Choć w pewnym momencie wiele kobiet uświadamia sobie, że nie do końca żyje swoim życiem, niewiele decyduje się na rewolucję. Maggy Words, artystka i modelka, postawiła wszystko na jedną kartę. Porzuciła karierę w wielkiej korporacji i dokonała przewrotu w życiu prywatnym.
Kiedy Cię olśniło? Kiedy poczułaś, że nie jesteś Magdaleną Modlibowską, strateżką finansową, tylko artystką Maggy Words i chcesz żyć zgodnie ze swoim prawdziwym powołaniem?
Zmiana życiowa, której dokonałam, jest globalna. Zrewolucjonizowałam naprawdę wszystko, choć nie stało się to z dnia na dzień. Pamiętam dwa momenty, które były wyraźnym tąpnięciem. Pracowałam wówczas w dużej korporacji finansowej. Pewnego wieczoru około godziny 22.30 zadzwoniła do mnie mama. W czasie rozmowy wyszłam na taras: „Wow, jak pięknie widać w nocy oświetlony Pałac Kultury”. „Od ciebie z domu widać Pałac Kultury?” – zdziwiła się mama, bo mieszkaliśmy pod Warszawą: „Nie, ja jestem w biurze”. „O 22.30 jesteś w biurze?!”. To pytanie mamy było dla mnie jak kubeł zimnej wody. Żyłam w takim pędzie, że tego nie zauważałam. Do tego w złotej klatce: co miesiąc kilkadziesiąt tysięcy na konto, premia, za którą możesz kupić samochód.
Drugi moment otrzeźwienia przyszedł po rozmowie z córką, której wysyłałam buziaczki na dobranoc przez telefon. Zapytała, dlaczego nie mogę wrócić do domu. Odpowiedziałam, że muszę skończyć prezentację dla klienta. „A, to musi być bardzo ważny klient” – powiedziała moja córka. I to był cios w samo serce. Tak bardzo pragnęłam mieć rodzinę, a teraz moimi dziećmi zajmują się opiekunki, a ja je całuję na dobranoc przez telefon. Zdałam sobie sprawę, że coś tu jest nie tak.
Do tego doszły kłopoty zdrowotne. Bolał mnie kręgosłup, łapały mnie przeziębienia, ciągle źle się czułam. Wszystko zaczęło się kumulować i w końcu stwierdziłam: „Okej, to w ogóle nie ta broszka, to jest nie moje życie”. Przypomniałam sobie, co mnie tak naprawdę fascynowało: w dzieciństwie, gdy ciągle coś tworzyłam, i potem na studiach z socjologii, kiedy chciałam pracować z ludźmi. Zajęłam się na poważnie swoim zdrowiem, przestałam korzystać z medycyny konwencjonalnej, zaczęłam dbać o połączenia ciała, umysłu i duszy. A wreszcie, mając 40 lat, zaszłam w ciążę i urodziłam syna; starsze córki adoptowałam.
Stres odpuścił.
Mój organizm przez te wszystkie lata był wycieńczony. Świetnie zarabiałam, ale to były bardzo drogie pieniądze. Płaciłam za nie zdrowiem i relacjami.
Narodziny syna były przełomowym wydarzeniem w moim życiu również ze względu na to, że zdecydowałam się na poród w domu. Przez długi czas, zastanawiając się nad tą opcją, myślałam, że jest to nielegalne, że trzeba rodzić w szpitalu. Tymczasem okazało się, że to się praktykuje, a ja nie mam żadnych przeciwwskazań i mogę urodzić w domu. Myślę, że to wydarzenie uświadomiło mi jeszcze dobitniej, że skoro mogę sama decydować o sobie i swoim ciele, to również o tym, gdzie i jak pracuję i na co poświęcam swoją energię.
Późne macierzyństwo zmieniło Twoje podejście do życia?
