Rozumienie mechanizmów powstawania ograniczających przekonań oraz sposobów ich przezwyciężania to jedno z najważniejszych zadań na drodze rozwoju osobistego. Skuteczne metody umożliwiające odzyskanie kontroli nad własnym życiem oraz wzmocnienie wewnętrznej siły przedstawiają w książce „Siła Życiowa. Cztery sposoby dokonywania wewnętrznej transformacji i rozpalania swojego potencjału”, Phil Stutz, słynny psychoterapeuta i Barry Michels. Poniżej fragment książki.
Fragment książki „Siła Życiowa. Cztery sposoby dokonywania wewnętrznej transformacji i rozpalania swojego potencjału”, Phil Stutz, Barry Michels, wyd. Sensus
Nic nie sprawia, że czujesz się niekompetentny, tak bardzo jak siedzenie twarzą w twarz ze swoim pierwszym pacjentem podczas psychoterapii. W moim przypadku miało to miejsce w obskurnym budynku pomocy społecznej, gdzie odbywałem staż na pierwszym roku studiów magisterskich. Mój gabinet, udekorowany plakatami z poprzedniej epoki („Uprawiam Miłość, Nie Wojnę” i „Zamrozić Czynsze, Nie Wynagrodzenia”), to był tylko niewielki kubik z plamami po kawie na dywanie i plastikowym krzesłem dla pacjenta. Ja siedziałem w sfatygowanym „fotelu”, mającym tendencję do przewracania się, jeśli za bardzo odchyliłem się do tyłu – przez co bezustannie znajdowałem się o mały włos od zrobienia z siebie kompletnego idioty.
W pewnym sensie byłem idiotą. Każdy pierwszoroczniak jest. Żadna ilość siedzenia nad podręcznikami, słuchania wykładów ani zdawania egzaminów nie może przygotować cię na zmierzenie się z prawdziwymi ludźmi, którzy cierpią i oczekują od ciebie (zwykle desperacko) jakiegoś rozwiązania. Moi pacjenci pochodzili z różnych środowisk, wielu było ubogich, ale ku mojemu zaskoczeniu, większość to byli ludzie z klasy średniej, którzy popadli w niedolę bez swojej winy. Niemal wszyscy byli ode mnie starsi i mieli więcej doświadczenia życiowego niż ja, edukowany w ekskluzywnych szkołach i wykonujący intratne zajęcia.
Tym, co jednak zadziwiło mnie najbardziej, było to, jak otwierali przede mną swoje serca, jak obnażali się przed obcym człowiekiem. Byłem pod wrażeniem odwagi, jakiej to wymagało, i przede wszystkim chciałem im pomóc, tak żeby ich wiara we mnie okazała się uzasadniona.
Ponosiłem porażkę za porażką, i wcale nie dlatego, że się nie starałem. Byłem w tym czasie zanurzony w nurcie panującej wtedy metodyki, czyli psychoterapii psychodynamicznej. Teoria była taka, że gdy pacjent sam sobie odpowie na to, co jest źródłem jego problemu, objawy znikną. Jeden z pacjentów narzekał na bezustanne lęki i wspólnie doszliśmy do tego, że u ich źródeł leżą ponure warunki, w jakich dorastał – jego ojciec był śmiertelnie chory, a matka przepracowana i niedostępna. Inna pacjentka chciała przestać wybierać emocjonalnie niedostępnych mężczyzn i odkryliśmy, że wszystko zaczęło się od jej zimnego, nieczułego ojca, którego miłości pragnęła, ale nigdy nie dostała.
Moi pacjenci byli uradowani, że się dowiedzieli, skąd się wzięły powtarzane przez nich błędy, ale same wyjaśnienia nie pozwalały im się od nich uwolnić. Gdzieś w głębi zaczęły u mnie narastać wątpliwości co do teorii psychodynamiki. Wciąż zadawałem sobie pytanie: „Jakim sposobem zrozumienie, co wywołało problem, miałoby go rozwiązać? Czy pacjent nie musi czegoś zmienić tu i teraz?”. Nie znałem odpowiedzi. Ale czułem, że chciałbym dać swoim pacjentom coś więcej niż tylko wgląd w ich przeszłość – coś, co mogliby zrobić w teraźniejszości, by zacząć zmianę na lepsze w swoim życiu.
