Może właśnie nasze dzieci martwią się, bo widzą, że jako dorośli się nie martwimy? – zastanawia się psychiatra i filozof dr Jacek Dębiec w rozmowie o lękach, jakie wśród młodych ludzi budzi pogłębiający się kryzys klimatyczny. Co możemy zrobić, by dać im poczucie sprawczości, pogłębiając przy tym międzypokoleniowe więzi?
Tekst pochodzi z magazynu „Sens” 1/2025
-
Świadomość zmian klimatycznych wywołuje w nas różnorodne emocje, w tym lęk, smutek i żałoba, które są naturalną reakcją na kryzys środowiskowy.
-
Lęk jest zjawiskiem kulturowym i społecznym, przekazywanym z pokolenia na pokolenie, a wspólne przeżywanie lub łagodzenie lęku wpływa na jego intensywność.
-
Media i mechanizmy kulturowe kształtują nasze odczucia, a leki i nowoczesne terapie mogą być sposobem na objawowe „zarządzanie” lękiem, nie rozwiązując przyczyn problemu.
-
Młodzi ludzie odczuwają silniejszy lęk klimatyczny z powodu większej wiedzy i świadomości, poczucia międzypokoleniowej nierówności oraz ograniczonej sprawczości jednostki wobec globalnych zagrożeń.
-
Ważne jest traktowanie tych emocji poważnie, wspólne działanie lokalne i rodzinne oraz nauka adaptacji do zmian klimatu, aby dzieci nie trafiały od razu na ścieżkę psychiatryzacji.
W dyskusji o zdrowiu psychicznym regularnie pojawia się nawiązanie do tak zwanej depresji klimatycznej czy solastalgii. Na ile, pańskim zdaniem, odzwierciedla to rzeczywiste lęki, a na ile jest to efekt medialnej narracji – boimy się, bo nas straszą? Solastalgia to nowe pojęcie wyrażające rodzaj smutku czy żałoby, związanej z tym, że bezpowrotnie tracimy świat, jaki znaliśmy. Mówimy więc o lęku, depresji, żałobie, nostalgii czy melancholii. To już pokazuje, że świadomość zmian klimatycznych wywołuje w nas wiele różnych uczuć. Wszystkie są jak najbardziej na miejscu w obliczu kryzysu klimatycznego lub – jak dodają niektórzy – polikryzysu. Bo w tym miejscu trzeba także wspomnieć zatrucie środowiska i utratę bioróżnorodności, z jakimi się obecnie mierzymy.
Kierujące się swoimi regułami media kształtują, czasem podkręcając emocje, naszą zbiorową świadomość tych uczuć. Mamy więc cały wachlarz emocji. Przy czym wydaje się, że dominującą jest jednak lęk. Zwróćmy uwagę na to, że jest on formą kontaktu z rzeczywistością, przygotowaniem naszego organizmu do sytuacji potencjalnego zagrożenia. Zaczynamy ją sobie wyobrażać, ponieważ są jakieś realne przesłanki do tego, żeby ten poziom lęku w nas wzrastał: sytuacja jest ambiwalentna, niepewna. A więc pytanie o to, czy te lęki klimatyczne są realne, sprowadzi się prędzej czy później do pytania o rzeczywistość. Czy jest ona tak straszna, tak niebezpieczna, że usprawiedliwia przeżycie lęku?
Jest jeszcze jeden aspekt lęku, o którym należy wspomnieć – emocje są zjawiskiem społecznym, przeżywamy je wspólnie z innymi. Jeżeli jesteśmy w towarzystwie osób, które odczuwają lęk, bardzo często sami również zaczynamy go przeżywać. I nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Prowadzone przeze mnie badania pokazują, że lęk jest też przekazywany z pokolenia na pokolenie. W związku z tym, że lęk jest fenomenem kulturowym, reakcja na to uczucie jest również czymś społecznym. To znaczy, że wspólne przeżywanie lęku może w nas go wzmagać, ale też wspólne przeciwdziałanie sytuacjom, które go powodują, może nas na ten lęk uodparniać? Dokładnie. Łagodzenie lęku jest także zjawiskiem społecznym.