To był przepiękny czas, mogłam zająć się synkiem i przeżywać na nowo moje macierzyństwo z córkami. Dostrzegłam, jak bardzo rani je tradycyjny system szkolny, i zdecydowałam się przenieść je do szkoły demokratycznej, co nie było wtedy popularne. Ciągle szłam pod prąd.
Maggy Words w kampanii Riskmadeinwarsaw (Fot. materiały prasowe)
Nie wróciłaś już do pracy w korporacji?
Nie, choć podeszłam wówczas do siebie tak jak strateżka. Co się robi w firmie, gdy podejmie się złą decyzję? Trzeba ją zmienić i ratować sytuację. Tak też zaczęłam myśleć o swoim życiu: „Pomyliłaś się, okej. Trochę lat minęło. Trochę się zasiedziałaś, ale w dalszym ciągu możesz nad tym zapanować”. Zaczęłam szukać rozwiązań, aby przekierować moje życie zawodowe: zajęłam się coachingiem zdrowia, zostałam redaktorką naczelną pisma parentingowego, napisałam dwie książki na temat adopcji.
Uwolniłam w sobie bardzo duży potencjał kreacji, zaczęło do mnie docierać, że tak naprawdę jestem artystką. Nie chciałam już dłużej siebie oszukiwać.
I tak, sporo po czterdziestce, zostałaś młodą artystką.
Postrzegam to jako ogromny potencjał, bo jestem bardzo niszowa. Młodzi artyści mają zazwyczaj po 25 lat. A ja jestem młodą artystką ze starą metryką, która odkryła swoje powołanie w dojrzałym wieku.
Zaczęłam funkcjonować w zupełnie nowym środowisku. Przez długi czas nie przyznawałam się, że mam rodzinę, dzieci…
Nie mówiłaś nikomu, czym zajmowałaś się wcześniej?
Ukrywałam swoje poprzednie życie, nikt nie widział, co robiłam, gdzie pracowałam, prawie rok funkcjonowałam w środowisku artystycznym jako no name. Aż w końcu przyszedł moment, gdy zrozumiałam, że transformacja nie polega na tym, żeby unicestwić swoje poprzednie wcielenie. Musiałam uznać, że moje dotychczasowe życie było piękne i wartościowe, że dzięki poprzednim doświadczeniom zawodowym nie mam na przykład zahamowań, aby rozmawiać z kuratorami, kolekcjonerami, dyrektorami muzeów. Zrozumiałam, że dzięki temu mogę skutecznie łączyć sztukę z biznesem. Wiem, jak myśleć i działać strategicznie, i mogę się tą wiedzą dzielić z młodymi artystami.
Maggy Words (Fot. Weronika Walijewska)
Ty jednak poszłaś o krok dalej. Nie zatrzymałaś swojej życiowej transformacji na zmianie zawodu. Wyprowadziłaś się z domu, zamieszkałaś sama i zostawiłaś dzieci pod opieką męża. Po to, aby móc w pełni zająć się sztuką. To wywrotowa decyzja. Przez wiele osób może być postrzegana jako przejaw egoizmu.
Podsumuję ją zdaniem, które słyszą matki podróżujące z dzieckiem samolotem: „Najpierw załóż maskę sobie, a potem dziecku”. Ja musiałam założyć ją sobie. Po latach negowania siebie, tkwienia w roli, która tak naprawdę nie była moja, musiałam się ratować. Potrzebowałam samotności, aby zrozumieć, kim jestem.
Czułam, że jeśli tego nie zrobię, oszaleję. Tak bardzo nie byłam sobą i tak bardzo było mi źle – nie z dziećmi, nie z mężem, ale samej ze sobą.
Nie zerwałam relacji z rodziną – mieszkamy dwadzieścia kilometrów od siebie, przez pierwsze miesiące codziennie odwiedzałam dzieci. Jesteśmy w stałym kontakcie. Oczywiście, na początku było trudno. Jednak po pewnym czasie nasze stosunki się unormowały. Moje dzieci odkrywają mnie na nowo, wcześniej kojarzyły mnie wyłącznie z pracą.