Wtedy tego nie wiedziałem, ale szukałem rewolucyjnej metody uzdrawiania ducha, której miałem się nauczyć od Phila Stutza.
Los nie był jeszcze gotowy na to, by nas ze sobą poznać, więc po studiach i stażu otworzyłem własną praktykę, w ramach której eksperymentowałem z alternatywną teorią psychoterapii nazywaną poznawczo-behawioralną (CBT, od ang. cognitive behavioral therapy). Zamiast analizować przeszłość, terapeuta pracujący metodą CBT nakierowuje pacjentów na to, by zmieniali problematyczne myśli i zachowania w teraźniejszości. To była teoria, która wydawała mi się logiczniejsza.
Gdy córka pacjenta nie zdała matury z matematyki, nauczyłem go, jak zastępować nieracjonalnie przesadzoną konkluzję („Nigdy nie pójdzie na studia!”) bardziej realistyczną („Nie jest niczym niezwykłym, że dzieci miewają trudności, i istnieją sposoby, by pomóc jej poradzić sobie lepiej następnym razem”). Pacjent się uspokoił, przestał wywierać tak silną presję na córkę i zamiast tego zajął się rozwiązywaniem problemu. Stopniowo rozszerzyliśmy to podejście na wszystkie katastroficzne myśli, jakie go dręczyły.
Używałem nawet technik CBT na sobie samym. Przez większą część mojego życia byłem dręczony przez irracjonalnie silny samokrytycyzm – pogardliwy głos w mojej głowie, który lekceważył wszystko, co zrobiłem. „Jesteś beznadziejnym terapeutą. Jesteś marnym przyjacielem. Nigdy do niczego nie dojdziesz”. Zgodnie z zasadami CBT, za każdym razem, gdy słyszałem ten głos, przypominałem sobie o wszystkim, co świadczyło przeciw jego twierdzeniom: „Skończyłem studia w trzy lata z wyróżnieniem, przyjaciele zdają się mnie lubić i jak dotąd większość moich pacjentów do mnie wraca. Coś muszę robić, jak należy”.
I czasami to się sprawdzało. Najczęściej jednak te przypomnienia zawodziły. Mówiąc szczerze, zwykle brzmiały żałośnie, jak śmieszne afirmacje Stuarta Smalleya z programu satyrycznego Saturday Night Live: „Jestem wystarczająco dobry, jestem wystarczająco bystry i, cholerka, ludzie mnie lubią”. Co gorsza, czasami moje próby naprowadzenia się na właściwe tory prowokowały jeszcze złośliwsze komentarze głosu: „Jasne. Myślisz, że twoi pacjenci wracają, bo im pomagasz? Wracają, bo są zdesperowani. Jedyna różnica między tobą a handlarzem narkotyków jest taka, że ty nie sprzedajesz środków odurzających, a fałszywe nadzieje”.
Czułem, że mam do czynienia z czymś o wiele silniejszym niż to, co w CBT nazywa się dysfunkcyjnymi myślami. Głos przypominał raczej potężny balast ściągający mnie na dół do świata, w którym jakakolwiek zmiana była niemożliwa i w którym byłem i zawsze miałem pozostać żałosny i nie dość dobry. W tym świecie żadne dowody na inny stan rzeczy nie miały znaczenia.
Nie byłem jedynym, który utknął w tym pełnym cierpienia miejscu; widziałem, jak trafiają do niego kolejni pacjenci. Ich objawy były zróżnicowane: zmartwienie, samotność, brak motywacji, obsesyjna złość, ale większość z nich odkrywała, że zmiana sposobu myślenia nie pozwala im wyjść z pułapki, w której się znaleźli.
