Ta metoda wymaga dużej otwartości, bezkompromisowości i odwagi. Zaglądasz w oczy największym lękom. Na przykład przyjmujesz, że zawsze już będziesz nieszczęśliwy i… zgadzasz się na to. To daje siłę i wolność. Twórcą „OK, może tak być!” jest Polak, Łukasz Gątnicki, który wpadł na jej trop już w wieku 23 lat.
W skrócie chodzi o akceptację. Jej brak sprawia, że spinamy się, walczymy, męczymy. To, co odrzucone, wywołuje lęk. Metoda „OK, może tak być!” pozwala go oswoić. Wyławia z odmętów umysłu to, co najbardziej niechciane i przerażające. Następnie zachęca, by przyjąć, że to, czego się obawiasz, nieuchronnie cię spotka. I nie umrzesz od tego na miejscu niczym rażony piorunem.
Jak większość tego rodzaju odkryć, metoda zrodziła się z głębokiej potrzeby osobistej. Łukasz Gątnicki do 23 roku życia bardzo męczył się ze sobą. Towarzyszyły mu nieustannie destrukcyjne emocje, depresja, podważanie sensu życia czy świata. Aż pojawiła się iskra nadziei.
– Byłem na studiach fotograficznych, znów w strasznym dołku. Pewnego dnia siedziałem w pokoju na stancji i cierpiałem. Zamknąłem oczy i po raz pierwszy, spontanicznie oddałem się medytacji. Nagle umysł odczepił się od wszystkich konceptów, poczułem błogi spokój. Od tej pory cały czas poszukiwałem sposobu, żeby czuć się tak na co dzień – wspomina. Zaczął intensywną pracę nad sobą, zgłębiał różne metody. Aż wreszcie, po czterech latach, zrobił coś diametralnie innego, niż uczą podręczniki rozwoju. – Uzmysłowiłem sobie, że się czegoś boję i że nie chcę już się bronić. Zrezygnowałem z walki, powiedziałem: „Dobrze, może tak być”. I w tym momencie poczułem ten sam rodzaj spokoju co wtedy na stancji. Chciałem zrozumieć, o co w tym chodzi. Krok po kroku budowałem metodologię, szukałem najbardziej skutecznego komunikatu, by porozumieć się z samym sobą. Zadawałem sobie pytania, prowokowałem, rozpisywałem problemy, wyciągałem wnioski – opowiada.
Nie proponowałby setkom osób swojej metody, gdyby sam nie był chodzącym przykładem jej skuteczności. Mówi otwarcie: – Uzdrowiłem się, zostawiłem za sobą lęki i smutki, złości i żale. Jestem spokojny, pogodny, a moje emocje nie zależą już od warunków zewnętrznych.
Wszystko to dzięki „okejowaniu”, czyli mówieniu „tak” temu, przed czym się wzbraniamy.
– Pamiętam, w jakim byłem szoku, gdy odkryłem etymologię słowa „tolerancja” – przyznaje. – Pochodzi od łacińskiego słowa tolerare – wytrzymywać, znosić, przecierpieć. Nie ma nic wspólnego ze spokojem wewnętrznym. Mnie bardziej niż tolerancja interesuje akceptacja, polegająca na całkowitej zgodzie na coś – takiej, przy której emocje spadają do zera. W mojej praktyce spotykam często osoby, które uważają, że zaakceptowały coś, a ledwo to tolerują i nie rozumieją, dlaczego po wykonaniu ogromnej pracy wciąż mają się kiepsko.
Jak sprawdzić, czy rzeczywiście coś zaakceptowałeś? Pomyśl o emocjach, jakie wzbudza w tobie zeszłoroczny śnieg w Suwałkach (no, chyba że masz jakieś wspomnienia z ubiegłorocznej suwalskiej zimy). Przyjmij ten stan jako punkt odniesienia, a potem pomyśl o czymś, co kiedyś było trudne. Jak jest teraz? – Najczęściej ludzie, którym proponuję taką weryfikację, mówią: „Jest mi smutno, tylko tak przywykłem do tego smutku, ze uważałem go za spokój”. Metoda jest bezlitosna, każe dotrzeć do sedna, nazywać pewne rzeczy bez cenzury – tak jak rozbrzmiewają one w naszej głowie – mówi Łukasz Gątnicki. I odstawić na bok większość rzeczy, które wiemy na temat pracy nad sobą.
Przede wszystkim nie dzielmy myśli na pozytywne i negatywne. Kiedy stwierdzamy, ze mamy w sobie całe pokłady tych złych, czujemy się winni, zaczynamy traktować siebie jak własnych wrogów. – Trzeba też zrozumieć, że myślenie ma charakter odruchowy. Tak naprawdę tylko oglądamy myśli w naszej głowie – tłumaczy Łukasz Gątnicki. – Mamy dwa rodzaje myśli: ostrzegawcze i zachęcające. I jedne, i drugie są ważne. Problem pojawia się, gdy tryb ostrzegawczy znacznie przeważa nad zachęcającym. Wówczas zamiast możliwości – wszędzie szukamy zagrożeń. Jako dzieci mamy dużo zachęty, ciekawości, niewiele obaw. Potem wchłaniamy lęk, którym przesiąknięta jest nasza kultura.