W psychologii i neuronauce mówi się o społecznym buforowaniu lęku. Jeżeli przeżywam lęk i rozmawiam z panią, to pani może nawet nie mieć jego świadomości, ale intuicyjnie go wyczuwać i robić coś, aby go złagodzić. A gdy ja dostanę od pani poczucie wsparcia czy zrozumienia, to siłą rzeczy poziom mojego lęku będzie się obniżał. Czyli jest w nas coś takiego, że jesteśmy w stanie łagodzić nasze lęki. I to jest bardzo ważne, dlatego że przeżywamy je od zawsze. Tylko że tej chwili lęki zostały w dużej mierze skanalizowane przez naszą kulturę.
Podobnie jak ludzie regulują przepływ rzek, żeby płynęły tak, jak sobie to wyobrażają, tak w pewnym sensie lęki też są kulturowo przeżywane. To doskonale widać, gdy politycy informują nas o różnych zagrożeniach i podają ich konkretne przyczyny. Wtedy nasze lęki zaczynają oscylować wokół tego, co ktoś określa jako zagrożenie, nawet jeśli bardziej zagraża nam coś zupełnie innego. Coś, czego jesteśmy nieświadomi albo nauczyliśmy się ignorować.
Obawiam się, że lęki klimatyczne młodych ludzi mogą być kanalizowane przez psychiatrię i przemysł farmaceutyczny. Zażycie tabletki jawi się jako błyskawiczne, idealne wręcz remedium na nie. Patrick Radden Keefe w książce „Imperium bólu” opisuje biznes rodziny Sacklerów, który doprowadził do ogromnego kryzysu opioidowego w Stanach Zjednoczonych. Boss tej – nazwijmy to wprost – mafii, Arthur Sackler, psychiatra zresztą, zanim zajął się produkcją leków, pracował w marketingu. I miał świetne z tej perspektywy pomysły na wprowadzenie tych leków do codziennego życia Amerykanów. Były to reklamy kierowane do kobiet, które zostają same w domu, na zasadzie: „Czujecie się zestresowane i samotne? Mamy na to świetną pigułkę!”.
Ci ludzie doskonale wyczuli potrzebę magicznego rozwiązania problemów wynikających z lęków, samotności czy niegodziwych warunków życia. To zostało wpojone w amerykańską kulturę w sposób świadomy. Są ludzie, którzy rzeczywiście nad tym myślą. Z lękiem klimatycznym to też już się dzieje. W Stanach Zjednoczonych pojawił się też pomysł, aby „leczyć” takie lęki psychodelikami, co z całą pewnością jest elementem kreowania pewnych trendów.
Myślę, że marketingowo – skoro już ten trop pojawił się w naszej rozmowie – to genialny pomysł, bo przecież psychodeliki kojarzą się ze zbliżaniem do natury. Sęk w tym, że one nas do tej natury zbliżały przez tysiące lat istnienia kultur pierwotnych, w których je stosowano. Psychodeliki były także synonimem kontrrewolucji kulturowej. W czasach dzieci kwiatów, hipisów. Jednym z mechanizmów funkcjonowania naszego umysłu jest poszukiwanie nowości. Gdy pojawia się nowy lek czy nowy rodzaj terapii, to naturalnie chcemy tego spróbować, bo nowe wydaje się nam lepsze. I psychodeliki są nam dziś sprzedawane jako coś nowego, ale tak naprawdę istniały w kulturach od dawna.
Co najważniejsze, dziś cały problem z tymi nowymi terapiami polega na tym, że to leczenie objawów, a nie przyczyn. Kontekst zmian klimatycznych jest szeroki, tymczasem nasz wpływ na globalną rzeczywistość całego świata jest znikomy. To rodzi dojmujące poczucie braku sprawczości.