Mówisz, że moja decyzja może być postrzegana jako egoistyczna. Myślę, że tak, to było bardzo egoistyczne, Jestem jednak wdzięczna, że moje ego popchnęło mnie do tego, co zrobiłam. Dzięki temu byłam w stanie przyjrzeć się sobie, zrozumieć, kim jestem, i ruszyć do przodu z całym swoim potencjałem.
Zapłaciłam za tę decyzję gigantyczną cenę.
Co masz na myśli?
Potwornie tęsknię za moimi dziećmi. Bardzo brakuje mi codziennego kontaktu z nimi. Nie przygotowuję śniadania dla mojego syna, nie widzę, w jakim jest nastroju, gdy się budzi, ani o której idzie spać. Nie jestem tą osobą, która przytula go na dobranoc.
Do dziś szukam dowodów na to, że nie skrzywdziłam moich dzieci, że więzi, które stworzyliśmy, gdy były małe, są na tyle silne, że moja decyzja tego nie zniszczy. Miałam nadzieję, że zrozumieją, tłumaczyłam im: „Dzieciaki, zawsze uczyłam was, jak dbać o waszą wolność. To jest moment, kiedy to ja potrzebuję stanąć na straży mojej wolności. Potrzebuję teraz zadbać całkowicie o siebie”.
Myślę, że moją decyzję trudno było zrozumieć osobom z zewnątrz: „Masz taką cudowną rodziną, te dzieci jak cacane, ten mąż taki wspaniały, a ty właśnie chcesz wszystko zniszczyć”. Tymczasem ja nie chciałam niczego niszczyć – musiałam ratować siebie. I choć płacę za to wysoką cenę, jestem przeszczęśliwa, że mieszkam sama, że mam tę ciszę, że mam ten spokój, że mogę realizować się jako artystka, być w pełni skoncentrowana na swojej wizji.
Dużo mówisz o dzieciach. A mąż?
Nie rozwiedliśmy się formalnie, ale nie jesteśmy już parą. Jestem mu przeogromnie wdzięczna za to, co udało nam się wspólnie zbudować, i nadal mam do niego ogromne zaufanie. Jednak, aby zbudować siebie od nowa, nie mogłam pozostać w tym związku.
Trudno nie zapytać w tym miejscu o pieniądze. Miałaś wystarczającą poduszkę finansową, aby zdecydować się na ten krok?
Słyszałam wiele komentarzy na ten temat: łatwo tak zrobić, jak się ma zabezpieczenie finansowe. Tymczasem ja zostawiłam wszystko, moje dochody pasywne, na które pracowałam latami, przekazałam rodzinie. Nadal zarządzam finansami domowymi – w końcu jestem strateżką – ale nie korzystam z tych pieniędzy. Buduję swoje życie od zera, od podstaw również pod względem finansowym.
Spakowałam się w dwie godziny, w jedną walizkę i kilka kartonów.
Co było tym decydującym impulsem?
No nie wiem, może to, że gdy córka postanowiła znów zamieszkać z nami po powrocie z internatu, straciłam swój pokój? A ten pokój był moją bazą – tam całymi nocami sobie malowałam, tworzyłam, tam przesiadywali u mnie przyjaciele, syn, który podobnie jak ja jest nocnym markiem. I nagle tego pokoju zabrakło. Nie było już dla mnie miejsca.
„Każda kobieta musi mieć własny pokój” – pisała Wirginia Woolf. Do tych słów nawiązuje Natalia de Barbaro, prowadząc warsztaty „Własny pokój”. To niesłychanie ważna potrzeba.
Po przeprowadzce odżyłam, choć początkowo myślałam, że umrę ze strachu. Nigdy wcześniej nie mieszkałam sama: najpierw z rodzicami, z rodzeństwem, z babcią, potem z mężem i dziećmi.
Jednak to tu, w tym mieszkaniu w centrum Warszawy, odnalazłam swoje miejsce. Jest bazą mojego nowego życia.
