W zachodniej kulturze bycie młodą kobietą oznacza, że jesteś miła, zgodna i troszczysz się o potrzeby i pragnienia innych. Brak umiejętności mówienia „nie” przy jednoczesnej seksualizacji dziewczęcego ciała prowadzi często do niechcianych doświadczeń seksualnych i okrutnego traktowania przez rówieśników – uważa pisarka i eseistka Melissa Febos.
Zbiór esejów o odzyskiwaniu siebie i swojej kobiecości we wciąż patriarchalnym społeczeństwie zaczynasz tak: „Byłam dzieckiem dziwnym, lecz szczęśliwym, byłam bezpieczna i kochana. Zmieniło się to gwałtownie, kiedy z dzieciństwa przeszłam w dziewczyństwo”. Rozwiniesz to zdanie?
Nie wiem, czy to specyfika kultury Stanów Zjednoczonych, czy problem globalny, ale w momencie, gdy dziewczynka dojrzewa i rosną jej piersi, zaczyna być u nas traktowana jak obiekt seksualny. I to w sposób, który jest przytłaczający. Chłopcy, z którymi dorastałam na początku lat 90., czyli zanim pojawił się Internet i internetowa pornografia, niemal na pewno nie widzieli wcześniej nagiej kobiety. O seksie wiedzieli tyle, ile zobaczyli w telewizji i usłyszeli od rodziców i kolegów. Niemniej w ich oczach dojrzewająca dziewczynka staje się obiektem seksualnym, przestaje być niewinna, a staje się dostępna.
Jak Ty byłaś traktowana?
Nie miałam pojęcia, co się dzieje, nie miałam żadnych seksualnych doświadczeń. A jednocześnie zagrało we mnie to nieszczęsne patriarchalne wychowanie, jakie otrzymałam w domu i w szkole – że bycie młodą kobietą oznacza, iż jesteś miła, zgodna, nie prowokujesz konfliktu i chcesz być przede wszystkim lubiana, więc odpowiadasz na potrzeby i pragnienia innych ludzi. To połączenie ciała, które w oczach innych staje się seksualne, oraz braku umiejętności powiedzenia „nie” doprowadziło do tego, że miałam wiele niechcianych doświadczeń seksualnych, a jednocześnie byłam okrutnie traktowana przez rówieśników: odtrącana przez koleżanki i molestowana przez kolegów. Opadłam na dno jak kamień, a moje poczucie bezpieczeństwa z pierwszych lat dzieciństwa zniknęło.
A przecież, jak piszesz w książce, Twoja rodzina pod wieloma względami była wyjątkowa, zwłaszcza Twoja mama, zagorzała feministka.
Moja mama od początku miała bardzo jasny pogląd na to, przed czym chce mnie chronić, ale jej podejście było naiwne, właściwie nie wiedziała, co się ze mną dzieje. Z kolei tata był zwykłym facetem; wprawdzie raz ostrzegł mnie: „Trzymaj się z daleka od chłopców, oni chcą tylko jednego”, jednak nie powiedział, jak to zrobić. W Stanach edukacja i wychowanie dzieci różnią się w zależności od ich płci. Ale w naszym domu było inaczej: mama dawała bratu lalki, a mnie ciężarówki, i wpajała nam przekonanie, że płeć nas nie ogranicza, możemy robić to, co chcemy. Długo uważałam, że w niczym nie ustępuję chłopcom. Byłam silna, atletycznej budowy, pewna siebie i dobrze mi szło w szkole.
Do czasu. Wspomniałaś wcześniej o tej niemożności powiedzenia „nie”. Masz żal do mamy, że tego Cię nie nauczyła?
Nieumiejętność mówienia „nie” została we mnie do dziś. Gdy ktoś pyta, czy wyświadczę mu przysługę, a ja przepraszająco odpowiadam, że nie mogę, to czuję w sobie napięcie, że powinnam jednak zachować się inaczej... Wszystkie tak mamy.
Dorastałam 30 lat temu, we wczesnych latach 90. Moja postępowa matka sama dorastała w patriarchalnej kulturze – miała 25 lat, kiedy mnie urodziła – i mimo wysiłków nie uwolniła się od niej. Także nie potrafiła powiedzieć „nie”, więc jak miała mnie tego nauczyć? Z kolei rodzice moich rówieśników czy nauczyciele przyjmowali stereotypy płciowe bez zastrzeżeń. Patriarchalny system rani wszystkich, ale dziewczynkom dostaje się najbardziej. W naszej kulturze prawo do wyrażenia przez kobiety swojego zdania, choć funkcjonuje, wciąż obciążone jest społeczną presją. O kobietach, które wiedzą, czego chcą, albo na coś się nie zgadzają, zwykle mówi się, że są wredne, sukowate, lubią się rządzić. Funkcjonuje mnóstwo negatywnych określeń na te, które stawiają granice. O asertywnych mężczyznach tak się nie mówi.