Dużą częścią przeżyć u osób, które spotykam w swojej praktyce, jest właśnie przeświadczenie, że jednostka niewiele może, czyli rodzi się poczucie bezsilności. W przestrzeni publicznej mamy dziś ogrom informacji o kryzysie klimatycznym i niektóre z nich są przerażające, bo rzeczywistość po prostu taka jest. Uczeni, którzy zajmują się ekologią ewolucyjną, powiedzieliby, że zawsze działamy lokalnie, bo odpowiadamy na zagrożenia wokół nas, natomiast dziś stworzyliśmy społeczeństwo globalne. Nasze działania nie są przystosowane do rozwiązywania problemów na tym poziomie, bo nasze mózgi nie różnią się od mózgów naszych przodków, którzy żyli w jaskiniach. A jaskiniowcy nie ewoluowali w zależności od tego, jak odpowiadali na globalne problemy, bo dla nich one nie istniały.
Wydaje się jednak, że te lęki dotyczą jedynie części młodych ludzi, reszta społeczeństwa jest bardziej zimmunizowana na ten problem. Badania pokazują, że jesteśmy przystosowani do odpowiedzi na bezpośrednie zagrożenie. Jak idzie powódź, to działamy. Natomiast jeżeli ktoś prezentuje nam jakieś dane o zwiększonej o 1,5 lub 2°C średniej rocznej temperaturze atmosfery związanej z globalnym ociepleniem, to nie budzi w nas uczucia bezpośredniego zagrożenia.
Dlaczego te lęki ujawniają się w wieku młodzieńczym? Po pierwsze, okres nastoletni to czas, gdy naturalnie bardzo często pojawiają się różne lęki. Dlatego że nastolatki dokonują pewnego kroku w dorosłość, zaczynają myśleć bardziej niezależnie. Drugą rzeczą jest to, że w dużej mierze młodzi ludzie są lepiej wykształceni od pokolenia swoich rodziców, bo na ogół dorośli od dłuższego czasu już się nie dokształcają. Nie chodzą na zajęcia z fizyki, biologii czy geografii, a to dyscypliny, które mówią nam o zmianach klimatycznych. Tak więc dorośli muszą polegać na tym, co usłyszą w mediach, natomiast osoby jeszcze uczące się w szkołach mogą być lepiej zorientowane.
Co najważniejsze – i przed czym ostrzegają nas uczeni – zmiany klimatyczne w większym stopniu dotkną młodszych pokoleń niż tych, które odchodzą, więc dla młodych ludzi stawka jest znacznie większa. To rodzi poczucie międzypokoleniowej bariery? Młodzi ludzie mogą mieć większe poczucie bezradności i nawet pewnej desperacji, ponieważ wiedzą, że coś trzeba robić, a dorośli nie robią nic lub niewiele. I może ich indywidualne akcje nie wyeliminują zagrożeń klimatycznych, ale mogą przynajmniej przywrócić poczucie sensu.
Na przykład, jeżeli dbam o jakiś skrawek łąki i dzięki temu podtrzymuję lokalny ekosystem, to robię coś sensownego. Ocalam świat na miarę swoich możliwości. Jeżeli piszę petycję czy protestuję przed biurem posła, są to już działania wspólnotowe i na większą skalę. One mogą wyrywać młodych ludzi z poczucia bezsilności czy bezradności.
Chce pan powiedzieć, że jako jednostki budujące tkankę społeczną powinniśmy mieć większy poziom lęku klimatycznego po to, aby lepiej wspólnie przeciwdziałać zmianom klimatu?