Łukasz Gątnicki obala też mit, że rezultatem naszych myśli są emocje. Przecież na tę samą myśl każdy może reagować inaczej. – Ważniejsza jest instynktowna rekcja, zachodząca poza naszą wolą i kontrolą. Jeśli na dany bodziec organizm reaguje lękiem, zaczyna walczyć o przetrwanie. Sęk w tym, że działa zero-jedynkowo, więc wchodzi w tryb walki za każdym razem, kiedy pojawia się myśl ostrzegawcza! To powoduje, że nawet krzywo narysowany pas na ulicy może stanowić dla organizmu zagrożenie życia, bo nie możemy znieść, że „ktoś tak to spieprzył”. Albo przeszkadza nam czyjś krzywy uśmiech czy brzydka pogoda. Jeśli do tego ktoś ćwiczony był w nieustannym reagowaniu, na przykład wzrastał w atmosferze przemocy, najdrobniejsza rzecz będzie wprawiała go w stan alarmu: wylana herbata, niespełnione oczekiwanie. Może nawet robić sobie wyrzuty, mówić: „Czemu tak reaguję, przecież nic mi nie grozi!”, ale to niczego nie zmieni. Trzeba pomóc organizmowi zrezygnować z odruchu walki, dać mu sygnał, że nie musi reagować stresem na każdą myśl ostrzegawczą. Przekonać go, że problemy, które obrabiamy w naszych głowach, nie zabijają!
Wybierz sprawę, z którą będziesz pracować. Zastanów się, co najbardziej cię w niej przeraża. Łukasz zachęca, żeby pójść najdalej, jak to możliwe – przyjąć, że nigdy nie zmienisz tej sytuacji. Teraz, w obliczu nieuniknionego, oceń w skali od 0 do 10 natężenie twojego dyskomfortu… Prawdopodobnie powiesz „10!”. Teraz kolej na serię pytań, które mają ustalić, czy to, co cię dręczy, prowadzi do śmierci na miejscu. Możesz odpowiedzieć tylko „tak” lub „nie”. Stopniowo przekonasz się, że po każdej rundzie pytań, w której potwierdzisz, że od danej myśli (problemu) się nie umiera, twoje emocje będą maleć. Kiedy osiągają poziom 0, Łukasz proponuje weryfikację. Służy temu pytanie: „Co uważam na ten temat naprawdę?”. Jest jak snop światła – penetruje świadomość, obnaża nasze przekonania. Od razu widać, czy akceptacja jest pełna.
W razie potrzeby możemy pogłębić proces, bo świadome lęki skrywają często inne – jeszcze straszniejsze. Na przykład boisz się szefa, a pod spodem kłębią się myśli w rodzaju: „Stracę pracę”, „Zostanę bez środków do życia”, „Wyląduję na bruku”. Łukasz podpowiada, by wybrać najbardziej przerażający scenariusz. I podkręcać śrubę do końca. Jeśli więc mówisz: „Będę nieszczęśliwy” albo „Będę cierpieć”, dodaj: „…już zawsze”. Nie bój się tego poczuć – przyjmij że to prawda. Potem praca wygląda podobnie: ustalenie siły emocji na 10-stopniowej skali i kolejne rundy z pytaniami (najczęściej po każdej dyskomfort spada o dwa stopnie). Aż do zera. Na koniec znów zadajemy pytanie weryfikujące. I oddychamy z ulgą…
Skomplikowane? Tylko pozornie. Tak naprawdę metoda jest prosta i można ją stosować samodzielnie. Najlepiej jednak skorzystać wcześniej z sesji albo szkolenia u Łukasza Gątnickiego – wyłapie uniki umysłu i strategie ucieczkowe. Będzie motywował, prowokował: „Proszę się nie asekurować, odsunąć na bok wszystkie dywagacje, argumenty. Świadomie zrezygnować z nadziei, że będzie inaczej. Nie analizować, tylko okejować. Potraktować to poważnie – żarty się skończyły. Gątnicki przyznaje, że metoda wymaga dużej pokory – trzeba samego siebie postawić pod ścianą, żeby nie rozglądać się za jakimś wyjściem awaryjnym. – Organizm nie uwolni się od tego, od czego ucieka. Trzeba stworzyć mu warunki, by przestał walczyć, odciąć wszystkie drogi odwrotu. Poczuć te najsilniejsze emocje, pobyć z nimi, przekonać się, że można z tym funkcjonować. To daje siłę, wolność – zapewnia.
Co dzieje się z lękami, kiedy powiemy im „tak”? Po pierwsze: przestają być lękami. Po drugie: sytuacja z nimi związana może się zmienić. Łukasz Gątnicki wspomina kobietę, która z powodu źle dobranych leków hormonalnych co wieczór wymiotowała: – Odstawiła te leki, zmieniła kurację, wszystkie wcześniejsze objawy zniknęły. Tyle że co wieczór odczuwała lęk, zbierało jej się na mdłości, bo organizm zachował reakcję na porę dnia. Pracowaliśmy nad tym, że zawsze już będzie czuła mdłości i wreszcie mdłości ustąpiły. Przez ostatnie pięć lat spotykałem się z całym spektrum ludzkich problemów i przekonałem się, że nie ma takiej rzeczy, takiego cierpienia, którego nie dałoby się w ten sposób przepracować.
Jeszcze w zeszłym roku metoda funkcjonowała w bardziej złożonej wersji: kluczowe było powtarzanie stwierdzeń akceptacyjnych. – Widziałem jednak, że niektórym z trudem przychodzi powiedzieć: „OK, niech tak będzie” – opowiada Łukasz Gątnicki. – Zacząłem zastanawiać się nad uproszczeniem formuły. Okazało się, że postawienie odpowiednich pytań, na które odpowiedź brzmi „tak” lub „nie”, daje nawet szybsze rezultaty. W sumie chodzi o to, żeby sięgnąć do inteligencji, którą mamy wszyscy, i trochę jej pomóc.
Artykuł archiwalny