Odrzuciłem teorię psychodynamiczną, bo jej skupienie na przeszłości nie dawało pacjentom sposobu na zmianę teraźniejszości. CBT dostrzegało potrzebę zmiany w teraźniejszości, ale nie doceniało skali wyzwania: jej techniki nie miały szans w starciu z wewnętrzną siłą mogącą zdusić racjonalne myślenie i sprawić, że jakakolwiek zmiana wydawała się niemożliwa.
I tak dwie teorie okazały się niewypałem. Czułem presję i znałem stawkę: chciałem pomóc swoim pacjentom, uzasadnić ich wiarę we mnie. Na głębszym poziomie sam chciałem wierzyć w siebie. Jaka teoria miała mi to umożliwić?
Niebawem miałem poznać prawdę: teorie były bezużyteczne; tylko Siła Życiowa mogła dać mi to, czego szukałem. Nigdy dotąd jednak nie słyszałem określenia „Siła Życiowa”. Nawet gdybym słyszał, to by nie wystarczyło: żeby uzyskać dostęp do jej dobrodziejstw, trzeba jej doświadczyć. Na szczęście Los zdecydował, że przyszedł moment na to, bym poznał Phila. Przyjaciel opowiedział mi o psychiatrze organizującym seminarium, dodając przy tym tajemniczo, że nie przypomina on żadnego psychiatry, którego dotąd spotkał. Zdecydowałem się pójść, bo desperacko szukałem rozwiązań.
W ciągu pierwszych pięciu minut seminarium wszystko, co wiedziałem o psychoterapii, zostało postawione na głowie. Zaczęło się od samego Phila: jego silny nowojorski akcent i skłonność do używania bezpretensjonalnych, ulicznych wyrażeń bardzo go odróżniały od większości psychiatrów. Wychowali mnie rodzice aktywnie działający w psychoanalitycznej społeczności Los Angeles i dotąd trochę psychiatrów spotkałem. Z kilkoma znaczącymi wyjątkami, większość była sztywna, formalna i odnosiła się do innych z rezerwą. Znali teorie ludzkich zachowań, ale od prawdziwych ludzi trzymali się na dystans, tak jakby nie podobał się im ich zapach. W przeciwieństwie do nich, Phil był więcej niż nieformalny; żartował sam z siebie i gdy już mnie trochę poznał, ze mnie też stroił sobie żarty. Miał w sobie niewyczerpane źródło entuzjazmu i zaraźliwe, niezłomne przekonanie o potencjale kryjącym się w każdym; miało się przy nim poczucie, że był gotów powiedzieć lub zrobić wszystko, by pozwolić ci go osiągnąć.
Jako osoba Phil rozmijał się z moimi oczekiwaniami, ale to, w jaki sposób prowadził seminarium, przerosło je po wielokroć. Siadając na swoim miejscu w hotelowej auli, oczekiwałem sennego, intelektualnego wykładu omawiającego teorie ludzkiej psychologii i wyjaśniającego, w jaki sposób podejście Phila różniło się od tego, które poznałem na studiach.
Możecie sobie wyobrazić moje zaskoczenie, gdy zaczął od proszenia po kolei uczestników o podzielenie się ich problemami. Zacząłem słyszeć w głębi duszy pogardliwy głos przygotowujący się do ataku i zacząłem się rozglądać za najbliższym wyjściem, zastanawiając się, czy dam radę wyjść niezauważonym. Gdy doszło do mnie, zacząłem się pocić. Nie mając innej możliwości, wstałem i opowiedziałem o swoim chronicznym samokrytycyzmie. Zanim usiadłem, dorzuciłem jeszcze żart pod własnym adresem: – Na przykład teraz uważam, że beznadziejnie opowiedziałem o tym, jaki jestem samokrytyczny.
Ludzie się roześmieli, ale Phil pozostał poważny. Spojrzawszy mi prosto w oczy, zapytał: – Podobało ci się to, jak sam się poniżyłeś?
