1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Jasiek Mela: Ja oddycham

for. Magdalena Buksa
for. Magdalena Buksa
Pojechał na Syberię. Zimą. Koleją Transsyberyjską. Było dużo czasu na rozmowy. To dobrze, bo wybrał się tam z ojcem. Wrócili zaprzyjaźnieni. A to cenniejsze niż Everest.

Wybierasz się na Mount Everest?

Nie, a powinienem?

Niektórzy uważają, że po „Tańcu z gwiazdami” przydałoby ci się jakieś wyzwanie.

Ono nadeszło, tylko niewiele osób o tym wie, bo dużo rzadziej pokazywali to w telewizji. Pokonałem połówkę Ironmana: 1,9 km pływania, 90 km na rowerze, a na koniec półmaraton, czyli 21 km biegu. Przekroczyłem metę i samego siebie.

„Czego nogi nie dobiegną, to głowa doniesie”. Napisałeś tak na swoim profilu na Facebooku po zakończeniu zawodów.

Właśnie. To była najtrudniejsza kondycyjnie rzecz, jaką w życiu zrobiłem. O wiele trudniejsza niż bieguny, Kilimandżaro, Elbrus czy nowojorski maraton. Pod koniec myślałem, że za chwilę umrę. Gdyby nie kibice, którzy mnie dopingowali: „Jasiek, już niedaleko, biegnij”, to nie dałbym rady. Dobiegłem resztkami sił. Po przekroczeniu mety się poryczałem.

Ironman był większym wyzwaniem niż bieguny?!

Najtrudniejsze są te rzeczy, które robimy świadomie. Biegun był supertrudny, ale to była taka przygoda 15-latka, „Pójdę na biegun z Markiem Kamińskim, wow, super!”. Do końca nie rozumiałem, co się wokół mnie dzieje, nie miałem świadomości, że właśnie się wybieram na koniec świata i ktoś bierze za mnie ogromną odpowiedzialność, że mogę nie dać rady, może mi się coś stać.

Dlaczego się zdecydowałeś na udział w tych zawodach?  

Organizatorzy triatlonu w Gdyni zaproponowali, żebym został ambasadorem tego wydarzenia. Zwykle bycie ambasadorem wiąże się z daniem swojego nazwiska i tyle, a w tym przypadku ambasador musi być również uczestnikiem zawodów. Pomyślałem: „Super, mogę w sensowny sposób spożytkować energię, która mi została po »Tańcu z gwiazdami«”. Niestety, trochę się przeliczyłem. Poświęcałem zbyt mało czasu na treningi, przy moich ciągłych wyjazdach ciężko się zmobilizować i zachować dyscyplinę. Dość mocno to odczułem w trakcie samych zawodów. Dawno nie czułem tak potwornego bólu.

Ile czasu się przygotowywałeś?

Kilka miesięcy, ale najbardziej intensywne były ostatnie dwa tygodnie. Właściwie zamieszkałem wtedy u mojego trenera Piotrka Nettera. Dzienny trening wyglądał mniej więcej tak: pływanie – godzina, półtorej, rower – cztery godziny, bieganie – dwie. Z bieganiem miałem już doświadczenia, choćby z maratonu, rower lubię, chociaż nigdy nie jeździłem na rowerze szosowym, z pływaniem miałem najmniejsze doświadczenie, więc najbardziej się go bałem. Samo przygotowanie techniczne było dość trudne. Protetyk mi zrobił protezę ręki, dzięki której mogłem jechać na rowerze odpowiednio pochylony. Miałem specjalną protezę biegową. Pokonałem Ironmana w osiem godzin, czyli bardzo blisko limitu czasowego albo nawet tuż po, ale i tak uważam to za sukces. Moim celem było dotarcie do mety, a nie zrobienie wyniku.

Wspomniałeś, że chciałeś spożytkować energię, która ci została po „Tańcu z gwiazdami”. Co to znaczy?  

