy kończą studia wyższe, gdzie uczą się, jak profesjonalnie pracować z osobami z najróżniejszymi potrzebami i problemami – jako „uzdrowicieli muzyką”.
W Internecie możemy znaleźć uniwersalne „muzykoterapeutyczne” playlisty. Na przykład: 10 utworów na stres. To mrzonka?
Podobnie jak w przypadku dźwięku, nie ma również muzyki, która byłaby terapeutyczna sama w sobie. Nie ma takiego utworu, który uzdrowi ludzi z konkretnym problemem. Co więcej, odbiór muzyki jest na tyle złożony, że ten sam utwór usłyszany po przebudzeniu, w trakcie codziennej bieganiny czy podczas wieczornego odpoczynku może zadziałać na nas zupełnie inaczej. Zatem tworzenie jakichkolwiek zestawień uniwersalnych utworów działających na każdego w każdym stanie nie ma żadnego sensu.
Jeżeli wyrażamy swoją ekspresję tańcem czy innym rodzajem ruchu, to terapeutyczne oddziaływanie muzyki będzie silniejsze, niż gdy jedynie jej słuchamy?
To zależy. Jest taka ogólna tendencja, że im więcej zmysłów uczestniczy w tym procesie, tym głębiej to działa.
Ale…
Z drugiej strony – jako jedna z dwóch osób w Polsce zajmuję się psychoterapią muzyczną metodą wizualizacji kierowanej z muzyką. To metoda, w której uczestnik nie musi ani śpiewać, ani grać, ani się ruszać. Wprowadzany jest on w stan głębszego odprężenia i po prostu leży na kozetce, słuchając utworów muzyki klasycznej.
A dlaczego nie popu czy disco polo?
W muzykoterapii generalnie można używać każdej muzyki, metoda wizualizacji kierowanej z muzyką jest jedyną, w której bazuje się tylko na muzyce klasycznej. Chodzi o to, że przy odpowiednim stanie odprężenia ta muzyka okazuje się najbardziej stymulująca. Wynika to z faktu, że jest zdecydowanie bardziej złożona i zmienna niż muzyka innych gatunków. W ciągu kilkuminutowego utworu może się wydarzyć cały repertuar rzeczy: gra jeden instrument, a za chwilę cała orkiestra, jest cicho, głośno, są ciągłe zmiany w zakresie harmonii. Mózg stymulowany jest więc dużo bardziej niż na przykład w przypadku popu, kiedy w utworze wykorzystuje się kilka instrumentów, mamy to samo tempo, jest ten sam rytm.
Skojarzyło mi się to z przyspieszoną terapią psychodynamiczną.
To rzeczywiście jest psychodynamiczne. Ten model psychoterapii muzycznej jest klasyfikowany jako mający największy potencjał dotarcia do treści wypartych, podświadomych. Często wykorzystuje się go w pracy z pacjentami z depresją, z objawami stresu pourazowego, z osobami, które mają tendencję do intelektualizowania swoich uczuć z jednoczesną trudnością w ich wyrażaniu. Ale także jako skuteczne narzędzie wspomagania pozwalające lepiej poznać samego siebie.
Czytaj także: Zasady terapii psychodynamicznej >>
Czy ważne jest, aby dana muzyka nam się podobała?
To akurat nie ma większego znaczenia dla skuteczności terapii. Z moich doświadczeń wynika również, że tzw. melomani mają większy problem w korzystaniu z muzykoterapii niż osoby mniej wyedukowane muzycznie.
Wyobrażam sobie, że takiemu melomanowi jest ciężej zanurzyć się w tym doświadczeniu, bo za dużo myśli.
Dokładnie, takie osoby zamiast po prostu doświadczać, skupiają się na analizowaniu muzyki pod kątem wykonania czy kwestii technicznych. Zauważyłem również, że muzycy mają dużą trudność, żeby zostać muzykoterapeutami. To wymaga olbrzymiej pracy nad zmianą perspektywy, żeby przestać myśleć o muzyce w kategoriach wartości artystycznych, a zacząć postrzegać ją jako narzędzie, które ma pomóc drugiej osobie. Bo w centrum naszego zainteresowania jest człowiek, a muzyka to tylko środek, aby dotrzeć do tej osoby.
Co każdy z nas może z muzykoterapii wziąć dla siebie, żeby bardziej dbać o swój dobrostan psychiczny?
W pracy terapeutycznej często mówimy, że muzyka jest naszym towarzyszem. Jest rozpatrywana w kategorii podmiotowej, jako ktoś, kto może dać otulenie, wsparcie, podtrzymać na duchu. I bardzo często zupełnie naturalnie sami dobieramy muzykę do naszego stanu i potrzeb. Włączamy taką, która pozwala nam odreagować, pobudzić się bądź zrelaksować, a może zanurzyć się w swoich emocjach.
Czyli po prostu warto słuchać swojej intuicji.
Tak, intuicja często w tej kwestii jest bardzo dobrym podpowiadaczem. Przede wszystkim muzyka powinna oddawać nastrój, w którym się znajdujemy. Jeśli jesteśmy mocno zdenerwowani, warto posłuchać dynamicznej muzyki, w żywym tempie, z wyraźnym rytmem. Jeżeli ktoś jest zmęczony i potrzebuje stymulacji, może ją osiągnąć dzięki muzyce z większą energią. Analogicznie, odprężać będzie nas muzyka spokojna, o ile jesteśmy gotowi na relaksację. Przy czym tutaj nie ma uniwersalnych muzycznych apteczek. To indywidualny wybór każdego z nas, w którym istotną rolę odgrywają skojarzenia.
Krzysztof Stachyra – dr hab. nauk pedagogicznych, profesorem UMCS w Lublinie, certyfikowany muzykoterapeuta. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Muzykoterapeutów (PSMT) i Polskiego Stowarzyszenia Terapii przez Sztukę (PSTS). Założyciel i redaktor portalu „Terapia przez sztukę”, arteterapia.pl