Myślę, że powinniśmy po prostu zacząć przeżywać nasze emocje. Kontakt z rzeczywistością prędzej czy później spowoduje, że te uczucia się w nas pojawią, a może się to zdarzyć znienacka. Kiedyś pracowałem z dzieckiem, które wysłuchało w wiadomościach, że w związku z kryzysem klimatycznym pingwiny są zagrożone wymarciem, a ono akurat bardzo lubiło te zwierzęta. Dziecko nie było w stanie tego zrozumieć, nie miało myślenia globalnego, ale usłyszało, że wszystkie pingwiny zginą i było tym wprost przerażone.
Chcę przez to powiedzieć, że te uczucia związane ze zmianami klimatu mogą w nas uderzyć w bardzo niespodziewany sposób. Albo poprzez poczucie zagrożenia czegoś, co jest nam bliskie, chociaż zarazem znajduje się daleko – jak dla tego dziecka pingwiny. Albo pod postacią jakiegoś wydarzenia, na przykład powodzi, która po prostu zniszczy nasz dom albo zabierze członka rodziny.
Są badania, które to pokazują, że straszenie katastrofą, czyli „doomizm klimatyczny”, przygnębia i demotywuje ludzi. Oczywiście, część osób hasłem „planeta płonie” zostanie zmotywowana do aktywizmu, ale większość podda się beznadziei. Z drugiej strony badania przeprowadzone na Harvardzie pokazują, że nadzieja często bywa czymś, co nas demobilizuje. Społecznie funkcjonuje taki rodzaj myślenia: „jakoś to będzie”, „na pewno wpadniemy na jakiś pomysł” albo „wielcy bogacze jak Musk znajdą jakieś technologie odtruwania atmosfery”. W tym sensie nadzieja właśnie może nas demobilizować.
Myślę, że nie chodzi o budowanie katastroficznej wizji, ale o suche fakty. Naukowcy mówią, że przy średnim wzroście temperatury atmosfery o 1,5°C giną rafy koralowe. Czy to jest katastrofa? Ogromna. Rafy koralowe to siedlisko licznych gatunków ryb, które są głównym źródłem pożywienia dla wielu społeczności wyspiarskich. Dobrze być w kontakcie z rzeczywistością, bo to daje pole do pogodzenia się z tym, że wszystkiego nie ocalimy. Ale też zastanowienia się nad tym, co jednak możemy uratować. Musimy zaadaptować się do nowych warunków, ale jeżeli mamy się do czegoś przystosować, musimy najpierw zaakceptować, że to się zmienia.
Jak dorośli powinni reagować, gdy słyszą, że dziecko boryka się z jakimś rodzajem lęku klimatycznego, tak aby nie wpychać go od razu na ścieżkę psychiatryzacji? Pierwsza rzecz – nie widzieć we wszystkim symptomu zaburzeń psychicznych. Nie wszystko, co jest dla nas nieprzyjemne lub sprawia cierpienie, jest zaburzeniem. Natomiast ja bym potraktował te lęki poważnie. Może właśnie dzieci martwią się, bo widzą, że jako dorośli się nie martwimy? Przy czym nie chodzi o obsesyjne ruminacje i zamartwianie się, ale o poszukiwanie tego, co wspólnie możemy zrobić – przystosowywać się do zmian klimatu, które są już nieuniknione, i przeciwdziałać tym, którym jeszcze można zapobiec. Jeżeli cała rodzina razem zaangażuje się w działania na rzecz zdrowia naszej planety, to mamy i poczucie sensu, i poczucie międzypokoleniowej więzi.
Jacek Dębiec – dr nauk humanistycznych, polsko-amerykański psychiatra, neurobiolog, filozof. Jego prace ukazywały się w czołowych pismach naukowych. Jest naukowym i klinicznym konsultantem Psychotropic Deprescribing Council (społecznej Rady ds. Bezpiecznego Odstawiania Leków Psychotropowych). W ramach World Aliance of Scientists kieruje pracami nad raportem na temat wpływu zmian klimatycznych na zdrowie psychiczne.