To nie były tylko występy w telewizji. To, co najważniejsze, odbywało się poza studiem. Ćwiczyliśmy przez cztery miesiące, sześć godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu. Później nawet dziewięć godzin dziennie. Przeprowadziłem się w tym czasie do Warszawy i przez okres uczestnictwa w programie byłem skoncentrowany tylko na tańcu. Mam w Warszawie kuzyna, który mieszka na Pradze, ja mieszkałem na Powiślu, więc całkiem niedaleko, ale przez ten cały czas widzieliśmy się tylko kilka razy, bo zwyczajnie nie miałem czasu albo siły, żeby się z nim spotkać. Szczerze mówiąc, zupełnie inaczej sobie to wszystko wyobrażałem. Drugi raz bym w to nie wszedł.

Dlaczego?

Sam taniec był OK. Miałem wspaniałą partnerkę Magdę Soszyńską, która wykazała się nie lada determinacją, żeby mnie czegoś nauczyć, i naprawdę jej się udało. Ale to wszystko, co się działo dookoła, było – delikatnie mówiąc – straszne. Zanim zacząłem tańczyć, mnóstwo ludzi uznało, że nie powinienem się znaleźć w programie, bo będę brał jurorów na litość, poza tym to nie jest program dla kalek i oni sobie nie życzą takich „widoków”, że się lansuję na niepełnosprawności itd. Do tego doszło „wsparcie” tabloidów, które pisały, co chciały, wchodząc z butami w moje życie prywatne, choć nie dałem im do tego prawa. Ktoś przychodził i pytał: „Pije pan?”, odpowiadałem: „Nie piję”. Na drugi dzień czytałem, że mam problem z alkoholem. Oczywiście, to tylko jeden z przykładów. Te zmyślone newsy czytali moi rodzice, babcia i dziewczyna, którzy poważnie zaczęli się o mnie martwić.

To dlaczego się zgodziłeś na udział w tym programie?  

Po pierwsze, we wszystkim, co robię, staram się pokazywać, że osoby niepełnosprawne to normalni ludzie, i oswajać tych tzw. zdrowych z niepełnosprawnością. Uznałem, że to dobry moment, żeby pokonać kolejną barierę. Drugim powodem były pieniądze. Połowę honorarium przeznaczyłem na rzecz podopiecznych mojej fundacji Poza Horyzonty. Dzięki nim udało się kilka osób postawić na nogi, i to dosłownie. Niektórzy liczą sukces ilością zarobionej kasy, ja go przeliczam na liczbę protez, które udaje się kupić naszej fundacji, bo w ten sposób bardzo konkretnie zmienia się czyjeś życie.

A ciebie kto postawił na nogi?

Po wypadku taką osobą był na pewno Marek Kamiński. To on mi dał nadzieję, że coś ciekawego może mnie w życiu spotkać. Chociaż moja motywacja do tej wyprawy była zupełnie inna, niż się wtedy podawało. Ja nie chciałem zdobyć biegunów, chciałem udowodnić całemu światu, ale i mojemu tacie, że dam radę. Nasze relacje były wtedy bardzo trudne. To nie była jakaś zwykła niechęć czy złość, ja tego gościa szczerze nienawidziłem. Wielu ludzi do dzisiaj myśli: „Ten Jasiek to miał szczęście, że go Kamiński ze sobą zabrał”. To prawda, ale niewiele osób zdaje sobie sprawę, że ja się do tej wyprawy przygotowywałem półtora roku. Codziennie ćwiczyłem, żeby poprawić kondycję, żeby w ogóle mieć jakiekolwiek szanse na ten wyjazd. Uczyłem się upadać i wstawać z nartami na nogach. Pamiętam, że zimą miałem codziennie, bez względu na pogodę, pokonywać w sumie dziesięć kilometrów. Były dni, że szedłem w śniegu po pas. Jak mi się już tak strasznie nie chciało, to mój tata mówił: „I co, dzwonić do Kamińskiego, że odwołujesz wyprawę?”. Ubierałem się i szedłem. Bardzo często z zaciśniętymi zębami.