W książce piszesz, że jako dziewczyna wzięłaś rozwód ze swoim ciałem. Wytłumaczysz, co miałaś na myśli?
Kiedy byłam nastolatką i doświadczałam molestowania, nie myślałam o tym jako o czymś niewłaściwym, nie czułam złości na to, co mi robiono. Dziś wiem, że uczucie złości byłoby najsensowniejszą odpowiedzią, ale wtedy byłam przerażona, zawstydzona i obracałam to przeciwko sobie. Zastanawiałam się, co robię źle, uważałam, że z moim ciałem jest coś nie tak, skoro sprawia, że inni tak się wobec mnie zachowują. Uznałam, że najlepiej będzie je ukryć, zaczęłam inaczej się ubierać, inaczej chodzić. Starałam się być niewidoczna. Całe dekady zajęła mi zmiana tej postawy, ale ta nienawiść do własnego ciała w jakimś stopniu wciąż we mnie siedzi. Dopiero dzięki terapii dotarło do mnie, że to nie była przecież moja wina, to chłopców uczy się, by testowali na dziewczętach swoją wolność i władzę nad innymi.
Dlaczego moment, gdy tata znalazł Twój pamiętnik, był taki ważny?
To trudne wspomnienie, nie miałam do niego wglądu przez długi czas. Wróciłam do niego dopiero jako osoba dorosła. Miałam wtedy 13 lat i od dwóch lat byłam w szkole nazywana szmatą. Miałam też za sobą serię seksualnych doświadczeń, które były rezultatem czegoś, co dziś mogę nazwać „pustą zgodą”, ale wtedy nie rozumiałam do końca, co się ze mną dzieje, więc tylko bezrefleksyjnie opisywałam wszystko w zeszycie. Pewnego razu zostawiłam pamiętnik w aucie taty. Dziś wydaje mi się, że zrobiłam to, bo podświadomie chciałam, by ktoś wreszcie dowiedział się, co się ze mną dzieje. Po lekturze tata był zaniepokojony, ale też przestraszony. Jego zdenerwowanie odczytałam jako odrazę i niesmak. Na szczęście oboje z matką zrozumieli, że mam kłopoty, i zrobili dwie rzeczy. Najpierw wysłali mnie na letni obóz prowadzony przez Kościół unitarian, gdzie otrzymałam najlepszą możliwą edukację seksualną. Nagle znalazłam się wśród osób, które mnie nie oceniały, z którymi mogłam być szczera, dzięki czemu stałam się dużo silniejsza. A potem posłali mnie na rok do prywatnej szkoły, odcinając od toksycznego towarzystwa.
Ciekawi mnie mechanizm, który nakazuje nam chować w sobie ból, izolować się od innych, zamiast szukać u nich pomocy.
Myślę, że to uniwersalna odpowiedź na przemocową pułapkę, w jaką wpadamy. Ale jest w tym zachowaniu też próba odzyskania kontroli. Mówimy sobie, że same to naprawimy, albo myślimy, że nikt nam nie może pomóc, bo to nasza wina. Nie chciałam nikomu powiedzieć o tym, że w szkole jestem wyzywana od puszczalskich, bo myślałam, że proszenie o pomoc dorosłych będzie przyznaniem się do winy. Wbiłam też sobie do głowy, że zasłużyłam na złe traktowanie, bo byłam ohydna. Pomysł, żeby komuś o tym powiedzieć, nawet nie przyszedł mi do głowy.
Piszesz, że kobiety zgadzają się na seks ze strachu przed przemocą, gwałtem, ale Twoje rozmówczynie mówiły Ci też, że robią to, żeby tej drugiej stronie nie było przykro…
Dla mnie te wyznania były szokujące, bo oznaczają, że wychowano nas w poczuciu, że rozczarowanie jakiegoś faceta jest ważniejsze od naszego poczucia bezpieczeństwa czy komfortu.
Wspominasz, że same siebie tresujemy.