To piękna przestrzeń, w której przenika się życie ze sztuką. Wiszą tu Twoje prace, na ścianach – nawet na lustrze w łazience – pojawiają się afirmacje i sentencje, które stanowią nieodłączny element Twojej twórczości. Jak choćby ta w przedpokoju: „Światło znajdziesz we wnętrzu”. Jak rozumieć to przesłanie?
Światło to energia do życia, to motywacja, odwaga. One są w nas – chcąc do nich dotrzeć, musimy czasem ściągnąć niepotrzebne warstwy, zdjąć maski, nie bacząc na cudze spojrzenia i ocenę z zewnątrz.
Maggy Words przy pracy (Fot. archiwum prywatne)
Rozpoznawalnym motywem Twojej sztuki jest zaznaczony kilkoma kreskami symbol twarzy, gdzie jedno oko jest otwarte, drugie zamknięte. Dlaczego tak jest?
Mam dwie wersje: magiczną i praktyczną – którą wolisz?
Chcę poznać obie.
Po pierwsze, mam specyficzną wadę wzroku, więc to w jakimś sensie mój autoportret, ale tak naprawdę poprzez ten symbol, który nazywam Maggy Wink Face, chcę powiedzieć, że warto patrzeć na świat z przymrużeniem oka, czasem czegoś nie widzieć, nie dostrzegać, podejść do pewnych spraw z dystansem. Doceniam tę perspektywę po latach postrzegania świata ostro, bardzo szeroko otwartymi oczami.
Czuję to, o czym mówisz. Sama mam sporą wadę wzroku, ale lubię chodzić bez okularów. Świat wtedy jest jakby mniej kanciasty, łagodniejszy, jakby cichszy… Ty też – z tego, co wiem – cenisz ciszę.
Tak, mam poczucie, że tylko w ciszy jesteśmy w stanie usłyszeć i poznać samych siebie. Mówi o tym pięknie Thích Nhất Hạnh, wietnamski mnich buddyjski, mistrz zen, który jako pierwszy zwrócił moją uwagę na znaczenie ciszy w naszym życiu. Większość z nas boi się jej. Zagłusza muzyką, ciągłymi rozmowami przez telefon. Warto pomyśleć o tym, co chcemy w ten sposób przykryć.
Ja przez lata ciągle słuchałam muzyki, gdy byłam sama, choć pamiętam, że jako dziecko lubiłam ciszę i samotność. Uwielbiałam chodzić sama z książką na łąkę. Niedawno zrozumiałam, jak bardzo mi tego brakowało. Cisza, tak jak mówią mistrzowie, jest uzdrawiająca i nie do końca chodzi tu o brak decybeli, ale o ciszę naszego umysłu, kiedy jesteśmy w stanie usłyszeć swoją duszę.
Minimalizujesz bodźce również, jeśli chodzi o kolory. W swojej sztuce operujesz trzema barwami. Zresztą nie tylko w sztuce – tak też się ubierasz, tak urządziłaś swoje wnętrze. Biel, czerwień i czerń. Czy coś się za tym kryje?
Te trzy kolory towarzyszą mi od wielu lat. Gdy patrzę na zdjęcia z czasów młodości, potem z czasów studiów, małżeństwa – ciągle przewija się to zestawienie barw.
Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że my, jako ludzie, uczymy się postrzegania barw od tych trzech kolorów: po urodzeniu dziecko widzi świat jako czarno-biały, a dopiero około ósmego tygodnia życia zaczyna rozpoznawać kolor czerwony. Odkryłam również, że te kolory w wielu kulturach przypisywane są kolejnym etapom życia kobiety: biel oznacza dziewczęcą niewinność, czerwień dojrzałą kobiecość, a czerń mądrość wiedzącej. Zestawienie tych trzech barw to dla mnie obraz pełni, a jednocześnie trójwymiarowość istnienia. Dostrzegam trzy odcienie kobiecości we mnie i dbam o to, aby współistniały w harmonii w życiu i w sztuce.