Powiedziałeś, że „szczerze nienawidziłeś ojca”, mocne słowa.

Obaj mamy cholernie trudne charaktery. Nie potrafiliśmy się porozumieć na długo przed moim wypadkiem. Do tego dwa lata wcześniej wydarzyła się tragedia, która pozamykała nas wszystkich na siebie jeszcze bardziej. Utonął mój młodszy brat Piotruś. Miał wtedy siedem lat, a ja dziewięć. Tata w ogóle przestał się odzywać, a jak już coś mówił, to było w tym mnóstwo agresji. Mama żyła w swoim świecie. A ja z dwiema młodszymi siostrami snuliśmy się po domu jak cienie. Mój wypadek trzy lata później sprawił, że oddaliłem się mentalnie od taty o całe lata świetlne. Z takiej podróży niełatwo jest wrócić.

Jednak to właśnie on pomagał ci w powrocie do sprawności?

Dzięki niemu dotarło do mnie, że jest różnica między byciem osobą niepełnosprawną a byciem kaleką. Niepełnosprawność jest związana przede wszystkim z ciałem, to słabości, które trzeba umieć w sobie zaakceptować, zaś kalectwo to stan umysłu. Jestem osobą niepełnosprawną, bo nie mam ręki i nogi, ale nie jestem kaleką, choć, oczywiście, mam mnóstwo „niepełnosprawności”, które utrudniają mi życie.

</a> fot. Magdalena Buksa fot. Magdalena Buksa

Na przykład?

Moją największą „niepełnosprawnością” jest lenistwo, bałaganiarstwo, brak determinacji w dążeniu do różnych celów. Gdybym ja się z tym uporał, to byłbym kosmicznie sprawny.

Brak ci determinacji w dążeniu do celów? Żartujesz, prawda?

Nie, nie żartuję. Świetnie mi idą rzeczy niezwykłe, ale ze zwyczajnymi mam poważny problem. Mogę się wyprawić na bieguny i w wysokie góry, ale nie potrafię wytrzymać na studiach dłużej niż rok.

Ile razy zaczynałeś?

Trzy.

Będziesz dalej próbował?

Ostatnio zrobiłem listę rzeczy, które mają dla mnie największy sens. Na górze są spotkania motywacyjne i fundacja. Może za jakiś czas poczuję, że powinienem iść na studia i znajdę w sobie tyle determinacji, żeby je skończyć, ale dzisiaj jej nie mam.

Twoja mama miała podobnie. Powiesz, ile lat studiowała psychologię?

15, ale to nie było tak, że zaczęła studia i przerwała, bo jej się nie chciało dalej uczyć. Nie mogła ich skończyć, bo założyła rodzinę i urodziła czwórkę dzieci, które musiała wychować. Wróciła na uczelnię, jak poczuła, że teraz ma szansę ją skończyć, i skończyła, pracuje jako psycholog. Podziwiam ją za to. Z drugiej strony – myślę sobie, że nie każdy musi robić studia. Może ja nie muszę [śmiech].

Przecież to ty powtarzasz, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Bo nie ma. Niemożliwe nie istnieje. Przed wyprawami z Markiem Kamińskim myślałem sobie: „Jak to ja, niepełnosprawny 13-latek z przedmieść Malborka, mógłbym pójść na biegun?”. Potem sobie myślałem: „Ja na Kilimandżaro albo na Elbrus? Ja mam przebiec maraton nowojorski na jednej nodze?”. Skoro to wszystko się udało i jest możliwe, to co jest niemożliwe? To znaczy, że niemożliwe znaczy „nie chce mi się”, „nie wiem, jak to zrobić”. Dzisiaj nie zadaję sobie pytania: „Czy dam radę?”, tylko od razu: „Jak to zrobię?”. Z drugiej strony – doskonale zdaję sobie sprawę, że wygłaszając takie sądy, rozbudzam oczekiwania co do moich kolejnych celów. Często mnie ktoś pyta: „Gdzie się teraz wybierasz? Jakie wyzwanie przed tobą?”.

I co wtedy odpowiadasz?

Że chcę robić rzeczy ważne, a nie dumne. Nie muszę zdobywać Korony Ziemi, żeby czuć, że moje życie ma sens. Wiele osób oczekuje ode mnie, że będę robił ekstremalne wyprawy, w nieskończoność przekraczał granice ludzkiej wytrzymałości. Kiedy pod szyldem mojej fundacji zorganizowaliśmy z jej podopiecznymi wyprawę w Bieszczady, to wiele osób pytało: „Ten Jasiek Mela od biegunów organizuje wyprawę w Bieszczady? Brakuje mu kasy? Boi się? Co się dzieje?”. Robienie wyprawy, która byłaby tylko zaliczeniem kolejnej wysokiej góry, mnie nie interesuje. Wiele rzeczy jest do zrobienia o wiele bliżej, niż nam się wydaje. Nie przekreślam dalszych wypraw, po prostu chcę pokazać, że zmieniła mi się perspektywa. Jestem kimś innym niż kilka lat temu. O wiele cenniejsza niż potencjalna wyprawa na Everest była dla mnie wyprawa na Syberię, na którą pojechałem z moim tatą.

Opowiedz o tym…

Od dawna marzyłem, żeby pojechać na Syberię zimą, zobaczyć zamarznięty Bajkał, spędzić tam kilka nocy w namiocie. Porozmawiać z tamtejszymi ludźmi. Jakieś dwa i pół roku temu usłyszałem, jak mój tata rozmawiał ze swoją mamą, która jako dziecko została z rodziną wywieziona na Syberię. Powiedział, że bardzo chciałby kiedyś zobaczyć miejsca, w których wtedy była. Wiedziałem, że sam tam nie pojedzie. Za to zna świetnie rosyjski i myślę, że ma duszę poszukiwacza przygód. Zaproponowałem, żebyśmy pojechali razem. Spędziliśmy wspólnie miesiąc. W obie strony jechaliśmy koleją transsyberyjską, byliśmy w miejscach, gdzie wychowywała się moja babcia, spędziliśmy wspólnie trzy noce na zamarzniętym Bajkale. Mieliśmy mnóstwo czasu, żeby ze sobą szczerze porozmawiać. Wtedy usłyszałem rzeczy, których wcześniej nie wiedziałem o moim tacie. O tym, przez jakie trudności przechodził w swoim życiu, a to przecież zawsze się w nas odkłada. Łatwiej było mi go wtedy zrozumieć i dostrzec jego starania. Ta wyprawa była dla mnie dowodem na to, że nawet z bardzo trudnych relacji może narodzić się coś pięknego. Teraz mogę nazwać mojego tatę przyjacielem i na nim polegać. Cieszę się, że zdobyliśmy się na tę szczerość.

Wcześniej wam tej szczerości brakowało?

Myślę, że bardziej niż szczerości brakowało nam odwagi, żeby się tak bardzo odsłonić. A może po prostu nie byłem jeszcze na to gotowy. Dzisiaj na wiele rzeczy patrzę zupełnie inaczej. Nie jestem już małym Jasiem, tylko dorosłym facetem. Mam 27 lat, wiem, jak wiele rzeczy zależy wyłącznie ode mnie, i czasem mnie to przeraża.

Co robisz, kiedy jesteś przerażony?

Głęboko oddycham.

A później?

Idę dalej.

 

Jasiek Mela rocznik 1988; polarnik, najmłodszy w historii i pierwszy niepełnosprawny zdobywca biegunów (północnego i południowego) w jednym roku. Założył fundację Poza Horyzonty. W wolnych chwilach np. szyje na maszynie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze