1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. Czy mówienie wszystkiego wprost służy dobrej relacji? Psycholog odkrywa prawdę o komunikacji w związkach

Czy mówienie wszystkiego wprost służy dobrej relacji? Psycholog odkrywa prawdę o komunikacji w związkach

„Istotą romantycznej relacji damsko-męskiej jest to, że pewnych rzeczy nie mówi się wprost. Silnikiem, który napędza tę relacyjną maszynę, jest niedopowiedzenie” – mówi psycholog Paweł Droździak. (Ilustracja: Westend61/Getty Images)
„Istotą romantycznej relacji damsko-męskiej jest to, że pewnych rzeczy nie mówi się wprost. Silnikiem, który napędza tę relacyjną maszynę, jest niedopowiedzenie” – mówi psycholog Paweł Droździak. (Ilustracja: Westend61/Getty Images)
Zewsząd słyszymy rady, żeby wyrażać swoje emocje, komunikować asertywnie potrzeby, nie kazać partnerowi domyślać się, co czujesz i czego chcesz. Czy aby na pewno mówienie wszystkiego wprost służy dobrej relacji? Odpowiada psycholog Paweł Droździak.

Jeśli partner „czyta w naszych myślach”, zwykle bardzo nam się to podoba. Wtedy czujemy, że nas zna i rozumie bez słów, że się angażuje w relację, że mu zależy. Dlaczego tak gloryfikujemy to domyślanie?
Zacząłbym od zadania takiego pytania: Czy gdy kobiety się między sobą komunikują, to też opierają komunikację na domysłach? A mężczyźni w swoim gronie? Czy też działa to tylko między mężczyzną i kobietą? A jeśli między mężczyzną i kobietą, to czy na przykład między ojcem i córką, czy między matką i synem, czy też najbardziej w związku?

Chyba najbardziej w związku.
Mam takie samo wrażenie, choć nie potrafię tego udowodnić – to bardziej moja obserwacja kliniczna czy też intuicja.

Oczywiście, zdarzają się związki rodzicielsko-dziecię ce z elementem nieświadomego przekroczenia, lekkiego nadużycia, w których matka na przykład ma żal, że syn się nie domyślił, żeby ją odwiedzić, a ona tak na to liczyła, choć tego nie powiedziała – trochę jakby był jej partnerem. Umieszcza w nim te pragnienia, które zasadniczo przypisywane są do relacji damsko-męskiej.

Powiem coś bardzo niewspółczesnego: otóż myślę, że być może istotą relacji damsko-męskiej jest właśnie to, że pewnych rzeczy nie mówi się wprost. To właśnie aluzja jest tym, co odróżnia romantyczną relację od relacji po prostu dwóch osób, z których akurat przypadkiem jedna jest kobietą, a druga mężczyzną. Silnikiem, który napędza całą tę relacyjną maszynę, jest niedopowiedzenie – to jest podstawa erotyki w ogóle. To jest sytuacja, w której obowiązuje cały protokół niewerbalnej komunikacji.

Asertywna komunikacja się nie sprawdza?
Zupełnie nie. Weźmy pierwszą randkę. Między nimi jeszcze nic nie ma, ale może być. Jest miło, na zakończe nie spotkania ona mówi: „W sumie nie mam planów na przyszły tydzień”. On odpowiada: „No, ja też nie mam”. I zapada cisza. Na czym polega porażka tej sytuacji? Na tym, że on nie połączył kropek! Jasne, że ona mogłaby powiedzieć: „Wiesz, nie mam planów, więc może się spotkajmy”. Ale ona tego nie chce powiedzieć, bo tu chodzi o to, że ona sugeruje coś nie wprost, a on ma pokazywać swoją gotowość i się starać. Na kolejnej randce też nie powie mu przecież: „Słuchaj, teraz to może byśmy poszli do łóżka, bo jeszcze nie byliśmy”. Ta relacja jest asymetryczna. Ona chce, żeby on wyczuwał, wiedział, kiedy i co ma zrobić.

To nie są wcale jakieś wyrozumowane sygnały, ona je wysyła na granicy swojej własnej świadomości. Po spotkaniu, gdy się rozchodzą, a ona na przykład wsiada do taksówki, to też jednak oczekuje, że on za 15 minut wyśle jej SMS-a z pytaniem, czy bezpiecznie dotarła do domu, prawda? Jak nie wyśle, to będzie wściekła. Ale nie powie mu przecież: „Słuchaj, to ja jadę, a ty mnie zapytaj za kwadrans, czy dojechałam”. On ma się domyślić. Przy czym to nie działa w drugą stronę: żaden facet nie oczekuje, że kobieta po randce zapyta, czy dotarł na miejsce, chociaż przecież jego też mogli napaść w tramwaju. Na żadnym wydziale psychologii się tego nie wykłada, nie rekomenduje się: nie mów wprost, tylko przeciwnie – komunikuj potrzeby, oczekiwania, mów o uczuciach.

We współczesnej psychologii jest generalnie wysyp asertywistów, poprawiaczy kontaktowania się, którzy tworzą coś w rodzaju biblii dobrej komunikacji. Tyle że na początku relacji romantycznej, gdy mówimy o przyciąganiu, to po prostu nie ma prawa zadziałać. Tu silnikiem napędowym jest to, że kobieta komunikuje się przez możliwość, a mężczyzna przez konieczność.

Skoro to domyślanie się, czego ona pragnie, działa na początku, dlaczego często przestaje, gdy już są parą? Nagle on się już nie umie domyślić, jakie są moje potrzeby. Mam teraz wszystko wykładać kawa na ławę?
Kłopot polega na tym, że reguła odczytywania aluzji, nieświadomego interpretowania sygnałów, wychwyty wania ich, działa tylko na etapie flirtu. Po tym zresztą kobieta odróżnia faceta atrakcyjnego od nieatrakcyjnego, że ten atrakcyjny robi to świetnie, a ten mniej wśród tych sygnałów zachowuje się jak słoń w składzie porcelany. Jeśli on zaczyna działać, kiedy nie powinien, albo nie działa, kiedy powinien, szybko traci na atrakcyjności. Zaczyna irytować albo budzi strach. I słusznie, bo przecież w niektórych przypadkach może to być niebezpieczne.

Kluczowe w doborze partnera jest więc to, na ile on potrafi wyczuć, kiedy i jak działać, i na ile umie i chce się do tego dostosować. Załóżmy, że on wstępnie ten egzamin zdał. Dopóki byli na etapie, mówiąc brzydko, kontraktu erotycznego, współpraca szła świetnie. Wyczuwał, respektował, co powinien, i harmonijnie przeszli kolejne stopnie. Gdy jednak już są parą, nagle się okazuje, że nie ma już się czego domyślać. I wtedy w niej może pojawić się potrzeba, by ta zasada wyczuwania i domyślania zaczęła być stosowana w odniesieniu do tematów zupełnie innego rodzaju. Tak jak na początku miał się domyślać, czy zadzwonić, czy nie, czy złapać za rękę, czy jeszcze nie w tym momencie, tak teraz ma się domyślić, czy kupić mleko, czy nie. Sprowadzam całą sprawę trochę do parteru po to, żeby pokazać mechanizm. Bo erotyka już nie jest tak istotna jak na początku, ale nadal istnieje pragnienie, by on wyczuwał jakąś jej potrzebę, był tym uwodzicielskim starającym, więc niechże się to wypełnia na gruncie mleka, skoro się nie może wypełnić na gruncie randki. Tyle że to jest kompletnie nierealistyczne.

Ależ sama znam takich domyślnych mężczyzn, przy najmniej w kwestii tego nieszczęsnego mleka!
Nie chcę tu powiedzieć, że żaden mężczyzna nie wpadnie na pomysł, by kupić mleko, bo ludzie jednak mają jakieś poczucie realności, więc on może rozumieć, gdy otworzy lodówkę, że przydałoby się zrobić zakupy. Tyle że najczęściej kobieta oczekuje od mężczyzny, żeby on pomyślał tak, jak ona by pomyślała, żeby na przykład wybiegał w przyszłość. Oczywiście zawsze możemy podać wyjątki. To jest zmora współczesności, że nie da się niczego powiedzieć o niczym ostatecznie, bo zawsze przyjdzie 15 osób, które zaczną wymieniać wyjątki. Rzeczywistość składa się również z wyjątków, ale jeżelibyśmy chcieli jakąkolwiek w ogóle rzecz po wiedzieć, to ta rzecz jest taka, że jednak kobiety bardzo często doświadczają frustracji, która wynika z faktu, że mężczyźni nie wybiegają myślami w przyszłość, a co gorsza, nie łączą teraźniejszości z przeszłością tak, jak robią to kobiety.

To może wyglądać tak: „Trzy dni temu mu mówiłam, że idę dziś do Doroty”. I teraz jak to możliwe, że ten facet nie połączył tej dawno mu podanej informacji z tym, że trzeba kupić butelkę wina – przecież to jest jasne jak słońce! On nie dość, że nie kupił żadnego wina, bo tych dwóch rzeczy ze sobą nijak nie posklejał, to w ogóle zapomniał dziesięć razy, że ona idzie do Doroty albo, co gorsza, pierwsze słyszy o jakiejś Dorocie, kim ona w ogóle jest?!

W tej sytuacji to jeszcze pół biedy, bo można po wiedzieć wprost: kup to czy tamto, kropka. Ale jeśli ja bym chciała, żeby on dawał mi kwiaty, to już nie jest proste. Bo jeśli powiem wprost, to czar pryska.
Oczywiście, bo nie można asertywnie domagać się kwiatów. Przecież nie chodzi ci wcale o jakiś tam bukiet, który równie dobrze możesz sobie sama kupić. Chodzi o intencję, twoje oczekiwanie nie dotyczy pójścia do sklepu, behawioru. Ty chcesz, żeby on miał taki pomysł sam z siebie, bo to by znaczyło, że nadal się o ciebie stara. Możesz powiedzieć: „Słuchaj, weź mi kupuj kwiaty raz w tygodniu, bo mam taką potrzebę, dobrze?”. I on ci na wet kupi, tylko to niczego nie załatwia. Zobacz, że nawet seks po części staje się atrakcyjny właśnie przez to, że nie jest gwarantowany – ale wtedy musisz się porozumiewać za pomocą aluzji. Bo jeżeli się porozumiewasz tylko dosłownie, to i seks staje się dosłowny, a wtedy jest po prostu kopulacją, niczym więcej. Te wszystkie sugestie: komunikuj się wprost, mają sens, o ile opierają się na za łożeniu, że w tej relacji kobieta ma problem z pewnością siebie i że trudno jej się odważyć powiedzieć, czego chce. Natomiast wiele kobiet, które zgłaszają to zastrzeżenie, że facet się nie domyślił o tym przykładowym mleku, to wcale nie są kobiety, które boją się mówić. One doświadczają niemożności pozbycia się tego marzenia, żeby facet się domyślał.

W kwestii uczuć chyba przede wszystkim. On na przykład kolejny dzień przesiaduje w pracy do pół nocy, a ona by chciała, żeby wieczory spędzał z nią. Mogłaby powiedzieć: „Jest mi przykro, że znów wybierasz pracę, a nie mnie”. Tylko że to jest przecież oczywiste – skoro są parą, to ona oczekuje wspólnego spędzania czasu. To trzeba mówić?
To nie są sytuacje zero-jedynkowe i na takie pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Bo właściwie czy on miałby wracać wcześniej po to tylko, żeby jej nie było przykro? Ona by raczej chciała, żeby on chciał wracać do niej, prawda? Żeby miał taką wolę, tak jak z tym kupowaniem kwiatów. Tę sytuację można też odwrócić. On może jej powiedzieć, że czuje się przez nią niezauważany, że ona o niego nie dba. I co, kiedy ona to usłyszy, to zacznie o niego dbać? Chyba niekoniecznie.

W obu tych sytuacjach są miliony możliwości, coś jest pod spodem ważniejszego, czego nie rozwiąże tylko asertywna komunikacja wprost. Może ten facet siedzi w pracy po nocach, bo ma obłęd ambicji albo jakieś lęki? Może cała ich relacja jest ufundowana właśnie na tym, że on dostarcza tyle, ile dostarcza, do domowego budżetu?

Ważniejsze niż to, że ona mu otwarcie zakomunikuje swoje niezadowolenie, jest to, żeby on miał powód, by wracać. Dość trudno poświęcać komuś czas, bazując tylko na tym, że to jest częścią kontraktu: jesteśmy razem, więc mamy razem spędzać czas. Kiedy cię do kogoś ciągnie, to chcesz wrócić do domu jak najszybciej, bo już nie możesz się doczekać, kiedy będziecie razem. A jeżeli tak nie jest, to sam wyrzut czy nawet najbardziej asertywny komunikat nie sprawi, że to się zmieni.

A gdy ona jest na niego wściekła? Bo na przykład powiedział coś, co ją uraziło, zabolało. Chyba dobrze powiedzieć o tej złości, zamiast kisić ją w środku albo – co gorsza – urządzać karanie ciszą w oczekiwaniu, że on się w jakiś sposób domyśli, czym ją uraził, i przeprosi?
Oczywiście jest wiele sytuacji w życiu, w których komunikat wprost jest jak najbardziej pożądany, to jest po prostu stawianie granic. Jeśli padają jakieś słowa, które cię urażają, poniżają, unieważniają, i to jest ewidentne, to komunikat: „Nie życzę sobie takich komentarzy” czy „Nie zgadzam się, byś mówił do mnie w ten sposób”, jest absolutnie na miejscu, ale sądzę, że tego nikomu nie trzeba tłumaczyć.