Maggy Words, „Trzy Boginie” (Fot. Mariola Kędzior)
Na twarzy często malujesz białe kropki.
Bardzo się staram dbać o moją dziewczęcą naturę. Często zadaję sobie pytania o to, co mnie cieszy, co sprawia mi dziecięcą radość. To jest moja moc, a te kropki mi o tym przypominają.
Jak je robisz?
Pisakiem akrylowym. Teoretycznie mogłabym je sobie wytatuować, ale nie mogę ich mieć na stałe, bo od pewnego czasu pracuję także jako modelka.
No właśnie, występujesz w kampaniach reklamowych, chodzisz na wybiegach, w zeszłym roku brałaś udział w pokazach podczas tygodnia mody w Szanghaju. Masz wymarzone warunki: jesteś wysoka, wyjątkowo szczupła, no i masz naturalnie siwe włosy.
Jakiś czas temu dostrzeżono mój potencjał jako dojrzałej modelki. Agencja B.old Models, która mnie reprezentuje, doceniła to, że jestem całkowicie naturalna: siwe włosy, twarz bez śladów zabiegów medycyny estetycznej. I tak w wieku 50 lat zaczęłam pracować jako modelka.
Maggy Words (Fot. archiwum prywatne)
Odnalazłaś się w świecie wielkiej mody?
Traktuję to nie jako cel sam w sobie, ale jako akceptowalny sposób na zarabianie pieniędzy – jakoś muszę się utrzymać, zanim zacznę żyć ze sztuki. To trudny etap, bo jeżeli będę tworzyła dla pieniędzy, to nigdy nie będę autentyczna.
Czy się tam odnalazłam? Musiałam się podporządkować, są konkretne wymogi, dotyczące choćby tego, jak będę umalowana, jak ubrana…
Albo na ile rozebrana, jak na jednym z pokazów w Szanghaju…
To był mój pierwszy wybieg. Wokół mnóstwo dziewczyn, które są młodsze, umalowane, pięknie ubrane w długie suknie i płaszcze. I ja, praktycznie goła, z paskiem na piersiach i pośladkach. Stałam wtedy na tym line-upie i zastanawiałam się, co ja tam w ogóle robię. Miałam dwa wyjścia: albo się denerwować i wstydzić, albo odpuścić…
…i przymrużyć oko.
Dokładnie. Zadałam sobie pytanie: „Chcesz tu być? Nie musisz! Możesz po prostu wyjść. Zawalisz kontrakt, będziesz musiała oddać pieniądze za bilety, zapłacisz wielotysięczne kary, ale możesz to zrobić”. Odpowiedziałam jednak inaczej: „Jestem tu, bo potrzebuję pieniędzy. Nie zamierzam się stresować, skoro uznano, że jestem wystarczająco dobra – w takim stroju, bez makijażu, z niezrobionymi włosami – to idę, co mi tam”. I poszłam.
Maggy Words podczas pokazów mody w Szanghaju (Fot. archiwum prywatne)
Nie masz problemu ze starzeniem się?
Jestem zadowolona ze swojego ciała, ale też bardzo w nie inwestuję. Widzę, że się zmienia, wiem, że nigdy nie będzie już takie samo jak kiedyś. Więc po prostu o siebie dbam: robię jogę twarzy, chodzę na kobido, stosuję odpowiednie kremy i suplementację. Dobrze się odżywiam. Robię to jednak dla swojego zdrowia, nie dla urody. Starzenie dotyczy nas wszystkich, nie można temu zaprzeczać, bo to tak jakby negować samą siebie.
Maggy Words (Fot. Jakub Kierzkowski)
Na Twoich pracach pojawiają się afirmacje: „I am enough”, „I satisfy my soul not the society”, „I am grateful for my life”… Nie tylko kolory są dla Ciebie ważne, lecz także słowa.
