To, do czego sprowadza się dziś rolę lekarza, mogłaby robić sztuczna inteligencja, która już potrafi zinterpretować wyniki i sugerować diagnozy. Tymczasem lekarz to powinien być ktoś więcej niż automat – mówi dr Preeti Agrawal, specjalistka Integrative Medicine, czyli łączenia medycyny Wschodu i Zachodu, autorka książki „Holistyczna droga do zdrowia”.+
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 6/2025.
Joanna Derda: Żyjemy w uspokajającym przekonaniu, że medycyna robi nieustanne postępy, leczy coraz więcej chorób, żyjemy dłużej, wszystko idzie w dobrym kierunku. Pani mówi: stoimy po ścianą. Skąd taka różnica?
dr Preeti Agrawal: Rzeczywiście mam inne spojrzenie na leczenie i wizję zdrowia. Bierze się ono z mojego doświadczenia łączącego świat Wschodu, w którym się wychowałam, i Zachodu, w którym żyję i pracuję od wielu lat. Moja książka to próba zbudowania mostu między nimi. To nie krytyka medycyny konwencjonalnej. Ja po prostu inaczej patrzę na systemy, które zajmują się naszym zdrowiem.
Medycyna Zachodu widzi człowieka jako system biochemiczny, strukturę fizyczną, materię i według tych standardów odbywa się „mierzenie zdrowia”. Kiedy się pojawia „usterka”, czyli nieprawidłowe wyniki badań, guz, zmiana, to traktowana jest ona jak przeszkoda i natychmiast usuwana. Ból? Likwidujemy i jest dobrze. Wysoki cukier? Regulujemy lekami i jest dobrze.
Czytaj także: Kristóf Szabó, gwiazda baletu: „Cukrzyca – choć wszystko się zmienia, nie trzeba z niczego rezygnować”
Tylko w ten sposób nie sięgamy po przyczynę, nie próbujemy wyjaśniać, dlaczego cukier się podnosi. A przecież wszystko dzieje się w systemie, jakim jest ciało człowieka. Medycyna zachodnia kontroluje objawy i uznaje to za leczenie.
Pani myśli inaczej?
Tak. Bo często działamy agresywnie, likwidujemy objawy, ale nie dzieje się to bez negatywnych konsekwencji. Farmakoterapia ma skutki uboczne. Poprawia się, ale w innym miejscu wyskakuje problem. Na przykład bierzemy leki IPP na żołądek, a potem się okazuje, że zaczynają szwankować jelita. Podzielono ciało, każdą część widzimy osobno, zarządza nią osobny specjalista. Nie patrzy się na człowieka jako na jeden organizm, którego każdy element wpływa na inny, nie widzi się, że problem w jednym miejscu może pociągnąć za sobą inne.
Ale przecież lekarze na studiach medycznych zdobywają wiedzę o całym organizmie, specjalizują się dopiero później.
Tak, na drugim roku uczymy się fizjologii, ona tłumaczy, jakie są systemy, które kontrolują organy, autonomiczny układ nerwowy, układ pokarmowy, układ limfatyczny itd. Tylko jest kwestia podejścia do tej wiedzy. Według medycyny akademickiej wszystko, co się dzieje w ciele, należy kontrolować, objawy choroby są wrogiem, a wroga należy jak najszybciej wyciąć, wypalić, wygrać z nim. Takich słów, takiej terminologii walki używamy, odnosząc się do naszego ciała. A kiedy pacjent pyta: „Skąd u mnie ta choroba?”, słyszy często, że medycyna nie zna odpowiedzi na to pytanie. „Nie wiemy, skąd u pani mięśniak, ale będziemy go monitorować, aż urośnie, wtedy go wytniemy, a jak się znowu pojawi, to znowu wytniemy”. Nie rozumiemy chorób.
Medycyna Wschodu je rozumie?
Mamy stare systemy, takie jak ajurweda, które stworzyły fundamenty widzenia człowieka. Pokazują, z czego jesteśmy złożeni, mają ogromny szacunek dla ciała ludzkiego, traktują je jako świątynię. Joga tłumaczy, że mamy pięć ciał (powłok): annamaya-kośa (ciało materialne – fizyczne), pranamaya-kośa (energetyczne), mannomaya-kośa (mentalne lub umysłowe), vijnanamaya-kośa (mądrości) i anandamaya-kośa (duchowe).
Problemy, zaburzenia najpierw pojawiają się w naszych myślach, emocjach. Nie do końca rozwiązane, zaczynają się kumulować w ciele energetycznym, energia się zagęszcza, powstają blokady, zastoje, guzy, stany zapalne itd. Choroby więc w jakimś sensie biorą się z nas samych. Ale jeśli zdajemy sobie z tego sprawę, możemy też mieć na to wpływ.
Medycyna chińska z kolei łączy konkretne emocje z konkretnymi organami: płuca to smutek, nerki – lęk. Uleczenie emocji leczy ciało fizyczne. Ajurweda mówi, że człowiek to mikrokosmos. Samoregulujący się, najbardziej inteligentny system, jaki stworzyła natura.
Jak wobec tego pracuje taki lekarz?
Lekarz oczywiście bada pacjenta, słucha, jakie ma objawy, ale z tymi objawami nie walczy. Bo one są rodzajem komunikatu ze strony ciała. Na przykład: siedzimy skuleni w pracy przez wiele godzin, ciało jest w bezruchu, więc cierpi między innymi wątroba, bo nie może prawidłowo wykonywać swoich funkcji. Jesteśmy napięci, źle oddychamy i ciało musi zakomunikować nam przez ból, że jest problem. Mówi: wyprostuj się, ruszaj się, oddychaj. Dlatego można powiedzieć, że ajurweda – przenosząc to na współczesną terminologię – jest medycyną stylu życia. Ciało dawało komunikaty, a lekarze i pacjenci umieli ich słuchać. Dolegliwości nie były traktowane jak wróg, tylko jak wołanie o pomoc. Ciało mówiło: „Pomóż mi, bo to zaszło za daleko, nie jestem w stanie samo regulować tego systemu”. Ta komunikacja odbywała się też na poziomie emocjonalnym. Za dużo złości, złych emocji – i następowała refleksja, dlaczego tak się dzieje. Dzięki umiejętnemu słuchaniu tych sygnałów możemy rozumieć, kim jesteśmy i co możemy dla siebie robić. To niesamowita mapa.
Ja skończyłam medycynę zachodnią, ale nie zrezygnowałam ze swoich korzeni, z ajurwedy, potem studiowałam medycynę chińską i w tym duchu pracowałam i pracuję.
Pisze pani w książce, że zgodnie z zasadami medycyny celem działań lekarza jest nie tylko leczenie, ale także zapobieganie chorobom. Ale lekarzy, którzy myślą i pracują według tej zasady, raczej nie spotykamy. I na ogół szukamy pomocy, dopiero gdy jesteśmy chorzy.
Powiem mocno, ale tak to widzę. To, do czego sprowadza się rolę lekarza, mogłaby robić sztuczna inteligencja, która już potrafi zinterpretować wyniki i sugerować diagnozy. Z czasem może dojdzie do tego, że na tej podstawie będzie wypisywać recepty. Tymczasem lekarz to powinien być ktoś więcej niż automat.
Jesteśmy ludźmi, istotami czującymi, wyniki i tabletki nie są odpowiedzią na wszystko. Ja też wypisuję tabletki, ale staram się patrzeć szerzej. A zwykle praktyka jest taka, że kiedy lekarz widzi, że pacjent ma kolejny problem, wysyła go do kolejnego specjalisty – nikt nie bierze całej odpowiedzialności za zdrowie pacjenta, każdy zajmuje się tylko jakimś jego „kawałkiem”, tak wygląda ten system. Dlatego uważam, że jesteśmy pod ścianą. Dzielimy człowieka na kawałki i to jest przerażające. A ludzie uwierzyli, że tak trzeba. Kłamstwo powtarzane ileś razy staje się prawdą. Straszy się ludzi cholesterolem, słyszą, że jest „zły”, przychodzą w lęku, chcą leków na obniżenie. Pytam ich, co jedzą, a oni się dziwią, dlaczego pytam. A przecież to ma zasadnicze znaczenie. Zmieniamy dietę i jest poprawa, i to szybko. Ludzie są bardzo otwarci, problem, że nikt im niczego nie tłumaczy, odeszliśmy w naszym zawodzie od człowieczeństwa. Lekarz stał się wykonawcą w systemie, w korporacji, ma pisać recepty, kontrolować wyniki.
W leczeniu psychiki też mamy podział, jest specjalista od emocji takich, specjalista od emocji innych, bez tabletek nie ma psychoterapii. To są bardzo niepokojące historie. Musimy odzyskać zrozumienie, kim naprawdę jesteśmy. Wiele ważnych i pięknych rzeczy stworzono na Wschodzie, na przykład jogę, która bez marketingu rozpowszechniła się na całym świecie, wiele wspaniałych odkryć zawdzięczamy Zachodowi. Mamy świetne narzędzia, choćby takie jak witaminoterapia, tlenoterapia, ale jakoś na ogół się je pomija, nie wprowadza się ich do głównego nurtu medycyny. A warto oba nurty połączyć. Stworzyć most między nimi.
Kiedyś mówiono, że lekarz pracuje nad sobą do końca życia, uczy się, zmienia się. W ajurwedzie dopuszczano do praktyki po 20 latach obserwacji. Lekarz musi dostrzegać niepowtarzalność każdego człowieka, jego indywidualność. Powinien zrozumieć, co nie funkcjonuje prawidłowo i dlaczego, a następnie pomóc w zmianie stylu życia oraz w uświadomieniu, że możliwość odzyskania zdrowia i wolność tkwi w przemianie samego siebie.
Mówi pani o odpowiedzialności lekarza, ale jaka jest rola pacjenta w procesie zdrowienia? Polega na regularnym braniu tabletek i robieniu badań?
Żebyśmy mogli brać odpowiedzialność za swoje zdrowie, najpierw musimy dostać dobrą edukację, mądrą profilaktykę. A tej dziś nie mamy. Ogranicza się ona do robienia badań, takich jak mammografia a czy kolonoskopia, ale one mają za zadanie wcześnie wykrywać zmiany. A jak im zapobiegać? Dopiero to jest prawdziwa profilaktyka. Możemy to robić dzięki wiedzy o odpowiedniej diecie, stylu życia, czasem o suplementacji, i nie musi to być wcale od razu farmakoterapia. Mam pacjentów, którzy przychodzą bezradni, przestraszeni, a pomóc mogą proste rzeczy. Powoli uczą się obserwować siebie, swoje samopoczucie, ciało, zwracać uwagę na płynące od niego sygnały, słuchać ich.Jest wiele istotnych czynników: dieta, ruch, wypoczynek. Jeśli źle jemy, to źle śpimy, mamy wzdęcia czy inne dolegliwości, mało się ruszamy, i to też ciało sygnalizuje. Ale my zamiast ufać sobie, ufamy tylko badaniom, wynikom. Widzę takie nastawienie zwłaszcza wśród ludzi w wielkich miastach, mają mało czasu, chcą szybkich rozwiązań. Jak się nie ma kontaktu z sobą, to chce się gotowych przepisów z zewnątrz. Ale moja praktyka mówi, że ludzie pragną zmian, tylko muszą sięgać do mądrych źródeł, nie iść za modą. Chcę pokazać, że jesteśmy systemem samonaprawiającym się, trzeba to przyjąć i pielęgnować ciało. I kiedy będzie ono w dobrym stanie, choroba się nie pojawi.
Stawia pani na zmianę pacjenta, nie wierzy pani w zmianę systemu?
Myślę, że zmiana systemu może zająć dużo czasu, a tego czasu nie mamy. Decyduje wiele spraw, między innymi polityka. Musimy więc wrócić do esencji, do jądra, do siebie. To zawsze było i jest dostępne – daje nadzieję, że w bagnie pojawi się lotos, symbol świadomości. Uważam, że żyjemy w okresie wielkiej przemiany.
Specjalistów holistów jest mało, wielu za to jest oszustów, żerujących na naszym strachu. I będą mieć klientów, bo ludzie wątpią w naukę, widzimy, jak rosną ruchy antyszczepionkowe, jakim powodzeniem cieszy się wszystko, co ma w nazwie „naturalne”, choćby z naturą nie miało nic wspólnego.
Stąd ta książka, w której pokazuję, że wszystko ma swoje miejsce. Tu nie chodzi tylko o zamianę farmakoterapii na zioła, istotą holistyki jest poznanie człowieka. Wszystkie choroby, które nazywamy cywilizacyjnymi, jak cukrzyca, nadciśnienie, alergie i inne, pojawiły się na skutek stylu życia. Trzeba więc to zmienić.
Chcę dawać ludziom narzędzia, czasem jedna prosta rozmowa już dużo pokazuje. Dietetyków klinicznych jest wielu, dużo opowiadają o naukowych teoriach, tylko nie pytają pacjentów, jak często mają wypróżnienia – a kiedy ja pytam, to okazuje się, że raz w tygodniu. Nie rozumiemy, że samo dostarczanie pożywienia to tylko jeden element. Chodzi o to, by doszło do odżywiania komórkowego, ale do tego cała maszyna musi być sprawna, cały system trawienny, na tym skupia się ajurweda.
Zdrowe jelita nawet kamień mogą strawić. Sprawna maszyna sprawnie przyjmuje, miele, dostarcza i wydala. A jak system wydalniczy nie jest prawidłowy, to co z tego, że przyjmujemy wartościowe pokarmy? Całą uwagę skupiamy na tym, co jeść, ile jeść, ważymy, mierzymy białka, węglowodany. Nie mamy wiedzy, że trawienie zaczyna się w jamie ustnej, nie wiemy nic o ajurwedyjskim systemie smaków. Zatrzymaliśmy się na obliczaniu ilości białka w posiłku.
Pani zdaniem ważna jest nie tylko dieta, ale i oczyszczanie organizmu. Wielu lekarzy to kwestionuje, mówiąc, że ciało jest wyposażone w naturalne mechanizmy oczyszczające, takie jak wątroba, jelita, nerki. Pani jest zdania, że to nie wystarcza. Dlaczego?
Dziś toksyny kumulują się w naszych organizmach szybciej, niż mogą być wydalone. Mamy w sobie koktajl chemiczny za sprawą pestycydów, chemicznych dodatków do żywności, metali ciężkich, leków czy używek. Jesteśmy narażeni na szkodliwe czynniki nieporównanie bardziej niż kiedykolwiek w historii. Poza tym każdy mechanizm potrzebuje przerwy. Post przerywany z długą przerwą nocną jest dobry, zwłaszcza że żyjemy w czasie nadmiaru, jemy za dużo i często źle. Uważam, że każdy powinien brać odpowiedzialność za siebie, bo ciało to nasz dom, tylko my możemy je zmienić, nie zewnętrzna firma sprzątająca.
Warto w myśleniu o zdrowiu robić choćby małe kroki. Nie chodzi o to, żeby od razu wejść na szczyt drabiny, ale żeby zacząć się wspinać. Często już po pierwszej wizycie, po wprowadzeniu kilku niewielkich zmian ludzie widzą różnicę, lepiej się czują, a to otwiera następne możliwości.
Pacjenci chcą wiedzy? Zadają pani pytania, szukają odpowiedzi?
Tak. Są wręcz głodni wiedzy o diecie, ruchu, śnie. O swoim organizmie. Uważam, że czasy rodzą potrzeby. Ja pewnie 20 lat temu nie byłabym gotowa do napisania takiej książki, a nawet gdybym ją napisała, ona nie znalazłaby swojego miejsca. Dziś jest potrzeba, dziś szukamy rozwiązań. Dla mnie bycie lekarzem zawsze oznaczało dawanie ludziom nadziei. Wszystko ma sens, tylko musimy ten sens odnaleźć. Musimy zacząć inaczej myśleć o ciele, widzieć je jako całość. Inaczej przegramy.
Globalizacja niesie wiele minusów, ale są i plusy. Choćby ten, że poznaliśmy inne kultury i możemy brać z nich perełki. W mojej książce zebrałam perełki dotyczące zdrowia.
Pisze pani dużo nie tylko o fizyczności, ale i o duchowości.
Element duchowy jest niezwykle ważny. Tym, którzy całą wiarę pokładają w umyśle, jest trudniej. Dziś głowa musi się skłonić ku sercu. Jeśli karmimy w sobie pierwiastek duchowy, on rośnie. Jest nam potrzebny pewien szczególny rodzaj siły, nie siły męskiej (mięśni), ale kobiecej (ducha).
Ta siła jest jak woda, wszędzie dotrze, dopasuje się, jest potężna, pokorna i cierpliwa. Jak trawa. Wichura może wywrócić wielkie drzewo, a trawa się położy, dopasuje, wytrwa. Jesteśmy nie tylko ciałem, ale też energią. Chciałabym, żebyśmy o tym pamiętali.
(Fot. materiały prasowe)
Preeti Agrawal, doktor nauk medycznych, ekspertka w dziedzinie Integrative Medicine (University of Arizona), specjalistka II stopnia ginekologii i położnictwa. Założycielka pierwszego w Polsce ośrodka leczenia integracyjnego: Centrum Zdrowia IMC. Autorka Szkoły Świadomego i Zdrowego Stylu Życia. Odznaczona Złotym Krzyżem przez Prezydenta RP za zasługi w działalności społecznej na rzecz rozwoju świadomości zdrowotnej społeczeństwa.