Zamknąłem na moment oczy i doświadczyłem smutku, wewnętrznego poczucia zdrady, które czułem za każdym razem, gdy ulegałem głosowi. – Nie. To było okropne. – Dobrze. Nawet nie myśl o tym, żeby kiedyś jeszcze zrobić coś takiego.
Patrząc w przeszłość, widzę teraz, że to w tamtym momencie przestałem myśleć o zmianie, a zacząłem nad nią pracować. Przez całe moje dorosłe życie nikt nie nakazał mi niczego w ten sposób, co Phil. Wcale mnie to nie uraziło; prawda była taka, że poczułem się pokrzepiony.
Oczy Phila błyszczały taką determinacją, że po raz pierwszy prawdziwie uwierzyłem, że mogę (i muszę) przestać się zadręczać. Nie wiedziałem jednak byłby twój konkretny problem, gdy zaczniesz używać metod, twoja Siła Życiowa wzrośnie, a wraz z nią poczucie tego, co jest dla ciebie możliwe. Nie tylko pokonasz swój problem, ale wszystkie przeszkody staną się dla ciebie łatwiejsze do przeskoczenia. Zaczniesz doświadczać życia takiego, jakim naprawdę jest, bez ograniczeń.
Jestem co do tego przekonany nie dlatego, że przeczytałem o tym w książce czy też usłyszałem od eksperta, ale dlatego, że sam tego doświadczyłem. Nie myślałem o tym – przeżyłem to. Wytrwale używałem metod, moja Siła Życiowa wzrosła, a moje życie polepszyło się pod każdym względem. To oznacza, że i tobie nie wystarczy przeczytać o metodach – będziesz musiał zacząć ich używać. Gdy jednak będziesz to robił, twoje życie się zmieni.
(…) Niektórzy z ekspertów od samorozwoju chętnie malują optymistyczne wizje tego, jak łatwo jest dokonać zmiany. Niechętnie natomiast mówią ci prawdę – że nieważne, jak wysoko się wespniesz, w końcu zawsze utkwisz w dziurze. (…). My wolimy raczej powiedzieć ci całą prawdę – nie tylko przedstawić optymistyczną wizję. Jeśli wiesz, że upadniesz, nie będziesz niepotrzebnie roztrząsał, jak do tego doszło; zamiast tego będziesz upadek postrzegał tak, jak powinieneś – jako okazję do tego, by podnieść się ponownie tak szybko, jak to możliwe.
Gdy tłumaczymy to pacjentom, najczęściej protestują: „Czy to jest cały sens życia, wpadanie w dziury i mozolne wygrzebywanie się z nich? To się wydaje bezcelowe”. To pytanie jest zadawane od wieków. Starożytni Grecy zadawali je poprzez mit Syzyfa, króla, którego bogowie skazali na wtaczanie wielkiego głazu na górę tylko po to, by patrzył, jak głaz się stacza na sam dół. Musiał to powtarzać przez całą wieczność.
W czasach współczesnych jego imię stało się tożsame z bezsensownym wysiłkiem, a jego historia jest interpretowana jako metafora bezcelowości życia, postrzeganego jako niekończący się ciąg pracochłonnych i daremnych czynności.
Nie zgadzamy się z tym. Samo to, że zmagania nigdy się nie kończą nie sprawia, że są daremne czy pozbawione znaczenia. Większość z nas postrzega tragedię Syzyfa tylko powierzchownie – jest on zmuszony do powtarzalnego wysiłku, który za każdym razem przynosi taki sam efekt. Ale głębiej dzieje się coś ważnego: jego siła, wytrzymałość, determinacja – w skrócie: jego Siła Życiowa – rosną z każdym cyklem. Syzyf musi wtoczyć kamień na górę, by stać się silnym, a bogowie muszą go strącić w dół, by mógł stać się jeszcze silniejszym. Gdyby kamień się nie staczał, wewnętrzne siły jego osobowości uległyby stagnacji.