W świecie sztuki zaistniałam jako Maggy Words. Piszę wiersze, napisałam dwie książki. Przywiązuję dużą wagę do języka, wierzę, że słowa – zwłaszcza w formie afirmacji – mają moc. Mózg podąża za tym, co mu opowiemy, czego dowiedli naukowcy. Wolę zatem mojemu mózgowi mówić: „Pięknie dzisiaj wyglądam” czy „Mam świetlistą cerę” niż wytykać sobie każdą zmarszczkę. Kiedy dokonałam rewolucji w moim życiu, potrzebowałam wsparcia. W tym czasie pomogły mi właśnie afirmacje. Niełatwo jest być noworodkiem w wieku 50 lat. Dlatego otoczyłam się afirmacjami, rozpisałam je wszędzie: na lustrach, w telefonie, na lodówce… Budziłam się, otwierałam oczy i od razu napotykałam zdania, które mnie umacniały: „Jestem kreatorką mojego życia”, „Jestem wystarczająca”, „Jestem wdzięczna za moje życie”.
Maggy Words, „I am grateful for my life”, wystawa Urban Art Area w Warszawie (Fot. archiwum prywatne)
Poprzez swoją sztukę docierasz z tym przesłaniem do innych.
Gdy zauważyłam moc ich działania na sobie, postanowiłam puścić je w świat. Maluję je w formie plakatów, robię wlepki, które rozklejam w różnych zakątkach miasta. Wiem, że na ludzi to działa.
Czy któraś z afirmacji jest dla Ciebie szczególnie ważna?
„Jestem wdzięczna za moje życie” – ta jest kluczowa. Myślę, że gdyby każdy człowiek na Ziemi powtarzał sobie tylko tę jedną afirmację, świat byłby lepszy. Podstawą mojej transformacji była afirmacja: „I satisfy my soul not the society”. Snułam wokół niej refleksje nad tym, po co jestem na tym świecie. Czy po to, żeby wszyscy powiedzieli: „Wow, ale zrobiła karierę, ale dom wybudowała, ale samochodem jeździ, ale ma cudowne życie”. Czy po to, żebym usiadła i powiedziała: „Wow, ale jestem szczęśliwa!”.
Z każdą afirmacją pracuję rok. Teraz skupiam się na „I am enough”. W czasie, kiedy usiłuję przebić się na rynku sztuki, jest mi ona szczególnie potrzebna.
Na jakie trudności napotykasz?
Jako młoda artystka ze starą metryką nie mogę choćby ubiegać się o stypendia czy wiele grantów. Nie mam znajomości, które miałabym, gdybym studiowała na uczelni artystycznej.
Wierzę jednak, że jeśli ktoś ma mnie odkryć, dać mi wsparcie – to tak się stanie. Prędzej czy później. Jestem artystką, widzę jakość mojej sztuki, wiem, że poprzez sztukę mam wiele do przekazania światu. Jak na razie borykam się z prozą życia, szukam mentorów na rynku sztuki, takich jak Omenaa Mensah, a także osób kuratorskich, aby pomogli mi realizować wystawy.
Maggy Words, „Pionierka” (Fot. Mariola Kędzior)
Nad czym aktualnie pracujesz?
Nad wystawą, którą planuję pokazać w czerwcu. Będzie to wystawa „Beyond the Frame” połączona z performancem. Myślę, że unikatowa, bo w 100 proc. zero waste. Pokażę na niej prace stworzone z obrazów malowanych na workach jutowych w drewnianych ramach odzyskanych ze stuletniego domu z Podlasia. Towarzyszyć temu będzie instalacja dźwiękowa mojego przyjaciela z przetworzonym nagraniem mojej gry na handpanie. Wszystko odbędzie się nieopodal Warszawy, blisko lasu, bo jako artystka – ale także przewodniczka kąpieli leśnych – chcę zaprosić widzów do kontemplacji sztuki i natury.
Twoje życie jest sztuką?
Tak, to nieustanny life performance. Jestem Maggy Words Modlibowska: artystka, modelka, matka trójki dzieci. Wierzę, że wystarczy mi wytrwałości, aby pozostać autentyczną do końca życia.