„Brutalista” szybko stał się faworytem tegorocznych Oscarów, a grający w nim główną rolę Adrien Brody, przynajmniej jeśli wierzyć ekspertom, pewniakiem w kategorii „najlepszy aktor”. Czy 22 lata po zdobyciu statuetki za „Pianistę” gwiazda ekranu ponownie sięgnie po najważniejsze wyróżnienie w branży?
Po przeszło dwóch dekadach od otrzymania swojego pierwszego Oscara za „Pianistę” Adrien Brody wraca do rywalizacji o najważniejsze wyróżnienie w branży filmowej. W epickim „Brutaliście” aktor po raz kolejny zagłębia spuściznę Holokaustu, tym razem jednak jako ocalały Węgier żydowskiego pochodzenia, który emigruje do Ameryki, aby zrealizować swoje marzenie o budowaniu tytanicznych konstrukcji w celu wyrażenia swojej wrażliwości i przetworzenia żalu. Kreacja przyniosła mu już ogrom nagród. Jeśli zdobędzie też Oscara – drugiego w swojej karierze – dołączy do ekskluzywnego klubu, do którego należą m.in. Jack Nicholson, Tom Hanks, Anthony Hopkins, Dustin Hoffman i Sean Penn. Nieźle jak na faceta, na którego branża filmowa nigdy nie miała wyraźnego pomysłu.
Do swoich zadań aktorskich zawsze podchodzi poważnie, do siebie – nigdy. Prywatnie jest ekscentryczny, ale nie cierpi na syndrom szaleńca jak chociażby Nicolas Cage. – Wolę być znany jako świetny aktor niż świetnie wyglądający – mówi. Wciąż jest najmłodszym zdobywcą nagrody dla najlepszego aktora w historii Oscarów, a dziś – 22 lata po wygraniu statuetki za „Pianistę” i udowodnieniu, że jest jednym z najważniejszych aktorów swojego pokolenia – znów ma szansę na nagrodę. Jak wyglądała jego droga do tego miejsca?
Adrien Brody urodził się 14 kwietnia 1973 roku w Nowym Jorku, jako jedyne dziecko fotografki Sylvii Plachy i profesora historii Elliota Brody’ego, których dom od zawsze przesiąknięty był intelektualizmem i awangardą. To sprawiło, że aktorstwem zainteresował się dość szybko i już jako 12-latek próbował swoich sił na scenie. Na zajęcia aktorskie zapisał się za namową matki. Potem zaczął grywać w produkcjach off-Broadway i telewizji. Po debiucie wrócił jednak do szkoły i dopiero w 1993 roku został pierwszy poważny angaż, w dramacie „Król wzgórza”, który stał się dla niego przepustką do wielkiej kariery.
Następnie wystąpił w hitowych „Aniołach na boisku” (1994), „Życiu na krawędzi” (1997) oraz „Cienkiej czerwonej linii” (1998), która szczególnie wpłynęła na jego rozumienie pracy, bo chociaż dostał znaczącą rolę, reżyser w większości wyciął go z filmu. – To było zaskakujące, bo poświęciłem temu dużo czasu. Czułem, że straciłem coś, czemu byłem oddany i co do czego miałem wielkie nadzieje. Taka podróż aktora. Dziś wiem, że był to konieczny krok, aby otworzyć się na rolę Szpilmana w „Pianiście” – wspomina.
Adrien Brody w 1998 roku (Fot. John Calabrese/Penske Media/Getty Images)
Długo szukał projektu, w którym trud tworzenia prowadzi do czegoś naprawdę wyjątkowego. Gdy Roman Polański obsadził go w „Pianiście” (2002) w roli Władysława Szpilmana, żydowskiego muzyka, który przeżył nazistowską okupację Warszawy, aktor rozpoczął długie i ascetyczne przygotowania: sprzedał auto, odłączył telefony, opuścił nowojorskie mieszkanie, głodził się i całe dnie samotnie ćwiczył grę na pianinie w hotelach w Niemczech i Polsce. Okres zdjęciowy również był wyczerpujący fizycznie i emocjonalnie. Mimo wszystko aktor wspomina go jako jedno z najgłębszych doświadczeń w swoim życiu. – „Pianista” zmienił moje życie i karierę. To arcydzieło i cieszę się, że mogłem pokazać widzom jak nienawiść może zniszczyć ludzkość – mówił.
Adrien Brody i Roman Polański na planie „Pianisty” (Fot. Focus Featues/Entertainment Pictures/Forum)
Wysiłek przygotowania do roli pozostawił w nim smutek, który dręczy go do dziś. To doświadczenie nauczyło go jednocześnie jednej ważnej lekcji: tworzenie wielkiej sztuki zawsze boli. Przez rok nie pracował, a jego kolejną rolą była kreacja upośledzonego umysłowo chłopca w dramacie „Osada” (2004). To dowód, że naprawdę kocha role, które wystawiają na próbę jego zdrowie. – Dla postaci mogę zrobić prawie wszystko: jeść robaki, wyskakiwać z helikopterów. Moi bliscy to rozumieją i szanują. Dopiero potem myślę: „Wow, to było naprawdę głupie. Po co to zrobiłem?”. Odpowiedź zawsze brzmi: chcę być nieustraszony”.
Adrien Brody w filmie „Pianista” (Fot. NG Collection/Interfoto/Forum)
Rola w „Pianiście” zapewniła mu jednak rozpoznawalność i szacunek krytyków, a także Oscara dla najlepszego aktora, co do dziś czyni go najmłodszym laureatem w tej kategorii [odbierając nagrodę miał zaledwie 29 lat – przyp. red.]. Nie spodziewał się wygranej, tym bardziej, że jego konkurentami byli Jack Nicholson, Daniel Day-Lewis, Michael Caine i Nicolas Cage. Zwycięstwo nie był jednak głupim szczęściem – dał z siebie wszystko i absolutnie na nie zasłużył. Wtedy zapisał się też w wyobraźni opinii publicznej jako aktor ekscentryczny, nietradycyjnie przystojny, ale seksowny w dość oczywisty sposób.
Adrien Brody z Oscarem dla najlepszego aktora za rolę w „Pianiście” (reż. Roman Polański, 2002) (Fot. Bob Riha Jr/WireImage/Getty Images)
Kiedy zdobył Oscara, wydawało się, że od teraz każda rola będzie w jego zasięgu. Tak się jednak nie stało. Padł ofiarą własnego sukcesu. – Byłem postrzegany wyłącznie jako poważny aktor dramatyczny i to wydawało się ograniczające. Chciałem być kameleonem – mówił. Po „Pianiście” trudno mu było też znaleźć projekt o podobnej skali, więc jego kariera na moment stanęła w miejscu. W tym czasie nieco zboczył również z bezpiecznej ścieżki i zacząć kierować się w stronę bardziej mrocznych, a nawet wstydliwych zaułków.
Następnie „związał się” zawodowo z Wesem Andersonem, z którym zrealizował do tej pory aż pięć filmów, a wszystko zaczęło się od „Pociągu do Darjeeling” (2007). – Wspominam ten film jako jedno z najpiękniejszych doświadczeń w moim życiu. Praca z Wesem i przyjaźń, która z tego wynikła, to duża część mojego życia. Wes zawsze mocno zachęcał mnie do komediowej wrażliwości – mówi. W ostatnich latach przeszedł jednak swoisty reset twórczy, występując m.in. w serialach „Sukcesja” i „Peaky Blinders” oraz kryminale „Odwet”, w którym nie tylko zagrał, ale też pełnił rolę współscenarzysty, współproducenta i twórcy muzyki.
Dziesięciokrotnie nominowany do Oscara „Brutalista” to wzniosłe dzieło i wielki powrót Brody’ego na szczyt. Aktor gra w nim węgiersko-żydowskiego architekta László Tótha, który po II wojnie światowej emigruje do Ameryki. Co ciekawe, aktor również ma korzenie w żydowskiej Europie – przodkowie jego ojca byli polskimi Żydami, a matka i dziadkowie wyemigrowali z Węgier do Ameryki w 1956 roku – jest to zatem dla niego wyjątkowo osobisty film. Rozwój jego postaci od ocalałego z Holokaustu do uznanego architekta ściśle wiąże się także z drogą jego matki od migrantki do uznanej fotografki oraz jej podróżą jako artystki i pragnieniem stworzenia czegoś znaczącego.
Adrien Brody w filmie „Brutalista” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Aktor przyznaje też, że istotny wpływ na jego kreację w „Brutaliście” miała rola u Polańskiego. – Praca, którą wtedy wykonałem, aby zrozumieć stratę i okropności tamtych czasów, naprawdę mnie poruszyła. Opowiedziałem historię człowieka, która była reprezentatywna dla straty sześciu milionów istnień. Oczywiście, miało to wpływ na moją opowieść o László – mówi i wspomina też, że choć istnieją pewne paralele, „Pianista” i „Brutalista” to dwa zupełnie różne filmy. Dodaje również, że walka imigrantów nie jest tu tylko przynętą na Oscara, a sam film jest mniej o antysemityzmie, a bardziej po prostu o byciu odmiennym.
– Pragnę grać niedoskonałych ludzi, którzy są bohaterscy mimo wad. Myślę, że to najciekawsze postacie – mówi. – Lubię swojego bohatera. Jest sympatyczny i można się z nim utożsamić. To złożona postać, która reprezentuje to, jak złożeni są ludzie. Czasem jest nieprzyjemny, a innym razem całkowicie ujmujący i wrażliwy. To pokazuje, że możesz mieć wady i wnieść wielki wkład w ten świat. Uwielbiam grać bohaterów, którzy nie są do polubienia, ale których trzeba zrozumieć – dodaje.
Adrien Brody w filmie „Brutalista” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Adrien Brody: czy zdobędzie drugiego Oscara?
Czy aktor doczeka się drugiego Oscara? Prognozy są sprzyjające, bo za kreację w „Brutaliście” Brody otrzymał już statuetkę Złotego Globu, nagrodę BAFTA, Critics’ Choice Award oraz wyróżnienia przyznawane przez Stowarzyszenia Krytyków Filmowych z Atlanty, Chicago, Filadelfii i Nowego Jorku. Jedyną przeszkodą na drodze do wygranej może okazać się afera wokół użycia AI w celu poprawy węgierskiego akcentu aktora w filmie.
Brody broni się jednak, twierdząc minimalna poprawa akcentów aktorów to standardowa procedura w filmowej postprodukcji. – Żyjemy w czasach, w których zaledwie wspomnienie o AI jest nieco ryzykowne. Chciałbym tylko, żeby ludzie mieli w sobie więcej zrozumienia kontekstu i faktów związanych z danymi okolicznościami. Jestem synem Węgrów i dorastałem w domu, gdzie posługiwano się tym językiem. Dodałem od siebie wiele węgierskich przekleństw, których nie było w scenariuszu… Oczywiście, proces postprodukcji dotyczył tylko niektórych kwestii wypowiadanych po węgiersku. Nic z dialektu nie było poprawiane – to wszystko było wynikiem naszej ciężkiej pracy ze wspaniałą nauczycielką Tanerą Marshall. Wszyscy pracowaliśmy bardzo ciężko i my o tym wiemy – powiedział.
Źródło: aframe.oscars.org, variety.com, independent.co.uk, hindustantimes.com [28.02.2025]