Natomiast w sytuacjach mniej ewidentnych, dotyczących relacji, sprawa z tym komunikowaniem emocji trochę się komplikuje, bo jeżeli ty pewne rzeczy musisz tłumaczyć, oznacza to, że on po prostu nie jest taki, jak ty byś chciała, żeby był. Tu chodzi o oczekiwanie, żeby on był człowiekiem, który by takich rzeczy nie mówił, któremu by nie trzeba było tego wykładać. Krótko mówiąc – żeby był innym człowiekiem, niż jest. To jest kolejna rzecz, której nie uzyskasz za pomocą asertywności, niestety. Nie możesz nauczyć partnera wszystkiego, a tym bardziej sprawić, że stanie się kimś innym. To samo dotyczy choćby seksu. Jasne, że możesz proponować jakieś eksperymenty czy pozycje, ale pewnych zachowań czy klimatów seksualnych nikogo nie nauczysz, bo człowiek albo to robi w sposób naturalny, albo nie, a jeśli to jest wyuczone, to po prostu już nie jest to samo.

Trochę mam mętlik. Bo przecież nawet na terapii grupowej uczy się ludzi, by mówili wprost o swoich uczuciach, nazywali je, wyrażali.

Fajnie, że użyłaś tego przykładu z grupą, bo nigdy dosyć powtarzania najważniejszej rzeczy, którą dziś należy powiedzieć. Terapia może pomagać w życiu, ale tylko pod warunkiem, że nie zapomnimy, że życie to nie terapia. To, co jest techniką terapeutyczną, służy pewnym celom na sesjach. Spotkanie ma trwać 50 minut i w tym czasie faktycznie tak jest – mówisz wszystko bez cenzury, nazywasz każdą rzecz maksymalnie dokładnie. To jednak nie oznacza, że to samo musisz koniecznie zafundować teściom na proszonym obiedzie. W terapii od razu idziesz jak najszybciej do sedna, ale w realnym życiu ludzie nigdy tak nie robią. Zanim powiedzą coś naprawdę intymnego o sobie, miesiącami sprawdzają się wzajemnie za pomocą small talków czy wspólnych doświadczeń.

Ja bym w ogóle poszedł krok dalej i zaproponował, by nie kłaść na ołtarzu emocji. Emocja nie jest ostateczną instancją. Sugerowałbym raczej odnieść się do czegoś takiego jak sensy i znaczenia. Taka sytuacja: on wziął jej świadectwo szkolne, pamiątkowe, i na jego brzegu zanotował sobie telefon do hydraulika. Ona jest oczy wiście zła i może to powiedzieć, ale przecież istotniejsza jest tu myśl, która za tą emocją stoi. Bo to ją wkurzyło dlatego, że pomyślała, że on nie szanuje tego, co jest dla niej ważne. I to jest coś innego niż emocja – to właśnie myśl jest tu istotna. Dla niej być może dorobek ma charakter duchowy, a nie papierowy, więc to świadectwo to może wyrzucić do kosza, ważny jest ten brak szacunku. I wtedy rozmawiają już o sensach i znaczeniach, a nie o emocjach, bo emocje to są reakcje zwierzątek. One nas oczywiście o czymś informują, ale człowiek nie redukuje się do emocji. Bardziej liczą się nasze wyobrażenia o świecie, nasza hierarchia wartości, aspiracje, wspomnienia. Emocja wcale nie musi być ostateczna.

Czyli mówienie o emocjach w relacji jest prze reklamowane?
Na pewno jest współcześnie przecenione, choć jakiś sens ma. Czasami rzeczywiście ludzie z zaskakujących powodów na pewne rzeczy nie wpadają. On może umieć czytać jej emocje, ale z jakiegoś powodu raz na jakiś czas dochodzi do nieporozumienia, do nadinterpretacji czy nietrafnego rozpoznania. Ona coś powiedziała, on nie usłyszał albo inaczej skojarzył czy zrozumiał. Wtedy faktycznie dobrze to doprecyzować, wyjaśnić swój odbiór sytuacji czy słów. Jednak na samym takim schemacie nie da się zbudować życia.

To, co jest istotne dla relacji, jest poza słowami. Gdyby było inaczej, ludzie mogliby żyć dosłownie z każdym, bo wystarczyłoby pewne rzeczy dogadać. A wiemy, że tak nie jest. Wybierasz tego, kto wie, a nie bierzesz kogokolwiek i mu tłumaczysz tak długo, aż się stanie kimś, kogo byś wybrała.

Paweł Droździak, psycholog. Prowadzi poradnictwo dla osób dorosłych i par. Pracuje z osobami mającymi trudności z kontrolowaniem zachowań impulsywnych. Zajmuje się także analizą lacanowską. Jest współautorem książki „Blisko, nie za blisko. Terapeutyczne rozmowy o związkach”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze