Zaburzenia koncentracji, snu, spadek libido, zwiększenie masy ciała, ryzyko cukrzycy typu 2, nowotworów czy demencji… Przyczyn nękających nas chorób cywilizacyjnych coraz częściej dopatrujemy się w zaburzeniach pracy hormonów. Czy słusznie? O tym, jak wielki wpływ mają na nasze życie, mówi dr n. med. ginekolog-położnik Tadeusz Oleszczuk.
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 7/2025.
Joanna Derda: Czy możemy powiedzieć, oczywiście upraszczając, że hormony rządzą naszym życiem?
Dr Tadeusz Oleszczuk: To widać wyraźnie przy wszelkich zaburzeniach ich pracy – wpływają one i na nasze emocje, i na samopoczucie. Generalnie na zdrowie. Hormony są wydzielane przez gruczoły bezpośrednio do krwi. Przekazują sygnały płynące do tkanek, pobudzają je, aby wykonały wyznaczone im zadania. Łącząc się z receptorami na błonach komórkowych, przekazują informację do jądra komórki, aby ta na przykład podzieliła się i tkanka urosła. Hormony rzutują na radość życia – na przykład wysoki poziom kortyzolu zmniejsza dziewczynom estrogeny, a chłopakom testosteron, spada libido, pojawiają się zaburzenia snu… Hormony rządzą naszym życiem, zgadza się.
W przypadku kobiet hasło „hormony” stało się wręcz wytrychem. Zły humor? Na pewno PMS. Kobiety w ciąży traktuje się protekcjonalnie, uważa się, że nie są w stanie racjonalnie myśleć, „bo hormony padły im na mózg”. Czy to uzasadnione? I czy nie za dużo do tych hormonów przyklejamy?
Podobne myślenie to zawsze uproszczenie, swoista łatka, najprościej tak powiedzieć, żeby wytłumaczyć rzeczy, których nie rozumiemy. Ale coś jest na rzeczy. Na przykład w okresie menopauzalnym, kiedy dziewczyna bywa bardziej senna, rozkojarzona, pojawiają się zaburzenia pamięci czy koncentracji, spada libido, wzrasta masa ciała – to faktycznie może być efekt zachodzących zmian hormonalnych, a nie efekt tego, że przestała kochać partnera czy objada się słodyczami. Ale prawdą jest też, że stereotypowe przekonania dotyczące hormonów, często powtarzane bezrefleksyjnie, mogą być krzywdzące i bolesne.
To jest też problem społeczny, bo gdyby chłopaki wiedzieli, że to przez hormony partnerka jest bardziej zamknięta, że to dlatego spada jej ochota na seks, to wielu z nich zachowywałoby się być może inaczej. Sam spotykam się z takimi reakcjami: gdybym to wszystko wiedział, to bym inaczej patrzył na dziewczynę, nie mówiłbym tego, co mówiłem, więcej bym rozumiał.
Pyta pani o PMS. Tu zmiana zachowań może wynikać z wysokich wyrzutów czy niedoboru progesteronu – dziewczyny stają się bardziej płaczliwe, labilne, mają krótki lont, łatwiej się nakręcają, dodatkowo mogą jeszcze wystąpić u nich zaburzenia snu – i tu rzeczywiście hormony są kluczowe. Bo jeśli ja jako ginekolog podam leki regulujące prolaktynę czy progesteron w drugiej fazie cyklu, szczególnie dziewczynie 36 plus, to się to wyrównuje z estrogenami i ona się lepiej czuje przez dwa tygodnie przed miesiączką, nie bolą ją piersi, nie ma huśtawki emocjonalnej. To stereotypowe tłumaczenie jest więc w jakimś sensie uzasadnione. Oczywiście łatwo zwalić wszystko na hormony, ale też trzeba pamiętać, że nie można myśleć o nich w oderwaniu od diety, stylu życia, aktywności fizycznej, pracy, odpoczynku i snu. Ważne, by mieć świadomość, jak nasze wybory wpływają na ciało i umysł. Ogromne znaczenie ma dieta – dobrze funkcjonujące jelita pozwalają prawidłowo metabolizować hormony. Stłuszczona, czyli tym samym nieprawidłowo pracująca wątroba zaburza detoksykację i rozkład estrogenów, a nadmiar estrogenów niewyrównany z progesteronem zwiększa napięcia, kobieta odczuwa bolesność piersi, ma mocny PMS, bolesne miesiączki. Jedno z drugim jest związane, na hormony możemy wpływać między innymi dietą, choć oczywiście nie tylko nią.
Mówi pan o dziewczynach i chłopakach, niezależnie od tego, ile mają lat – to miłe.
Tak, bo niezależnie od wieku każdy z nas ma w sobie tę dziewczynę czy chłopaka. Chodzi o to, by nie ubywało nam z latami energii, ciekawości, otwartości i radości. Ja sam czuję się chłopakiem, odkrywam świat, doceniam go dziś może nawet bardziej niż kiedy miałem dwadzieścia kilka lat i wydawało mi się, że jestem nieśmiertelny. A będziemy mieć tę radość i energię, kiedy mądrze o siebie zadbamy. Także o równowagę hormonalną.
Powiedział pan, że jako ginekolog podaje pan pacjentkom na przykład progesteron. A ja obserwuję, że wiele kobiet czuje lęk przed hormonami. Często słyszę: nie, wszystko, tylko nie hormony. Skreślają w ten sposób antykoncepcję hormonalną czy HTZ (hormonalną terapię zastępczą).
Jeśli chodzi o HTZ, to wiele złego zrobiło badanie Women’s Health Initiative (WHI), wstrzymane w 2002 roku, jedno z największych badań dotyczących wpływu HTZ na ryzyko raka piersi. W dużym skrócie: stwierdzono zwiększenie ryzyka raka piersi i chorób sercowo-naczyniowych (zawałów serca i udarów). Co, łagodnie mówiąc, ostudziło entuzjazm do stosowania HTZ, i to zarówno u pacjentek, jak i u lekarzy. Tyle że badanie było źle przeprowadzone, z błędami metodologicznymi, na nieprawidłowo dobranej grupie kobiet. Ta zła prasa mocno się przebiła i siedzi w głowach, widzimy to jeszcze dziś, choć wiele razy było to prostowane i tłumaczone. Tyle że tak to bywa, nie tylko w tej sprawie – sprostowań nie czytamy. HTZ u większości zdrowych kobiet nie zwiększa ryzyka raka piersi, to bzdura totalna. Ryzyko raka bardziej zwiększają dwa kieliszki wina dziennie, ale tego ludzie wiedzieć nie chcą. Najnowsze badania, z 2024 roku, pokazują, że HTZ jest bezpieczne i większość zdrowych kobiet może je przyjmować, a wręcz – jeśli nie ma macicy i stosuje same estrogeny – to ryzyko raka piersi się na skutek tego zmniejsza. Ale rzeczywiście hormony mają złą prasę. Moim zdaniem wzięło się to stąd, że jeśli ktoś ma zaburzenia hormonalne i jest leczony hormonami czy sterydami, to może wzrosnąć jego masa ciała, są efekty uboczne, choćby związane z syntetycznym estrogenem czy progesteronem, czyli na przykład wzrost ryzyka zakrzepicy. Ogólna niechęć do brania hormonów jest, ale ludzie nie zastanawiają się nad tym, że ich własne hormony są tak zaburzone, że to im rozwala życie. To prawdziwy paradoks.
Czytaj także: Hormonalna terapia menopauzalna – czy jest się czego bać? Pytamy dr Katarzynę Skórzewską, specjalistkę ginekologii i endokrynologii, znaną jako dr menopauza
Czy pana pacjentki obawiają się także antykoncepji hormonalnej?
Bywa różnie, ale trzeba przyznać, że tu trochę racji jest, bo tabletki antykoncepcyjne mogą zmieniać mikrobiotę, warto wtedy przyjmować suplementację, bo trudniej się wchłania choćby cynk czy witaminy z grupy B. Ale antykoncepcja to nie tylko hormony, kobieta może stosować wkładkę domaciczną – niczego wtedy nie łyka, nabłonek w macicy nie rośnie.
Mamy hormony, które wydzielają się naturalnie w organizmie, ale w dzisiejszym świecie dostarczamy sobie hormonów z zewnątrz, choć często nawet o tym nie wiemy. Przyjmujemy je na przykład wraz z jedzeniem. Kurczaki, krowy, świnie – zwierzęta w trakcie hodowli dostają hormony, żeby szybko wyrosły, żeby skrócić cykl produkcji. I idą tego straszne dawki, nie tylko zresztą hormonów, ale i antybiotyków, pestycydów, które zwierzę zjada razem z paszą. Za sprawą hormonów piersi kurczaków będą duże, przerośnięte, ludzie chętnie takie „dorodne” produkty kupują. Zwierzęta hodowlane cierpią też na zespół metaboliczny, są chore, otłuszczone, ze stanem zapalnym – a my je jemy. Tyle że producent nie ma interesu w tym, żeby to zmienić, trzy razy szybciej przebiega produkcja, a on dostaje trzy razy większą kasę. I to jest kolejny paradoks – jemy te zwierzęta, a wraz z nimi hormony, a jednocześnie mówimy: absolutnie nie będę łykała tabletek przepisanych przez lekarza, bo to niebezpieczne. Jak popatrzymy na to, co ta dziewczyna je, widzimy, że przyjmuje sporą dawkę hormonów poza jakąkolwiek kontrolą.
I jakie mogą być tego efekty?
Na przykład chłopakom mogą (ale nie jest to jedyna przyczyna zaburzeń hormonalnych) rosnąć piersi! Jemy fast foody, żywność konserwowaną, wysokoprzetworzoną, z chemicznymi dodatkami, które działają jak hormony – te środki łączą się z receptorami na błonach komórkowych i wywołują efekty hormonalne. Komórki tkanki tłuszczowej zaczynają gromadzić tłuszcz, co zwiększa ryzyko stanu zapalnego, kiedy taka przeładowana komórka ulegnie rozpadowi.
Czytaj także: Menopauzalna oponka – psuje figurę, szkodzi zdrowiu. Jak się jej pozbyć?
Czy to naszą gospodarkę hormonalną zaburza?
No raczej! Jak plastik się połączy z receptorami na błonach komórkowych i udaje, że działa, to normalny hormon już zadziałać nie może, a organizm widzi, że jest jakiś efekt, więc przestaje produkować swoje hormony. Skutki są widoczne na wielu poziomach. Ale nie tylko jedzenie jest problemem. Mamy nadmiar chemii choćby w kosmetykach – to, co nałożymy na ciało, wszystkie pełne chemii żele, kremy, środki myjące, prędzej czy później w jakimś stopniu wchłania się do krwi i robi tam, co chce. A co? Do końca nie wiadomo, nikt na razie nie bada mikroplastiku, który może się znaleźć w jądrze komórkowym czy mitochondriach. Albo tego, co się dzieje ze składnikami szminek, a tam bywają metale ciężkie, ołów… Nie mówię oczywiście, że wszystko jest złe, ale zachęcam, żeby kupować raczej naturalne kosmetyki. Tak samo środki czystości, produkty do sprzątania – one też mają kontakt ze skórą, też się w końcu w jakimś stopniu wchłaniają i w efekcie mogą wywołują zaburzenia hormonalne. Wszyscy to dziś mówią, ale i ja powtórzę: sprawdzajmy składy. Najlepiej, żeby było nie więcej niż pięć składników, żeby nie była to żywność wysokoprzetworzona z dodatkami całej masy polepszaczy, utwardzaczy, barwników i wszystkiego najlepszego dla producenta. Jeśli chodzi o środki czystości – nie mówię, żeby myć dom octem, ale szukajmy produktów na bazie probiotyków, naturalnych, z krótkim składem i krótkim terminem ważności. Warzywa najlepiej kupować ekologiczne, z pewnych źródeł. Jak najmniej sztuczności. W pięknych kolorowych słodyczach jest więcej chemii niż czegokolwiek innego. Ale do słodyczy generalnie nie zachęcam. Nie są zdrowe, podobnie jak alkohol.
To już chyba wiemy, tylko niekoniecznie lubimy tę wiedzę.
Ale jak ją mamy, to w końcu zacznie nas ona uwierać i może już nie zjemy pięciu gałek lodów jak ja kiedyś, tylko jedną, i nie codziennie, ale raz na tydzień w weekend. Chodzi o świadomość, ona jest kluczowa. Jeśli wiem, że kiedy piję alkohol, piję toksynę, to może wypiję mniej. Albo wypiję więcej wody, żeby się go szybko pozbyć z organizmu. I nie będę myśleć, że trzy czwarte litra na głowę w sylwestra to normalna sprawa, wszyscy tak robią, to i ja muszę. Uważam, że powoli się tego uczymy.
Zaczęliśmy od tego, że hormony rządzą naszym życiem. Jakie badania powinniśmy robić, aby wiedzieć, czy rządzą dobrze?
Raz w roku powinniśmy zbadać hormony tarczycy. Ale warto robić też USG, bo same hormony nie powiedzą nam, czy tarczyca jest mała, czy duża, czy jest guz, czy są torbiele, co się z nią dzieje. Możemy badać kortyzol i insulinę, współczynnik HOMA-IR, żeby sprawdzić, czy mam insulinooporność – można wykonać badanie z obciążeniem glukozą po godzinie czy po dwóch. A nieleczona insulinooporność to policystyczne jajniki, cukrzyca typu 2, nadciśnienie tętnicze, niealkoholowe stłuszczenie wątroby, demencja, nowotwory, choroba Alzheimera, zaburzenia lipidowe. Po co to nam? Warto też zbadać prolaktynę. Jej zbyt wysoki poziom to m.in. zimne stopy i dłonie, zaburzenia koncentracji, spadek libido, wzrost masy ciała, torbiele piersi czy jajników, zaburzenia pamięci, snu, lęki. Szukamy pomocy u lekarza albo dietetyka – jednak jeśli nie dotrzemy do źródła problemu, czyli na przykład nadmiernie wydzielanej prolaktyny, leczenie poszczególnych objawów raczej nie skończy się sukcesem. A obniżenie jej poziomu da szansę na poradzenie sobie ze wszystkimi problemami. Kortyzol z kolei może obniżać poziom estrogenów, wzrasta masa ciała, spada libido, wiele rzeczy nam się „psuje” i często nie znamy przyczyny. A jak sobie zrobię takie badania raz do roku, to wiem, o co chodzi.
Co z tyroksyną?
To jeden z najważniejszych hormonów człowieka, ma receptory na wszystkich komórkach, decyduje więc o prawidłowym rozwoju każdej z nich, o jej metabolizmie, o wchłanianiu glukozy czy rozpadzie tłuszczów, krótko mówiąc: o wszystkim. Gdy jest jej za dużo, możemy odczuwać nadmierną pobudliwość, nerwowość, przyspieszone bicie serca, męczliwość mięśni. Niedobór prowadzi do niedoczynności tarczycy. Mamy gorszy nastrój, mniejszą energię, odczuwamy senność, mogą pojawić się trudności z zapamiętywaniem i koncentracją. Przyczyn nieprawidłowego wydzielania tyroksyny jest wiele, ale najważniejszy to stan zapalny tarczycy. Szacuje się, że ma go 20 proc. populacji światowej, w Polsce nawet 9 proc., pięć razy częściej cierpią na to kobiety.
Dziś coraz więcej mówimy o chorobie Hashimoto, coraz więcej osób dostaje taką diagnozę.
Bo coraz więcej ludzi ma zaburzenia mikrobioty jelitowej, je żywność wysokoprzetworzoną, ma pasożyty – to wszystko zwiększa przepuszczalność jelita, tworzy się stan zapalny. Dotyczy on nie tylko jelit, ale całego organizmu. Zapalenie tarczycy to najczęściej Hashimoto w formie niedoczynności.
Wróćmy jeszcze do kortyzolu. Ma chyba jakieś zalety, przecież pobudza do działania i motywuje.
Mamy dwa rodzaje stresu. Ten krótkotrwały jest potrzebny, bo jak nie wstanę i nie pójdę do roboty, to szef mnie opieprzy, jak się nie nauczę, to nie zdam egzaminu. Natomiast kiedy ktoś żyje w przewlekłym stresie, kiedy kortyzol utrzymuje się na wysokim poziomie przez długi czas, to tkanki mogą się stawać insulinooporne. Chodzi o to, by we krwi zostawić więcej glukozy, potrzebnej na czas walki dla napiętych mięśni i przyspieszonej pracy serca. To się może kończyć różnie, ale najczęściej źle. Przewlekły stres przyczynia się do gromadzenia tkanki tłuszczowej, szczególnie trzewnej, co może zwiększać wyrzuty insuliny. Kortyzol obniża poziom testosteronu, zabiera estrogeny, zabiera odporność, krwinki białe nie potrafią rozpoznać zagrożenia – w efekcie skraca nam to życie. Dlatego warto wyłączyć źródło stresu, a włączyć aktywność fizyczną, jogę, medytację. Styl życia to nie jest puste hasło, ma realny wpływ na nasze zdrowie. Utrzymujący się miesiącami czy latami podwyższony kortyzol nas niszczy. Tak się nie da żyć. Zdrowie to świadomość. Warto pokochać swoje ciało, zrozumieć, co do nas mówi. Połączyć umysł z ciałem poprzez ruch. Jest to pomocne na wielu poziomach, pozwala żyć długo i w dobrym zdrowiu.
Tadeusz Oleszczuk, dr nauk medycznych, ginekolog-położnik, autor licznych publikacji w profesjonalnych czasopismach medycznych, miesięcznikach i kwartalnikach, a także książek, m.in. „Czego ginekolog ci nie powie” (wyd. Pascal) czy najnowszej „Zdrowie bez wymówek” (Wyd. Zwierciadło).