Nieustająco. Najpierw kontroluje nas otoczenie, a potem pilnujemy siebie same. Gorzej, uczymy tego własne córki. Dlatego kiedy jestem wśród innych kobiet, które mówią: „Ojej, jestem taka gruba...”, staram się nie przytakiwać ze zrozumieniem, nie mówić, że ja też, bo takie zachowanie tylko wzmacnia nienawiść do własnego ciała. Ostatnio dostałam e-maila od pewnej dziewczyny, która napisała, że podczas rozmowy ze mną na Zoomie zauważyła moje nieogolone pachy. Uderzyło ją to, bo miałam makijaż i ładnie przy tym wyglądałam, więc pomyślała, że może ona też nie ogoli swoich. (śmiech) Po takiej wiadomości widzę, że nawet jeśli robię coś tylko dla siebie, to wywołuje to pozytywną reakcję wśród moich studentów, przyjaciół czy rodziny. Widzę, że mogę pracować nad moją małą społecznością i powoli wpływać na zmianę postaw, choćby wobec naszych ciał. A to już dużo.
Możemy się śmiać z pytań o wagę czy ogolone pachy, ale nastolatki traktują je poważnie, zwłaszcza te w wieku 10–14 lat. To właśnie w tym przedziale wiekowym podwoił się w Stanach odsetek dziewcząt, które podejmują próby samobójcze.
Gdy ukazała się moja książka, wiele matek pytało mnie, jak mogą pomóc córkom. Bardzo chciałabym mieć dla nich odpowiedź inną niż to, że mogą po prostu nad sobą pracować. Bo dzieci widzą, co robimy, i przejmują nasze zachowania. Dzieci zawsze na nas patrzą, młode kobiety nas obserwują. Uczą się od nas. I jeśli cały czas mówimy na przykład, że chcemy być szczupłe albo że ktoś jest gruby, to nigdy nie uwolnimy się od myślenia, jakie narzuca nam świat. Mogę sobie powiedzieć, że chcę pracować nad swoim zdrowiem, kondycją fizyczną, relacjami, ale są rzeczy, jak niższa waga, do których mam nadzieję dojdę później. (śmiech) Trzeba wybrać, co w danym czasie jest dla nas najważniejsze.
Co radzisz nastolatkom, z którymi spotykasz się na spotkaniach autorskich?
Namawiam je, żeby w trudnej sytuacji zawsze szukały wyciągniętej ręki, która jest gotowa wyrwać je z zaklętego kręgu przemocy. To, co chciałabym zmienić, to nasz stosunek do innych kobiet i dziewczyn: patrzymy na nie jak na rywalki, a przecież takie podejście izoluje nas od kobiecej wspólnoty. Podczas pracy nad książką najcenniejsze okazały się dla mnie rozmowy z innymi kobietami. Dostawałam listy od dziewczyn, z którymi kiedyś chodziłam do szkoły. Wtedy wydawały mi się takie cool, a one pisały do mnie, że przeszły przez to samo piekło molestowania, wyzwisk i dręczenia. Wydaje mi się, że jeśli uda nam się znaleźć sposób, by ze sobą rozmawiać, uczyć się od siebie i powoli tworzyć wspólnotę osób, którym możemy zaufać, to łatwiej będzie nam budować własne granice. Jedna z najlepszych rzeczy, jakie możemy zrobić, to postawić w centrum historii nie sprawców naszego cierpienia, ale naszą narrację, bezpieczeństwo i pozytywne przykłady osób, które dały nam wsparcie.
Piszesz otwarcie o bolesnych, intymnych sprawach. To musi być trudne.
Kiedy piszę o czymś, co mnie odsłania, buduję sobie mentalną jaskinię z zaciągniętymi roletami, żeby nie zastanawiać się, co ktoś o mnie pomyśli podczas lektury. Zamiast tego wyobrażam sobie, że moi czytelnicy będą wdzięczni za pracę, którą wykonuję, i to mi pomaga. Najtrudniej mi wtedy, kiedy muszę być szczera ze sobą, odrzucić myśli uformowane przez opinie innych czy moje własne zahamowania.
Melissa Febos (ur. 1980), amerykańska eseistka, autorka książek: „Dziewczyństwo”, „Whip Smart”, „Abandon Me” oraz „Body Work”. Za pierwszą z nich otrzymała Amerykańską Nagrodę Krytyków Literackich, znalazła się także w rankingach najlepszych książek 2021 roku między innymi magazynów „Time” i „The Washington Post”. Melissa Febos mieszka z żoną w Iowa.