Ten cykl – upadania i mozolnego parcia do góry – jest wkomponowany w życie każdej jednostki. (…) Próbując cię ograniczać, motywuje cię do jeszcze silniejszego rozwoju. Jeśli przyjrzysz się mojej historii, przekonasz się, że dokładnie to się stało. (…) Jestem ekspertem w spadaniu na dół i wspinaniu się z powrotem do góry – oraz w pomaganiu swoim pacjentom w przechodzeniu tego samego cyklu w ich życiach. Moja Siła Życiowa jest większa niż kiedykolwiek. Mam wyjątkową możliwość mówienia o tym, jak pozytywnie wpłynęło to na moje życie i jak wzbogaci twoje. Wspominałem już o niektórych ze zmian, jakich doświadczyłem: mam więcej energii i entuzjazmu, więcej produktywności, a mniej stresu i poczucie, że mogę w życiu więcej. Pojawiły się jednak też inne zmiany – tajemnicze i nieoczekiwane.
Siła Życiowa zupełnie odmieniła moje życie przez to, że wpłynęła na sposób, w jaki postrzegałem siebie i cały świat. Trudno te nowe doświadczenia oddać słowami, ale dotknęły one samego sedna mojego jestestwa. Związane były z trzema elementami życia, z którymi każdy zmaga się od dzieciństwa: z prawdą, pięknem i dobrocią. Te słowa mogą brzmieć dla ciebie pusto, podobnie jak brzmiały dla mnie. Gdy jednak zwiększyła się moja Siła Życiowa, nabrały o wiele większego znaczenia. Stały się najwyższymi i najświętszymi ideałami w moim życiu – takimi, dla których warto żyć i za które warto umrzeć.
Zapewne wydaje ci się, że się sam nie okłamujesz, ale to robisz. Wszyscy to robimy – bez przerwy. Składamy sobie obietnice, których nie dotrzymujemy: „będę spędzał więcej czasu z dziećmi”, „odchudzę się”, „będę częściej inicjował zbliżenia z moją małżonką/moim małżonkiem”. Niepowodzeniami obarczamy okoliczności, podczas gdy tak naprawdę brakuje nam siły woli. Gdy pojawia się konflikt, skupiamy się na tym, co ta druga osoba powiedziała lub zrobiła, nie biorąc odpowiedzialności za nasz własny udział w sprowokowaniu lub zaognieniu sytuacji.
Gdy jednak zwiększa się twoja Siła Życiowa, w twoim życiu pojawia się coś nowego: moc rozpoznawania własnych kłamstw. Jestem tu dobrym przykładem. Im silniejszy się stawałem, tym bardziej zmieniała się moja perspektywa i po raz pierwszy dostrzegłem, że bezustanne krytykowanie samego siebie było samolubne i tak naprawdę było mi na rękę. Dawało mi idealną wymówkę do bycia zaabsorbowanym samym sobą. Zacząłem rozumieć, że podczas gdy ja tak surowo się oceniałem, moi najbliżsi widzieli to jako objaw egocentryzmu i wycofania.
Nie jest łatwo zmierzyć się z prawdami na swój temat, ale jest to wyzwalające. Zamiast bycia uwikłanym w ten sam stary scenariusz, możesz swobodnie napisać nowy i stać się tą osobą, którą zawsze chciałeś się stać. Ostatecznie będziesz prowadził prostsze, uczciwsze i bardziej dosłowne życie – w prawdzie.
Zmierzenie się z prawdami na temat samego siebie i innych to był dopiero początek. Zacząłem też inaczej postrzegać cały świat – jak nigdy przedtem dostrzegałem tętniące w nim życie. Nagle wszystko i każdy wokół mnie zaczęli promieniować wewnętrzną gracją. Bezmiar nieba nad głową sprawiał, że czułem się częścią czegoś znacznie większego niż ja sam; błyszczące oczy nieznajomego nagle zachęciły mnie do tego, by się do niego odezwać; piosenka, którą słyszałem już tysiąc razy, z jakiegoś powodu trafiła mi wprost do serca. Do tej pory doświadczałem wszystkiego przez filtr, przez który świat wydawał się matowy i zwyczajny. Teraz gdy przesłona zniknęła, wszystko wydawało się wyjątkowe i wibrujące witalnością. (…) Gdy twoja Siła Życiowa rośnie, zaczynasz dostrzegać piękno we wszystkim – jako żywego namacalnego ducha i wszechobecne źródło inspiracji. Nawet rzeczy obiektywnie brzydkie (neonowe światła wzdłuż zaśmieconej ulicy, zasłonięta kartonami wystawa sklepu) wydają się teraz promieniować i być częścią cudownego stworzenia. Siła Życiowa w tobie pozwala ci na dostrzeganie Siły Życiowej na zewnątrz i rozumiesz już, że przenika ona całą rzeczywistość.
Gdy świat zewnętrzny bombarduje cię pięknem, zaczynasz mieć poczucie wewnętrznego bogactwa. To jak bycie wypełnionym przez energię inspiracji w każdej minucie twojego dnia. Czułem się tak dopełniony, tak bogaty we wszystko, czego kiedykolwiek potrzebowałem, że obudziła się we mnie potrzeba prowadzenia bardziej moralnego życia. To może brzmi trywialnie, ale chciałem być lepszym człowiekiem – nie postępować samolubnie ani nie myśleć małostkowo. A trudna prawda na mój temat, z jaką musiałem się zmierzyć, dała mi konkretną drogę, by to osiągnąć.
Gdy masz odwagę zmierzyć się z prawdą, której każdy chce zaprzeczyć (…) i gdy wynosisz się ponad to dzięki użyciu metod, stajesz się prawdziwie cnotliwy. Zacząłem bardziej niż kiedykolwiek starać się o to, by utrzymywać standardy, które były dla mnie najważniejsze: odwagę, cierpliwość i przede wszystkim wielkoduszność. To było tak, jakby narodziła się we mnie nowa dobroć.
Prawda, piękno i dobroć to były określenia dobrze mi znane. Stanowiły wieczne, niezmienne przymioty, według których uporządkowany był wszechświat; starożytni filozofowie nazywali je „transcendentaliami”.
Uczyłem się o nich na pierwszym roku studiów, ale gdy miałem siedemnaście lat, nic dla mnie nie znaczyły. Jedyne przymioty, na których mi zależało, to takie, które mogły jakimś cudem zwiększyć moje powodzenie u płci przeciwnej. Ale nawet gdybym się przejmował transcendentaliami, to nie miałoby znaczenia. Na studiach prawda, piękno i dobroć są przedstawiane jako suche koncepcje filozoficzne, nie jako prawdziwe siły mogące zmienić to, kim jesteś. Im częściej używałem metod i zwiększałem swoją Siłę Życiową, tym realniejsze stawały się te przymioty. Zaczęły dawać mi coś, czego nigdy przedtem nie miałem: poczucie, że żyję dla czegoś większego niż ja sam. Te idee zamieniły się w ideały – chciałem zbliżyć się do nich tak bardzo, jak tylko mogłem.
Prawda, piękno i dobroć są dostępne dla wszystkich. Miałeś w życiu ich przebłyski – każdy miał. Chcemy jednak, żebyś doświadczał ich istnienia regularnie. Aby to osiągnąć, musisz zwiększyć swoją Siłę Życiową, przechodząc tyle cykli, ile możesz. (…)
Trzydzieści lat temu zacząłem używać metod, by rozwiązać swoje problemy. Wciąż ich w tym celu używam. Teraz mam jednak nawet ważniejszy powód, by je stosować: utrzymują mnie połączonym z siłami prawdy, piękna i dobroci, pozwalając im przepływać przeze mnie do tych, którzy są wokół mnie.
(Fot. materiały prasowe)